Nie ma ludzi przegranych
„Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama” (Mt 1,1).
Jeśli uczciwie spojrzymy na nasze rodziny, bliskich i dalekich krewnych, żyjących i zmarłych, to dojdziemy do wniosku, że są one dalekie od doskonałości. W każdej rodzinie znajdzie się jakaś czarna owca. Tu i ówdzie latami rozgrywają się rozmaite dramaty i konflikty. Zmagamy się z trudnościami ekonomicznymi, z własnymi wadami, z różnego rodzaju brakami. Przeżywamy wspólnie chwile szczęścia i radości, głównie na weselach i rocznicach. Zjeżdżamy się na pogrzeby. I tak to się wszystko kręci. Nasze rodziny, by odwołać się do eufemizmu, są „różne”. Ale robimy co możemy. Ród trwa i życie idzie powoli do przodu.
Nie inaczej wygląda sprawa z przodkami Jezusa. Na pierwszy rzut oka, Ewangelia dzisiejsza wydaje się monotonna i dziwna. Co u licha ma to wszystko znaczyć? To tak jakby ktoś kazał nam z uwagą słuchać lektury książki telefonicznej. W genealogii Jezusa pada wiele imion, które właściwie niewiele nam mówią. Po co więc umieszczać coś takiego w Ewangelii? I jaki to ma związek z nami, z naszą wiarą i życiem?
Przede wszystkim, starożytni pisarze, do których należą również ewangeliści, nie zapisywali w tekstach o wielkich bohaterach zbędnych informacji. Zanim zabrali się do pracy, wszystko skrzętnie przemyśleli, bo papirusy były drogie. Nie mieli luksusu pisania na maszynie czy w komputerze. Jeśli więc św. Mateusz wplata całą listę niemalże anonimowych ludzi w historię życia Jezusa, to musi w tym kryć się jakiś zamysł.
Ogólnie rzecz ujmując, genealogia ma ukazać zakorzenienie Jezusa w tradycji Izraela oraz w historii ludzkości. Następowanie kolejnych pokoleń dowodzi, że historia jest rzeczywistością osobową, wypadkową Bożego działania a także ludzkiej wolności, bez względu na to, jakie byłyby koleje tej przedziwnej współpracy. Bóg Biblii nigdy nie majstruje czegoś za plecami człowieka, lecz od początku włącza go w swoje plany, bez próby siłowych rozwiązań.
Rodowód otwierają i zamykają dwie największe postaci wiary: Abraham i Maryja. Obecność patriarchy wskazuje na to, że Jezus, a w ślad za Nim chrześcijaństwo, jest posłane do wszystkich narodów. Narodzenie z Dziewicy potwierdza synostwo Boże Jezusa. A kogo mamy pośrodku? Pojawia się inna ważna postać – król Dawid. Tylko on dzierży ten tytuł, ponieważ Mesjasz, syn Dawida, miał być związany z instytucją królestwa. Jezus jest ostatnim i zarazem paradoksalnym królem Izraela, o czym świadczy, co prawda prześmiewczo, tabliczka przybita do krzyża.
Gdy jednak jeszcze baczniej przyjrzymy się osobistościom wyliczonym w drzewie genealogicznym, to zauważymy szokującą prawdę. Wśród członków rodziny Jezusa są także ludzie, którzy nie zapisali się w historii jedynie złotymi zgłoskami. Na przykład, Jakub, który za namową matki, podstępem zdobył prawo pierworództwa od swego brata Ezawa. Dawid kazał zabić Uriasza, aby zatuszować cudzołóstwo z jego żoną Batszebą. Salomon dopuścił się kultu bożków, idąc za przykładem swoich nałożnic.
W genealogii Jezusowej pojawiają się także kobiety, ale, co może dziwić, oprócz tych najbardziej szlachetnych jak Sara, Rebeka, czy Rachela, spotykamy i takie, które nie zawsze świeciły świetlanym przykładem, i w dodatku były pogankami (Kananejkami).
Tamar uwiodła swego teścia – Judę i miała z nim dwójkę dzieci. Rachab, prostytutka z Jerycha, ukrywa wywiadowców izraelskich. Batszeba żona Uriasza, nie protestowała, kiedy Dawid wciągnął ją do łóżka. Rut – Moabitka, jako obca weszła do Narodu Wybranego. Wszystkie te kobiety w dość skandalicznych lub dziwnych okolicznościach zaszły w ciążę, co okazało się jednak zbawienne dla Izraela. Jeden z najmądrzejszych królów Izraela, Salomon, był synem Batszeby i Dawida. Jezus miał więc dość „znamienitych” protoplastów, ludzi utalentowanych, ale też grzesznych; bogatych, ale również ubogich. Krew, która płynęła w żyłach Chrystusa, wywodzi się od takich właśnie krewniaków: wielkich i małych zarazem, heroicznych i tchórzliwych.
„Dysfunkcjonalność” rodu Jezusa ma nas przekonać, że Bóg włącza do swego dzieła także osoby popełniające błędy. Nie wszyscy stali się od razu świętymi. To sam Bóg ich powoli uświęcał, poddawał próbom i przeprowadzał swoje zamysły. Pisząc prosto po krzywych liniach, Bóg pokazuje, że historia świata nie jest chaosem, córką fatum i splotu przypadków, nawet jeśli tak nam się czasem wydaje. Biblia pokazuje, że żadna z tych wielkich postaci nie jest zdefiniowana jedynie przez swoje grzechy i porażki. Najgłębiej określa je ich przymierze z Bogiem, które nie zostało zerwane, nawet jeśli czasem z ich winy wszystko się pokomplikowało.
My też pomimo naszego poczucia znikomości w dziejach świata i historii zbawienia, odgrywamy ważną rolę w realizacji zamysłu Boga. Jesteśmy Ciałem Chrystusa, czyli kontynuacją Jego starotestamentalnej rodziny. Włączenie genealogii do Ewangelii służy naszemu pokrzepieniu, że Bóg działa przez nasze wzloty i upadki. Nie zraża się i nie rezygnuje z nas, chociaż nieraz noga nam się powinie.
Ponadto, rodowód Jezusa pośrednio dowodzi, iż jakość naszej przeszłości, rodziny i środowiska, w których się wychowaliśmy, nie determinuje nas w sposób absolutny. Bóg stoi ponad naszą przeszłością i gwarantuje, że nie jest ona nieprzezwyciężalną przeszkodą na drodze do naszego uświęcenia. Kiedyś poznałem mężczyznę, męża i ojca kilkorga dzieci, który w swoim dzieciństwie doświadczył wiele zła ze strony rodziców. Ojciec wmawiał mu, że nie poradzi sobie kiedy dorośnie i będzie życiowym niedorajdą. Dzisiaj ten mężczyzna, świadom swoich braków, trudności i ran, potrafi zatroszczyć się o rodzinę, znajdując również czas na społeczne zaangażowanie.
Jak to się dzieje, że z sytuacji, w których my widzimy zło, Bóg wyprowadza dobro? Ta zagadka pozostanie pewnie długo bez odpowiedzi. Chrześcijaństwo nie jest dla czystych jak łza. Z drugiej strony, żaden człowiek nie jest na tyle pogmatwany, aby w którymś momencie Bóg nie znalazł dostępu do jego serca i powołał go, jako grzesznika, do pójścia nową drogą. Taka jest nasza nadzieja.
Skomentuj artykuł