Spowiedź z grzechów lekkich. Kiedy trzeba, a kiedy nie?
Grzechy lekkie są drugorzędną materią spowiedzi i gładzi je już sam akt zwyczajnego, prywatnego żalu za grzechy. Skoro tak, to czy jest sens mówić o nich w konfesjonale?
Wydaje mi się, że jest. Grzechy lekkie są bowiem jak kurz, który się zbiera na powierzchni lustra. Sam w sobie drobny i niepozorny - wystarczy przetrzeć szmatką i znów szklana powierzchnia będzie odbijać wszystko jak należy, nasza dusza będzie odbijać światło Bożego oblicza. Jednak zdarza się czasem, że kurzu nagromadzi się tak dużo i tak złośliwie się on do lustra przyczepi, że zwykła szmatka już nie wystarcza. Grzechy lekkie potrafią oblepić naszą duszę do tego stopnia, że czujemy się naprawdę duchowo ociężali i zbrukani, choć właściwie nic bardzo poważnego się nie zdarzyło.
Wtedy na pewno jest czas na sakramentalną spowiedź, czyli na wezwanie specjalnej łaski Bożej, która oczyszcza w nas to, czego sami, aktem żalu, już nie bardzo potrafimy doczyścić. To proste porównanie, takie katechetyczne, może dziecinne. Czasem jednak proste przykłady najlepiej oddają skomplikowane duchowe prawdy.
Jest jeszcze jedna sprawa, o której chcę powiedzieć, a która dotyczy grzechów nałogowych bądź takich, które popełniamy często. Jesteśmy nimi zmęczeni, denerwujemy się na siebie, czujemy wstyd i zakłopotanie, że znowu "to" się zdarzyło. Mamy poczucie przegranej, a czasem prawdziwej klęski.
Po pierwsze, trzeba dużej cierpliwości. Naprawdę! Czasem najtrudniej jest nam być cierpliwym wobec nas samych. Jesteśmy dla siebie często w pierwszej kolejności nie do zniesienia. Popatrzcie wtedy na siebie przez okulary Ewangelii. Zauważcie cierpliwość i łagodność Jezusa wobec ludzkich grzechów i słabości. Zobaczcie, jak spokojnie, łagodnie i uporczywie odpuszcza i uzdrawia. Jak rzadko traci cierpliwość, a nawet wtedy nie kończy się to potępieniem i odrzuceniem człowieka, choć ostre słowa padają pod adresem ludzkich czynów.
Po drugie, nie postrzegajcie spowiedzi jako klęski. Tak czasem na nią patrzymy, bo łączymy ją z faktem kolejnej duchowej i moralnej porażki. A przecież - zwłaszcza w przypadku grzechów, które często się powtarzają - spowiedź nie jest klęską, tylko właśnie zwycięstwem! Przychodzę do Chrystusa, wyznaję Mu grzech, proszę o łaskę przebaczenia i moja wina jest zmazana mocą Jego miłosierdzia. I to ma być klęska? To jest prawdziwe, radosne, wielkie zwycięstwo. Chrystus cieszy się z naszego powrotu, a nie gdera zgryźliwie: "O rety, znowu tu przylazł". To my gderamy na siebie, to my obrzucamy się błotem, czasem do tego stopnia, że wmawiamy sobie, że spowiedź nie ma sensu, skoro takie z nas duchowe safanduły.
Skomentuj artykuł