Małżeństwo — niewola czy wyzwolenie?

(fot. sxc.hu)
Roy McCloughry

Pokutuje taki stereotypowy pogląd, że w gruncie rzeczy chrześcijanie odnoszą się negatywnie do seksu. Jeżeli to prawda, rzecz to godna ubolewania. Biblia bowiem nie traktuje współżycia płciowego jako zła - zawiera nawet całą księgę świętującą zbliżenie i intymność! Panuje jednak przekonanie, że Kościół często postrzega występki seksualne jako coś gorszego niż chciwość, pycha czy nawet hipokryzja religijna.

Deirdre Sanders, redaktorka rubryki porad osobistych dla czytelników dziennika "The Sun" mówi, że sprawy młodzieży i seksu ułożyły się inaczej, niż oczekiwano. Rzecz może w tym, że obraz seksu, jaki sprzedaje nam nasza kultura, jest zafałszowany, a sam seks nie daje spełnienia. Jeszcze do niedawna stosunek płciowy uważano powszechnie za prywatne czerpanie szczęścia z miłości dwojga ludzi po złożeniu sobie nawzajem, w obecności rodziny i przyjaciół, wyraźnej i wiążącej przysięgi. Oświadczając publicznie, że związek łączy tylko ich dwoje, państwo młodzi dawali do zrozumienia, że ma on być zarówno trwały, jak i prokreacyjny. Nie był ukryty przed oczyma ogółu ani prywatny, kruchy ani tymczasowy; nie był też związkiem, w którym ciążę postrzegano by jako kłopotliwą komplikację, a ojcostwo dziecka można by postawić pod znakiem zapytania.

Stosunek płciowy cementował tę umowę, ale też czas na niego przychodził dopiero po publicznej deklaracji, nie wcześniej. Był pieczęcią dla związku, oznaką, że osiągnął on wystarczająco dojrzały etap. I wiele par czekało z rozpoczęciem współżycia do ślubu, żeby mieć pewność, że są gotowe wziąć na siebie takie zobowiązanie w słowie i w czynie. W tym kontekście stosunek płciowy jawi się jako akt niezmiernie ważny, ale zarazem obłożony oczywistymi ograniczeniami. Kiedy można się kochać całkiem swobodnie jak dziś, pojawia się ryzyko, że seks będzie niszczyć związki, nie zaś je umacniać.

DEON.PL POLECA

W małżeństwie nie chodzi jednak tylko o relację dwojga ludzi. Chodzi w nim o coś więcej. O trzeci czynnik, niezależny od uczuć łączących ich w dowolnym momencie wspólnego życia. Powieściopisarka i poetka Judith Viorst powiedziała kiedyś: "Jeżeli wasze uczucie pryśnie, małżeństwo jest po to, żebyście pozostali razem tak długo, aż znów się pokochacie".

Kiedy dwoje ludzi bierze ślub, rodzi się również więź między ich rodzinami. W naszym zindywidualizowanym społeczeństwie związki międzyludzkie traktujemy często jako sprawę prywatną i osobistą, ale w wielu innych społecznościach sporo radosnych obrzędów dotyczy połączenia się dwu rodzin. Przez zobowiązanie do trwałości małżeństwo stwarza im okazję do zbliżenia, nawet jeżeli powinny zostawić państwu młodym przestrzeń na stworzenie własnej rodziny.

Zostać razem

Często pytam małżonków, którzy są już ze sobą od jakiegoś czasu, czy coś się w ich związku zmieniło od chwili ślubu. Wielu mówi mi, że zyskali większe poczucie bezpieczeństwa. Rozmawiałem też z parą, która niedawno zamieszkała razem bez ślubu. Kobieta powiedziała, że różnica między chodzeniem ze sobą a życiem pod wspólnym dachem polega na tym, że ich związek stał się trwały, że, jak to ujęła, "teraz nie możemy się siebie pozbyć". Na co mężczyzna odparł: "Ależ oczywiście, że możemy". Zapanowała nieprzyjemna cisza. Choć bardzo się kochali, nic nie stało na przeszkodzie, by któreś z nich pewnego dnia zostawiło klucze do mieszkania na szafce czy spakowało swoje rzeczy. Nie złożyli sobie publicznie przysięgi, nie dostali do ręki alctu ślubu. Wszystko zależało od wspólnej woli bycia razem. Co jednak robić, gdy tej woli już zabrakło?

Niektórzy Czytelnicy przytoczyliby teraz zapewne statystyki rozpadania się związków małżeńskich. Rzeczywiście wygląda na to, że małżeństwa powszechnie się rozstają, także w Wielkiej Brytanii z próby czasu wychodzi zwycięsko jedna para na dwie. Nasuwa się więc pytanie, dlaczego wstąpienie w więzy małżeńskie ma być lepsze niż mieszkanie razem bez ślubu czy nawet współżycie z kilkoma chłopakami czy dziewczynami po to, by-jak to określiło poczytne czasopismo terapeutyczne Psychologies - zwiększyć swoją "inteligencję seksualną".

Żeby małżeństwo mogło rozkwitać, niezbędna jest w nim intymność. Trzeba mieć wielką odwagę, by powiedzieć mężowi czy żonie: "Taka czy taki właśnie jestem. Nie napawa mnie to dumą, właściwie trochę mnie to krępuje, ale to właśnie ja".
BillHybels

Ludzie, którzy wybierają konkubinat, widząc w instytucji małżeństwa narzędzie przymusu, ograniczenie czy po prostu zbędną formalność, jak na ironię zrywają ze sobą częściej niż pary małżeńskie. Z danych statystycznych wynika również, że większe jest prawdopodobieństwo rozstania się par, które przed ślubem zamieszkały ze sobą, niż tych, które tego nie uczyniły. Jak można traktować tymczasowo związek, który z założenia jest trwały? To dwa skrajnie różne doświadczenia. Rozdzielenie przyjemności od odpowiedzialności najwyraźniej umniejsza w naszych oczach znaczenie relacji między mężczyzną a kobietą.

Oczywiście, niektórzy wciąż są zdania, że mieszkanie ze sobą bez ślubu to nieodpowiednia forma dla trwałego związku. Niewielu wyraża jednak głośno tę opinię. Rodzice pewnie by zaprotestowali, ale jeśli chcą mieć dobry kontakt z dziećmi, muszą milczeć. Zresztą dla wielu młodych ludzi decyzja o zamieszkaniu pod jednym dachem jest poważnym krokiem.

Fragment pochodzi z książki: Bóg, seks, kosmos i cała reszta spraw

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Małżeństwo — niewola czy wyzwolenie?
Komentarze (10)
5 września 2010, 20:20
Czasem trudno przyznać się do pragnienia prawdziwej, trwałej miłości, lepiej nie brać ślubu, wtedy nie trzeba aż takiego zaufania do partnera, i nie grożą aż tak wielkie rozczarowania.
CX
czesław x
29 sierpnia 2010, 20:10
Co do trzymania się tematu to chcę tylko spojrzeć na całą tę sprawę z jeszcze innej strony, otórz przy całym tym gloryfikowaniu małżeństwa i potępianiu związków niesakramentalnych jakoś nikt nie dodaje tego, że małżeństwo to dla kościoła, zwłaszcza w takich regionach jak mazowsze to niezly interes. Pozatym czasem słuchając księży potępiający soczyście czyjś konkubinat mam nieodparte wrażenie, że przemawia przez nich chęć zwykła ludzka chciwość i chęć ujrzenia "grzeszników" na kolanach przed majestatem kościoła.
A
abuelo
25 sierpnia 2010, 21:06
Brat robot (dla mnie trafiony i zatopiony)-ja się nie wymądrzam jak żyć w zakonie. Bo moje rady funta kłaków nie warte. Ale nie pozwolę sobie aby po 45 latach w stadle uczyli mnie co i jak. Wiem że kamieńmłyński jest ciężki ale sto razy jest cięższy stan małżeński.
T
Tadzik
25 sierpnia 2010, 16:00
Trzymajmy sie tematu - jest tu mowa o małzeńsktwie. W notce nie ma nic o pieniądzach. Jeśli Czesław chce komuś "dokopać" (a tak z jego wpisu wynika) to nie w tym miejscu. Wybaczcie. Czekam na jakiś rozsądny głos z Warszawy.
EK
Edyta Kowalczyk
24 sierpnia 2010, 22:54
Małżeństwo? - ani niewola, ani wyzwolenie, raczej decyzja o odpowiedzialnej miłości.
CX
czesław x
24 sierpnia 2010, 20:34
1. Nauk przed ślubem nie wliczam, zapomniałem, u nas było to chyba 160 PLN od osoby wyniosło, odbyliśmy w formie ekspresowej, w jeden weekend, urok związku na odległość, tą formę zreszta polecam ( nauk nie związku ). 2. Do Roberta, poza grupą ludzi która wydaje kilkadziesiąt/ kilkanaście tysięcy złotych na wesele są też tacy który nie wydają na to pieniądzy, i od nich księża też koszą równo, zazwyczaj bez owijania w bawełnę, co łaska, ale przynajmniej 300, 500 czy ile tam proboszcz ustali. Uważam za zwyczajny szantaż stwierdzenie, że jak ktoś żyje bez ślubu to jest grzesznikiem, a jak juz ślubu chce to super, ale niech nam za to zapłaci, co łaska oczywiście, ale przynajmniej 500. PS Ciekawe ile Jezus albo apostołowie brali za udzielenie ślubu ?? I czy jak ktoś dał zbyt niską dobrowolną ofiarę to kazali donieść ?? Pozdrawiam
23 sierpnia 2010, 08:07
No i pamiętajcie, że ślub jako sakrament dajecie sobie sami - ksiądz to tylko mniej lub bardziej miły dodatek.
R
Robert
23 sierpnia 2010, 07:54
W Naszym przypadku stawka/ofiara wynosiła 500 zł i nie uważam, że to dużo, bo skoro wesele kosztuje kilkadziesiąt/kilkanaście tys, to opłata za mszę była właściwie nikła, a przecież tak naprawdę obyłoby się i bez wesela - przecież nie jest ono obowiązkowe, wszak o zawarciu małżeństwa decyduje jedynie ślub. Poza tym kosztuje utrzymanie kościoła, nauki przedmałżeńskie etc. I myślę, że gdyby narzeczeni szczerze powiedzieli, że są biedni, byliby zwolnieni z ofiary za ślub.
N
Noname
20 sierpnia 2010, 16:54
@Czeslaw.z.warszawy A takie rady, że zawsze można zapytać takiego księdza czy nie chciałby w obecności biskupa omówić tych stawek albo czy nie chciałby się zapytać osobiście biskupa czy może brać kasę za sakramenty. Proszę mi wierzyć, że większość wymięknie, bo wie, że żeruje na niewiedzy. A to, że zdarzają się tacy cynicy? Niestety, na to się nic nie poradzi... Chyba, że znowu wierni zadziałają i pogadają z biskupem. Ale chyba łatwiej pieklić się w necie, że Kościół to banda złodziei, niż napisać coś do biskupa...
CX
czesław x
20 sierpnia 2010, 16:08
Tylko jeszcze jeden drobny szczegół w sprawie małżeństwa, zwłaszcza związanego ze ślubem kościelnym, koszty mianowicie. Zależnie od regionu polski, od 200 do 2000 PLN minimum, najgorzej jest na mazowszu w mniejszych miejscowościach, ksiądz, organista, kościelny, wystrój kościoła, każdy ma działkę w tym torcie. No i jeszcze wesele, przyjęcie weselne, obiad, to też pracy, ale i pieniędzy wymaga ?? Ale o tym jakoś kościół mówic nie lubi, ja osobiście dając ofiarę w z okazji ślubu usłyszałem, że to za mało i żebym jeszcze doniósł, i tekst " że proboszcz nie pozwala brać mniej..." A jakie to kościół ma rady dla ludzi chcących byc ze sobą i nie mających na to pieniędzy, albo mających istotniejsze w życiu wydatki ( dziecko, chorych rodziców, kredyt ) ??