"Przewrażliwiona", "zbyt emocjonalna" - często słyszysz te słowa?
Wrażliwość to mówienie "kocham cię" bez pewności wzajemności, to czekanie na wyniki biposji, ciąża po 3 poronieniach albo telefon do przyjaciela, który stracił kogoś bliskiego. Po co jest nam potrzebna?
Kobieca strona rzeczywistości
"Słaba płeć", "Zbyt emocjonalna", "Sylwetka nieidealna" - to problemy kobiet czy stereotypy o tym, z czym naprawdę się mierzą? Mężczyzna potrzebuje wyzwań, a kobieta potwierdzenia, że jest piękna? Zapytaliśmy kobiet, co jest dla nich naprawdę trudne i razem z kobietami szukamy sedna tych kłopotów oraz propozycji rozwiązań.
Monika Chochla w tym artykule pisze o dwóch biegunach naszej wrażliwości, podatności na zranienia i kobiecym "uzbrojeniu". Proponuje również ćwiczenia, które pomogą ci oswoić osobistą wrażliwość. Odpowiada na problem Beaty: "Jesteś przewrażliwiona" - słyszę to od chłopaka, mamy, kolegi z pracy. Lubię moją wrażliwość i potrzebuję jej, tylko czasem zastanawiam się, czy ze mną coś jest nie tak?
Mój mąż twierdzi, że wrażliwość ma dwa bieguny i że obydwa są potrzebne. Z jednej strony to uważność na potrzeby drugiej osoby i gotowość do zauważenia tego, co przeżywa. Z drugiej to odwaga do odsłaniania siebie i tego, co ja czuję i co się we mnie dzieje. Często myśląc o wrażliwości, bierzemy pod uwagę tylko ten jeden biegun nakierowany na bliźnich. Drugi zaś traktujemy po macoszemu, wrzucając w szufladkę nadwrażliwości lub przewrażliwienia (np. na swoim punkcie).
A co, gdybyśmy popatrzyli szerzej i zapytali samych siebie, po co nam te obydwa bieguny? Czy wrażliwość jest nam do czegokolwiek potrzebna? A jeśli tak, to jak z nią żyć?
Po angielsku wrażliwość to vulnerability, słowo pochodzące od łacińskiego vulnerabilis (podatność na zranienie) lub vulnus (rana). Dawniej rycerze zakładali zbroje i hełmy, by osłonić najwrażliwsze miejsca przed ostrzem strzały lub miecza. Chcieli chronić się przed ranami, szczególnie tymi śmiertelnymi, aby ocalić swoje życie. Dzisiaj nie potrzebujemy już kolczugi o jak najmniejszych oczkach, pewnie też niewiele by ona pomogła. Nie musimy obawiać się stalowego miecza, bo rany zadawane są częściej słowami, zachowaniem czy obojętnością. Nie straciliśmy przecież wcale podatności na zranienie.
Każdy to kiedyś przeżył
Kiedy Brene Brown z Uniwersytetu w Houston zapytała podczas badań naukowych o to, czym jest wrażliwość, otrzymała między innymi takie odpowiedzi:
- "Wrażliwość to mówienie "kocham cię" nie mając pewności, czy nasza miłość jest odwzajemniona.
- To rozkręcanie własnego biznesu.
- To proszenie o przebaczenie.
- To zwalnianie ludzi z mojego zespołu.
- To utrata pracy, otrzymanie awansu i strach, czy sprostam nowym obowiązkom.
- To stawanie w obronie bliskich, o których ktoś rozsiewa plotki.
- To dzielenie się niepopularną opinią.
- To proszenie o pomoc, mówienie "nie", to pokazanie swojego rysunku lub napisanego własnoręcznie wiersza.
- To czekanie na wyniki biopsji. To towarzyszenie żonie w chemioterapii.
- To dzwonienie do przyjaciela, którego dziecko niedawno zmarło.
- To zakochanie się, to pierwsza randka po rozstaniu, to zajście w ciążę po trzech poronieniach.
- To powrót na boisko po serii nieudanych rozgrywek.
- To pokazanie światu swojego nowego produktu i brak odzewu" (pełną listę znajdziecie w książce Brene Brown "Z wielką odwagą").
Za każdym razem, gdy czytam te odpowiedzi, odczuwam mocno swoją własną wrażliwość. Bo przecież całkiem niedawno sama dzwoniłam do przyjaciela, który stracił dziecko. Podzieliłam się na forum znajomych opinią, która mogła mnie na stałe wrzucić do szufladki "fanatyczny psycholog". Odwołałam warsztaty z powodu braku chętnych. Zapytałam "co się dzieje", widząc przygnębienie mojej mamy. Poprosiłam o pomoc w przyziemnej kwestii, chociaż zwykle jestem taka samodzielna. Odmówiłam komuś, komu zależało na moim zaangażowaniu. Jaki jest wspólny mianownik tych momentów? Właśnie odsłonięcie się, wejście w ryzykowną rozmowę, narażenie się na krytykę, obmowę lub odrzucenie.
Po co nam wrażliwość?
Wrażliwość jest tą właśnie niepewnością w nas, kiedy odsłaniamy jakąś część naszego wnętrza i nie mamy żadnej gwarancji, że zostaniemy zaakceptowani. Z definicji oznacza ona możliwość odbioru bodźców poprzez zmysły i zdolność do przeżywania emocji i odczuwania wrażeń. Wrażliwość pozwala nam poznawać siebie i otaczających nas ludzi, pozwala nam czuć, przeżywać chwile radosne i trudne, dzięki niej możemy doświadczać miłości, wdzięczności, spełnienia. A także bólu, krzywdy, strachu, wstydu i smutku.
Ona jest miejscem, gdzie rodzi się kreatywność, empatia, poczucie przynależności do kogoś. Jednocześnie jest źródłem tego, co wolelibyśmy odrzucić: rozczarowań, lęków, żalu, cierpienia, gdy ktoś nas odrzuca.
Wszystkie te sytuacje mogą się wydawać zwyczajne i bardzo codzienne, jednak w ujęciu badań nad wrażliwością jawią się jako akty odwagi. One są zwycięstwami, bo prowadzą do umocnienia mojego poczucia własnej wartości, do tworzenia prawdziwych więzi z innymi ludźmi, do pełnego zaangażowania się w pracę zawodową.
Innymi słowy: zdolność do bycia wrażliwym jest czymś tak bardzo ludzkim, że bez niej nie potrafimy kochać, przyjaźnić się, być mądrymi rodzicami, pracownikami, szefami czy wolontariuszami. Otworzenie się, przyjęcie i zaakceptowanie własnej wrażliwości jest niezbędne, byśmy mogli przeżywać w pełni nasze człowieczeństwo, doświadczać miłości, bycia wartościowym i potrzebnym.
Ale dlaczego to tak strasznie boli?
Tyle tylko, że godzimy się wtedy na całe spektrum emocji, nie tylko na te przyjemne. Nie możemy selektywnie odcinać się od smutku, strachu, lęku czy rozczarowania, bo wtedy tracimy też wdzięczność, ekscytację, rozbawienie i spokój. To jak w rosyjskiej ruletce: wszystko albo nic, albo masz dostęp do każdej emocji, albo każdą odrzucasz.
Dzwonisz do przyjaciela, który przeżywa stratę, chociaż bardzo się boisz jego reakcji, nie wiesz, co robić gdy zapłacze lub o czym z nim w ogóle rozmawiać. A jednak narażasz się na ten ból, bo tylko tak możesz okazać mu bliskość, czułość i wsparcie. Mówisz odważnie o tym, co myślisz, chociaż wiesz, że możesz już nie mieć miejsca w tej grupie.
Robisz to, bo wierzysz w słuszność sprawy i swoje poglądy bardziej niż w opinię otoczenia. Odmawiasz komuś, mimo uwierającego lęku, że stracisz znajomego, bo wybierasz w tym czasie bycie ze swoją rodziną. Takie decyzje towarzyszą nam przecież każdego dnia… Możemy wybierać wrażliwość i narazić się na zranienie; albo zakładać coraz to nowe zbroje i tarcze oddzielające nas od przeżywanych emocji i potencjalnych ran.
Co robimy, by odciąć się od tego, co może boleć? Jakie uzbrojenie najczęściej zakładamy?
Pukamy w niemalowane drewno, nie chwalimy dnia przed zachodem słońca i ciągle czekamy na nieszczęście
Chodzi tu o czarnowidztwo, zamartwianie się, snucie katastroficznych wizji. O te momenty, gdy nie wierzymy, że możemy być aż tak szczęśliwi, aż tak kochać i że wszystko może się świetnie układać. Jesteśmy przecież wtedy wrażliwi i łatwo nas zranić - dlatego chronimy się za troskami, zmartwieniami, wizją czegoś złego, co musi się w końcu wydarzyć. Odbieramy sobie wtedy cieszenie się pięknem i dobrem, którego doświadczamy, by w razie czego potem nie cierpieć, żeby nam nie było szkoda, że to minęło.
Ale czy da się przygotować na nieszczęście? Czy ucinając radość z bycia z ukochaną osobą możemy lepiej przygotować się na jej odejście? Może być całkowicie odwrotnie: wtedy, gdy jej zabraknie, będziemy żałować wszystkich wspólnych chwil, którymi nie potrafiliśmy się cieszyć do końca… Okazuje się, że to właśnie praktykowanie wdzięczności pomaga nam w pełni przeżywać naszą codzienność. Słowem - kluczem jest tu "praktyka" - trening dostępny dla każdego z nas. O tym, dlaczego to tak ważne i jakie przynosi owoce przeczytacie za dwa tygodnie.
Wpadamy w spiralę perfekcjonizmu i za wszelką cenę staramy się udowodnić, że zasługujemy na uznanie, uwagę i docenienie
Bez końca nanosimy poprawki w dokumentach, ustawiamy godzinami meble chcąc osiągnąć idealne ułożenie, udoskonalamy siebie i swoje otoczenie. Jeśli jednak towarzyszy temu przekonanie, że dopiero gdy osiągniemy wymarzony, idealny stan, będziemy warci miłości lub przynależności, to mamy do czynienia z perfekcjonizmem.
Czym innym jest zdrowe dążenie do rozwoju - ono wypływa z naszej samoakceptacji, pozwala na błędy i nie umniejsza z ich powodu naszej wartości. Perfekcjonizm nas wyniszcza, bo w nim nie ma miejsca na bycie człowiekiem: kimś, kto wielu rzeczy nie wie, nie potrafi, kogo wiele spraw przerasta. On nas odcina od wrażliwości, bo zamiast się odsłaniać, panicznie się kontrolujemy; zamiast pokazywać niedoskonałą prawdę o nas, uporczywie tkwimy w działaniu mającym nas przybliżyć do wzorca w naszej głowie. Nigdy niedoścignionego… Spirala nakręcania się na coraz lepsze wersje siebie, produktów i efektywnego życia nie ma końca. Tym, co może nas z niej wyzwolić, jest straszna dla perfekcjonistów rzecz: zgadzanie się na to, by czegoś nie dokończyć, nie poprawić, by zrobić coś wystarczająco dobrze zamiast idealnie.
Znieczulamy się alkoholem, nikotyną, zakupami, Facebookiem, serialami, podjadaniem, słodyczami… aby chociaż przez chwilę nie czuć
Nakładamy na siebie coraz to nowe obowiązki i zajęcia, by nie mieć czasu na myślenie o tym, czego nam brakuje, że nasze małżeństwo siię sypie, albo że wracamy do pustego domu. Tak bardzo chcemy uciec od bólu, samotności, wyobcowania czy niepewności, że wpadamy w różne uzależnienia. Nawet to, co z pozoru wygląda niewinnie, może nam służyć jako zbroja. Jeżeli jakaś czynność nas otępia, odcina od prawdy o naszym życiu, to najprawdopodobniej pełni funkcję znieczulenia. Znasz to uczucie, gdy po wyrwaniu zęba i zastrzyku nie czujesz bólu? Smaku też nie. Możesz się łatwo oparzyć, bo twoje zmysły nie rozróżniają temperatur.
Naszych emocji nie możemy znieczulić miejscowo: kiedy zjadamy kawałek toru, popijając go trzema espresso i kieliszkiem wina, to rzeczywiście, chemia naszego mózgu pozwala zapomnieć o rozstaniu czy przykrej rozmowie z szefem. Ale tym samym spada nam poziom kreatywności, odporności, empatii. Po całym tygodniu szczelnie wypełnionym pracą i wożeniem dzieci na zajęcia dodatkowe rzeczywiście odetniemy się od przygnębiającego smutku, że nie radzimy sobie ze wszystkimi wymaganiami życia.
Jednocześnie przytłumimy radość z weekendu i zdolność do cierpliwego kochania swojej rodziny… Dopiero świadome wejście w trudne emocje i nauka przeżywania ich może nas wyzwolić z otępiających zachowań. Jasne, że to jest bardzo nieprzyjemna droga. Z każdym kolejnym krokiem jednak stajemy się zdrowsi, bardziej prawdziwi, kochający i współczujący. O przebywaniu tej ścieżki przeczytacie za trzy tygodnie.
Potrzebujemy naszej wrażliwości, choć budzi ona przerażenie i dyskomfort, bo tylko z nią możemy żyć pełnym sercem, autentycznie budować relacje i polubić siebie. Potrzebujemy zaakceptować naszą podatność na zranienie i odłożyć kolczugę, tarczę i uzbrojenie. Po to, by móc cieszyć się naszym niedoskonałym i pięknym człowieczeństwem…
Jak możesz skorzystać z wiedzy o wrażliwości w swoim życiu? Propozycje ćwiczeń dla Ciebie:
- 1. Oswajaj powoli swoją wrażliwość. Wypisz sobie, dlaczego to, że ją masz, jest istotne. Zastanów się, co ona Ci daje, jak ubogaca Twoje życie.
- 2. Zrób pierwszy krok w kierunku budowania wrażliwego świata: wybierz osobę, której ufasz, i powiedz jej, jak jest dla Ciebie ważna, co jej zawdzięczasz lub jakiej zmiany potrzebujesz w Waszej relacji.
- 3. Przyjrzyj się uzbrojeniu, które najczęściej zakładasz. W jakich sytuacjach chronisz się za tarczą czarnowidztwa? Czy zdarza Ci się wpadać w spiralę perfekcjonizmu? Kiedy i w jaki sposób znieczulasz nieprzyjemne emocje? Sama świadomość tego, za czym najczęściej się chowasz by uciec przed potencjalnym zranieniem, pozwala nabrać odwagi do innego zachowania.
Monika Chochla - kobieta w rolach żony, mamy, psychologa i trenera. Mówi, że jej drugie imię to pozytywność, bo jest jak radar wyczulony na nawet najmniejszy przebłysk nadziei. Prowadzi autorskiego bloga chcemisie.com.pl i warsztaty "3xP: PEŁNIEJ, PEWNIEJ, PRAWDZIWIEJ" - o poszukiwaniu w życiu obfitości
Skomentuj artykuł