Nie bój się być wielkim
Ta cnota należy chyba do najbardziej zapomnianych, by nie rzec, włożonych między bajki. Chodzi o wielkoduszność, która jest etyczną córką męstwa, pokory i ufności. Już sama nazwa mówi wiele. Cnota ta rozszerza ludzkiego ducha, aby sięgał myślą ku rzeczom wielkim oraz dążył do ich osiągnięcia. Wielkoduszność doskonali w nas nadzieję, pobudza pragnienia, daje siłę do działania, a także pozwala zachować zrównoważoną ocenę samego siebie, by nie wpaść w pułapkę przeciętności.
W starożytności najwięcej o wielkoduszności (megalopsychia) napisał Arystoteles, nazywając ją „ornamentem wszystkich innych cnót”. Według niego, człowiek wielkoduszny uważa siebie za godnego wielkich rzeczy i honorów, zna i ceni swoją wartość, ani nie zadaje się z pospólstwem. Jednakże arystotelesowkie rozumienie wielkoduszności trąci bufonadą, dzisiaj bliską megalomanii. Wielkoduszny, głównie mężczyzna, miał unikać gorszych od siebie, lekceważył dobroczyńców, okazywał samowystarczalność i niechęć do przyjęcia przysługi.
W średniowieczu wiele uwagi poświęcił temu tematowi św. Tomasz z Akwinu. Chociaż w swojej rozprawie o wielkoduszności przejmuje wiele od Arystotelesa, w rzeczywistości poddaje tę pogańską cnotę „chrystianizacji”, nadając jej nowe znaczenie. Tomasz argumentuje, że wielkoduszność można przeszczepić do chrześcijaństwa, jeśli połączymy ją z pokorą. W ten sposób, stając się wypadkową męstwa i pokory, chroni ona przed niebezpieczeństwem napuszenia i śmieszności, którymi charakteryzował się megalopsychos Arystotelesa. Pokora temperuje pragnienie osiągnięcia rzeczy wielkich, które nie są w zasięgu możliwości człowieka, a także zwraca uwagę na jego naturalne ograniczenia i braki.
Św. Tomasz wprowadza jeszcze inną istotną modyfikację. Jego zdaniem, człowiek wielkoduszny ma „pojemne” serce, ponieważ, „uważa się za godnego wielkich rzeczy, biorąc pod uwagę dary, które otrzymał od Boga”. Fundamentalnym elementem tej cnoty, w chrześcijańskim rozumieniu, jest więc uznanie zależności od Boga, co owocuje ufnością, że w dążeniu do doskonałości człowiek nie pozostaje sam. Św. Paweł streszcza tę prawdę w jednym zdaniu: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13).
W „Ćwiczeniach Duchowych” św. Ignacy Loyola stawia wielkoduszność (grande anima) obok hojności i wspaniałomyślności. Rozumie ją jako zdolność do dawania z siebie tego, co najlepsze, stosownie do swoich możliwości. Innymi słowy, założyciel jezuitów uważa, że nie warto być duchowym sknerą, który zazdrośnie strzeże tego, co ma. W kontekście rekolekcji, wielkoduszne podejście wyraża się w gotowości do zaangażowania wszystkich władz duszy i ciała, aby bardziej otworzyć się na działanie Boga.
Tomasz przekonuje, że osoba wielkoduszna dąży tylko do rzeczy wielkich, których jest mało, dlatego nie rozprasza swej uwagi na detale. Taki człowiek ma jakąś wizję w życiu; wie, do czego dąży; jest niespokojnym duchem, który nigdy nie osiada na laurach, a przy tym pozytywnie podchodzi do życia. Z tą cnotą związane jest więc przekonanie, że każdy człowiek ma w sobie potencjał osobistego rozwoju i nigdy nie będzie zaspokojony w swoich dążeniach. Znamienne, że według św. Tomasza wielkoduszność w najpełniejszy sposób realizuje się w działaniu na rzecz bliźnich. Służba drugim to najbardziej szczytny przejaw ponadprzeciętności w życiu.
Aby się nie przestraszyć, trzeba jednak wyraźniej sprecyzować, jak Akwinata rozumie „wielkie rzeczy”. Z pewnością nie chodzi tutaj o wielkość postrzeganą w kategoriach rozmachu, ilości i społecznego uznania. Cnota ta nie dotyczy jedynie wybitnie uzdolnionych jednostek. Może się ona równie dobrze przejawiać w prozaicznych aktach codziennego życia, podejmowanych z pasją i oddaniem. Wielkodusznym można być jedynie na własną miarę, bo podstawowym kryterium tej cnoty jest wierność własnym pragnieniom, które u poszczególnych ludzi są różne. Słowem, „wielkie rzeczy” są wypadkową możliwości konkretnego człowieka i jego pragnień.
Wniosek z tego taki, że wielkoduszność zakłada właściwe poznanie siebie zarówno od strony posiadanych darów jak i pod kątem braków. Decydujące jednak są dary, a nie pusta część szklanki. Św. Tomasz pisze, że wielkoduszny nie przypisuje sobie cech negatywnych, których nie ma, ani nie zaprzecza wielkości, która w nim jest. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że nie cierpi na zaniżone poczucie własnej wartości, ciągle lamentując nad tym, jaki to jest mizerny i niekochany. Z drugiej strony, nie wynosi się nad innych, jak nadęty bufon, który sztucznie wyolbrzymia swoje „ja”, zrażając innych do siebie.
Wielkoduszność opiera się również na zaufaniu Bogu, człowiekowi i stworzeniu. Człowiek ufny ma nadzieję na osiągnięcie lub otrzymanie dobra, które jest w świecie lub w drugich. Nie odwraca się od innych, ponieważ wie, że całkowita samodzielność jest ślepą uliczką i oznaką pychy. Ufność zabarwia wielkoduszność swego rodzaju mocą, krzepkością i pomaga przezwyciężyć lęk przed wysiłkiem i niepowodzeniem. Pobudza również do twórczego używania pamięci i wyobraźni. O człowieku zalęknionym mówimy, że brakuje mu wyobraźni, czyli odwagi. Z psychologicznego punktu widzenia wydaje się, że ufność jest niemożliwa, jeśli człowiek nie osiągnie wewnętrznej autonomii i niezależności względem drugich, jak chociażby zdystansowanie się od ścisłego związku z ojcem i matką. Wrogiem ufności jest też blokowanie zdrowej spontaniczności i tłumienie inteligencji.
Aby jeszcze lepiej zrozumieć, czym jest wielkoduszność i ją docenić, przyjrzyjmy się krótko jej przeciwieństwom, czyli wadom. Najogólniej rzecz ujmując, łączy je wspólny mianownik, który dałoby się sprowadzić do szczątkowego lub nieprawdziwego poznania samego siebie, za którym postępuje niewłaściwe działanie.
Subtelną formą zarozumiałości jest ambicja, czyli „nieuporządkowane pragnienie czci i honoru”. Osoba ambitna, mając odpowiednie zdolności i umiejętności, angażuje się w działanie pod wpływem złej motywacji. Pragnie nie tyle pomnożenia jakiegoś dobra, lecz szuka pochwały i docenienia za wysiłek, który wkłada w pracę, małżeństwo, parafię czy kółko osiedlowe. Wskutek tego staje się nadgorliwa, przepracowuje się, robi więcej niż trzeba, sprawia wrażenie bezgranicznie oddanej sprawie, a wszystko po to, by podreperować swój deficyt miłości.
Drugą i chyba bardziej powszechną wadą przeciwną wielkoduszności jest małoduszność, zwana również fałszywą pokorą. Jest ona bardziej niebezpieczna, ponieważ prowadzi do zaniedbania dobra i wygaszania pragnień. Dlatego poświęcimy jej więcej uwagi.
Małodusznym można określić człowieka, który żyje poniżej swoich możliwości. Nie czyni tego, do czego został uzdolniony i powołany, czyli nie wykorzystuje dostatecznie darów, które są w nim złożone. Stawia sobie zbyt niską poprzeczkę, zadowalając się wygodnym minimum. Dlaczego?
Odpowiedź na to pytanie jest złożona, ponieważ istnieje wiele przyczyn tego etycznego schorzenia. Św. Tomasz podaje ewangeliczny przykład sługi, który zakopał pieniądze swego pana, zamiast puścić je w obrót i zarobić. Ów gnuśny sługa symbolizuje tych, którzy wprawdzie są zdolni do wielkich rzeczy, ale nie chcą ich czynić, ponieważ boją się porażki. Przy tym albo pomniejszają siebie we własnych oczach, narzekają lub uciekają się do różnych „szlachetnych” usprawiedliwień. Na przykład, podczas spotkania w grupie jakaś osoba może mieć coś ciekawego do powiedzenia, ale z lęku przed oceną i reakcjami innych pozostanie kompletnie zablokowana. Nie wydusi z siebie ani słowa. A potem nazwie swój unik pokorą, bo przecież nie należy chwalić i popisywać swoją wiedzą. Ktoś inny będzie unikał działania, ponieważ zauważa, że nie jest w tym zupełnie bezinteresowny, kierując się fałszywym poczuciem doskonałości.
Arystoteles twierdzi, że małoduszni „nie wydają się być złymi ludźmi, ponieważ nie czynią zła, ale trwają w błędzie”, który de facto pogarsza ich stan. Filozof kojarzy ów błąd z nieznajomością swoich możliwości i brakiem wglądu w siebie. Pytanie, czy rzeczywiście jest to skutek niezawinionej niewiedzy, a może po prostu świadomej decyzji. Doświadczenie uczy, że czasem można nie zdawać sobie sprawy z jakiegoś talentu czy cechy, dopóki ktoś inny jej nie zauważy i nie nazwie. Ponadto, nierzadko potrzebujemy inspiracji i zachęty ze strony rodziców, wychowawców, przyjaciół, współmałżonka, a także pewnej psychologicznej „witaminy”, aby ruszyć z miejsca.
Wydaje się jednak, że często problem leży gdzie indziej. Wielu ludzi żyje tak, jakby któregoś dnia zostali porwani przez nurt rzeki. Płyną niesieni na falach. Nie zastanawiają się już nad sobą i pozwalają innym myśleć za nich. Wygląda to tak, jakby celowo wyłączyli w sobie myślenie. Nie zmagają się już z ważnymi pytaniami, a ich aspiracje nie wychodzą poza wąskie spektrum spraw i zabezpieczenie naturalnych potrzeb: dom, samochód, podwórko, najbliższa rodzina i zdrowie. Nie przejawiają zainteresowania dalszym rozwojem, ani nie pragną wykraczać poza to, co osiągnęli. Wystarczy im zachowanie tego, co jest. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że niektórzy ludzie rozmyślnie wybierają taki rodzaj egzystencji,
Małoduszność wywodzi się również z nadmiernego polegania na opinii innych. Człowiek małego ducha, zanim zacznie coś robić, rozgląda się najpierw wokół siebie, porównuje się z bliźnimi i już na starcie uznaje się za gorszego i mniej obdarowanego od innych. Sądzi, że i tak wyjdzie mu gorzej albo że nie da rady, że się nie uda, więc rezygnuje z jakiejkolwiek próby. Niemało w jego życiu jest gdybania i fantazjowania, z którego nic tak naprawdę nie wynika.
Nawet jeśli człowiek wciąż żywi pragnienie zrealizowania swego pomysłu, na przeszkodzie może stanąć fałszywe pojęcie niezależności. Z grubsza jej istota przedstawia się tak: „Przecież nie poproszę o pomoc, aby nie okazało się, jaki jestem słaby. Wartość posiada jedynie to, co zrobię w pojedynkę. A ponieważ wątpię, czy w ogóle jestem w stanie tego dokonać, więc po co sobie jeszcze zawracać tym głowę”. W ten sposób osoba wikła się w błędne koło minimalizmu i specyficznej bezradności.
Pokrewna małoduszności jest małostkowość. Człowiek przejawiający w sobie tę wadę, najpierw zastanawia się nad tym, w jaki sposób najmniej z siebie dać, a następnie upatruje jakieś małe dzieło, którego się podejmuje. Aby za dużo się nie wysilić, a jednak coś zrobić. Poza tym, duch małostkowy przywiązuje ogromną wagę do rzeczy błahych, kompletnie pomijając to, co istotne. Gdy pojawia się jakiś nowy pomysł, od razu dzieli włos na czworo, widzi tylko problemy i trudności związane z jego realizacją. Skupiając się na detalach, odstręcza innych od działania. Łatwo popada w rozdrażnienie z byle powodu. Wielkoduszny czyni odwrotnie: najpierw ma na uwadze wielkość dzieła, a następnie dostosowuje do niego siły i środki, które zamierza przedsięwziąć.
Jak osiągnąć cnotę wielkoduszności? Według św. Tomasza z Akwinu jest ona darem, na który można się otworzyć. Doktor Kościoła udziela też ciekawych wskazówek, jak przygotować się na przyjęcie tego daru.
Najważniejsze, aby troszczyć się o więź z Bogiem i innymi ludźmi, która umacnia w człowieku wiarę w siebie i pozwala rozpoznać jego wewnętrzne piękno i bogactwo. Servais Pinckaers OP pisze, że „w każdym z nas Jezus z życzliwością i jasnością widzi osobę, w której boskie możliwości nie są wyparte przez słabość i grzech”. Wielce pomocne jest również pogłębianie rozumienia roli drugiego człowieka w życiu, a także rozwijanie przekonania, że bez wspólnoty nie można dojść do pełni człowieczeństwa. Wielkoduszność rodzi się również z praktykowanej wdzięczności, która najpierw dostrzega to, co jest, a nie to, czego nie ma. W wychowaniu, należy stwarzać dzieciom przestrzeń autonomii i wolności, stosowną do ich wieku i możliwości, aby uczyły się podejmowania ryzyka, narażając się także na błąd i porażkę.
Od strony negatywnej nie obejdzie się bez pracy nad nabytymi w ciągu życia kompleksami, w których nagromadziło się dużo negatywnej energii psychicznej, paraliżującej właściwy użytek posiadanych darów. W grę wchodzi również demaskowanie i przełamywanie lęków, które powstrzymują człowieka przed większym zaangażowaniem na rzecz drugich. W ten sposób można powoli poszerzać swoje serce, które wskutek rozmaitych doświadczeń mogło się nieco „skurczyć”. Na szczęście, nie na dobre.
Następny tekst o czystości za tydzień.
Skomentuj artykuł