Wiara czasem boli

(fot. Jennuine Captures/flickr.com)

 "Gdy wszedł do domu, dwaj niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: "Wierzycie, że mogę to uczynić? Oni odpowiedzieli Mu: "Tak, Panie". (Mt 9, 28).

To pytanie Jezusa pojawia się we wszystkich Ewangeliach tylko jeden raz. Świetne działanie dydaktyczne, które ma wydobyć na jaw i uwypuklić wiarę niewidomych. Chrystus chce w ten sposób podkreślić jej nadrzędność w relacji do Boga. Na tym tle uzdrowienie dwóch chorych ze ślepoty wydaje się, wbrew pozorom, drugoplanowym wydarzeniem. No dobrze, ale czym wobec tego jest ta wiara. Jak ją opisać?

W świetle tej ewangelicznej sceny wiara to długi i wieloetapowy proces, podobnie zresztą jak i uzdrowienie. Tak naprawdę przywróccnie zdolności widzenia dwóm niewidomym zaczęło się dużo wcześniej, i to za pośrednictwem słuchania. Zanim spotkali się z Jezusem twarzą w twarz, doświadczyli Jego obecności w inny sposób.

W perykopie poprzedzającej tę scenę, Ewangelista zaznacza, że "wieść o tym (chodzi o wskrzeszenie córki Jaira) rozeszła się po całej okolicy" (Mt 9, 26). Niewidomi nie potrafili czytać, ale docierały do nich proroctwa o nadejściu królestwa mesjańskiego, wedle których "oczy niewidomych, wolne od mroku i od ciemności, będą widzieć" (Iz 29, 18). Kiedy więc w ich uszach zabrzmiała nowina o Chrystusie, który ogłasza obecność królestwa Bożego i leczy, doszli do wniosku, że to musi być "Syn Dawida", czyli zapowiadany Mesjasz. Dlatego wołają do Niego, używając tego tytułu. Ciekawe, że chociaż nie widzą, rozpoznają w Chrystusie to, co najistotniejsze: kim On rzeczywiście jest, czego z kolei nie dostrzega wielu widzących. Dwaj ślepcy nie widzieli żadnego cudu, tylko o nich słyszeli. Ich wiara rodziła się na podstawie słów i świadectwa innych. Musieli więc zaufać, że ludzie opowiadają prawdziwe historie. W ten sposób w niewidomych zapaliło się wewnętrzne światło. Nie pierwszy raz Ewangelista próbuje przekonać czytelników, że widzenie nie jest decydujące w wierze.

Ale to nie koniec. Wiara skłania niewidomych do działania. Najpierw wyraża się w decyzji przyjścia do Zbawiciela, następnie w wołaniu o miłosierdzie, w nieustępliwości, w końcu na przekonaniu, że Chrystus nie odprawi ich z kwitkiem. Niewidomi musieli również opuścić miejsce swojego pobytu, wyruszyć w drogę, niemalże natrętnie deptać Jezusowi po piętach. Ich słowne wyznanie wiary to końcowy etap przebytej drogi.

A dzisiaj? Co z nami? Czy możemy zwracać się do Jezusa z naszymi biedami? Czy powinniśmy liczyć na uzdrowienie, także to fizyczne? Czy jeśli latami prosimy w jakiejś sprawie i "nic" się nie zmienia, to znaczy, że nasza wiara jest słaba albo Bóg nie chce nam pomóc?

Zauważmy, że odzyskanie wzroku przez dwóch niewidomych okazało się jedynie dodatkowym potwierdzeniem i odsłonięciem ich wiary. Do Lourdes przybywają setki tysięcy chorych, aby oddać swoje cierpienie Bogu. Ale tylko nieliczni zostają uzdrowieni fizycznie. Można w tym widzieć arbitralność i kapryśność Boga, który jednemu daje łaskę, a innemu nie. Z trudem przebija się do naszej świadomości fakt, że w wierze nie chodzi najpierw o to, aby uzyskać coś dla siebie. Często postrzegamy ją niezwykle pragmatycznie. Wiara musi się opłacać i "coś" dawać. Inaczej jest bezsensowna. Życie człowieka wierzącego powinno różnić się do niewierzącego, myślimy sobie po cichu.

Jednak wiara to nade wszystko jedyny możliwy na tej ziemi sposób nawiązania kontaktu z Bogiem. Może, paradoksalnie, nasze słabości, choroby i ciemności są tylko dodatkowym bodźcem po temu, by odwrócić uwagę od siebie i zauważyć Boga. Dopiero wtedy zaczynamy zdrowieć na duszy i na ciele.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wiara czasem boli
Komentarze (6)
J
joan
2 grudnia 2011, 14:28
W nawiązaniu do ostatniego zdania to od razu nasuwa mi się przysłowie "jak trwoga to do Boga". O dziwo tak naprawdę jak doswiadczamy własnej niemocy to dopiero wtedy potrafimy w pełni otwierać się na Boga. Rozumiem, że to Twoje doświadczenie Tess, wiec trudno dyskutować. Tyle, żę użyta liczba mnoga zdradza, że są jakieśchęci do uogólniania. Nie oceniajmy tego, co czują inni. Wiele osób właśnie jest blisko Boga, kiedy dobrze im się układa. Zdarza się, że ludzie przeżywają rozterki związane z wiarą właśnie w trudnych chwilach. I nie koniecznie chodzi tu o to, aby Bóg na zawołanie spełniał nasze prośby, ale o odczucie Jego opieki i troski, której akurat w danym momencie najbardziej potrzebujemy
G
gratrzu
2 grudnia 2011, 10:33
 'blogoslawieni ktorzy nie widzieli a uwierzyli....' ha...
AC
Anna Cepeniuk
2 grudnia 2011, 09:48
Bardzo dobra refleksja nad słowem i bardzo prawdziwa...... szczególnie w podsumowaniu. Ale bywa i tak, że można w cierpieniu zwątpić....... Doświadczyłam tego niedawno i dzięki wierze przyjaciół i znajomych, którzy "nieśli" mnie w sowich ramionach; wspierając mnie na różne sposoby (modlitwą, rozmową, wysłuchaniem, wzruszeniem i bezsilnością swoją) mogłam przejść....... a właściwie to jeszcze przechodzę. Pozdrawiam wszystkich
A
Alfista
2 grudnia 2011, 09:26
Niewidomi nie widzieli żadnego cudu , podobnie jak Bartymeusz. To dla mnie nowe spostrzeżenie, od tej strony nigdy nie medytowałem tych Ewangelii. Jakże to podobne do nas gdy ufamy i wierzymy nie organoleptycznie, że się tak wyrażę. Bardzo ojcu dziękuję.
M
Monika
2 grudnia 2011, 08:27
cyt Może, paradoksalnie, nasze słabości, choroby i ciemności są tylko dodatkowym bodźcem po temu, by odwrócić uwagę od siebie i zauważyć Boga. Dopiero wtedy zaczynamy zdrowieć na duszy i na ciele. B. mądre
T
tess
2 grudnia 2011, 08:04
W nawiązaniu do ostatniego zdania to od razu nasuwa mi się przysłowie "jak trwoga to do Boga". O dziwo tak naprawdę jak doswiadczamy własnej niemocy to dopiero wtedy potrafimy w pełni otwierać się na Boga. I jeszcze jedno skojarzenie z tym tekstem "wiara rodzi się ze słuchania". Teraz tylko trzeba dobrze wybrać Kogo słuchać.