Małżeństwo — niewola czy wyzwolenie?
Pokutuje taki stereotypowy pogląd, że w gruncie rzeczy chrześcijanie odnoszą się negatywnie do seksu. Jeżeli to prawda, rzecz to godna ubolewania. Biblia bowiem nie traktuje współżycia płciowego jako zła - zawiera nawet całą księgę świętującą zbliżenie i intymność! Panuje jednak przekonanie, że Kościół często postrzega występki seksualne jako coś gorszego niż chciwość, pycha czy nawet hipokryzja religijna.
Deirdre Sanders, redaktorka rubryki porad osobistych dla czytelników dziennika "The Sun" mówi, że sprawy młodzieży i seksu ułożyły się inaczej, niż oczekiwano. Rzecz może w tym, że obraz seksu, jaki sprzedaje nam nasza kultura, jest zafałszowany, a sam seks nie daje spełnienia. Jeszcze do niedawna stosunek płciowy uważano powszechnie za prywatne czerpanie szczęścia z miłości dwojga ludzi po złożeniu sobie nawzajem, w obecności rodziny i przyjaciół, wyraźnej i wiążącej przysięgi. Oświadczając publicznie, że związek łączy tylko ich dwoje, państwo młodzi dawali do zrozumienia, że ma on być zarówno trwały, jak i prokreacyjny. Nie był ukryty przed oczyma ogółu ani prywatny, kruchy ani tymczasowy; nie był też związkiem, w którym ciążę postrzegano by jako kłopotliwą komplikację, a ojcostwo dziecka można by postawić pod znakiem zapytania.
Stosunek płciowy cementował tę umowę, ale też czas na niego przychodził dopiero po publicznej deklaracji, nie wcześniej. Był pieczęcią dla związku, oznaką, że osiągnął on wystarczająco dojrzały etap. I wiele par czekało z rozpoczęciem współżycia do ślubu, żeby mieć pewność, że są gotowe wziąć na siebie takie zobowiązanie w słowie i w czynie. W tym kontekście stosunek płciowy jawi się jako akt niezmiernie ważny, ale zarazem obłożony oczywistymi ograniczeniami. Kiedy można się kochać całkiem swobodnie jak dziś, pojawia się ryzyko, że seks będzie niszczyć związki, nie zaś je umacniać.
W małżeństwie nie chodzi jednak tylko o relację dwojga ludzi. Chodzi w nim o coś więcej. O trzeci czynnik, niezależny od uczuć łączących ich w dowolnym momencie wspólnego życia. Powieściopisarka i poetka Judith Viorst powiedziała kiedyś: "Jeżeli wasze uczucie pryśnie, małżeństwo jest po to, żebyście pozostali razem tak długo, aż znów się pokochacie".
Kiedy dwoje ludzi bierze ślub, rodzi się również więź między ich rodzinami. W naszym zindywidualizowanym społeczeństwie związki międzyludzkie traktujemy często jako sprawę prywatną i osobistą, ale w wielu innych społecznościach sporo radosnych obrzędów dotyczy połączenia się dwu rodzin. Przez zobowiązanie do trwałości małżeństwo stwarza im okazję do zbliżenia, nawet jeżeli powinny zostawić państwu młodym przestrzeń na stworzenie własnej rodziny.
Zostać razem
Często pytam małżonków, którzy są już ze sobą od jakiegoś czasu, czy coś się w ich związku zmieniło od chwili ślubu. Wielu mówi mi, że zyskali większe poczucie bezpieczeństwa. Rozmawiałem też z parą, która niedawno zamieszkała razem bez ślubu. Kobieta powiedziała, że różnica między chodzeniem ze sobą a życiem pod wspólnym dachem polega na tym, że ich związek stał się trwały, że, jak to ujęła, "teraz nie możemy się siebie pozbyć". Na co mężczyzna odparł: "Ależ oczywiście, że możemy". Zapanowała nieprzyjemna cisza. Choć bardzo się kochali, nic nie stało na przeszkodzie, by któreś z nich pewnego dnia zostawiło klucze do mieszkania na szafce czy spakowało swoje rzeczy. Nie złożyli sobie publicznie przysięgi, nie dostali do ręki alctu ślubu. Wszystko zależało od wspólnej woli bycia razem. Co jednak robić, gdy tej woli już zabrakło?
Niektórzy Czytelnicy przytoczyliby teraz zapewne statystyki rozpadania się związków małżeńskich. Rzeczywiście wygląda na to, że małżeństwa powszechnie się rozstają, także w Wielkiej Brytanii z próby czasu wychodzi zwycięsko jedna para na dwie. Nasuwa się więc pytanie, dlaczego wstąpienie w więzy małżeńskie ma być lepsze niż mieszkanie razem bez ślubu czy nawet współżycie z kilkoma chłopakami czy dziewczynami po to, by-jak to określiło poczytne czasopismo terapeutyczne Psychologies - zwiększyć swoją "inteligencję seksualną".
Żeby małżeństwo mogło rozkwitać, niezbędna jest w nim intymność. Trzeba mieć wielką odwagę, by powiedzieć mężowi czy żonie: "Taka czy taki właśnie jestem. Nie napawa mnie to dumą, właściwie trochę mnie to krępuje, ale to właśnie ja".
BillHybels
Ludzie, którzy wybierają konkubinat, widząc w instytucji małżeństwa narzędzie przymusu, ograniczenie czy po prostu zbędną formalność, jak na ironię zrywają ze sobą częściej niż pary małżeńskie. Z danych statystycznych wynika również, że większe jest prawdopodobieństwo rozstania się par, które przed ślubem zamieszkały ze sobą, niż tych, które tego nie uczyniły. Jak można traktować tymczasowo związek, który z założenia jest trwały? To dwa skrajnie różne doświadczenia. Rozdzielenie przyjemności od odpowiedzialności najwyraźniej umniejsza w naszych oczach znaczenie relacji między mężczyzną a kobietą.
Oczywiście, niektórzy wciąż są zdania, że mieszkanie ze sobą bez ślubu to nieodpowiednia forma dla trwałego związku. Niewielu wyraża jednak głośno tę opinię. Rodzice pewnie by zaprotestowali, ale jeśli chcą mieć dobry kontakt z dziećmi, muszą milczeć. Zresztą dla wielu młodych ludzi decyzja o zamieszkaniu pod jednym dachem jest poważnym krokiem.
Fragment pochodzi z książki: Bóg, seks, kosmos i cała reszta spraw
Skomentuj artykuł