Piękna historia o piesku Pana Jezusa

Fot. Jakub Kołacz SJ

Stare, ludowe opowiadania, które niejednokrotnie za sprawą naszych pisarzy weszły do literatury, starają się tłumaczyć porządek świata. Często opierają się na motywach biblijnych, choć niejednokrotnie dość swobodnie je interpretują. Ukazują Pana Jezusa wędrującego przez świat, często samotnie, czasami Matkę Bożą uciekającą przed oprawcami, innym razem świętych. Zwykle przenoszą motywy biblijne w czasy współczesne – i choć odbiegają od oficjalnej wykładni wiary, przekazują prawdy i wymogi dobrego życia. Dlatego warto je czytać. Przeczytajmy poniższy opis wędrówki Pana Jezusa przy okazji którego uczy on szacunku do zwierząt. Wzruszający jest zwłaszcza koniec opowiadania, który nie ma nic wspólnego z prawdą biblijną, ale mimo wszystko porusza do łez. Tekst (nieco uwspółcześniony) pochodzi z „Chłopów” Władysława Reymonta. Za tę powieść autor otrzymał Nagrodę Nobla.

Szedł sobie Pan Jezus na odpust do Mstowa, szedł na przełaj, przez piachy srogie i gorące, bo słońce przypiekało i upał był taki, jakby przed burzą... A cienia nigdzie ani osłony. Pan Jezus szedł cierpliwie, bo do lasu było jeszcze kawał drogi, ale że już tych świętych nóżek nie czuł z utrudzenia i pić mu się okrutnie chciało, to sobie raz w raz przysiadał na wydmach, chociaż tam i bardziej przygrzewało, i rosły same koziebródki, a cienia było tyle, co od tych poschniętych badyli dziewann, że i ptaszek by się nie schronił.… Ale co przysiadł, to i nie odzipnął nawet rzetelnie, bo zaraz Zły, jako ten jastrząb paskudny, co bije z góry w ustałego ptaszka, tak ci on zapowietrzony bił racicami w piach, a tarzał się jak to bydlę, że taka kurzawa, taka ćma się podnosiła, że i świata widać nie było...
Pan Jezus, choć mu piersi zapierało i ledwie się już ruszał, to wstawał i szedł, a tylko się pośmiewał z głupiego, bo przecie wiedział, że Zły chciał mu zmylić drogę, żeby nie szedł na odpust na zbawienie grzesznego narodu...
I szedł Pan Jezus, szedł, aż i przyszedł do lasu. Odpoczął sobie w cieniu porządnie, ochłodził się wodą i coś niecoś z torby przegryzł, potem wyłamał niezgorszy kijaszek, przeżegnał się i wlazł w bór. A bór był stary i gęsty, a błota nieprzebyte, a chrapy i oparzeliska takie, że na pewno sam Zły tam mieszkał, a gąszcz taki, że i niektóremu ptakowi trudno przemknąć się było. Ale Pan Jezus wszedł, a tu jak Zły borem nie zatrzęsie, jak nie zacznie wyć, jak nie pocznie łamać chojarów, a wiatr, jako że to parobek piekielny, pomagał w te pędy i rwał suszki, rwał dęby, rwał gałęzie i huczał, i hurkotał po borze jak ten głupi.
Ciemno się zrobiło, że choć oko wykol – a tu szum, a tu trzask... a tu zawierucha... a tu jakieś zwierzaki, pomioty diabelskie wyskakują i szczerzą kły, i warczą, i straszą, i świecą ślepiami, i... tyle że tylko chcą chwycić pazurami. Ale nie śmiały, bo jakże by... przecież Pan Jezus to był w swojej świętej osobie...
Ale i Panu Jezusowi dość było tego głupiego straszenia, a że pilno mu było na odpust, to przeżegnał bór i zaraz wszystkie Złe ze swoimi kumami przepadli w oparzeliskach. Został tylko taki dziki pies, bo w tamtych czasach pieski nie były jeszcze z ludźmi pobratane.
Ten ci to pies został i biegł za Panem Jezusem, szczekał, to docierał do świętych nóżek Jego, to udarł zębami za porteczki, to kapot Mu rozdarł i za torby chwytał, i dobierał do ciała... Ale Pan Jezus, jako że był litościwy i krzywdy żadnemu stworzeniu zrobić by nie zrobił, a mógł go kijaszkiem przetrącić albo i samym pomyśleniem zabić, to tylko powiedział:
- Masz, głupi, chleba, jak jesteś głodny – i rzucił mu z torby.
Ale pies się rozeźlił i tylko kły szczerzy, warczy, ujada, a dociera i całkiem już psuje Jezusowe porteczki.
- Chleba ci dałem, nie ukrzywdziłem, a obleczenie mi rwiesz i szczekasz po próżnicy. Głupiś, mój, piesku, boś Pana swego nie poznał. Jeszcze ty za to człowiekowi odsłużysz i żyć bez niego nie poradzisz – powiedział Pan Jezus mocno, aż pies siadł na zadzie, potem zawrócił, ogon wtulił między nogi, zawył i jak ogłupiały pognał w świat.
A Pan Jezus przyszedł na odpust.

Na odpuście narodu jak drzew w boru albo trawy na łąkach – aż gęsto. Ale w kościele było pusto, bo w karczmie grali, a przed kruchtą cały jarmark i pijaństwo, i rozpusta, i obraza boska, jako i w te czasy bywa. Wychodzi Pan Jezus po sumie i patrzy, aż tu naród jak to zboże pod wiatrem, to w tę, to w oną stronę się kolebie i ucieka, a niektóry z biczem biegnie, inny żerdkę z płotu wyciąga, jeszcze inny znów po kłonice sięga, a inny zasię i kamienia szuka, a baby w krzyk i na płoty się drą, to na wozy, a dzieci w bek, a wszyscy krzyczą:
- Wściekły pies, wściekły pies!
A pies środkiem ludzi, jakby z nagła rozstąpioną ulicą, gna z wywieszonym ozorem i wprost na Pana Jezusa. Nie uląkł się Pan nasz, nie... poznał, że to ten sam piesek z boru, to tylko rozpostarł tę swoją świętą kapotę i powiada do zwierza, który z nagła przystanął:
- Pójdź tu, Burek, bezpieczniejszy ty jesteś przy mnie niźli w borze. Okrył go kapotą, rozpostarł nad nim ręce i powiada:
- Nie zabijajcie go, ludzie, bo to też stworzenie boskie, a biedne jest, głodne, zgonione i bezpańskie.
Ale chłopi zaczęli krzyczeć, wydziwiać, a mamrotać i trzaskać kłonicami o ziemię: że to zwierz dziki i wściekły, że im już tyle gąsek i owieczek porwał, że cięgiem szkody czyni, a i człowieka uszanować nie uszanuje, tylko zaraz kłami... że nikt bez kija na pole nie wyjdzie, bo przez tego piekielnika bezpieczeństwa nie ma... że zabić go trzeba koniecznie...
I chcieli siłą psa spod Panajezusowej kapoty wziąć psa i zakatować. Aż się Pan Jezus rozgniewał i krzyknął:
- Nie ruszaj, jeden z drugim! To się, łajdusy i pijanice, psa boicie, a Pana Boga to się nie boicie, co?..
Odstąpili, bo mocno rzekł, a Pan Jezus im dalej powiada: że są łajdusy, że przyszli na odpust, a piją po karczmach, Boga obrażają, pokuty nie czynią i przeklętniki są, a katy jedne dla drugich, złodzieje, bezbożniki i kara boska ich nie minie. Skończył Pan Jezus, podniósł kijaszek i chciał odejść… Ale już Go naród poznał i jak nie rymnie przed Nim na kolana, jak nie rykną płaczem i jak nie zaczną skomleć...
- Zostań z nami, Panie! Zostań, Panie Jezu Chryste! Zostań! A to Ci wierni będziemy, jak ten pies... Pijanice my, bezbożniki my, złe my ludzie, ale zostań!... Ukarz, bij, ale zostań!... Sieroty my opuszczone, ludzie bezpańskie – i tak płakali, tak żebrali, tak całowali Go po rękach i po tych nogach świętych, że zmiękło serce Pańskie, został z nimi przez parę pacierzy, nauczał, rozgrzeszał i błogosławił wszystkiemu. A potem, kiedy już odchodził, to powiada:
- Krzywdę wam czynił pies? Odtąd wam odsługiwać będzie. I gąsek popilnuje, i owieczki oganiał będzie, i jak się jeden albo drugi schlejesz – chudoby i dobra stróżem będzie i przyjacielem. Tylko go szanujcie i krzywdy mu nie czyńcie.
I odszedł Pan Jezus w świat. A obejrzy się – Burek siedzi tam, gdzie go obronił.
- Burek, a chodź ze mną, cóż to, sam, głupi, zostaniesz?
I pies poszedł, i już szedł wszędzie za Panem i taki cichy, taki czujny, taki wierny, jak parobek najlepszy. I poszli już wszędzie razem. I przez bory szli, i przez wody, całym światem. A że nieraz i głód był, to piesek ptaszka jakiego wytropił, to gąskę abo baranka przyniósł i tak sobie razem żyli. A często gęsto, kiedy Jezus strudzony spoczywał, to Burek odganiał złych ludzi abo i zwierza dzikiego i nie dał Pana naszego, nie...

Kiedy przyszedł czas, że Żydy paskudne i one faryzeje srogie wiodły Pana na umęczenie, to Burek rzucił się na wszystkich i zaczął gryźć, i bronić, jak tylko umiała biedota kochana. A Jezus mu rzekł spod drzewa, które dźwigał na mękę swoją świętą:
- Sumienie bardziej ich gryźć będzie... a ty nie poradzisz.
I kiedy umęczonego powiesili na krzyżu, to Burek siadł i wył...
A drugiego dnia, kiedy wszyscy ludzie poodchodzili, że już ani Panienki Najświętszej, ani apostołów świętych nie było... to został tylko Burek… Lizał raz w raz te święte, przebite gwoździami, konające nóżki Panajezusowe i wył... wył... wył...
A kiedy już trzeci dzień nadszedł, ocknął się Pan Jezus i patrzy, a tu nikogo pod krzyżem nie ma, tylko jeden Burek skomli żałośliwie i tuli się do jego nóg, to Pan nasz Jezus Chrystus Przenajświętszy spojrzał miłościwie na niego w tej godzinie i rzekł ostatnim tchem:
- Pójdź, Burek, ze mną!
I piesek w to okamgnienie puścił ostatnią parę i poszedł za Panem...

Dyrektor Wydawnictwa WAM i DEON.pl. W latach 2014-2020 przełożony Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego. Autor kilku przekładów i książek, m.in. "Po kostki w wodzie. Siedem katechez o wierze uczniów Jezusa" (dostępnej także jako audiobook).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Piękna historia o piesku Pana Jezusa
Komentarze (2)
MM
~Muezza Mruczek
10 kwietnia 2023, 06:30
Nie rozumiem, do samego siebie się przeżegnał? "Żydy paskudne" - to nie podobne.
WK
~Wiktoria K
10 kwietnia 2023, 16:27
Tekst wzięty z "Chłopów" Reymonta. Opowiadanie, które ludność wiejska sobie przekazywała chcąc uczyć szacunku do zwierząt. Trochę pokręcone, trochę zaskakujące, jak to żegnanie się Jezusa czy Jego pójście na odpust do kościoła. Poza nauką o szacunku do zwierząt, trzeba to przyjmować z przymrużeniem oka. :)