Masz wszystko, czego trzeba Ci do szczęścia

(fot. shutterstock.com)
Andrzej Hołowaty OP

Rozważanie na II. niedzielę po Narodzeniu Pańskim

  • (Ef 1,3-6.15-18) - W Nim bowiem wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani.

    DEON.PL POLECA


  • (J 1,1-18) Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli.

My w swoim życiu nic innego nie robimy, tylko powtarzamy drogę mieszkańców Jerozolimy. Jak to rozumiem i jako to rozumie Ewangelia św. Jana? Mianowicie tak, że najpierw wszyscy są zafascynowani Chrystusem - trochę tak jak dzieci, które mają naturalny dar teologiczny - później, gdy ten świat zaczyna się wdzierać w nasze życie, niejako przeżywamy coraz większe rozczarowanie konfrontując Pana Boga z tym światem i siłami działającymi w tym świecie, aż w końcu, być może tak jak mieszkańcy Jerozolimy, zabijamy Go. Ale On zmartwychwstaje. I tutaj pozostają nam dwie możliwości: albo ja pójdę za Nim i uwierzę, że On naprawdę pokonał śmierć, a co za tym idzie przyznam się, że błędy są po mojej stronie, albo uparcie będę trwał w tym, że to wszystko nie ma sensu. Te dwie drogi. Wszyscy powtarzamy ten dramat, który jest opisany w dzisiejszej Ewangelii św. Jana.

Ewangelia św. Jana jest symboliczna, słowo greckie symbalein to znaczy: złączyć to, co było rozłączone, zharmonizować, doprowadzić do całości, do syntezy. Zwróćmy uwagę, że nasze życie też tego pragnie. Pragnie syntezy, całości, a jednocześnie czujemy, że jesteśmy w różnych sytuacjach i w różnych okresach naszego życia wewnętrznie rozbici, że jest w nas dysharmonia. Być może jest ona tak wielka, że wypromieniowujemy ją na zewnątrz i cały świat traci dla nas sens i harmonię.

Początek tej Ewangelii, Prolog, mówi o Logosie. Logos to jest słowo, sens. Mówi, że sensem naszego życia jest Pan Bóg. Jak to fantastycznie napisał w dzisiejszym liście św. Paweł: Chrystus już od początku, zanim zaczęliśmy istnieć, przeznaczył nas dla siebie - to znaczy, że w pewnym sensie to wszystko, co ma nas uszczęśliwić, to znaczy zbawić, jest na wyciągnięcie ręki. Jeżeli tego nie widzimy, to widocznie w nas jest przeszkoda. Ewangelia św. Jana mówi, że w nas jest trucizna, ale w nas jest też lekarstwo. Jeżeli tego lekarstwa nie widzę, to znaczy, że ślepnę. Jednym ze słów przewodnich tej Ewangelii jest "światło" - światło, które przeciwstawia się ciemności. Inne słowo przewodnie to życie, które przeciwstawia się martwocie. Droga, która przeciwstawia się błądzeniu.

Kryzysy współczesnego człowieka można ograniczyć do trzech rzeczy:

  1. Martwota, takie wewnętrzne wypalenie. Nic mnie już tak naprawdę nie cieszy, wszystko już było, starzeję się wewnętrznie. A Bóg, który przychodzi, który chce się narodzić w moim wnętrzu, On jest światłem i zmusza mnie niejako do powtórnych narodzin, ale nie z ciała, jak mówi prolog Ewangelii, tylko z Ducha Świętego.
  2. Zaburzenie więzi. Pomimo, że komunikację mamy tak rozbudowaną, to coraz mniej mamy więzi z drugim człowiekiem, coraz bardziej zamykamy się w sobie, coraz bardziej odczuwamy świat jako coś wrogiego. Ale u podstaw tego zamknięcia na drugiego człowieka leży zamknięcie na samego siebie. I Jezus przynosi nam miłość, czyli prawdziwe otwarcie na drugiego człowieka, które niezmiennie wiąże się z tym, że ja zaczynam drogę duchową od przyjęcia przebaczenia w stosunku do samego siebie i wtedy będę obfitował w przebaczenie w stosunku do innych ludzi.
  3. Dezorientacja. Żyjemy, jak mówimy, w szybkich czasach. Nikt z nas nie ma czasu. Biegniemy, ale nie wiemy dokąd. Jesteśmy totalnie zdezorientowani. Im więcej rzeczy bierzemy na siebie i obowiązków, tym większa dezorientacja i chaos w nas. I znowu, Chrystus, który przychodzi, mówi o sobie, że jest Drogą, Prawdą i Życiem. Mówi: poznaj prawdę o Mnie i poznasz prawdę o sobie. On jest jedynie lekarstwem na ten cały chaos, który jest w naszym wnętrzu.

Kościół uporczywie wraca przez te dni do Bożego Narodzenia, że Chrystus chce się narodzić w moim sercu. Ale to nie jest kwestia wypowiedzenia paru słów, że wierzę. To jest kwestia przekucia tego wszystkiego na moje życie i wtedy następuje w nim harmonia. To jest przedziwne, że jeżeli ktoś nosi harmonię nie z tego świata w sobie, jeżeli ktoś rzeczywiście powtórnie się narodził i narodził się w nim Pan Bóg, to będzie tę harmonię wypromieniowywał, coraz więcej będzie widział spójności i harmonii w świecie wokół siebie. A im więcej chaosu jest we mnie, tym więcej chaosu na zewnątrz.

Żyjemy w dramacie, jak ten dramat rozwiążemy, to jest też nasz wybór. Pan Bóg chce nas zbawić, to znaczy uczynić ludźmi szczęśliwymi już tu na ziemi, nie po śmierci. Jeżeli nieustannie będziemy się przed Nim zamykali, to niestety ciągle będziemy się sycili tą trucizną, która w postaci grzechu, tego pęknięcia wewnątrz nas jest. To wezwanie nieustannie płynie z kart Ewangelii, a szczególnie intensywnie w tym okresie Bożego Narodzenia. Czas rozpocząć drogę duchową, ale ona wymaga ode mnie przystanięcia. Prawdziwa mądrość rodzi się z milczenia, nigdy nie narodzi się z popłochu, ani z chaosu. Prawdziwe zjednoczenie, zharmonizowanie, jest już we mnie na wyciągniecie ręki ... ale ja go ciągle szukam gdzie indziej! I to Boże Narodzenie mówi mi: Człowieku, jesteś obdarowany wszystkim, co ci potrzeba do szczęścia, tylko musisz przejrzeć... I to przejrzenie, otwarcie oczu zależy ode mnie. Ja wszystko mam, co jest mi potrzebne, ale to jest kwestią wiary.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Masz wszystko, czego trzeba Ci do szczęścia
Komentarze (4)
AM
Andrzej Monika
4 stycznia 2016, 09:59
Co to oznacza w praktyce, jak mam otworzyć się na Boga, jak przejrzeć...? jak to zrobić?
A
andrzej_a
3 stycznia 2016, 16:13
Ludzie obecnych czasów noszą w sobie nieuświadomiony ogromny głód Boga. Ten głód wytrąca z nas spokój, a w jego miejscu zaczyna żyć swoim życiem chaos dnia codziennego. Jest to zmora obecnych czasów, która prześladuje miliardy ludzi na świecie, gorączkowo starających się sprostać co raz większym wyzwaniom pojawiającym się w naszym życiu. Kiedyś sądziłem, iż wszystkim zadaniom życia trzeba twardo stawiać czoła i się znimi samotnie zmagać, bo tak ma wyglądać prawdziwe życie wedle idei; czuję że żyję, gdy się z życiem zmagam. Jednak Bóg wciąż powtarzał to samo: zatrzymaj się! Kiedyś tego zupełnie nie rozumiałem, nie mogłem pojąć o co Bogu chodzi, jak mam się zatrzymać, po co. Teraz wiem, że chodziło o głód, głód duszy pragnącej Boga. tak jak święta Faustyna K. poczułem w końcu ten głód i o dziwo nie mogłem go w żaden sposób zaspokoić. W miarę jedzenia głód narastał, a jeśli ustawał to tylko na chwilę. Dzisiaj wiem, że ten głód jest drogą wiary, bo tylko człowiek pragnący i podążający za Bogiem może być blisko Niego. Święta Faustyna opisuje jej ogromny głód Chrystusa, który już mnie nie dziwi tak jak niegdyś. Wiem, że po głodzie Jezusa przychodzi głód Ducha Świętego, a potem głód samego Boga Ojca. Taka jest droga wiary, taka jest droga do świętości i do Domu Boga Ojca, nowego domu po tym życiu. Potrzebujemy w naszym życiu chwili do zatrzymania się i zwrócenia się w różnych modlitwach do Boga. Potrzebujemy uczestniczyć w różnych nabożeństwach, a szczególnie w Mszach Uwielbienia Boga w Trójcy Przenajświętszej, bo te msze zaspokajają głód duszy w najdoskonalszym stopniu. Gdzie jest więc to nasze prawdziwe szczęście? Nasze szczęście jest w Bogu, który potrafi nas napełnić Duchem Bożym i zaspokoić pokarmami duchowymi, których jeszcze nie znamy, a będą się one dopiero stopniowo pojawiać pod postacią różnych odmian głodu duchowego. Tak jak karmimy nasze ciało powinniśmy też karmić i nasze dusze. Wówczas osiągniemy wewnętrzną harmonię, spokój i radość oraz szczęście.
PP
Piotr Placek
3 stycznia 2016, 10:40
Piękny tekst.Trafił do mnie w dokładnie w tym momencie życia w którym przeżywam w sercu "Boże Narodzenie".Utwierdza mnie w przekonaniu że droga którą wybieram obecnie jest tą z najwłaściwszych dróg życia.Mimo bólu jaki przeżywam w sercu, odczuwam nadzieje że moje życie może przynieść mnie i mojemu otoczeniu wiele radośći i dobra.Dziękuję !
jazmig jazmig
3 stycznia 2016, 10:37
Nie lubię tego ciągłego oskarżania nas o to, że to my jesteśmy wszystkiemu winni. Skoro nie jesteśmy szczęśliwi, to dlatego, że zamykamy się na Boga. Jesteśmy tacy, jakich nas Bóg stworzył - podatni na grzech, ale również na dobro. Nie ma niestety prostego związku pomiędzy naszym postępowaniem, a jego skutkami. Jest wielu zatwardziałych grzeszników żyjących jak pączki w maśle i wielu ludzi pobożnych, którzy zmagają się z trudnościami życiowymi, chorobami i innymi nieszczęściami. Nie zgadzam się z poglądem, że ci drudzy są sami sobie winni. Jest to sprawa o wiele bardziej skomplikowana, której nie rozumiemy i pozostaje mieć nadzieję, że po śmierci Bóg jakoś to wynagrodzi jednym, a ukarze innych.