Pomoc "na miejscu". Tak to wygląda naprawdę

(fot. islamistablog.pl)

Najpierw zaczęły się protesty. Tata zaczął wychodzić codziennie wieczorem z domu, wracał, gdy 4-letnia siostra Muhammada, jego 3-letni brat i maleńki Duha już spali.

On wolał być przy mamie, która płakała, dopóki ojciec nie wrócił. Nie rozumiał, o czym wtedy rozmawiali, ale tata był zawsze bardzo zdenerwowany. Potem zaczęły się strzelaniny. Potem znów cicho, choć na ulicy było pusto. Ludzie wyjeżdżali, widać było obładowane walizkami samochody.

Muhammad pamięta tylko, że nie poszedł wtedy do szkoły, choć bardzo chciał. Na świat przyszedł jego brat, Zakaria. Muhammad miał wtedy 7 lat i mieszkał w Dżabal Badru, dzielnicy wschodniego Aleppo, które od 2012 roku kontrolowali rebelianci sprzeciwiający się władzy prezydenta Asada. O tym jednak chłopak nie miał pojęcia. Dla niego dzień zaczynał się od przyniesienia wody z kontenera z dużej ciężarówki, bo przestała płynąć z kranu.

Pomagał mamie zajmować się rodzeństwem, nauczył się też gotować. Czasem wychodził z tatą, by zarobić grosze przy jakiejś pracy. O szkole nie było mowy, choć jacyś panowie z brodami kiedyś przynieśli do ich domu świętą księgę - Koran - i kazali mu czytać. Nie udało się, bo w domu pewnego dnia przestało świecić światło, a tata znów zaczął wychodzić w nocy. Mama płakała i sięgała do małej buteleczki z perfumami. Muhammad dziwił się, jak można pić coś tak obrzydliwego.

DEON.PL POLECA

Zaraz po tym, jak zabrakło światła w domu, na ich ulicy zaczęły spadać dziwne bomby. Muhammad nigdy nie widział helikoptera z tak bliska, więc z braćmi wychodził do okna - i wbrew krzykom matki - obserwował. Najpierw z oddali słyszał dźwięki śmigła.

Helikopter się przybliżał. Z wnętrza ktoś wyrzucał dwa lub trzy pojemniki. Helikopter odlatywał, przez chwilę było cicho, po czym rozlegał się potężny wybuch. Bywały dni, że helikoptery nie przylatywały, ale bywały też takie, gdy latały bardzo blisko. Wtedy należało się chować do niewielkiej piwnicy razem z rodzeństwem i rodzicami.

Jednak najgorsze zaczęło się, gdy zaczęły przylatywać samoloty. Były tak wysoko, że nie było ich ani widać, ani słychać. A bomby spadały wszędzie.

Muhammad wtedy po raz pierwszy zobaczył martwych ludzi na ulicy. Były też dni, że tata nie wracał do domu na noc. Bywało, że mama wypijała wtedy całą butelkę perfum i szła spać. Chłopak opiekował się rodzeństwem. Na świat przyszedł jego najmłodszy brat, Yamen.

Pewnego dnia tata już nie wrócił. Tydzień później, w środku zimy, gdy z nieba już przestały spadać bomby, jacyś panowie przyszli i zabrali ze sobą mamę. Płakała i krzyczała. Powiedziała Muhammadowi, żeby zajął się braćmi i siostrą. By pilnował domu.

Tak wyglądała ulica we wschodnim Aleppo w lutym 2017 roku. Gruzy mogą być zaminowane lub zawierać niewypały

Aleppo, 6 luty 2017 (fot. islamistablog.pl)

Przez dwa miesiące dzieciaki zbierały złom i sprzedawały sąsiadowi za chleb. Były w tym dobre, szczególnie 6-letni teraz Duha i 5-letni Zakaria znajdowali spore kawałki w opuszczonych, zrujnowanych domach. Wiedzieli, że niektóre elementy mogą wybuchnąć, nie dotykali ich. Muhammad odkrył buteleczki zostawione przez rodziców. Zawsze miał jedną przy sobie i wypijał, gdy czuł się źle. Płyn był niedobry w smaku, ale rozgrzewał.

Jednej nocy ktoś włamał się do ich domu. Mężczyźni zabrali jedzenie, pieluchy, ubrania i zebrany metal. Od tego czasu do przewijania Yamena musieli używać gazet zebranych nieopodal domu. Zaczęło być coraz zimniej, w domu nie było okien, pieca, łazienki. Załatwiali się po drugiej stronie pokoju.

Jeden z domów na ulicy, przy której po raz pierwszy spotkaliśmy Muhammada

Aleppo, 5 luty 2017 r. (fot. islamistablog.pl)

* * *

12-letniego Muhammada, 10-letnią Hanadi, 9-letniego Ibrahima, 6-letniego Duhę, 5-letniego Zakarię i 9-miesięcznego Ramena spotkaliśmy 5 lutego, niecały tydzień po tym, gdy zespół Caritas Aleppo rozpoczął rutynowe spacery po zrujnowanym Dżabal Badru. Byliśmy w szoku.

Cała szóstka została przewieziona do państwowego sierocińca, skąd Muhammad uciekł po jednym dniu. Musiał pilnować domu. I wziąć zapasy buteleczek z alkoholem, od którego prawdopodobnie zdążył się uzależnić. Postanowiliśmy pomóc. Przekazaliśmy część pieniędzy, opisaliśmy ich historię na Onecie i naszym blogu.

Tak wyglądały, gdy spotkaliśmy je po raz pierwszy:

Zakaria (5 lat) leży zawinięty brudnymi kocami. W środku temperatura wynosiła poniżej 10 stopni

(fot. islamistablog.pl)

Na pomysł dużej zbiórki wpadła Magda Piwkowska, nasza czytelniczka. Zorganizowała nie tylko znajomych, ale również całą akcję promocyjną.

Szybko udało się zebrać 30 tysięcy złotych, sumę, która wystarczyłaby na utrzymanie szóstki dzieci przez dwa lata w Syrii. Kolejne 5 tysięcy zebraliśmy w parę dni. I... tu zaczęły się problemy.

Muhammad po tym, jak uciekł z sierocińca. Aleppo, 7 luty 2017

(fot. islamistablog.pl)

Mama dzieci wróciła - taką wiadomość otrzymałem od jednego z pracowników Caritas Aleppo. Zabrała je i wyjechała do ojca, jak twierdziła jej znajoma: do Turcji (lub - co wydaje się bardziej prawdopodobne - opanowanego przez armię turecką syryjskiego miasta Azaz - przyp. KW).

Byliśmy zmartwieni. Bo co teraz powiedzieć ludziom - darczyńcom? Co zrobić z pieniędzmi? Po konsultacji z pracownikami Caritas Aleppo okazało się, że objęli opieką ponad siedemset dzieci w podobnej sytuacji, z których niemal pięćset pochodzi ze zniszczonego w czasie walk wschodniego Aleppo (szacunkowe dane UNICEF wskazują, że w regionie Aleppo odbitym przez siły Asada z rąk ISIS mieszka ok. 15 tysięcy dzieci-sierot; ojcami wielu z nich są rebelianci lub - co gorsza - cudzoziemscy bojownicy samozwańczego Kalifatu).

Za ich poradą zdecydowaliśmy się przeznaczyć pieniądze na remont i organizację szkoły oraz dofinansowanie dwóch centrów wsparcia psychologicznego (Al Villat i Sheikh Abou Baker). Dzięki - relatywnie niewielkiej - sumie 7942 euro zakupiono 480 kosmetyczek wypełnionych podstawowymi środkami higienicznymi oraz 240 plecaków.

Grupa dzieci z Aleppo obdarowanych plecakami

(fot. Caritas Syria)

Ponadto zapewniono 23 członkom zespołu miesięczne wynagrodzenie za przygotowanie szkoły i centrów do działania (większość z nich pracuje jako wolontariusze; kiedy byliśmy w Aleppo w lutym, szacunki mówiły o 89% bezrobociu wśród mieszkańców tego miasta). Dzięki ich pracy szkoła i centra mają działać do końca maja 2018 roku.

Tak wygląda szkoła, którą przejęła Caritas Aleppo (fot. Nayrie Geragos / Caritas Aleppo):

Po tym, jak przekazaliśmy pieniądze, nie wiedząc nic o losie rodziny Muhammada, jedna z sąsiadek zadzwoniła do menedżerki projektu, by powiadomić ją, że matka z dziećmi... wróciła. Niektórzy mówią, że ojciec się z nią rozwiódł, porzucił. Inni, że nie mógł wrócić. Dlaczego? Prawdopodobnie z tego samego powodu, dla którego wielu uchodźców syryjskich już nigdy nie wróci do ojczyzny, przynajmniej dopóki u władzy jest prezydent Asad. Nie mają żadnych szans na amnestię czy zmniejszony wymiar kary za udział w rebelii.

Zespołowi Caritas udało się zebrać niewielką kwotę, by zakupić nowe materace, kosmetyki i zapewnić codzienną dostawę ciepłego posiłku dla rodziny. Hanan, jedna z menedżerek, przesłała mi wstrząsające fotografie. Nie ma na nich Muhammada. Pierwsze pytanie: gdzie jest? "Pracuje codziennie 12 godzin w jednym z magazynów. Nie możemy z tym nic zrobić" - odpowiedziała Hanan.

Matka z rodziną. Dwójka dzieci (w pomarańczowym i granatowym ubraniu) - nieznana.

Po prawej stronie mamy stoi Hanadi i Yamen.

Aleppo, 18 września 2017 r. (fot. Caritas Syria)

Wnętrze domu rodziny Muhammada

(fot. Caritas Syria)

Niebawem zorganizujemy na ich rzecz kolejną zbiórkę. Nie mam wątpliwości, że warto, choć jest tak wiele problemów. Bo nie wiadomo, czy matka jednak znów nie wróci do ojca swoich dzieci. A może wyjedzie gdzieś indziej, uznając swoją sytuację za nieznośną. Być może ktoś zrobi coś dzieciom lub - widząc, że rodzina ma nagły dopływ gotówki z Polski - okradną ich, porwą córkę lub zniszczą dom. Do tego dochodzi problem, który rzadko pojawia się w dyskusjach na temat pomocy humanitarnej w Polsce: wspierając osoby żyjące pod "opieką" danej władzy, wspiera się pośrednio również samą władzę.

Budując szkoły, robimy coś, co powinna zrobić władza, która jednak jest bardziej zainteresowana zakupem nowej broni. Wwożąc towary lub pieniądze, często musimy oddać sporą część na łapówki dla skorumpowanych żołnierzy i urzędników. Narażamy też te środki na to, że w warunkach wojennych trafią nie tam, gdzie trzeba.

W czasie naszego pobytu w Syrii znajdowaliśmy plecaki z saudyjskimi (?) naszywkami, porzucone po wejściu wojsk Asada. To uświadamia, że pomoc humanitarna może być elementem polityki. Może być wykorzystana do tego, by pokazać, jak wiele robimy (jako organizacja, Kościół, wspólnota czy państwo).

Porzucony na ulicy wschodniego Aleppo plecak z napisem w trzech językach (arabskim, angielskim i francuskim):

Królestwo Arabii Saudyjskiej Ludzkości (Humanitarny Fundusz Pomocy dla Potrzebujących)

Co ciekawe, nie znaleźliśmy praktycznie żadnej informacji na temat takiej organizacji, temat dla detektywów.

Aleppo, 6 luty 2017 (fot. islamistablog.pl)

Tragedia dzieci z Aleppo, przebywających "na miejscu", może być też wykorzystana do tego, by zniechęcić do pomocy tym dzieciom, które znajdują się poza granicami kraju. Tym, które z "osób wewnętrznie przesiedlonych" (ang. Internally Displaced Person - IDP) stały się "uchodźcami" - jak pouczają nas terminy prawne.

Ale ostatecznie przecież trzeba pomagać i tym, i tym. W sytuacji podobnej, w jakiej znajduje się rodzina Muhammada, są tysiące dzieci w Aleppo, Damaszku i całej Syrii. Są setki tysięcy dzieci w Libanie, Turcji, Jordanii, Iraku i Europie.

Nasze przyzwolenie na to, by te dzieci pracowały, głodowały, nie uczyły się, doprowadzi za kilkanaście albo wręcz kilka lat do tego, że porzucone pokolenie samo chwyci za broń. Zbuntuje się przeciwko tragedii, na jaką skazał ich los i bezwzględni politycy, krwawi generałowie i nasza obojętność. To będzie kolejne pokolenie, które wyrażając swój bunt i krzyk, zacznie strzelać, wysadzać się i urządzać krwawe rewolucje.

* * *

Według szacunków organizacji Save the Children na świecie żyje ok. 10 mln 600 tys. dzieci-uchodźców. Spośród nich 2 458 074 to zarejestrowani jako uchodźcy syryjscy chłopcy i dziewczęta, którzy od ponad sześciu lat żyją w traumatycznym środowisku konfliktu.

Według danych UNICEF edukację w Syrii przerwało ponad 3 mln 800 tys. nieletnich. Nie dotyczy to ponad 2 mln dzieci przebywających poza Syrią, głównie w Turcji (ok. 1,4 mln dzieci), Libanie (ok. 600 tys. dzieci) i Jordanii (ok. 320 tys. dzieci).

Nasz pobyt i cała zbiórka była możliwa dzięki fantastycznemu zespołowi Caritas Syria, szczególnie: Sandrze Awad, George'owi Kahalowi, Hanan Bali Misri i Josephowi Yeghii. Jeśli chcesz ich wesprzeć, tutaj znajdziesz więcej informacji. Niebawem na blogu islamista ruszymy z kolejną szerzej zakrojoną zbiórką.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pomoc "na miejscu". Tak to wygląda naprawdę
Komentarze (1)
16 października 2017, 00:20
O autorze: publicyta Tygodnika Powszechnego...