Najpierw mnie wysłuchaj

(fot. Adam Foster | Codefor/flickr.com)

Młoda matka trójki dzieci pyta mnie: "Czy rzeczywiście dla Wszechmocnego Boga, Stworzyciela nieba i ziemi, może być tak ważne, czy my stosujemy prezerwatywę, czy nie? Czy nie ma On ważniejszych spraw: bezprawie i gwałty wojenne, setki tysięcy tułających się głodnych i obdartych emigrantów?"

Inna kobieta, którą kilka lat wcześniej opuścił mąż, zadaje mi pytanie: "Pragnę być z mężczyzną. To chyba normalne… Ten brak całkowicie mnie rozbija i niszczy moje relacje. Czy nikt w Kościele tego nie rozumie?"

Argumenty to nie wszystko

Kierownik duchowy i rekolekcjonista często dopuszczany jest do samego centrum moralnych rozterek ludzi, którzy do niego przychodzą. Osoby te, będące najczęściej katolikami, wierzą i pragną wierzyć, chcą prowadzić głębokie życie duchowe, ale ogromnie trudno jest im z pełnym przekonaniem zgodzić się na pewne chrześcijańskie wymagania. Wydają się im bowiem "nie z tego świata". Utrudniają życie. Ludzie ci mają wrażenie, że do i tak skomplikowanych ludzkich sytuacji Kościół dodaje im zadania, na których realizację ich po prostu nie stać czasowo, finansowo, charakterologicznie. Odczuwają je jako sztuczne utrudnianie codziennych - i tak niełatwych -wyborów. Żyją jednak w dramatycznym napięciu, które mniej lub bardziej sobie uświadamiają. Jest gdzieś w nich rodzaj niepokoju. Przychodzą więc porozmawiać.

 Próbując pomóc takim osobom, można czasami poczuć się bezradnym. Nie pomagają najlepsze argumenty. Choć może wywiązać się ciekawa dyskusja, to pozostaje poczucie, że słowa trafiają w próżnię, nie prowadzą do porozumienia. Argumenty, chociaż ważne, nie mogą być jednak jedynym wymiarem relacji z drugim człowiekiem, zwłaszcza tym, który ma trudności w przyjęciu moralnych norm. W głoszeniu nie chodzi przecież o samo głoszenie, ale także o stworzenie takich warunków, by to, co przekazywane, mogło zostać przyjęte.

 Najpierw trzeba więc pracować nad wspólnym horyzontem, nad stworzeniem właściwej płaszczyzny zrozumienia i przyjęcia chrześcijańskich norm. Właściwej - to znaczy głęboko ludzkiej.

 Jak bliżej określić ten horyzont? Myślę, że z jednej strony, trzeba zapytać o normy moralne głoszone przez Kościół i kontekst, z jakiego one wyrastają; z drugiej, o osoby, do których są one kierowane, i kontekst, w którym one żyją. Obie te rzeczywistości i oba te konteksty mogą być zarówno ludzkie, jak i nieludzkie.

To nie wzięło się znikąd

Warto pamiętać, że ideały, wyrażone w owych kontrowersyjnych normach moralnych, które Kościół przedstawia, nie są wzięte znikąd. Zawarte jest w nich dwutysiącletnie doświadczenie ludzi różnych języków, kultur, stanów, mentalności, którzy starali się z większym lub mniejszym sukcesem żyć Ewangelią i wiarą. Patrząc na owe normy z tej perspektywy, trzeba powiedzieć, że są one bardzo ludzkie. Wydaje się jednak, że doświadczenie to nieraz zastygło i już nie pulsuje życiem. Stało się zatem nieludzkie. Zadaniem chrześcijan wobec tej naszej Tradycji jest odkrywanie życia, które ona ochrania. Warto sobie także uświadomić, że chrześcijańskie ideały pełnię swej prawdy mogą okazać dopiero wtedy, gdy trafiają na nieczęsto spotykany - ale bardzo ludzki - klimat. Chodzi o przeżyte doświadczenie miłości, doświadczenie głębokiego sensu życia, poczucie czegoś świętego w człowieku, przekonanie o jego wartości i konieczności szacunku wobec niego. Są to w końcu ideały oparte na przekonaniu o wielkości człowieka, o tym, że ma on ogromną duchową siłę, dzięki której jest w stanie stawiać czoło nawet najtrudniejszym doświadczeniom. Kościół wierzy w to, że człowiek jest w stanie, jeśli nie realizować ideałów, to przynajmniej dążyć do nich. Kluczem do tego potencjału jest właśnie wiara.

Dlaczego Bóg milczy

Z drugiej strony jest kontekst konkretnych osób i ich życia. Bez jego uwzględnienia wskazania moralne mogą być odczuwane jako ogromnie trudne do przyjęcia. Czasami nieporozumienia polegają na tym, że na ambonie mówi się o prawdach moralnych w sposób ogólny, nieuwzględniający kontekstów - a więc nieludzki. Słuchacze tak właśnie je odbierają, jako coś nieludzkiego. Często ci, którzy głoszą, mają niewystarczające pojęcie o tym, jak bardzo - w skutek różnych czynników - słuchacz jest daleki od tego, co zakłada o nim Kościół.

 Głosząc moralne normy, trzeba pomóc człowiekowi w ich przyjęciu, a to nie może się odbyć inaczej niż w osobistej, pokornej rozmowie. Jeśli domagamy się, by słuchano nauczania Kościoła, zacznijmy słuchać najpierw my. Czy Bóg nie dlatego milczy, że właśnie wsłuchuje się w głosy swoich dzieci? Myślę, że w doświadczeniu słuchania oba konteksty mogą się do siebie zbliżać. W jaki sposób?

 Niewysłuchany człowiek nosi w sobie wiele agresji, która blokuje go przed przyjęciem tego, co jest mu przekazywane. Każdy by się zbuntował: "Jak możesz mi coś proponować, zmuszać mnie do czegoś, jeśli mnie wpierw nie wysłuchałeś, jeśli o mnie nic nie wiesz?!". Rzeczywiście, jest w tym jakaś niesprawiedliwość. Ten, kto głosi Boże przykazania, musi najpierw zrobić sobie rachunek sumienia z tego, czy słucha, czy ci, którym przekazuje naukę, czują się przez niego wysłuchani. W tym dziele słuchania ogromną rolę odgrywa towarzyszenie duchowe. Samo wsłuchiwanie się w człowieka, poświęcanie mu czasu nie po to, by go pouczać, ale po to, by go słuchać, jest uzdrawiające. Uzdrawia, bo jest to prosta deklaracja i czyn miłości: "Jesteś ważny; to, co mówisz, twój ból i zmagania mają znaczenie; jest w tobie wartość, którą szanuję moim prostym byciem przy tobie". Nieraz można zauważyć, że samo wysłuchanie sprawia, że coś się w ludziach zmienia. Odchodzi gdzieś zaciętość i znika zamknięcie. Co więcej, z czasem proponowane przez Kościół wartości stają się dla tych osób przystępniejsze, bardziej ludzkie. Kobieta zdradzona przez męża z czasem ze spokojem przyznaje, że chce przy nim jednak wytrwać, że jest w stanie mu przebaczyć. Nie buntuje się przeciwko nierozerwalności sakramentu małżeństwa, ale zaczyna widzieć jego wartość i to, jak wiele on ocala. Podobnie młody człowiek, który czuje, że rozumie się jego trudności w zachowaniu przedmałżeńskiej czystości, z czasem odkrywa, jak wiele radości może ona przynieść i sam zaczyna propagować ją wśród rówieśników.

Nieludzka historia życia

Jedna okoliczność jest tu niezwykle ważna - nieludzka historia życia. Pewna dorosła kobieta mówi o latach wykorzystywania przez ojca. Inna, która właśnie skończyła studia, opowiada o latach niezrozumiałej agresji i nienawiści ze strony matki. Młody mężczyzna nie radzi sobie, bo przez wiele lat ojciec wciąż go poniżał i wyśmiewał się z niego. Coraz częściej spotyka się osoby bardzo poranione, a zadane rany boleśnie je kształtują przez długie lata. Nie sąw stanie sobie z nimi poradzić, nawet uczestnicząc w różnych terapiach, kierownictwie duchowym i życiu sakramentalnym. W takim wewnętrznym stanie suchych i ex cathedra głoszonych norm ludzie nie są w stanie przyjąć, tzn. pojąć ich sercem, przylgnąć do nich z przekonaniem. Aby tak się mogło stać, trzeba bowiem przyzwolenia woli, jakiegoś wypływającego z człowieczej głębi przyciągania, które umożliwia szczere powiedzenie sobie, że to mnie przekonuje, że te argumenty są warte tego, by je przyjąć. Wola jednak działa na tle i z tła afektywnego, uczuciowego,  kształtowanego  przez doświadczenia życia. Jeśli były to złe, raniące  doświadczenia,  naznaczone brakiem miłości i dobroci, pojawiają się ogromne przeszkody. W takiej sytuacji argumentowanie za przyjęciem określonych wymagań niewiele daje. Trzeba raczej ludzi, którzy będą podchodzili do tych wewnętrznie pokiereszowanych osób z szacunkiem i miłością, ucząc je kochać najpierw siebie, a potem innych i Boga; ludzi, którzy będą uzdrawiali poranione człowieczeństwo i poczucie wartości.

 Niezwykle ważne jest, byśmy uczyli się szacunku i akceptacji względem osoby (oczywiście nie dla złych moralnie przekonań, na pewnym etapie bezsensowne jest jednak zajmowanie się nimi). Bardzo wiele zależy od cierpliwego budowania, nieraz latami, afirmującej, ludzkiej relacji. To wymaga od osoby towarzyszącej autentyczności, dobroci, cierpliwości, ludzkiej miłości. W tym czasie trzeba często umieć właściwie przyjąć wiele moralnie niesłusznych wyborów tych osób (bez taniego moralizatorstwa) i mimo to utrzymywać relację, w której będzie możliwe przekazanie innym własnego doświadczenia miłości, akceptacji, pragnienia życia, nadziei. Chodzi o pokazanie, jak można żyć i jak można odnosić się do siebie i do konkretnego człowieka w promieniujący dobrocią sposób - i to nie tylko w kilku wypreparowanych sytuacjach, ale w codziennym życiu. Właśnie relacją trzeba przemieniać wnętrze człowieka. I cierpliwie czekać. Może to być bardzo uzdrawiające dla osoby towarzyszącej: może obudzić w niej współczucie dla ludzkiego cierpienia oraz miłosierdzie i szacunek dla tajemnicy człowieka oraz jego dróg. Pośpiech w moralnej formacji bardzo często szkodzi.

Strategie długoterminowe

Nic nie zastąpi relacji, prób budowania komunii ducha i w Duchu. To jest ostatecznie ten właściwy, wspólny horyzont konieczny w owocnym przekazywaniu norm moralnych. Wymaga to czasu, wzrastania w wierze, dostrzegania Boga, który już w tych zbuntowanych pracuje i który zaprasza do przyłączenia się do tego boskiego trudu przemieniającej miłości.

 Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że stworzenie pozytywnej, głębokiej relacji wymaga zbyt dużo czasu i zaangażowania, a my musimy już teraz podejmować decyzje, wyprowadzać ludzi z błędów, bronić skutecznie wartości. To prawda, ale problem w tym, że prawie zawsze angażujemy się wyłącznie w te sprawy. Sukces w ich osiągnięciu jest efektowny. Kwestią trudną do rozstrzygnięcia pozostaje to, czy takim jednostronnym podejściem czynimy więcej pożytku, czy szkody dla osób i wartości, których chcemy bronić. Chrześcijanie, aby rzeczywiście przekonać do wyznawanych przez siebie wartości (a nie tylko przeforsować pewne rozwiązania), muszą wybierać strategie długoterminowe.

o. Jacek Poznański - jezuita, rekolekcjonista, filozof, pracownik naukowy Wyższej Szkoły Filozo-ficzno-Pedagogicznej IGNATIANUM w Krakowie

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Najpierw mnie wysłuchaj
Komentarze (18)
KO
Katecheza o małżeństwie:
18 października 2011, 07:22
<a href="http://sfd.kuria.lublin.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1728:katecheza-o-maestwie-j-2-1-12-ks-s-wypych&catid=38:medytacje-biblijne&Itemid=68">http://sfd.kuria.lublin.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1728:katecheza-o-maestwie-j-2-1-12-ks-s-wypych&catid=38:medytacje-biblijne&Itemid=68</a>
I
inka
17 czerwca 2011, 14:55
obecna definicja nierządu w KK jest akurat taka, zeby uzasadnic zakaz rozwodow. W czasach Jezusa to slowo mialo szersze znaczenie i obejmowalo rownież cudzolostwo, kazirodztwo, prostytucje sakralna, itp
K
Kinch
15 czerwca 2011, 20:38
To nie dyskusja na ten temat, ale ten fragment Mateusza zawiera słowo tłumaczone często jako rozpusta. Współcześni egzegeci tłumaczą je jednak jako określenie stosunków seksualnych w zbyt bliskim stopniu pokrewieństwa. Stoi za tym całkiem spora egzegeza. Z drugiej strony na to co pisze ha też jest sporo uzasadnień, choć wydają się słabsze.
H
ha
15 czerwca 2011, 20:19
Fragment na temat rozwodów w prawosławiu: "....Powołując się na autorytet tekstu Ewangelii Mateusza 19,9, gdzie Pan nasz stwierdza: „Każdy, kto rozwodzi się z żoną z wyjątkiem przypadku rozpusty, a żeni się z inną, cudzołoży”, Kościół prawosławny dopuszcza możliwość rozwodu i powtórnego małżeństwa. Skoro Chrystus, zgodnie z relacją Mateusza, dopuścił wyjątek od Swego ogólnego orzeczenia o nierozerwalności małżeństwa, Kościół prawosławny również gotów jest dopuszczać odstępstwa od tej zasady. Związek małżeński prawosławie uważa oczywiście za dozgonny i nierozerwalny. Jego zerwanie postrzega jako tragedię spowodowaną przez ludzką słabość i grzech. Potępiając ten grzech, Kościół ciągle jednak pragnie okazać pomoc cierpiącym z jego powodu ludziom i umożliwić im powtórną szansę. Tak więc w przypadku, gdy małżeństwo całkowicie przestało być rzeczywistością, Kościół prawosławny nie nalega na zachowanie formalnej fikcji. Rozwód postrzegany jest jako wyjątkowe, ale nieuniknione ustępstwo wobec naszej ludzkiej słabości spowodowanej życiem w upadłym świecie. Jednakże pomagając mężczyznom i kobietom podnieść się z upadku, Kościół prawosławny zdaje sobie sprawę z tego, że powtórne małżeństwo nie może już mieć takiego samego charakteru jak pierwsze. Z tego też względu w nabożeństwie powtórnych zaślubin niektóre radosne ceremonie są całkowicie pomijane i zastępowane modlitwami pokutnymi. ..... W teorii kanony dopuszczają rozwód jedynie w przypadku cudzołóstwa, ale w praktyce dopuszczalne są również inne przyczyny....." http://www.cerkiew.pl/index.php?id=prawoslawie&a_id=45
B
barbra
15 czerwca 2011, 15:48
"Kościele Katolicki, więcej zrozumienia dla ludzi i ich problemów. !! Na przykład Kościół Prawosławny dopuszcza rozwody z powodu zdrady i powtórne małżeństwa " Radzę sie dokładnie zapoznać z wykładnią Kościoła Prawosławnego na temat małżeństwa, bo jest ona inna niż w przytoczonym zdaniu.
E
Espagnol
15 czerwca 2011, 14:58
 Aby tak myśleć, odczuwać i konsekwentnie: pisać, potrzebna jest odwaga spotkania z człowiekiem. Nie można kogoś wysłuchać nie spotkawszy się z nim. Nie można spotkać się z człowiekiem pędząc, z workiem dzwięczących w worku monet, na plebanię po skończonej Mszy św. W dotatku skrótem, wydeptanym stopami "zwiastuna radosnej nowiny" w trudzie, świadomo i celowo, aby uniknąć konfrontacji z człowiekiem. Po co? Po to, aby wrocić znowu do domu Bożego z pustym workiem. Powtórzyć operację kilka razy (w zależności od ilości Mszy św.). Po co? Po to, aby po tak pracowitym dniu na "niwie Panskiej" usiąść w końcu w wygodnym fotelu, zapalić papierosa, napić się złocistego napoju na odstresowanie i policzyć owoce pracy. Odliczyć kontybucję dla pazernej kurii, a resztę umiejętnie zaksięgować. Po co? Po to, aby zasnąć w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku apostoła i ewangelizatora. A spotkanie, a wysłuchanie człowieka? Ojcze Jacku, czy Ojciec pracuje w Polsce?
E
ewa
15 czerwca 2011, 14:21
 Oby więcej było takich tekstów i ludzi, którzy będą potrafili towarzyszyć! 
K
K
15 czerwca 2011, 13:41
Genialny Text! Milka razy mialem do czynienia z "moralizujacymi rozmowami" ktore generalnie wywoly tylko moj bunt. Nie buntuje sie przeciwko zasadom ale przeciwko pustemu przekazowi bez wziecia pod uwage jak ja sie z tym czuje. Jedno glupie "rozumiem Cie" moze skruszyc wielkie mury.
AC
Anna Cepeniuk
15 czerwca 2011, 10:35
Świetny tekst i bardzo dziękuję Ojcu za "dotknięcie" wg mnie bardzo istotnego problemu.
G
Grzesiek
15 czerwca 2011, 07:45
Często trudne historie życia tak kształtują cżłowieka, że dostrzeżenie Boga jest po ludzku niemożliwe. Zgadzam się z Autorem, że w wielu przypadkach potrzeba wieloletniej dobrej relacji psychoterapeutycznej by człowiek na nowo mógł pokochać siebie, a potem innych, a potem czasem nawet Boga
M
Maria
14 czerwca 2011, 22:29
W nauczaniu Jezusa bardzo mało jest o moralności, natomiast Jezus wiele razy i z naciskiem podkreślał niebezpieczeństwo bogacenia się, obłudę, a Kościół niezmiennie zainteresowany jest seksem i moralnością.Ja tego nie pojmuję, choć czasem myślę że to jest nieewangeliczne, i co gorsza zaczynam postrzegać kościół katolicki jako instytucję przekłamującą Ewangelię.Co z tego że się później pokaja, jak wielu ludziom przedtem poważnie zaszkodzi.Chciałabym żeby ludzie bardziej wsłuchiwali się w nauczanie Jezusa, a nie kościoła, bo Bóg jest większy niż kościół.Wydaje mi się że kościół ma stosunek ambiwalentny do bogacenia się i tu jest problem, trzeba zająć swoją uwgę czymś zastępczym, czymś na czym kościół się zupełnie nie zna-małżeństwami ,seksem ,moralnością itd.
S
sibelius
14 czerwca 2011, 21:11
Problem w tym ,że w moim Kościele, w Polsce, sumienie przestało się liczyć a liczy się tylko Prawo. sięża stają sie Strażnikami Prawa jak Faryzeusze, a nie kapłanami Miłośerdzia. Bo to jest łatwiejsze i daje Władzę. Po Bogu liczy się ludzkie sumienie a dopiero potem Kościół i jego prawa. To nie moje zdanie, ale ojca Wiśniewskiego, wybitnego domonikanina. Nic dziwenego, że go w Kościele nie lubią...
H
ha
14 czerwca 2011, 19:15
Kościele Katolicki, więcej zrozumienia dla ludzi i ich problemów. !! Na przykład Kościół Prawosławny dopuszcza rozwody z powodu zdrady i powtórne małżeństwa osbób zdradzonych i nikt tam nie mówi, że to jest zakazane i niedopuszczone przez Boga. Nie rozumiem dlaczego KK z uporem chce unieszczęśliwiać i tak skrzywdzonych ludzi i jeszcze im wmawia że trwanie w wierności i samotności ma jakąś wartość. Czy chrześcijański Bóg inaczej traktuje katolików i prawosławnych?
K
Kinch
14 czerwca 2011, 17:08
@Adam Może ten artykuł ma służyć temu, żeby zastanowić się nad swoją postawą i postawą otaczających mnie katolików? Podajesz przykład osób, które zrezygnowały ze związków z osobami rozwiedzionymi, na to wiele osób może podać ci przykłady znajomych, którzy także zrezygnowali z takich związków i są w Kościele, ale są głęboko nieszczęśliwe i czują się nierozumiane. Podajesz też przykład osób, które weszły w powtórne związki i nadal są samotne, a ja znam osoby, które weszły w powtórne związki i znalazły prawdziwe szczęście i założyły rodzinę, a z Kościołem są tak blisko jak tylko się da. Tylko zastanawiam się co sobie myślą widząc jak do komunii idzie facet, o którym wiadomo, że ma "ciężką rękę" do dzieci i stworzył nieszczęśliwą rodziną, kiedy oni do komunii iść nie mogą. Ludzkie losy nie są czarno białe i postępując całkowicie zgodnie z prawem Boga nie jest sie automatycznie szczęściarzem i słońce się do ciebie uśmiecha każdego dnia. Artykuł ma służyć przybliżeniu się do zrozumienia problemu.
A
Adam
14 czerwca 2011, 16:58
 PS. św.Salomea nie zginęla z podanego przeze ze mnie powodu - przepraszam za pomyłkę.
A
Adam
14 czerwca 2011, 16:43
 Myslę, że punktem wyjścia jest nasz cel jako chrześcijan i nasze powołanie: JEST NIM NIEBO i CHWAŁA SYNÓW OJCA!. Dlatego też powinniśmy się zapytać, czy ta trudna skoninąd sytuacja, jeżeli zostanie 'rozwiązana' przez złamanie przykazania przyblizy nas do naszego celu czy oddali. Jeżeli kręcimy się wokół własnych problemów one urastają do gigantycznych rozmiarów w naszych oczach, jezeli patrzymy przez pryzmat Boga - to jakoś sobie z nimi (dzięki łasce Boga) radzimy.  Piszę to z własnego, dość trudnego doświadczenia. Jeżeli za punkt wyjścia wybierzemy nasze szczescie tu na ziemi, to może się okazać, że zagubimy nasz główny cel jakim jest NIEBO. Brak zycia sakramentalnego, 'pomoc' dobrze radzących niewierzących, poczucie wyobcowania, nierzadko presja drugiej osoby znacznie mniej wierzącej wszystko to może spowodować, ze ostatecznie faktycznie porzucimy wiarę, odwrócimy się od Boga. A tak naprawdę, nie mamy żadnej gwarancji, że owa prezerwatywa, ów związek z nowym człowiekiem da nam szczęscie. Tak naprawdę robimy takie założenie. Nie mniej oznacza to, że ja wiem lepiej co dla mnie dobre niz Bóg. Czy sobie to uświadamiamy czy nie - ma to juz mniejsze znaczenie. Kiedyś aby być chrzescijaninem ludzie gineli, byli torturowani, wyganiani z kraju, a teraz nawet nie chce im się zachowac wstrzemięźliwości seksualnej.  Ilu mamy świętych, którzy zginęli tylko dlatego, ze nie wyszli za mąż za poganina (Agnieszka, Victoria, Salomea, Perpetua, ....).  Chociaż współczuję z całego serca tym osobom to muszę stwierdzić: TAKIE TEKSTY TO JUŻ NIE JEST CHRZEŚCIJAŃSTWO! Znam przynajmniej kilka osób, które ze wzgledu na wiarę zrezygnowały ze związków z osobami rozwiedzionymi i pozostały same ale sa w Kościele. Znam też kilka osób, które weszły w powtórne związki i nadal są samotne a na dodatek poza Kościołem, czuja się wykluczone, chociaż nikt ich nie wykluczył. PS. Nie wiem czemy ten artykuł ma służyć.
D
dzik
14 czerwca 2011, 15:49
@Marcin: Synów, nie niewolników... mimo, że masz rację.
M
Marcin
14 czerwca 2011, 15:21
Przestrzegać należy Przykazania, bo tego chce Bóg. Nie dlatego, że to przynosi korzyść, że zdrowsze, że inne przyziemne korzyści można zyskać, bo i z tego są ziemskie "niekorzyści". Jedynym słusznym powodem, argumentem jest: taka jest Wola Boga.