Kto nie miłuje, nie zna Boga - rozważanie

(fot. theroamincatholic/flickr.com)
ks. Alfons J. Skowronek

Chrześcijańskie myślenie o Bogu wnosi w rzeczywistość miłości iście kopernikański przewrót. Miłość ta nie jest próbą udręczonego wznoszenia się, lecz pochyleniem się z góry w dół, z wyżyn nieskończoności ku skończoności, od pełni życia ku skazanemu na śmierć.

Kiedy mówimy o miłości Boga, najważniejszą kwestią staje się skupienie uwagi na teologii Trójcy Świętej. W tym kontekście punkt wyjścia do rozważań na ten temat znajdujemy w Pierwszym Liście św. Jana: Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować. Nikt nigdy Boga nie oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała. Poznajemy, że my trwamy w Nim, a On w nas, bo udzielił nam ze swego Ducha (1 J 4, 7-13).

Przytoczony powyżej tekst znakomicie wpisuje się w ludzkie doświadczenie wiary i staje się najważniejszym kluczem do chrześcijańskiego pojmowania Boga, człowieka i świata. Kryje w sobie przede wszystkim "definicję" Boga o niezwykłej głębi. Bóg nie jest bowiem egocentrycznie rozmiłowany w samym sobie, bez odniesienia do dzieła swojego stworzenia. Bóg jest miłością. Marcin Luter powiedział, że Bóg to w gruncie rzeczy nic innego jak łaska i miłość. Miłość nie jest jednym z przymiotów Boga, jedną z wielu boskich właściwości. Miłość i Bóg to raczej dwa między sobą wymienne pojęcia. Każde uświadomienie sobie miłości i każde przeżycie jej staje się opowieścią ilustrującą i przybliżającą nam Boga. Jest niejako Jego matrycą.

DEON.PL POLECA

Miłość jest Bogiem! W tej odwrotności spontanicznie narzuca się jednak ostrzegawcze pytanie: Czy ten sposób mówienia o Bogu nie sprowadza na niebezpieczne manowce ostrych nieporozumień? Nieraz bowiem człowiek miłuje bliźnich, ale szwankuje jego miłość do najbliższych. Załamuje się na przykład czyjeś małżeństwo. Może także dojść do sytuacji, kiedy padają gorzkie słowa: "Kocham go, ale tylko chrześcijańską miłością bliźniego". Epilogiem takiej sytuacji bywa pobożne zakłamanie, które bardzo troszczy się o bliźniego, ale ściśle rzecz biorąc, w trosce tej nie chodzi o drugiego człowieka, lecz poprzez niego i ponad jego głową ma się na myśli komfort pielęgnowania rzekomej własnej cnoty.

Na marginesie przytoczonego fragmentu z Listu św. Jana uczyńmy jeszcze jedno spostrzeżenie. W każdej teologii o Trójcy Świętej napotykamy na niemal szkolny problem: w naszym sposobie mówienia o Bogu nieustępliwie operujemy pojęciami "jeden" i "trzy", wciąż ulegając uwodzicielskiej tendencji myślenia matematycznego. Ponieważ jednak rachunek "jeden równa się trzy" nie zgadza się nam, nasza wyobraźnia przesuwa się z reguły - wbrew dobrej woli dogmatycznej - albo ku jedności, albo w kierunku wielości w Bogu. Pomocne okazują się tu właśnie przytoczone słowa św. Jana, które suwerennie wznoszą się ponad wszelkie "matematyczne rozliczenia", uwypuklając prawdę o Bogu, który jest miłością.

Fenomen miłości nie może być nigdy pomyślany jako akt wyizolowany i osamotniony. W swej istocie jawi się zawsze w liczbie mnogiej jako wydarzenie potrójne, na przykład: on, ona, ono; rodzice - dziecko. Zgodnie z prawem analogii owa "pluralność" odnosić się musi także do Boga, który jest miłością. Bóg jest Osobą Miłującą -w Biblii pojawia się jako miłujący Ojciec, a feministki - nie bez racji - dodają, że także jako troskliwa Matka. Bóg jest również Osobą Umiłowaną - w języku miłości status synostwa staje się tego wymownym wyrazem. Bóg jest wreszcie całkiem i bez reszty samą Miłością, pojmowaną jako relacja, która Osobę Miłującą i Umiłowaną konstytutywnie zespala w jedno. To proces z gruntu niematerialny, w którym ujawnia się działanie Ducha. Ujęcie tematu miłości Boga w modelu trinitarnym możliwe jest tylko w chrześcijaństwie. Judaizm i islam kroczą tu odrębnymi drogami.

W budowaniu obrazu Boga człowiek niejednokrotnie - w zależności od poziomu własnej refleksji - posługuje się doświadczeniem ludzkiej samowystarczalności. W takim obrazie Bóg nie jest zdany na niczyje wsparcie, do swego szczęścia nie potrzebuje też żadnego świata. W pełnym sensie ma to miejsce dopiero wówczas, kiedy On sam w sobie jest pełnią, życiem, samoudzielaniem się, wspólnotą - czyli miłością. W przeciwnym razie tak pojmowany Bóg w najlepszym wypadku byłby Pierwszą Zasadą, lecz nigdy Osobą.

Dla skontrastowania takiego obrazu warto przypomnieć argumentację Arystotelesa za istnieniem Boga. Filozof oparł ją na idei "nieporuszonego Poruszyciela", który wprawdzie poruszane istoty przyciąga ku sobie, sam jednak miłować nie potrafi. Bóg chrześcijański może być natomiast pojmowany jako osobowe udzielanie uczestnictwa oraz jako uczestnictwo w nieskończonym szczęściu i pełni. Bóg nie potrzebuje żadnego świata, ale Jego miłość kieruje się ku światu. Każda miłość pragnie przecież się rozlewać, a miłość nieskończona - wychodząc sama z siebie - może rozpływać się w nieskończoność.

Na kanwie Janowego tekstu snuć możemy dalszą ubogacającą refleksję. Według Autora Listu miłość jest dla nas, ludzi, poznawczym kryterium rzeczywistości "Bóg". Otwiera się ona na nas w odkupieńczej miłości, która ukazuje się w posłannictwie Syna i w obdarowaniu nas na zawsze Duchem. W tej mądrości oddalamy się tak dalece od świata antyku, że orędzie to nie brzmi już dla naszych uszu niczym muzyka sfer jak w przypadku pierwszych chrześcijan. Dla Greków miłość utożsamiała się z pożądaniem, popędem, niespełnieniem, brakiem. Platon utrzymywał, że nie ma większej, bardziej namiętnej i bardziej szalonej rozkoszy nad miłość. Stąd też arystotelesowski Bóg sam nie może miłować, lecz może tylko być miłowany przez istoty ułomne.

Chrześcijańskie myślenie o Bogu wnosi w rzeczywistość miłości iście kopernikański przewrót. Miłość ta nie jest już wypadkową czegoś, co niedoskonałe, lecz stanowi istotę Absolutu. Nie jest próbą udręczonego wznoszenia się, lecz pochyleniem się z góry w dół, z wyżyn nieskończoności ku skończoności, od pełni życia ku skazanemu na śmierć. Inaczej mówiąc, miłość nie jest obnażaniem ludzkiej niewydolności, lecz stanowi objawienie się wielkości Boga.

Wynika stąd kolejny wniosek: w obliczu tej rzeczywistości, my, synowie i córki Boga, sami winniśmy się wzajemnie miłować i to miłością Boską. W tym tkwi uzasadnienie dla chrześcijańskiego postulatu miłości bliźniego, równouprawnienia wszystkich ludzi, niwelacji wszelkich asymetrii, chociażby między płciami. W zakresie służby zdrowia, pomocy społecznej, zniesienia nierówności klasowej i rasowej oraz w pionie wychowania ten nowy porządek nieprzypadkowo zrealizowany został dopiero w chrześcijaństwie. Miłość do drugich, która swój miernik znajduje w samej miłości Boga, jest - zgodnie z myślą zawartą w Liście św. Jana - także znakiem, dzięki któremu rozpoznać można prawdziwego ucznia Chrystusa.

Z trynitarnego modelu Pierwszego Listu św. Jana wypływa również świadomość chrześcijańskiej wolności. Założeniem osobowej miłości jest bowiem bezwarunkowa więź między miłującym i umiłowanym. Jeżeli Bóg jest miłością, jest On miłością doskonałą, bez konieczności wypełnienia ze strony stworzenia jakichś wstępnych założeń czy wymogów. Boża miłość nie może być inna niż absolutna, to znaczy wolna od wszelkich warunków. Staje się doskonałą realizacją wolności. Jeżeli zaś Bóg jest według św. Jana zawsze tam, gdzie ma miejsce wolna realizacja darzącej miłości, wówczas każde zniesienie wolności - już w samej próbie jej uszczuplenia -jest sprzeczne z duchem chrześcijaństwa. W konsekwencji swego nauczania o Bogu chrześcijańska religia to zaczerpnięcie głębokiego oddechu wolności.

Czego my - jako wierzący - doświadczamy ze skarbca pełni Bożej miłości? Bóg nie staje naprzeciw nam w sposób widzialny, słyszalny czy dotykalny. Nikt nigdy Boga nie oglądał - mówi św. Jan. Uściślając nasz sposób mówienia o Bogu, lepiej powiedzieć po prostu, że "Bóg nas miłuje". Zwykle jest to równoznaczne z wypowiedzią, że "miłość Boga" oznacza w naszym rozumieniu przede wszystkim gest obdarowywania człowieka. Jesteśmy zdani na łaskawe dary Boga, które chętnie akceptujemy, utrzymując jednocześnie, że miłość nigdy nie krępuje człowieka w jego niezawisłości.

Nasza myśl o miłości Boga doznaje jednak także pewnego "przyćmienia", tracąc na swej wyrazistości. Owe Boże "dary" są bowiem często wszystkim innym niż upragnionym przez nas upominkiem. Niektórzy -być może sami do nich należymy - doznają ciężkich ciosów losu, które trudno zharmonizować z ideą "miłującego Boga". Boże stworzenia nieraz bliskie są przeświadczeniu, iż stanowią przedmiot Bożej nienawiści. Doświadczył tego w swoim życiu przytaczany wcześniej Marcin Luter. W zawirowaniach ciężkiego kryzysu stwierdził, że Bóg działa w tym świecie, jakby był szatanem. Nie wchodząc głębiej w problematykę - jak mówił Martin Buber - zaciemnienia obrazu Boga, skłonni bylibyśmy wyznać, że "miłość Boga" jest słowem wiary wygłoszonym na jednym oddechu z odważnym dopowiedzeniem "a jednak...". Wszystkie teorie na temat cierpienia nie są w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak mają się do siebie cierpienie i miłość Boga. To raczej strategie, jak gorzej czy lepiej uporać się z krzyżem Pańskim.

Bóg objawia się właśnie w krzyżu - to najwyższy wyraz miłości. Tego w ostatnich latach uczą nas teologowie z coraz większym przekonaniem i naciskiem. To prawda, która bez cienia wątpliwości drąży serce wierzącego. Jest to jednak zarazem także paradoksalne słowo o miłości Boga w ogóle. Sami pewnie nigdy byśmy na to nie wpadli! Krzyż jest niezwyciężonym objawieniem miłości Boga. Krzyż jest i pozostaje problemem numer jeden teodycei, działu teologii, który - zwykle dość nieporadnie -chce usprawiedliwiać Boga za ludzkie dramaty i światowe kataklizmy.

Nowe, powstające w tym kontekście pytanie brzmi: Dlaczego sprawiedliwy Bóg dopuszcza tego rodzaju niesprawiedliwość? Nawet największy krzyż, porównywany z Auschwitz, nie stanowiłby problemu. Radykalnej ostrości pytanie o krzyż nabiera dopiero w kontekście innego: Czy możemy wierzyć w Boga jako bezwarunkową miłość? Dlaczego problem ten nie mógłby zostać zdezawuowany przez sam krzyż? Pytanie to nie wynika z samego charakteru ukrzyżowania. Możemy je co najwyżej wziąć pod uwagę, kiedy zdobywamy się na odwagę wiary w krzyż jako krzyż pełnego chwały Zmartwychwstania.

Z całą siłą daje tu o sobie znać pytanie dzisiejszego człowieka o wiarę. Również bez Boga człowiek nie pozbędzie się swego niepokoju, strachu i bezsilności. Leszek Kołakowski pozostawił nam niczym testament następujące wyznanie: "Usilnie prosiliśmy Boga, by opuścił świat. Uczynił to -na nasze żądanie. Pozostała ziejąca dziura. Nadal modlimy się do tej dziury, do Nicości. Nikt nie odpowiada. Jesteśmy wściekli i zawiedzeni. Czy to dowód na nieistnienie Boga?". Wciąż aktualny wariant tego pytania został przed laty sformułowany w książce autorstwa dwu znakomitych myślicieli - kard. Carla M. Martiniego SJ i Umberta Eco, zatytułowanej W co wierzy ten, kto nie wierzy? To bardzo mądre pytanie, na które ktoś odpowiedział wręcz szelmowsko: "Kto nie wierzy w Boga, ten wierzy we wszystko". W owej rzekomo beztroskiej i dyskredytującej odpowiedzi można wyczytać nieśmiałe pukanie do naszych drzwi pytania o Boga, który jest miłością.

Ks. Alfons J. Skowronek (ur. 1928), teolog, emerytowany profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, wieloletni członek Komisji Episkopatu Polski ds. Ekumenizmu i Podkomisji ds. Dialogu z Kościołami zrzeszonymi w Polskiej Radzie Ekumenicznej. Opublikował między innymi: Aniołowie są wśród nas; Kim jest Jezus z Nazaretu?; Kościół w burzliwych czasach.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kto nie miłuje, nie zna Boga - rozważanie
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.