Nawet gdy samotnie walczysz o wiarę swojego dziecka i czujesz, że przegrywasz, jesteś wystarczająco dobra

Co robić, gdy w małżeństwie każde z was ma inny pomysł na wychowanie dziecka i jego wiarę? Każde z was chce inaczej wychować dziecko? Jak sobie radzić, gdy jako mama jesteś kompletnie osamotniona w byciu wierzącą? Jak reagować, gdy druga połówka odchodzi z Kościoła i boisz się, że pociągnie za sobą dzieci? O tym w ostatnim odcinku serii "O matko, jesteś wystarczająca" rozmawiają Agata Rusek i Magdalena Urbańska.
Matka opuszczona i nierozumiana przez najbliższych
Jak co tydzień zachęcamy Cię do zaparzenia kubka ciepłej kawy i zatrzymania. Usiądź wygodnie, pogadajmy z serca do serca. Po raz ostatni zapraszamy Cię do wspólnej wielkopostnej wędrówki po meandrach duchowości matki i do przyjrzenia się wyzwaniom, jakie się z tym wiążą. Dzielimy się tutaj swoją wrażliwością, naszym spojrzeniem i doświadczeniem - odpowiadając na pytania, które do nas spłynęły. Nie wiemy, na jakim etapie życia dziś jesteś. Mamy jednak nadzieję, że uda nam się spotkać i otulić słowami to, co wydaje się odbierać oddech. Pamiętaj: jesteś wystarczająca, nawet wtedy, gdy czujesz się opuszczona i nierozumiana przez swoich najbliższych.
Gdy kłócisz się z mężem o to, jak się modlić z dziećmi
Racja, bywa tak, że matka jest samotna w swoim prowadzeniu dziecka w wierze. Ale co robić, gdy moje i męża drogi się w tym temacie notorycznie się rozjeżdżają, a on chce aktywnie w tym wychowaniu uczestniczyć? I potem temat wiary okazuje się ciągle konfliktogenny! Ja chcę tylko pacierz, mój mąż nalega na różaniec, ja chciałabym wysłać syna do wczesnej komunii, mąż mówi, że wydziwiam, ja chcę na msze dla dzieci, mąż nalega na zwykłą parafialną. Czuję się tym nie tylko zmęczona, ale też zagubiona, co jest dobre dla naszego dziecka i naszej rodziny…
Agata: To ja zacznę żartobliwie, choć kaliber pytania ciężki. Ale bez bicia przyznaję, że taka była moja pierwsza myśl: “I już wiadomo, dlaczego Pan Bóg wybrał na ziemskiego ojca milczącego św. Józefa - żeby kłótni o wychowanie nie było” [śmiech]. Zupełnie serio jednak, to oczywiście opisana w pytaniu sytuacja jest bardzo trudna i z całą pewnością przysparzająca cierpienia wszystkim członkom waszej rodziny. Tak sobie myślę, że macie w domu po prostu Kościół w soczewce… I oczywiście, że to jest okropnie bolesne, gdy temat wiary okazuje się konfliktogenny, ale nie jest to przecież wcale rzadkość. Od razu mi staje przed oczami św. Paweł irytujący się na Koryntian: "Myślę o tym, co każdy z was mówi: ja jestem Kefasa, a ja Apollosa…” i pytający z wyrzutem: “Czyż Chrystus jest podzielony?” (1 Kor 1, 12-13). I z jednej strony w twoim pytaniu, droga mamo, wybrzmiewa całkiem zrozumiały ból, zmęczenie i troska, ale z drugiej strony jest też solidny fundament, na którym można się oprzeć: przecież wy oboje chcecie, by wasze dziecko wzrastało w wierze! Jest więc wspólny świat wartości, jest Osoba, jest Słowo, do którego można się odwołać albo do którego może trzeba wrócić…
Każde z was chce inaczej wychować dziecko? Spotkajcie się pośrodku
Magda: Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie, to taka bardzo praktyczna sugestia, by spotkać się pośrodku… Może dziś msza dla dzieci, a za tydzień ta dla dorosłych? Może dziś krótki pacierz, za dwa dni różaniec? Tak, by każdy z was czuł, że jego potrzeba jest w jakiś sposób widziana.
Nie wiem, w jakim wieku są wasze dzieci, bo wspominasz tylko o sobie i mężu. Co na to wasze dzieci? Ile mają lat? Może są już na tyle duże, że warto zapytać je o zdanie? Domyślam się, że syn jest na początku podstawówki. Warto przyjrzeć się też jego możliwościom, takim realnym. Czy on jest w stanie odmawiać cały różaniec? Czy chce pójść do wczesnej komunii? Sama zapytałam o to mojego 9-letniego syna. Odpowiedział, że nie chce iść rok wcześniej, choć uważam, że jest już na tyle dojrzały. Uszanowaliśmy jego decyzję, przyjmie sakramenty z kolegami z klasy, tak jak tego pragnie.
Pytanie, czy rozmawiacie o tym z dzieckiem. Myślę, że ono wbrew pozorom może wam bardzo dużo powiedzieć. I nie chodzi mi o to, by to na nie spadła teraz cała odpowiedzialność i podejmowanie decyzji, bo to wy jesteście rodzicami, tymi dorosłymi, którzy mają to trzymać w ryzach. Zapytajcie go jednak, wszak o niego chodzi. Jego odpowiedź może być dla was światłem, choć przyjęcie jej wymagać będzie dużej otwartości z waszej strony…
Wróćcie do początku, do tego momentu, który was połączył
Agata: Tak, wsłuchanie się w dziecko to na pewno dobry pomysł. Ale wydaje mi się, że w takiej sytuacji być może warto wsłuchać się też w waszą wspólną historię, tzn. wrócić do początków małżeństwa, do miłości, która was połączyła. Przypomnieć sobie rozmowy z okresu narzeczeństwa, wszystko to, co płonęło między wami i sprawiało, że zapragnęliście wspólnej przyszłości, domu i dzieci.
Magda: Tak, to jest bardzo dobre i mądre, co mówisz, Agato… Szczególnie, jeśli teraz macie taki czas, gdy widać tylko to, co was dzieli. Jakie fundamenty was połączyły? Czy można do nich wrócić? Jak to zrobić?
Chodzi o to, by choć na chwilę zostawić to, co was dzieli
Agata: Otóż to. Nie wiem, czy wtedy te różnice w wierze między wami nie były widoczne, czy tego nie zauważyliście, ale właśnie może teraz, zamiast tkwić w zagubieniu, zmęczeniu, stresie, możecie spróbować odwołać się do tego, co było fundamentem waszej decyzji o wspólnym życiu. Zróbcie taki krok - albo spacer - do przeszłości. Po to, by trochę tam posiedzieć, naładować akumulatory, tak, żeby to, co nas dzieli, nie było główną melodią, w którą się wsłuchujecie każdego dnia. To oczywiście może być trudne, zwłaszcza jeśli konflikty nabrzmiały. Ale czasem chodzi się właśnie o taką decyzję: “Słuchaj, zostawmy na chwilę ten temat i wyjedźmy tylko we dwoje na weekend, pobądźmy ze sobą tak, jak kiedyś. Pamiętasz ten kościółek w górach, gdzie nam się ta ikona Matki Bożej Czułej tak spodobała?”.
Magda: Wspólnym fundamentem jest wasza wiara… Jedna, ta sama, katolicka. To jest cenne, to nie zdarza się często i nie jest jakąś oczywistością. Warto też spojrzeć na to z taką wdzięcznością, że problem choć jest realny, to on sprowadza się do jednego - wielkiego pragnienia, by wychować dziecko mądrze i po Bożemu. Macie ogromną szansę, by zrobić to dobrze! Zaufajcie… Pogadajcie ze sobą i z Panem Bogiem. Módlcie się o wspólną drogę, nawet jeśli teraz ta modlitwa wydaje się być bez sensu…
Co robić, gdy mąż odchodzi z Kościoła?
Co zrobić, jak małżonek odchodzi z Kościoła? Ja się właśnie mierzę z takim tematem i prawdę mówiąc, jest to nawet na poziomie logistycznym trudne. Starsze dziecko chce chodzić na msze „dorosłe”, bo na tych dziecięcych się już nudzi, młodsze na „dorosłej” mszy zachowuje się strasznie, a na dziecięcej jest ok. Na dwie dziennie nie pójdę, a boję się że mój starszy syn przestanie jak jego ojciec chodzić do kościoła, jeżeli nie będę mu towarzyszyć. Niestety jego koledzy mieszkający w okolicy są niepraktykujący, a moja rodzina daleko.
Magda: Droga mamo… Wpatruję się w twoje pytanie od kilku minut i nie wiem, co mam powiedzieć, co napisać. Tak bardzo słyszę w tych zdaniach twoją niemoc. Smutek, zawód, lęk o wiarę dzieci. Nie wiem i nie rozumiem, dlaczego musisz być dziś w tym miejscu, dlaczego przeżywasz te trudności. Jedyne, co przychodzi mi na myśl, to słowa, byś pamiętała, że nie jesteś w tym sama. Jest w tym druga Mama, Maryja. I jest Jezus. On widzi twoją troskę, twoje uczucia i twoje ogromne starania, szukanie drogi wyjścia… Chciałabym by to wybrzmiało bardzo wprost: jesteś bohaterką. Robisz, co możesz. Nie wiem, co zrobiłabym na twoim miejscu, naprawdę nie wiem….
Agata: Mam bardzo podobne odczucia, Madziu. I staje mi przed oczami jeszcze taki obraz ludzi odchodzących spod krzyża na Golgocie. Bo skończyło się “show”, bo rozczarowanie, bo bezradność, bo cierpienie. Kiedy rozważam drogę krzyżową, to często myślę o tym, że powodów, dla których ludzie szli za Jezusem, jak i tych, które sprawiły, że odeszli spod krzyża - jest bardzo wiele. Tu nie chodzi o ocenianie, tylko o zauważenie, że one bywają różne i że ani Pan Bóg, ani Jezus, który oddał za nas życie, nie schodzi z tego krzyża, nie przybywa z orszakiem archaniołów, by zatrzymać, by zrobić jakiś nadzwyczajny pokaz siły i mocy i ludzi zmusić do uznania, że oto dokonała się rzecz kluczowa w historii ludzkości i każdej osobistej…
Odejście kogoś bliskiego z Kościoła powoduje ból i gniew
Wspominam o tym, bo słuchając wielu, naprawdę wielu głosów ludzi zatroskanych o to, że ich dziecko albo ktoś bliski odchodzi z Kościoła, często obserwuję, że mierzą się nie tylko z bólem wynikającym ze straty czy ubytku w jakiejś relacji, lecz także z wyrzutami sumienia lub z gniewem. I to są takie emocje, z którymi trzeba się spotkać dla dobra własnej rodziny i dla dobra dziecka, za które teraz będę odpowiadać sama. Bo oczywiście, że nie zmuszę męża do powrotu do Kościoła, ale moja postawa będzie jednocześnie pierwszym świadectwem wiary, które będzie czytało moje dziecko. I teraz, oczywiście, mam pełną świadomość, że łatwo powiedzieć: “Droga mamo, nie masz wpływu na decyzję swojego męża. Możesz być co najwyżej światłem, za którego blaskiem będzie potrafił wrócić do źródła i w którego blasku będzie wzrastać twoje dziecko” - ale oczywiście w praktyce to będzie trudne. Po prostu trudne. Czytamy czasem jakieś żywoty świętych - np. Doroty z Mątów czy św. Moniki - że 17 lat modliła się o nawrócenie syna. I tak nam się ten wzrok po tych kilkunastu latach prześlizguje - ale może warto sobie uświadomić, ile za tym się musiało kryć codziennego trudu, dylematów rodzinnych i determinacji. Może tobie, droga mamo, właśnie teraz trzeba takiej świętej przyjaciółki, byś się poprzyglądała jej życiu i wyborom. Kościół przecież m.in. po to nam te rzesze pięknych ludzi daje…
Poszukaj dla siebie życzliwości ludzi będących obok
Magda: Poza świętą przyjaciółką, warto też byś poszukała dla siebie życzliwości ludzi żyjących dziś obok ciebie. Może jest w twojej parafii jakaś kobieta, inna mama, którą być może mijasz na niedzielnych mszach? Może zaproś ją na kawę, zagadaj… Może to też rozwiązać problem z dziećmi, w taki praktyczny sposób - że ona czasem zabierze do kościoła któregoś z twoich synów. Wiem, jak nierealnie to brzmi, ale sama mam doświadczenie zabierania na spotkania przygotowujące do Pierwszej Komunii dzieciaków z osiedla. Bo rodzice nie chcieli, albo nie mogli iść. Brałam ekipę, swojego syna i szliśmy razem. Może jest ktoś kto po prostu będzie dla ciebie zwykłym, ludzkim życzliwym wsparciem?
Agata: I kołysze mi się też w sercu taka myśl - choć nie wiem, o jakim wieku dzieci mówimy - że gdy piszesz, że boisz się, że starsze dziecko nie będzie chodzić do kościoła, jeśli tata nie będzie chodził, to słyszę w tym zdaniu taki brak wiary w to, co już udało wam się w sercu syna zasiać i … brak wiary w to, jakim wzorem dla swojego dziecka w wierze jesteś ty, mama. Kiedyś natknęłam się na Instagramie na taką mocno zasięgową rolkę, z której wynikało, że “amerykańscy badacze” udowodnili, że jeśli dzieci widzą modlącą się mamę, to statystycznie 37% z nich będzie w przyszłości wierzącymi ludźmi, ale jeśli widzą modlącego się tatę, to ten odsetek wzrasta do 95%. Przyznam, że bardzo mnie irytują takie - z pewnością pisane w dobrej wierze i na bazie jakichś badań (choć może bardziej przekonań) - teksty. Bez podawania źródła, bez podawania metodologii badania, bez informacji o grupie badawczej… One może mają zmotywować tatusiów do większej obecności w życiu dziecka, ale przecież to nie jest równoznaczne z tym, jak wiele dobra siejemy w dzieciach my, mamy.
Nie jesteś bezsilna, nawet gdy nie masz wpływu na wybory dziecka
I teraz, może być tak, że twoje starsze dziecko opuści jakąś niedzielną mszę, może - jeśli mówimy nastolatku - to zacznie to wykorzystywać, by olać Pana Boga. Ale to nie znaczy, że jesteś bezsilna. Piękno naszej wiary tkwi w uszanowaniu wolności i w Miłości, która zachwyca, bo przekracza wszystkie nasze ludzkie ograniczenia.
Magda: Tak, dziecko nie jest naszą własnością. Przychodzi czas, że nie mamy wpływu na jego wybory. Rozumiem twój lęk, obawy. Z drugiej strony wybrzmiewa we mnie bardzo mocne: nie czuj się odpowiedzialna za wybór nastolatka. Wierzę, że dałaś mu to, co mogłaś. Jeśli odejdzie, tak jak się obawiasz (co może, choć nie musi się wydarzyć), to warto spojrzeć na to jako na kolejny etap. Nastolatek musi podważyć wszystko to, co mu mówimy. Też po to by dojrzeć i podejmować swoje własne, świadome decyzje. Nie będziesz miała wpływu na jego dorosłe życie. Możesz jednak być świadkiem, ostoją, do której zawsze można wrócić. Kimś, na kim można się oprzeć. Kimś, kto swoją wiarą zainspiruje go do trwania przy Bogu.
Agata: Gdybym miała ci coś jeszcze doradzić, to powiedziałabym: znajdź każdego dnia kwadrans, by pozachwycać się Panem Bogiem, by to On Cię napełnił mądrością, światłem i dobrem, by stawiał przy twoich ustach anioła stróża. To ci pomoże być tą lampą, do której się garniemy, gdy wokół ciemność. Ciemność, która dotyka każdego człowieka! On kocha i ciebie, i twojego męża, i wasze dzieci. Walczy i zabiega o każdego z nas do ostatniego tchu... Nie jesteś sama.
Magda: Tak! Droga mamo… Jesteś teraz jedyną otwartą Biblią w swoim domu. Czytają cię wszyscy. Zadbaj o siebie, swoje wnętrze, pozwól Jezusowi otulić twój żal i smutek. Wtedy twoi bliscy będą wiedzieli gdzie szukać siły, która z czasem zacznie z ciebie emanować.
Skomentuj artykuł