Męczennik za Chrystusa Króla
Prześladowanie religijne w pierwszym ćwierćwieczu XX w. w Meksyku było nie mniej okrutne niż prześladowanie w Rzymie na początku ery chrześcijańskiej, a katolicy meksykańscy byli nie mniej heroiczni niż chrześcijanie rzymskich katakumb i igrzysk.
Scena
Już konstytucja z 1857 r., przygotowana przez Benito Juáreza, zawiera antyklerykalne klauzule. Najgorsze zaczęło się w 1914 r., gdy Venustiano Carranza zdobył władzę. Jego oddziały wkroczyły do miasta Meksyku 20 sierpnia, wnosząc flagi z napisami: "Kler to obskurantyzm; wolność to światło". Żołnierze wtargnęli do kościołów, rozrzucali po posadzce konsekrowane hostie, urządzali tańce, strzelali do tabernakulów i krzyży, a raz nawet do monstrancji z wystawionym Najświętszym Sakramentem. Carranza zreformował konstytucję z 1857 r. i promulgował nową w 1917 r., zatwierdzającą reformę rolną i jeszcze bardziej ograniczającą prawa Kościoła. Konstytucja ta, stanowiąca bardziej zapis intencji niż decyzji do realizacji i nigdy niewprowadzona w pełni w życie, służyła jako program rządów i powoływano się na nią, by prześladować katolików.
Carranza, ponieważ nie spełnił obietnic reformy, został obalony podczas puczu, na czele którego stał generał Obregón, który 1 grudnia 1920 r. został formalnie wybrany na prezydenta. Ale w rzeczywistości był dyktatorem. Rządził siłą i wybrał własnego następcę. Wybory były czystą formalnością.
6 lipca 1924 r. prezydentem został Plutarco Elías Calles, dawny nauczyciel szkolny, który postanowił wprowadzić na siłę konstytucję z 1917 r. Zamknięto szkoły katolickie, zostawiając tysiące dzieci na ulicy. Księżom zakazano spełniania kapłańskich posług. Arcybiskupa Meksyku postawiono przed sądem i oskarżono o zdradę ojczyzny. Żołdacy parodiowali procesje religijne, ubierając się w zakonne habity, wykrzykując obsceniczne i bluźniercze hasła.
Pius XI napisał do katolików meksykańskich, zachęcając ich do ustanowienia jednego frontu w walce. Biskupi meksykańscy poprosili o reformę konstytucji. Odpowiedzią Callesa było nowe prawo wprowadzające świeckie szkolnictwo, rozwiązujące zakony, zakazujące duchownym krytykowania praw, władzy i generalnie wszystkich rządów, nakazujące sprawowanie kultu w kościołach pod czujnym okiem władz i wprowadzające nacjonalizację wszystkich budynków kościelnych.
Prawo weszło w życie 31 lipca 1926 r. Sześć dni wcześniej ośmiu arcybiskupów i dwudziestu dziewięciu biskupów w Meksyku wydało zarządzenie, że "wobec niemożliwości spełniania świętych funkcji według warunków narzuconych przez naszych rządzących, […] od 31 lipca zawiesza się we wszystkich świątyniach Republiki kult publiczny, wymagający obecności kapłana. Świątynie nie będą zamknięte, aby wierni mogli się w nich modlić, ale kapłani odpowiedzialni za nie wycofają się z nich".
W tym właśnie momencie wkracza na scenę nasz człowiek.
Człowiek
Michał Augustyn (Miguel Agustín) Pro wydawał się łączyć dwie osoby w jednej: osobę żartującą i wesołą z osobą modlitwy i ofiary - jedną i drugą w wybitnym stopniu. Elokwentny i dowcipny Pro stawał się kartuzem podczas ośmiodniowych rekolekcji. Żartowniś Pro, zabawiający rozmowami całe towarzystwo, prawdopodobnie spędzał w kaplicy więcej czasu niż ktokolwiek inny.
Jego ojciec był inżynierem w kopalni w Guadalupe, osiem kilometrów od górniczego miasta Zacatecas, w centrum kraju. Michał Augustyn był najstarszym jego synem, zwykłym chłopcem, być może bardziej skłonnym do psot niż inni. Rodzice postanowili ukrócić jego wybryki. Gdy skończył piętnaście lat, zaczął przez ponad pięć następnych pomagać ojcu w biurze. Jednak w wolnych chwilach zjeżdżał na dół, by sobie porozmawiać z górnikami. Tak poznał słownictwo, które później pomagało mu w pracy apostolskiej. Nauczył się również grać na gitarze i mandolinie, a także śpiewać popularne piosenki. Te umiejętności, a także gawędziarski i mimiczny talent sprawiały, że był niezastąpiony podczas rodzinnych spotkań i w tamtych latach, i później.
10 czerwca 1911 r., w wieku dwudziestu lat, wstąpił do nowicjatu Towarzystwa w El Llano. Piorunujące wrażenie wywarły na nim słowa kaznodziei, które usłyszał, gdy wszedł do jakiegoś kościoła: "To wszystko uczynił dla nas i cierpiał za nas Jezus Chrystus, a my co zrobimy dla Niego?".
W czasie gdy miał złożyć pierwsze śluby, w nocy z 4 na 5 sierpnia 1913 r., żołnierze armii Carranzy stanęli przed budynkiem nowicjatu. Rozproszenie wspólnoty było nie do uniknięcia. Rozpoczęło się 15 sierpnia: nowicjusze opuszczali dom w grupach po trzech lub czterech. Szli na piechotę polnymi drogami. 9 października, po niezliczonych perypetiach, czternastu wygnańców dotarło do Los Gatos w Kalifornii, gdzie jezuici amerykańscy posiadali dom formacyjny.
Nie mogąc odbyć studiów w ojczyźnie, kleryk Pro odbył je wszystkie za granicą. Retorykę i filozofię studiował w Hiszpanii w Granadzie, magisterkę odbył w Nikaragui, a teologię studiował w Sarriá (Barcelona) i w Enghien (Belgia). Wszędzie zostawił wspomnienie człowieka dowcipnego i wesołego, zdolnego zabawiać towarzyszy, tymczasem on sam cierpiał wewnętrznie. Cierpiał z powodu wiadomości, jakie napływały o prześladowaniu rodziny, doprowadzonej do nędzy. Jeśli stawał się bardziej wesoły niż zwykle, był to znak, że otrzymał złe wiadomości od najbliższych. W taki sposób reagował. Cierpiał również z powodu silnych i ciągłych dolegliwości żołądka i często musiał się wycofywać z powodu bólu, gdy tymczasem koledzy w dalszym ciągu pokładali się ze śmiechu. Przeszedł trzy operacje. Podczas pobytu w klinice w Brukseli, po trzeciej operacji, dotarła do niego wiadomość o śmierci matki. "Gdy ją otrzymałem - zwierzył się jednemu z towarzyszy - nie wiem, czy byłem pogodny, czy oszołomiony. Nie miałem łez w oczach. Ale gdy pod wieczór zostałem sam, wziąłem krzyż do rąk i rzewnie zapłakałem". Taki był prawdziwy Pro.
W akcji
Zaskoczyła go łatwość, z jaką 1 lipca 1926 r. został wpuszczony do Meksyku, biorąc pod uwagę fakt, że "rząd jest, jaki jest, wyrzucając księży i zakonników ze swojego terytorium; nie było problemu z kontrolą sanitarną, nie przyglądano się zbytnio mojemu paszportowi, a także na cle nie otwarto mi walizek".
8 lipca o drugiej po południu jadł obiad w swoim domu, ulubioną "fasolę z jajecznicą", której nie skosztował od dwunastu lat. Mógł nie tylko opowiadać żarty, ale wreszcie uściskać ojca, siostrę Anę Marię i młodszego brata Roberta. Drugiego brata Humberta odwiedził później w więzieniu.
Przypomnijmy, że były to ostatnie dni publicznych nabożeństw w kościołach. "Jeszcze nieco oszołomiony po podróży, zacząłem niekończącą się serię prac duszpasterskich. Mój konfesjonał był oblężony i dwa razy wyciągnięto mnie z niego zemdlonego. Zaczęły się kazania, konferencje, rozmowy, a nawet odpustowe kazanie na świętego Ignacego". W uroczystość św. Ignacego Loyoli, 31 lipca, odprawił ostatnią publiczną Mszę.
Tabernakula pozostały puste, przestały się świecić lampki przed Najświętszym Sakramentem, zamilkły dzwony… Na ten fakt odpowiedział krzykiem w formie poezji, jaką ułożył: !Senor, vuelve al Sagrario! - "Panie, powróć do tabernakulum!"…
Ale ani on sam nie ograniczył się do poetyckiego uniesienia, ani lud meksykański nie ugiął się wobec represyjnych środków zastosowanych przez rząd. Tego samego dnia, 31 lipca, zaczął się bojkot generalny, który dotknął rząd w najbardziej czułym, ekonomicznym punkcie. W odpowiedzi Calles zamknął sto dwadzieścia dziewięć szkół katolickich, pięćdziesiąt kościołów oraz kapelanii i różnych ośrodków charytatywnych. Katolicy nie dali się zastraszyć. Odpowiedzieli jeszcze większym bojkotem. Cały kraj zalały ulotki "Naprzód z bojkotem!". Pro miał ich pełno w kieszeni. Zatrzymano go, ale zdołał zagadać kierowcę wiozącego go na komisariat policji i wyrzucił ulotki po drodze.
Przybywało mu zajęć duszpasterskich. Spowiadał, odprawiał po kryjomu Msze, rozdzielał codziennie od dwustu do trzystu komunii, przyjmował nocną porą Nikodemów, pragnących zasięgnąć rady lub uregulować swoje sprawy z Bogiem, prowadził rekolekcje dla nauczycieli i robotników. Wtedy to przydało mu się słownictwo, jakiego nauczył się w młodości w kopalni.
Liga Obrony Wolności Religijnej mianowała go szefem konferencjonistów. Zaczął organizować dla nich kursy formacyjne. Komitet przydzielał im zadania w całym mieście Meksyku, a inni szukali odpowiednich lokali i organizowali spotkania. Kupiono nadajnik radiowy, dzięki któremu transmitowano konferencje, a który nigdy nie został zlokalizowany.
Prowadził również działalność charytatywną. Z pomocą małej i bez reszty oddanej grupy zaczął pomagać trzydziestu dziewięciu zubożałym rodzinom. Wkrótce ich liczba wzrosła do siedemdziesięciu, a potem do stu. Sam dźwigał ciężkie worki z mąką po ulicach Meksyku albo podróżował autobusem z sześcioma kurami, budząc śmiech pozostałych pasażerów.
Obława i aresztowanie
Umiał się wmieszać między pijaków, udawał wędrownego sprzedawcę, włóczędzy i ulicznicy uważali go za swojego. Stał się człowiekiem najbardziej poszukiwanym przez szpicli prezydenta Callesa. Rozkaz schwytania go został wydany w październiku 1926 r. i kilka razy niewiele brakowało, żeby został zatrzymany.
Pewnego dnia policja przybyła o 6.30 rano, gdy rozdawał komunię świętą w jednej ze "stacji eucharystycznych". Uspokoił zebranych. Kazał pochować wszystko, co mogłoby wskazywać, że zgromadzenie ma charakter religijny. Założył na głowę swój brudny kaszkiet, wyciągnął cygaro i przyjął "intruzów".
- Tutaj ma miejsce publiczny kult.
- W żadnym wypadku.
- Tak, widziałem, jak wchodził tu jakiś ksiądz.
- Załóżmy się o szklankę wódki, że nie ma tu księdza.
- Mamy rozkaz przeszukania domu. Proszę iść z nami.
- Proszę przeszukać cały dom, a jak natkniecie się na "publiczny kult", powiadomcie mnie, abym poszedł na Mszę.
Nie znaleziono żadnego księdza.
Innym razem, pod koniec 1926 r., dwaj oficerowie policji biegli za nim i niewiele brakowało, żeby go dopadli. Skręcił na rogu i zobaczył pewną młodą kobietę, znaną mu katoliczkę. Szybko dał jej znać, o co chodzi, i zaczęli spacerować niczym dwoje kochanków. Po dziesięciu sekundach zjawili się policjanci, ale nie zobaczyli żadnego księdza, tylko spacerującą i rozmawiającą spokojnie parę.
Ojciec Pro pragnął gorąco męczeństwa. 21 września 1927 r. poszedł odprawić Mszę do jednego z klasztorów i prosił wspólnotę o modlitwę, by Bóg przyjął go jako ofiarę za Callesa, za kapłanów i za pomyślność Meksyku. On sam miał odprawić Mszę w tej intencji. Płakał podczas całej Mszy, a po jej zakończeniu wyznał: - Nie wiem, czy to nie zwykła wyobraźnia, ale czuję wyraźnie, że nasz Pan przyjął moją ofiarę.
Poważne wydarzenie dostarczyło okazji: nieudany zamach na generała Obregóna o drugiej po południu w niedzielę, 13 listopada, szaleństwo dokonane przez czterech katolików, które doprowadziło władze do szału. Trzech winnych zostało aresztowanych, poszukiwano czwartego i uważano za stosowne wmieszać w tę sprawę braci Pro.
Pętla zaczęła się zaciskać. Pro został ujęty o czwartej nad ranem, 18 listopada.
Ofiara
Przebywał razem ze swoimi braćmi, Robertem i Humbertem, w pewnym zamaskowanym domu w głębi podwórza. Gdy żołnierze zaczęli wyważać drzwi, pani Valdés, właścicielka domu, wszczęła alarm:
- Policja!
- Proszę zaczekać chwilę, ubieram się - odpowiedział Pro.
Otwarły się gwałtownie drzwi do jego pokoju. Weszła policja z wymierzonymi w niego rewolwerami.
Cela ojca Pro i Roberta znajdowała się naprzeciw centralnej sali, gdzie przebywali inni więźniowie, wśród nich Humberto i senora Montes de Oca, oddana współpracowniczka ojca Pro. W niedzielę, 20 listopada, ojciec zorganizował małe nabożeństwo z modlitwami, czytaniami i pieśniami, a na końcu z Marszem św. Ignacego.
22 listopada w południe zjawili się dziennikarze. Ojciec Pro wydał tylko jedno oświadczenie: - Zaprzeczam zdecydowanie, bym wziął udział w jakimkolwiek spisku.
Oświadczenie to ukazało się w tym samym dniu w dzienniku "Excelsior". Pomimo to ogłoszono oficjalną wersję. "Ponieważ oskarżeni przyznali się, że są bezpośrednio odpowiedzialni za zamach wymierzony przeciw generałowi Obregónowi, i ponieważ została udowodniona ich odpowiedzialność za przestępstwo, wydano decyzję o ich egzekucji".
W nocy 22 listopada zrobiono zdjęcia ojcu Pro i Robertowi. O ósmej rano zaczął się wielki ruch na komisariacie i w jego sąsiedztwie. Przybyli fotografowie i dziennikarze. Rzesza ciekawskich zgromadziła się na sąsiednich ulicach.
O 10.20 jeden z funkcjonariuszy zszedł do piwnic i zawołał: - Michał Pro!
Ojciec był bez marynarki. Funkcjonariusz powiedział, by ją założył i poszedł z nim. Gdy zmierzał w kierunku dziedzińca, zbliżył się do niego jeden z policjantów obecnych przy aresztowaniu i poprosił o przebaczenie.
- Nie tylko panu przebaczam, ale dziękuję!
Ogród inspektoratu policji był cały wypełniony przez jej oddziały. W środku zostawiono miejsce dla czterech plutonów, które miały dokonać egzekucji. Ojciec Pro wkroczył ze spuszczonymi oczami. Szedł bardzo spokojnie. Stanął we wskazanym miejscu, twarzą do plutonu. Poprosił, by mu pozwolono się pomodlić. Uklęknął, przeżegnał się powoli, skrzyżował ręce na piersi, ucałował krzyż i przez kilka chwil się modlił. Potem wstał, nie pozwolił sobie założyć opaski na oczy, zwrócił się do przedstawicieli rządu i żołnierzy i udzielił swego ostatniego błogosławieństwa:
- Niech Bóg się nad wami zmiłuje. Niech Bóg wam błogosławi.
Trzymając w prawej ręce krzyż, a w lewej różaniec, rozwarł ramiona w formie krzyża i powtórzył słowa umierającego Jezusa:
- Przebaczam z całego serca moim nieprzyjaciołom.
A następnie wykrzyknął hasło, które zwykle powtarzali przed śmiercią męczennicy meksykańscy:
- !Viva Cristo Rey! - Niech żyje Chrystus Król!
Rozległy się strzały. Ojciec upadł z rozkrzyżowanymi rękami. Sierżant dowodzący plutonem podszedł i dobił go jednym strzałem. Była godzina 10.36 rano, 23 listopada 1927 r.
Pomimo zakazu w pogrzebie uczestniczyło około dwudziestu tysięcy osób.
Oficjalnej beatyfikacji ojca Michała Augustyna Pro dokonał Jan Paweł II 25 września 1988 r.
* * *
Chcesz dowiedzieć się więcej o niezwykłym życiu świętych Kościoła? Kliknij w baner:
Skomentuj artykuł