Pomiędzy prawdziwą wiarą a zabobonem istnieje czasem bardzo cienka linia

Kadr filmu "The Chosen", kobieta cierpiąca na krwotok (Fot. The Chosen/YouTube)

Pomiędzy prawdziwą wiarą a zabobonem istnieje czasem bardzo cienka linia. W mentalności starożytnych Żydów odzienie kogoś wielkiego było z nim utożsamiane – uznawano je za przesiąknięte jego mocą i siłą. Była to przecież rzecz, która nieustannie przebywała ze swoim właścicielem, pozostawała najbliżej niego. Nasza bohaterka najwyraźniej też tak właśnie myśli. Nie ma szans na spotkanie twarzą w twarz z wielkim Uzdrowicielem; zresztą czy nie napawałaby Go obrzydzeniem jej przypadłość? Czy w ogóle chciałby poświęcić jej czas? Ale jeśli Jego moc jest od Boga – jak mówią niektórzy – to przecież sam Bóg może jej pomóc. Szata wystarczy! Nie musi dotykać Nauczyciela, to nie będzie konieczne.

Należy do tych, których pojawienie się w biblijnej historii można by uznać za przypadkowe. Gdyby jej nie było, nie powstałaby żadna luka w ciągłości opowieści o Jezusie i cudach, których dokonywał. Jest wpleciona w inną dramatyczną, a zarazem cudowną historię. Dodatkowa? Zbędna? Niekonieczna? A może narzucająca się? Egoistycznie skoncentrowana na swojej potrzebie?

DEON.PL POLECA

 

 

Nic z tego! Nawet jeśli mogłoby nam coś takiego przemknąć przez myśl, to wczytanie się w narrację Łukaszowej Ewangelii powinno wyprostować nasze spojrzenie na tę kobietę. Znów – bezimienna, mimo że nie pozostała całkowicie anonimowa, jak sama tego chciała. Dużo o niej wiemy; ewangelista poświęcił jej kilka zdań swojej opowieści, nie pominął jej. Może dlatego, że historia jej uzdrowienia jest dość niezwykła – na pewno wyróżnia się na tle innych cudów Jezusa. To przykład odwagi, determinacji i wzięcia spraw w swoje ręce.

Opowieść o niezwykłej kobiecie, która nie została do końca złamana przez niesprzyjające warunki. Jak bardzo owa tajemnicza bohaterka potrafi być inspirująca! Przekonajmy się, co chce nam powiedzieć.

Skomplikowana sprawa

Żeby dobrze zrozumieć tę postać, warto bliżej przyjrzeć się sytuacji, w jakiej się znalazła. Jest częścią społeczności żydowskiej, córką Izraela, ale… nie może korzystać z pełni praw tej społeczności.

Wszystkiemu winna jest jej choroba. Wyjątkowo perfidne schorzenie, bo kładące się cieniem nie tylko na zdrowiu fizycznym, ale i na jej sytuacji społecznej. Według prawa religijnego każdy upływ krwi łączył się z zaciągnięciem nieczystości. Księga Kapłańska w klarowny sposób o tym mówi: Jeżeli kobieta ma upławy, to jest krwawienie miesięczne ze swojego ciała, to pozostanie siedem dni w swojej nieczystości.

DEON.PL POLECA


Każdy, kto jej dotknie, będzie nieczysty aż do wieczora. Wszystko, na czym ona się położy podczas swojej nieczystości, będzie nieczyste. Wszystko, na czym ona usiądzie, będzie nieczyste. Każdy, kto dotknie jej łóżka, wypierze ubranie, wykąpie się w wodzie i będzie nieczysty aż do wieczora. Każdy, kto dotknie jakiegokolwiek przedmiotu, na którym ona siedziała, wypierze ubranie, wykąpie się w wodzie i będzie nieczysty aż do wieczora. Jeżeli kto dotknie się czegoś, co leżało na jej łóżku albo na przedmiocie, na którym ona siedziała, będzie nieczysty aż do wieczora. Jeżeli jaki mężczyzna obcuje z nią wtedy, to jej nieczystość udzieli się jemu i będzie nieczysty siedem dni. Każde łóżko, na którym się położy, będzie nieczyste.

Jeżeli kobieta doznaje upływu krwi przez wiele dni poza czasem swojej nieczystości miesięcznej albo jeżeli doznaje upływu krwi trwającego dłużej niż jej nieczystość miesięczna, to będzie nieczysta przez wszystkie dni nieczystego upływu krwi, tak jak podczas nieczystości miesięcznej. Każde łóżko, na którym się położy podczas swojego upływu [krwi], będzie dla niej takie, jak łóżko podczas jej miesięcznej nieczystości. Każdy przedmiot, na którym usiądzie, będzie nieczysty, jak gdyby to była nieczystość miesięczna. Każdy, kto dotknie się tych rzeczy, będzie nieczysty, wypierze ubranie, wykąpie się w wodzie i będzie nieczysty aż do wieczora (Kpł 15,19–27).

Dlaczego tak było?

Krwotoki (także te zupełnie naturalne, jak miesiączka) kojarzono ze śmiercią. Tracąc krew – tracisz życie, które jest w tobie. Ocierasz się o śmierć; powstaje w tobie jakaś pustka. A to sytuacja niebezpieczna, wymagająca przeczekania, oczyszczenia i ponownego napełnienia życiem. I kiedy trwa to jedynie kilka dni, podczas miesiączki, nie wydaje się aż tak niekomfortowe jak stan, jakiego doświadczała nasza bohaterka od dwunastu lat.

Jakby tego było mało, to krwawienie kobiety, wiążące się z ograniczeniami jej uczestnictwa w życiu społecznym, miało bardzo negatywne konotacje religijne. Terminem, którego używano dla określenia miesiączki, a także krwawienia związanego z chorobą narządów rodnych kobiety (hebr. nida), nazywano też czasem coś, co powoduje wielką odrazę, wstręt, a także grzech, nieprawość, bałwochwalstwo. Nie jest to z pewnością przyjazna perspektywa.

W społeczności, która wysoko ceniła płodność i zdolność do wydawania na świat potomstwa, kobieta, która doświadczała chorobliwego upływu krwi, już ze względu na fakt niemożności zajścia w ciążę stawała się obiektem szykan. Do tego dochodziły ludowe przesądy; Talmud* mówił nawet o tym, że samo przechodzenie miesiączkującej kobiety pomiędzy mężczyznami może spowodować śmierć któregoś z nich lub, w najlepszym przypadku, niezgodę pomiędzy nimi. Znajdziemy tam również wskazanie, by mąż żony, która choruje i krwawi (i nie chodzi tu o zwykłą miesiączkę, ale właśnie o chorobliwe krwotoki), rozwiódł się z nią. Dorzućmy jeszcze do tego powszechne przekonanie, że choroba jest wynikiem grzechu i karą od Boga. Jednym słowem: sytuacja dramatyczna, niesprzyjająca chorującemu.

Okładka książki „Kobiety, które kochał Bóg” Marii Miduch, wydanej nakładem wydawnictwa WAM

Tragiczne położenie naszej bohaterki potęguje wzmianka ewangelisty Marka o tym, że wydała całe swoje mienie na lekarzy, wiele od nich wycierpiała, ale żaden jej nie pomógł, a wręcz jej sytuacja coraz bardziej się pogarszała (por. Mk 5,25–26). Skąd miała pieniądze? Czy jednak jej mąż nie rozwiódł się z nią, mimo że byłoby to zupełnie uzasadnione w świetle prawa żydowskiego? Czy miała rodziców, którzy jej pomagali? Tego nie wiemy, ale możemy sobie wyobrazić, co czuła, kiedy kolejny lekarz wziął od niej pieniądze, ale nie pomógł – kiedy kolejny raz po zastosowaniu kuracji jej nadzieja umarła. A leczenie nie należało wtedy do przyjemnych. Obowiązywała niepisana zasada, że im bardziej odrażająca i ciężka choroba, tym bardziej odpychające, niedobre, a nawet upokarzające powinno być lekarstwo, które ją wyleczy. Człowiek chciał osiągnąć zdrowie i wielu znachorów bazowało na tym, by zbić majątek. A chory pozostawał bez pieniędzy i z ciągle pogarszającym się stanem zdrowia.

Nasza bohaterka miała prawo niczego już nie oczekiwać. Mogła pogrążyć się w rozpaczy i braku nadziei. Gdyby umarła, pochowano by ją, i zarówno jej rodzina, jak i społeczeństwo miałoby pewien problem z głowy. Śmierć wydawała się najprostszą drogą – ale ona jej nie wybiera!

Kiełkujące ziarno

Kto nie słyszał w tamtym środowisku o Jezusie? Wszyscy wiedzieli, kim jest. Ewangelista rozpoczyna historię, w której pojawia się nasza bohaterka, wzmianką o radości wszystkich z powodu powrotu Nauczyciela z Nazaretu do ich wioski. Jezus był więc wyczekiwany (por. Łk 8,40)! Trudno nie zauważyć, czym wszyscy żyją. Widziano niejedno uzdrowienie, podziwiano wielką moc, która towarzyszyła Rabbiemu. Dobrze mieć blisko siebie takiego Cudotwórcę. A do tego ta nauka, którą głosi! Coś nowego, świeżego, tak bardzo ożywczego w porównaniu do mów uczonych w Piśmie. On przecież naucza z mocą! Ta kobieta też musiała o Nim słyszeć. Może nawet Go słuchała, a może tylko powtórzono jej, co mówi i co robi – jak niezwykłe znaki dziejąsię przez Jego ręce.

A gdyby tak On, Nauczyciel, uzdrowił również ją? A gdyby tak po latach ciężkiej i uciążliwej choroby została wreszcie uwolniona od niemocy? Ale czy On zechce zainteresować się jakąś kobietą? Do tego nieczystą? Niby gdzie miałby ją spotkać?

Przecież nie w synagodze, gdzie zdarza Mu się nauczać, bo tam – ze względu na swoją nieczystość – ona wejść nie może. Tłumu też powinna unikać, aby nie doszło do kontaktu z innymi ludźmi. Wie, że jako ta krwawiąca, chora, nie może sobie na to pozwolić. Jak zatem inaczej spotkać się z Nauczycielem? Przecież On cały czas jest otoczony przez innych. Jak miałaby się do Niego zbliżyć, będąc nieczystą? Nie da się. Szczęśliwi ci, którzy bez łamania prawa mogą do Niego podejść i o coś prosić.

O ile lepsza jest ich sytuacja! U niej to się nie wydarzy, nie ma na to szans. W końcu cierpienie i choroba to kara za grzech – tak mówią uczeni w Piśmie, tak było od zawsze. Gdy ktoś zachorował, to od razu doszukiwano się przyczyny w zachwianej relacji z Bogiem. Nawet jeśli ukorzyła się już za całe zło, jakie uczyniła w życiu, nawet jeśli nie przychodzi jej na myśl nic więcej, co mogłoby być przewinieniem względem Boga, jej stan wciąż nie ulegał poprawie. Chyba więc uczeni w Piśmie mają rację?

Może coś w jej życiu powstrzymuje Bożą łaskę? Albo po prostu nie zasłużyła na uzdrowienie? A może Bóg nie zajmuje się tak błahymi sprawami jak zdrowie kobiety z galilejskiej prowincji? Znała wielu, którzy zachorowali i umarli; wiedziała też na pewno o takich, którzy cierpieli na trąd, zostali wykluczeni ze wspólnoty i zmarli samotnie. Przecież nikt nie powiedział, że uda jej się uniknąć takiego losu. Może nie zostanie usunięta z miasta, ale już i tak ludzie odsuwają się na jej widok, by przypadkiem jej nie dotknąć; nie może usiąść z rodziną do posiłku ani zrobić nic pożytecznego dla innych. Nie jest jej też dane doświadczyć dotyku drugiego człowieka. Pozostaje kobietą widmem…

Niby żyjąca, ale dla wspólnoty i rodziny po trosze umarła. Może powinna się z tym pogodzić. Dwanaście lat to długi okres na zrozumienie swojej sytuacji. Ale to, co mówią o tym Nauczycielu z Nazaretu – o Cudotwórcy, który leczy różne choroby, dokonuje znaków –wskazuje na to, że Jego relacja z Najwyższym jest bardzo wyjątkowa… Gdyby tak…? W naszej bohaterce musi rezonować to, co ludzie mówią o Jezusie. Pracuje to w niej, bo przecież bardzo potrzebuje uzdrowienia! Tak bardzo chciałaby powrócić do życia w pełni… Ale z drugiej strony pozostaje świadomość, że nawet tak – wydawałoby się – prosta rzecz, jak spotkanie z Jezusem jest poza jej możliwościami. Wszyscy jednak oczekują na Jezusa, a więc i ona Go wypatruje z okruchem nadziei w sercu, że ów Nauczyciel w cudowny sposób ją dostrzeże i jej sytuacja się zmieni.

Może przyjdzie do jej samotni i powie: „Wyjdź na zewnątrz! Chcę cię uzdrowić”? A może zapyta o tę kobietę i każe po nią posłać? Czy układa w swojej głowie scenariusze własnego uwolnienia od niemocy? Bardzo możliwe. Może robiła to już setki razy przez te dwanaście lat. Może nosi w sercu ziarenko nadziei od pierwszych dni choroby, ale przez długie lata nie wypuściło ono ani jednego kiełka, nie mówiąc już o listkach. Teraz jednak jest inaczej, bo źródło nadziei jest inne. Wreszcie pęka skorupka, w końcu zaczyna kiełkować. Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeżeli nie Rabbi Jezus, to kto?

Biblijna kobieta cierpiąca na krwotok postanowiła o siebie zawalczyć. Zamknięto ją w klatce utworzonej przez chorobę, prawo religijne, społeczeństwo, lekarzy, którzy ją zawiedli, ale i przez nią samą, myślącą o sobie jako o przegranej.

Żyła tak spętana przez kilkanaście lat. Mogła się już poddać, oczekiwać tylko na śmierć, a jednak coś kazało jej wierzyć, że jeszcze nie wszystko stracone. Lekarze zabrali jej pieniądze i przeświadczenie, że mogą pomóc, ale nie zabrali nadziei, że może udać się w inny sposób, nie całkiem ziemski.

To, co słyszy o Jezusie, musi budzić w niej chęć uwolnienia. Poczuła tęsknotę za życiem wypełnionym dotykiem i bliskością fizyczną, w którym można robić to, co wszyscy wokół, gdzie nie jest się napiętnowanym, nikt się od ciebie nie odsuwa i nie broni ci spać obok innych. Takie proste, niedoceniane, zwykłe czynności. O to warto walczyć – nawet jeśli musi się łamać bariery: te, które ustanowili inni, oraz te wymyślone przez samego siebie…

Wiara - nie zabobon

Pomiędzy prawdziwą wiarą a zabobonem istnieje czasem bardzo cienka linia. W mentalności starożytnych Żydów odzienie kogoś wielkiego było z nim utożsamiane – uznawano je za przesiąknięte jego mocą i siłą. Była to przecież rzecz, która nieustannie przebywała ze swoim właścicielem, pozostawała najbliżej niego. Nasza bohaterka najwyraźniej też tak właśnie myśli. Nie ma szans na spotkanie twarzą w twarz z wielkim Uzdrowicielem; zresztą czy nie napawałaby Go obrzydzeniem jej przypadłość? Czy w ogóle chciałby poświęcić jej czas? Ale jeśli Jego moc jest od Boga – jak mówią niektórzy – to przecież sam Bóg może jej pomóc. Szata wystarczy! Nie musi dotykać Nauczyciela, to nie będzie konieczne.

Jezus ciągle pozostaje w centrum jej zainteresowania. Chodzi jej o Niego, ale też nie może wymagać za wiele. Przyzwyczaiła się przez dwanaście lat być niezauważaną, ignorowaną i pomijaną. Moc Boża może zadziałać przez tego wielkiego Nauczyciela i Uzdrowiciela, ale nikt nie musi wiedzieć, jak to się stało – i sam Nauczyciel też. Ona pozostanie niezauważona, tak jak zawsze.

Nikt nie będzie krzyczeć, że ona, nieczysta, wchodzi do grona czystych, że zbliża się do wielkiego Rabbiego. Zrobi to po cichu. To będzie sprawa między nią a Bogiem. Jeśli Rabbiemu faktycznie towarzyszy Boża moc, to się uda! Jak dobrze, że nie utożsamia Boga z zakazami, które każą trzymać się jej z daleka od czystych, nie pozwalając jej nikogo dotykać.

Jakieś wewnętrzne rozeznanie, kobieca intuicja każe jej podjąć działanie, które ma ją uzdrowić, mimo że stoi to w sprzeczności z prawem Mojżeszowym. Te dwanaście długich lat było jak głębokie rekolekcje… Kiedy doświadczałeś nieczystości i na pewien czas byłeś odsunięty od wspólnoty, bo otarłeś się o śmierć, to w sposób naturalny kierowałeś swoje myśli ku Bogu, który jest życiem i może zaradzić brakowi życia. Zwykle takie odsunięcie trwało kilka dni, a w przypadku naszej bohaterki to było długie kilkanaście lat medytacji nad Bogiem, który jest życiem i gładzi każdą nieczystość. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem… Mijały szabaty, w czasie których nie mogła zasiąść z rodziną przy stole, kolejne święta paschalne, Pięćdziesiątnicy, Namiotów, kiedy nie mogła pielgrzymować ze wszystkimi do Jerozolimy i brać udziału w liturgii. Omijały ją zwykłe ludzkie okazje do świętowania, jak wesela, narodziny, bar micwy u rodziny i sąsiadów – nie mogła brać w nich udziału, ale za to powinna zwracać swe myśli ku Bogu, który jest życiem. Czy pojawiło się w niej zniechęcenie? Z pewnością.

Czy buntowała się przeciwko Bogu? Bardzo możliwe. Te dwanaście lat musiało być pełne kryzysów. Kiepska sytuacja zdrowotna z pewnością odbijała się nie tylko na jej życiu religijnym i społecznym, ale i psychicznym. Ale w zwracaniu się do Najwyższego wcale nie chodzi o to, by cały czas wielbić, dziękować i nie stawiać trudnych pytań. Prawdziwa wiara rozwija się także poprzez kryzysy, kłótnie z Bogiem i powracanie do Niego mimo Jego milczenia w obliczu pytań, które pozostają bez odpowiedzi przez długie lata.

Prawdziwa wiara ma coś z wyboru, któremu jest się wiernym mimo tego, że wszystko wokół stara się nas przekonać, że to bez sensu i bez szans. U naszej bohaterki było to wiele lat ćwiczeń wierności w bardzo trudnych warunkach. Teraz nadszedł czas egzaminu. Wierzysz, że Bóg jest silniejszy niż nieczystość, która cię gnębi? Wierzysz, że On jest dobry i chce cię uzdrowić?

Jeśli ktoś zarzuciłby owej kobiecie, że jest zabobonna, bo szatę Rabbiego traktuje jako ratunek dla siebie, to tylko dlatego, że nie przeszedł z nią lat cierpienia, rozmów z Bogiem, stawiania trudnych pytań. Każdy, kto choć trochę potrafi dostrzec, co przez lata było udziałem tej kobiety, wie, że dotyk szat Nauczyciela jest jej wyznaniem wiary w Boga, który uzdrawia.

Fragment pochodzi z książki „Kobiety, które kochał Bóg” Marii Miduch, wydanej nakładem wydawnictwa WAM.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pomiędzy prawdziwą wiarą a zabobonem istnieje czasem bardzo cienka linia
Komentarze (2)
ES
~Ewa Słota
19 października 2025, 10:17
Czy XXI w. zmienia myślenie i serce ludzi? Nie... Nadal słabi, chorzy, mniej- zaradni, zbyt mało -kreatywni odsuwani są przez silnych, zdrowych, tych- co zawsze są-" komuś na rękę" itp. Doświadczam i ja tego w swoim środowisku, rodzinie, Parafii. Stawia się nas jak tych, których nie ma.... tych, którzy nie czują, nie myślą, nie kochają, za tych, którzy nie potrzebują bliskości Boga i ludzi. Nie nie chcę oceniać .... pragnę dotknąć Prawdy, która była i jest. Prawda krzyczy-cicho w odrzuconych w każdym wieku. Jezus szczególnie "Ich" umiłował. Dlaczego? Dlatego, że zawsze byli i są -na ,, Peryferiach" tak blisko - a tak daleko...- dla Pierwszych tego świata. Jezus wczoraj i dziś. Serca ludzi wczoraj i dziś w każdym wieku. Kiedy gardzimy człowiekiem, to gardzimy Bogiem. Jak możemy Go przyjąć do zimnego, obojętnego Serca? Nie nie możemy zamykać Jezusa w zimnicy, zamrażalniku własnego serca. Albo liczymy się z Jezusem- Jego nauczaniem. Albo- "Wiara"- będzie tylko zabobonem.
TT
~Teribelka Teribelka
18 października 2025, 15:55
starożytni Żydzi zauważali prawidłowości, łączyli kropki - ich przepisy stanowiły swoistą protonaukę - widzę w tym całkiem racjonalne przesłanki - należy dbać o higienę, i unikać tego, co wiąże się z ryzykiem zarażenia się chorobą zakaźną, na które wtedy nie było lekarstw - to jest racjonalne - tylko, że, co jest zrozumiałe w pewnym sensie, łączyli to z religią (w sumie ze sprawami życia i śmierci): my dzisiaj łączymy to z bakteriami, wirusami, medycyną, biologią, a nie z religią (chociaż czy ktoś się spowiada z tego, że zaraził katarem kolegę/żankę ?), więcej wiemy, co i jak się przenosi, mamy lekarstwa (choć nie na wszystko), także środki komunikacji, więc ograniczamy izolacje do niezbędnego minimum, a z osobą chorą możemy utrzymywać kontakt przez telefon... ale jednak... ostatnia zaraza - COVID 19 pokazał, że i w naszych czasach zdarzają się sytuacje, które nas przerastają, także psychicznie...