Sakramenty święte - odpowiedzią Kościoła na współczesne podejście do seksualności

(fot. shutterstock.com)
Zdzisław J. Kijas OFMConv

Co właściwie kryje się pod pojęciem "seksualność"? W odbiorze powszechnym "seksualność" oznacza zazwyczaj "płciowość" (łac. sexus - płeć), przynależność osoby do płci męskiej lub żeńskiej oraz wszelkie idące za tym następstwa.

Tak też jest ono użyte w chrześcijaństwie, które nie jest aseksualne, ale akceptuje "seksualność", mówiąc o niej (albo o seksie), jako o określonej sile, którą na różne sposoby warto używać. Ponieważ jednak nie posiada ona własnej inteligencji, czyli własnego logosu/sensu, dlatego łatwo stać się może "żywiołem", jak każda energia pozaludzka. W języku etyczno-teologicznym żywioł ten zwany jest "namiętnością/pożądliwością", która oznacza kumulację jej negatywnego potencjału. Wtedy seksualność staje się nie-ludzka, o czym świadczą współczesne polskie badania socjologiczne[1]. Mówi o tym również rzadko cytowana definicja perwersji Freuda, który pisał, że cechą wspólną wszystkich perwersji jest to, że porzuciły one naturalny dla siebie cel rozrodczy. W tym wypadku właśnie zwiemy czynność seksualną perwersyjną, jeśli rezygnuje ona z celu rozrodczego i dąży niezależnie od niego do osiągnięcia rozkoszy"[2].

Tylko w takim świetle objawia się zdrowe nauczanie Kościoła, który nie apeluje tyle o "kontrolujące kanalizowanie" potencjału, jaki skrywa seksualność, ale o jej antropologiczne ujęcie w logice daru i zadania. Takie podejście "uczłowiecza", aby tak powiedzieć, ludzką seksualność, gdyż integruje jej wszystkie wymiary, czyniąc ją działaniem osoby, jako daru. Chciałbym tutaj odesłać czytelnika do "teologii ciała" Jana Pawła II, o której napisano już bardzo wiele mądrych tekstów. W jej świetle seksualność jest rozumiana jako "ciało", a ono, jak uczy Katechizm, "jest podstawą zbawienia" (KKK 1015). I dlatego katolicyzm dowartościowuje seksualność, o ile nie ulega obcym wpływom np. manicheizmu. W ten kontekst wpisuje się również teza o "znakowości" ludzkiej seksualności, o sakramentalnym sensie erosu, który takim się staje, jeśli pielgrzymuje w stronę AGAPE.[3]

DEON.PL POLECA

Współczesne podejście do seksualności

W kontekście prawdy o "seksualności", którą Bóg ofiarował stworzeniu (mężczyźnie i kobiecie), jako narzędzie wyrażenia ich wzajemnej miłości i podtrzymania gatunku, jawi się pytanie: Jak rozumie ten dar współczesność? Czy i ewentualnie czym współczesne podejście do niej różni się od dawnego, biblijnego? Pomijam więc podejście do seksualności, jako takiej i skupiam się wyłącznie na "współczesnym" nastawieniu do niej, naznaczonym i obciążonym "rewolucją seksualną". Stanowisko to tłumaczyć będzie dość jednostronną postawę wobec seksualności, która nie jest jedynym podejściem, ale z pewnością dominującym we współczesnej kulturze. Ono właśnie interesować mnie będzie w pierwszym rzędzie.

Rewolucja seksualna obiecywała wszystkim szczęście poprzez przyjemność. Ta z kolei miała być darmowa, szybka i trwała. Jedynym warunkiem doznania pełnej przyjemności miało być przekroczenie, czy raczej zerwanie dotychczas obowiązujących reguł moralnych, jakie, m.in., nakładał Kościół katolicki. Co można powiedzieć po 50 latach funkcjonowania tej utopii? Czy spełniły się pookładane w niej obietnice? Czy szczęście stało się rzeczywiście trwałe i za darmo?

Rewolucja seksualna zadała wiele ran. Szczególnie wiele doznali ich ludzi młodzi, mało chronieni przez struktury czy wspólnoty, pozostawieni swojej samotności. Separacja seksualności od prokreacji, od miłości i odpowiedzialności, zamiast dać poczucie wolności, szczególnie dla kobiet, stała się w istocie przeszkodą na drodze do macierzyństwa, na które decydowano się nazbyt późno, kiedy możliwość poczęcia nowego życia była ograniczona lub wręcz niemożliwa, nawet w przypadku prokreacji wspomaganej. W wielu krajach sytuacja ta stała się okazją, aby państwo mogło dowolnie ingerować w obszar życia ludzi, decydując - zamiast nich - czy, ile i kiedy powinni mieć dzieci, w zależności od bieżących potrzeb ekonomicznych czy politycznych.[4]

Miłość straciła właściwą dla siebie siłę przyciągania i współodczuwania. Straciła odniesienie do osoby, suwerennego bytu drugiej osoby. Nie jest już dłużej widziana, jako uczucie, które rodzi się w sercu i objawia się w trosce i odpowiedzialności o osobę, którą się kocha.[5] Przeciwnie, jest widziana, niemal wyłącznie, jako (tylko) uczuciowa, stąd też mniej lub bardziej chwilowa. Jest bezosobową relacją bez miłości, która manifestuje się w relacji cielesnej, ale nie wychodzi poza nią, nie sięga samej istoty autentycznej miłości. Miłość straciła właściwą dla siebie siłę przyciągania i współczucia. Straciła odniesienie do osoby, suwerennego bytu drugiej osoby. Nie jest już dłużej widziana, jako uczucie, które rodzi się w sercu i objawia się w trosce i odpowiedzialności o osobę, którą się kocha.[6] Przeciwnie, jest widziana, niemal wyłącznie, jako (tylko) uczuciowa, stąd też mniej lub bardziej chwilowa, relacja między dwoma osobami, która z konieczności musi się manifestować w relacji cielesnej. Zdarza się (nawet często), że relacja seksualna staje się (wyłącznie) okazją do zaspokojenia pewnych instynktów, nie zaś ukoronowanie określonych trwałych uczuć.

Negatywną konsekwencją takiej postawy jest dodatkowe pogłębienie, już i tak dokuczliwej, samotności, poczucia opuszczenia i duchowego sieroctwa. Ich obecność dostrzega się szczególnie mocno w życiu wielu młodych współczesnych, którzy doświadczają głęboko uczucia znudzenia, zniechęcenia do życia. Rodzi się w ten sposób kultura nihilizmu.[7] W miejsce tworzenia nowych lub umacniania już istniejących więzów przyjaźni i oddania, współczesne podejście do seksualności (bez miłości) przyczynia się do jeszcze większego poczucia osamotnienia człowieka, bycia tylko przedmiotem, wykorzystanym i odrzuconym, kiedy jest się już niepotrzebnym/nieużytecznym.

Jest prawdą, że człowiek od zawsze szukał i zabiegał o przyjemność. W chwili obecnej jednak utożsamiła się ona (niemal) wyłącznie z tworzeniem nowych okazji do jej doświadczania z jednoczesnym unikaniem jakichkolwiek głębszych jej znaczeń i konsekwencji, jakie niesie z sobą lub które z niej wynikają[8]. Współczesna kultura wzniosła rodzaj muru pomiędzy seksualnością a osobą, jako taką. Kontakt seksualny, w dużym stopniu przypadków, przestał być okazją do rozmowy o życiu i tym, co niesie. Relacje urywają się z zakończeniem stosunku, gdyż jego najważniejszym celem jest doznanie chwilowej przyjemności, po której kończy się wspólna historia. Wydaje mi się, że czasami ta "wspólna historia" trwa nawet długo ale nie tworzy historii życia czyli nie obejmuje wszystkich aspektów życia partnerów. Są osobno chociaż mieszkają razem…Nie trzeba oczekiwać, że pozna się partnera/partnerkę, z którym spędza się właśnie czas, gdyż jest to nieważne, a nawet niebezpieczne, ponieważ ewentualne poznanie jego/jej trudności, oczekiwań i pragnień, odebrałoby lub naruszyłoby przyjemność doznań.

Odpowiedź sakramentalna

W jaki sposób sakrament może być pomocny we właściwym, czyli pełnym/dojrzałym przeżywaniu seksualności? Zapytajmy jednak najpierw, czym jest sam sakrament? Czy jego znaczenie jest ważne wyłącznie dla osoby wierzącej, czy może niesie określone przesłanie również dla osoby, która nie wierzy? Jaką więc rolę, również ze strony społecznej/psychicznej, odgrywa sakrament? Jaka jest jego "misji" w obszarze również seksualności?

"Nie można mieć wątpliwości - pisze Bernard Coole, teolog amerykański - że "sakrament" to jedno z najbardziej podstawowych pojęć w chrześcijaństwie. Miliony ludzi uważają je za coś oczywistego. Kolejne miliony odrzucają je lub przynajmniej traktują z podejrzliwością. Zwykle zaś jest ono po prostu niewłaściwie rozumiane. A przecież sakramenty dotyczą najbardziej podstawowych aspektów istoty człowieczeństwa".[9]

Teologiczne znaczenie sakramentu

Na sakramenty spojrzeć można z dwóch perspektyw, z perspektywy teologicznej oraz z perspektywy społeczno-socjologicznej. Pierwsza z nich porusza się na poziomie teologii, podczas gdy druga rozgrywa się w obszarze obrzędu, określonego rytu, podczas którego aktualizuje się rzeczywistość sakramentalna. Chcę spojrzeć bliżej na każdą z nich, ponieważ jedna i druga posiadają dla nas określone znaczenie w obszarze omawianego tematu.

Najprościej można powiedzieć, że sakrament jest tajemniczym "sposobem" przebywania Boga w człowieku i człowieka w Bogu, ich dialogu, który dokonuje się w przestrzeni miłości. Z tej racji sakramenty budują jedność człowieka z Bogiem i jednoczesne poczucie wspólnoty wśród tych, którzy z nich korzystają. W sakramencie człowiek wchodzi w intymną relację z Bogiem, który jest silniejszy od niego, odpuszcza mu grzechy, przywraca zatraconą perspektywę życia, jest jego duchowym doradcą i lekarzem, a także relację z bliźnim. Bóg, przyjmowany w sakramencie, ofiaruje prawdziwą miłość lub oczyszcza tę, którą się posiada. Jednym słowem Jezus Chrystus, którego spotykamy w sakramentach, "przekształca" rzeczywistość, w jakiej znalazł się człowiek.[10]

"Przebywanie" Jezusa w sakramentach jest wielorakie, ale zawsze - jak uczy Kościół - skuteczne. Płynie z niego niewidzialna moc i światło, które przemieniają człowieka i czynią go zdolnym do czegoś nowego, dotąd sobie nieznanego/nieosiągalnego. Np. w sakramencie chrztu, Bóg czyni człowieka zdolnym do nowego życia we wspólnocie z Bogiem, podczas gdy w sakramencie chorych osoba otrzymuje łaskę powrotu do zdrowia i jednocześnie duchową siłę, aby nie upaść na duchu, nie poddać się desperacji czy depresji. Podobnie jest z każdym innym sakramentem, który udzielając skutecznej łaski, przemienia człowieka, odnawia, daje siłę, odnawia pragnienia. Sakramenty są materializacją naturalnego pragnienia każdego człowieka, aby wyjść z samotności, w jakiej więzi go jego ja, i nawiązać mocną i żywą relację ze Źródłem wszystkiego, "ośrodkiem historii i wszechświata"[11], co jest i czego potrzebuje człowiek (por. J 1,1-4). Widziane chociażby z tej perspektywy, sakramenty jawią się, jako nieodzowne do pełnego życia człowieka i jego duchowej odnowy. Sakrament nie jest jakimś tylko dodatkiem, ale raczej środkiem/narzędziem wychodzenia z własnego ja w stronę pełnej prawdy o sobie, która kryje się właśnie w mocnej wspólnocie z drugim. Tego, kto go przyjmuje, sakrament uwalnia z grzechu (np. sakrament chrztu, pojednania), z samotności (np. sakrament chorych) i otwiera na wspólnotę (np. sakrament bierzmowania, Eucharystii, kapłaństwa czy małżeństwa).

Każde spotkanie ma charakter sakramentalny

Spotkania międzyludzkie są czymś zwyczajnym. Zdarzają się one także wtedy, kiedy ich nie szukamy i z ludźmi, których wcześniej nie znaliśmy. W dużej mierze są one przypadkowe, aczkolwiek całe życie człowiek przygotowuje się do nich. Kiedy jednak się wydarzy - jak słusznie zauważa prof. Grygiel - spotkanie staje się koniecznością.[12] W szczególny sposób realizuje się to w sakramencie małżeństwa, kiedy osoby, które się spotkały, powiedziały "jedna drugiej: Fiat mihi!, tak że stały się obecne jedna w drugiej i dla drugiej, nigdy się nie rozłączą, nawet gdyby odeszły od siebie "w dalekie strony" i zmarnotrawiły tam otrzymane dary (por. Łk 15, 13). Człowiek może zdradzić miłość, ale nie może jej unicestwić."[13]

W sakramencie małżeństwa mężczyzna i kobieta objawiają się sobie nawzajem, jawią się przed sobą w całej pełni i w całym bogactwie lub biedzie duchowej. Tworzą więzy przyjaźni, która w ich wzajemnej miłości staje się sakramentem. Miłość ta pozwala im mieć intymny "wgląd" w siebie. Odtąd, mąż i żona wzajemnie "wprowadzają się" w sacrum każdego z nich, czyli w tajemnicę własnego życia, jego historii (dobrej lub złej, słabej), swoich zranień i oczekiwań, a pośrednio również w tajemnicę własnej seksualności. To "wprowadzenie" nie jest czasowe, nie dokonuje się pod wpływem chwilowej tylko emocji, przemijającego uczucia, ale ma rysy trwałości i dokonuje się poprzez określony obrzęd. Rozważana z tej perspektywy seksualność posiada znaczenie służebne: nie jest wykorzystywana do "alienacji" osoby, ale do wyrażenia całego jej duchowego i intelektualnego, psychicznego i biologicznego bogactwa. Postawa ta kłóci się ze współczesnym podejściem do seksualności, która często "używa" jej do alienacji, nie zaś do wzmocnienia lub rozwoju integralności osoby. Z pewnością, różne mogą być sposoby "alienacji" człowieka, tym niemniej, nieuporządkowane korzystanie z seksualności, abstrahowanie od tego, co stanowi o człowieczeństwie osoby, jest współcześnie jedną z najbardziej rozpowszechnionych i bolesnych fenomenów. Bardzo często jest ona niczym narkotyk, którego się zażywa, aby uciszyć wewnętrzny niepokój.

Sakrament żyje w "obrzędzie", stąd wartość rytu

Powrócę jeszcze na moment do fenomenu współczesnej seksualności, co pozwoli mi ukazać lepiej jeszcze wartość, jaką kryje w sobie sakrament i jakie znacznie niesie dla teraźniejszości. Wiemy już, że współczesna kultura przesiąknięta jest mocno seksualnością, a nawet więcej - świat, jako taki, stał się w pewnym sensie światem seksualnym. Jest to pierwsza cecha charakterystyczna współczesności. Środki przekazu zostały wykorzystane do promowania tej postawy. Propaganda, która jest na jej usługach, ma za cel: 1. Nadać dowolnemu produktowi aspekty seksualne, aby rozpalił pragnienie erotyczne w każdym podmiocie, który wejdzie w relację z towarem; 2. Sprawiać, aby widz w kontakcie do przedmiotu wykonał gesty czy zachowania erotyczne; 3. Wprowadzić zarówno produkt jak również jego odbiorcę w swoisty nurt erotyczny. Erotyzm jest ważnym sposobem, którym posługuje się kultura konsumpcji, aby osiągnąć wiele różnych celów. Słusznie mówi się więc współcześnie o "micie" erotyzmu albo o "fali seksualności". Wielu uważa, że zjawisko to jest jednym ze "znaków czasu", czyli seksualizacja społeczeństwa.[14]

Drugą jej cechą jest fakt, że współczesna seksualność "rozszerzyła" granice, ale zarazem straciła właściwą dla siebie "jakość". Stała się wyłącznie "seksualnością konsumpcyjną", skierowaną do człowieka-masy, anonimowego, bez "twarzy". W efekcie zagubiła swoją duchową i estetyczną jakość, stała się płytka i daje chwilowe doznania. Współczesność przejawia mocną tendencję, którą wspomagają lub promują środki przekazu, do zawężenia seksualności wyłącznie do jednego tylko celu: do "seksu". Ponieważ elementem przeważającym we współczesnym podejściu do seksualności jest aspekt ilościowy, w znaczeniu ilościowo-seksulany, stąd jesteśmy świadkami wzrostu czynników stymulujących, których zadaniem jest prowokować reakcje seksualne. Seksualność straciła w ten sposób związek z osobą, koncentrując się wyłącznie na "bodźcu".

Trzecią cechą charakterystyczną współczesnej seksualności jest to, że stała się ona symptomem anty-wartości osobowych. Wiąże się ze sposobem, w jaki przeżywana jest obecnie seksualność, który jest znakiem głębokiego braku wartości personalnych. Jest to seksualność niedojrzała, chwilowa i okazjonalna. Jest wręcz infantylna czy nawet patologiczna, pomnaża zachowania ekshibicjonistyczne, które nie przenoszą się na zachowania głębokie, które miałby wpływ na dojrzałość człowieka.

Piękny rytuał obiektywizuje uczucia

W seksualności jest, oczywiście, również miejsce na miłość, ale czy zawsze? Problem w tym, że trudno to sprawdzić, aby przekonać się, czy faktycznie w danej relacji mężczyzny i kobiety, chodzi o prawdziwa miłość czy wyłącznie o chwilową przyjemność. Miłość bowiem może być dwuznaczna, może łudzić, oszukiwać, dlatego potrzebuje koniecznie określonej "przestrzeni", w której mogłaby dojrzewać do pełni, aby stać się miłością autentyczną, nie zaś chwilowym tylko doznaniem, przelotnym i nietrwałym. Jednym słowem miłość domaga się określonych znaków i symboli, potrzebuje rytuału/obrzędu.

Nie chodzi, oczywiście, o znaki mało znaczące i nietrwałe. Przeciwnie, miłość potrzebuje znaków szczególnych, trwałych, czyli wolnych od tymczasowości i możliwie obiektywnych. Nie chodzi więc o znaki spontaniczne, które mogą być dwuznaczne, zależne od miejsca, emocjonalnego nastroju, sytuacji czy potrzeb, lecz takich gestów, słów i zachowań, na których można polegać, które dokonują się niezależnie od wewnętrznego nastroju osoby, od jej osobistego widzimisię czy jeszcze od czegoś innego. Miłość potrzebuje takich znaków, których nie kształtuje człowiek, ale, przeciwnie, one kształtują człowieka, a zarazem wyrażają tajemnicę Boga i tajemnicę jego miłości, w której lokuje się również seksualność. Taki zespół znaków tworzy rodzaj przestrzeni, w której rozwija się miłość i w przestrzeni, której zawarte są również tajemnice wiary i jest w nich także "miejsce" dla nadziei. Duchowość, która odtrąca symbole/znaki, nie jest w pełni prawdziwa, a często może być wręcz fałszywa.

Mocna i powszechna stała się tendencja podkreślania we wszystkim elementów psychologicznych. W konsekwencji prowadzi to do odrzucania czy też traktowania podejrzliwie tego wszystkiego, co jawi się, jako emocjonalnie "zewnętrzne", co nie wyrasta z osobistego przekonania czy potrzeby. Szczególnie wyraźnie odnosi się to do symboli rytualnych/obrzędów. Te ostatnie wywołują zarzut "nieautentyczności", czy negatywnej "powierzchowności", dlatego szuka się wyrazistszych i bardziej ‘wymownych’ gestów i zachowań.[15] Należy jednak postawić sobie pytanie, czy ta pogarda dla rytuału jest uzasadniona? Czy aby nie jest ona czymś wręcz niebezpiecznym? Jakąś wręcz duchową i intelektualną ślepotą, która lekceważy autentyczne potrzeby człowieka? Czy aby probierzem "autentyczności" przeżyć i doświadczeń mogły być wyłącznie świadome stany naszego umysłu i woli? Czy rzeczywiście możemy być zawsze pewni, że to, czego doświadczamy i co przeżywamy w danej chwili, jest zawsze obiektywne, wolne od subiektywnych odczuć i doznań, nie związane z tym, co było i co będzie? Warto mieć na uwadze, że celem rytuału nie jest wyrażanie tego, czego doświadczam chwilowo lub o czym w danej chwili myślę, ale coś bardziej głębszego i trwalszego.

Sakrament jest niczym święta gra

Sakrament angażuje całego człowieka, jego ducha i ciała, zmysły i uczucia, wiarę i pragnienia. Niczego, co stanowi o integralności osoby, sakrament nie pozostawia "na zewnątrz", ale wszystko angażuje, przetwarza i wznosi na wyższy, bardziej szlachetny poziom. Jest nie tylko "zewnętrznym" rytuałem, ale przede wszystkim głęboko wewnętrznym przeżyciem. To prawda, że kto nie wierzy, widzi w sakramencie wyłącznie obrzęd, sumę znaków i symboli, mniej lub bardziej uzasadnionych, lecz nic poza tym, ale inaczej patrzy na nie osoba wierząca. Patrzy ona na nie znacznie głębiej, widząc w nich pulsujące życie Kościoła.

Słusznie mówi się, że "życie sakramentalne Kościoła jest swego rodzaju świętą grą".[16] Dlaczego? Przypomnijmy, że jest czynnością o ustalonych zasadach, w której bierze jedna lub więcej osób, posiada ścisły, skodyfikowany zbiór zasad, które różnią ją od innych czynności o charakterze "zabawowym" (ludycznym). Sakramenty zbliżają się zatem do świętej gry, angażują bowiem więcej, niż jedną osobę, posługują się ścisłymi zasadami, które je różnią od innych czynności, którymi żyje wiara lub życie społeczne. W sakramencie, nawet słaby czy grzeszny, chory lub samotny, człowiek rozpoczyna grę z Bogiem, który jest święty, pełen miłości i przebaczenia, miłosierny, który jest lekarzem i Ojcem. I chociaż może on być pełen skaz, to jednak, jako członek ludu Bożego, oblubienicy Chrystusa "bez skazy ani zmarszczki" (Ef 5, 27), osoba wierząca jawi się symbolicznie bez skazy, jako święty lub oczyszczający się. W tej świętej grze sakramentów, wierzący w coś większego i głębszego, wkracza w rzeczywistość, która go przerasta jego wyobrażania i siły. Staje się uczestnikiem czegoś, co jest większe od niego, a co w darach sakramentalnych już w nim zaczyna kiełkować. W grzeszniku, który zbliża się do sakramentu pojednania, zaczyna kiełkować ziarno świętości, zaś w sercach tych, którzy zawierają sakrament małżeństwa, zaczyna kiełkować miłość stała i ofiarna, miłość gotowa do poświęceń i wierna aż do śmierci. Nigdy człowiek nie zatraci kiełkującej w nim nowej rzeczywistości. Może ją osłabić, o niej zapomnieć, ale za każdym razem, kiedy zbliży się do sakramentu, może ją na nowo odzyskać, w pełni odnowić. Nikt nie jest w stanie jej go pozbawić. Nie stanie się z nią to, co stało się z pierwszą, rajską rzeczywistością, której został pozbawiony, musząc ją opuścić i stać się tułaczem. Tę, którą ofiarują mu sakramenty, nigdy nie zatraci, gdyż ciągle się odnawia, niczym gra, którą zawsze można zacząć od nowa.

Sakramenty prowadzą świętą (zbawczą) grę zawsze, nawet wtedy, kiedy ich w pełni nie rozumiemy, kiedy nas męczą lub nudzą. Święta gra sakramentów ma miejsce także wtedy, kiedy ich uczestnik nie odczytuje pełnego znaczenia znaków, które się dokonują i które on sam stosuje, ani symboli, których pełny przekaz ignoruje. Obrzęd sakramentalny żąda od niego wyłącznie cierpliwości, podważenia pragnień własnego ja, zerwania z patrzeniem na wszystko tylko od siebie, "na swój sposób". Apeluje o "dopasowanie się" do tego, co proponuje sakrament, bez chęci dopasowania do siebie. Sakrament oczekuje od człowieka, że włączy się w grę zespołową i nie będzie indywidualistą, który grę niszczy.

Sakrament jest ważną grą zespołową. W tej grze to nie my ustalmy reguły, lecz Bóg, który oczekuje od nas ich skrupulatnej realizacji. Zasada ta kłóci się z tendencjami, jakie przejawia współczesny człowiek. Wspierany przez wszechobecne media, chce on dopasować wszystko do siebie, w tym także wymagania, jakie stawia mu wiara. Wszystko (i wszystkich) mierzy wyłącznie (chwilową) przyjemnością, bez poczuwania się do odpowiedzialności za "jutro". Sakramenty, które dokonują się w przestrzeni liturgii, często dalekie są od emocjonalnych przeżyć, ale nigdy nie są puste, ponieważ zawsze udzielają łaski, którą zaznaczają.

Seksualność jest również rodzajem "świętej gry"

Można się zgodzić, że w pewnym sensie również relacja seksualna przypomina grę. Od tych, którzy w niej biorą udział, oczekuje podporządkowania się pewnym regułom, dając w zamian również określoną przyjemność. Kiedy relacja ta rozwija się i przebiega w przestrzeni miłości, staje się wówczas świętą grą, chcianą i błogosławioną przez Stwórcę. Nie tylko dostarcza ona wtedy określonych przyjemności, ale realizuje ponadto wolę Stwórcy, który powiedział: "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się" (Rdz 1,28).

Powiedziałem, rytuał sakramentalny jest zawsze ten sam i znaczy zawsze to samo. Sytuacja życiowa, emocjonalne odczucia lub oczekiwania tych, którzy w nim uczestniczą, mogą być różne, lecz one nie mają wpływu na obrzęd, który dokonuje się niejako ponad nimi, jest większy od nich, od ich problemów, nastawienia, oczekiwań. Oni po prostu są "w rycie". W dużej mierze obrzęd jest mocno logiczny i często a-uczuciowy, chce bowiem przekazać prawdę, która uświęca i wyprowadzić człowieka z (trudnej) sytuacji, w jakiej się znajduje, sytuacji smutku czy cierpienia, grzechu czy słabości. Z konieczności zatem obrzęd musi być wolny od uczuć, ponieważ tylko wówczas może spełniać pokładane w sobie zadania. Tak np. od chirurga nie oczekuje się współczucia i łez, ale sprawnego posługiwania się skalpelem.

Tym, co czyni relację seksualną świętą grą jest więc miłość. Nie chodzi jednak o jakąś tylko miłość, ale o tę prawdziwą, której ostatecznym i pełnym wzorem jest sam Bóg. On, który jest Dawcą miłości, zaprasza do udziału w niej tych, którzy się kochają, stawiając im jednocześnie jasne żądania. Oczekuje więc, że kochający się zaakceptują "zasady gry", którymi kieruje się prawdziwa miłość i której wyrasta autentyczna relacja seksualna. Wyliczał je Apostoł Paweł w Hymnie o miłości (1 Kor 13,1-13), mówiąc, że

4 Miłość cierpliwa jest,

łaskawa jest.

Miłość nie zazdrości,

nie szuka poklasku,

nie unosi się pychą;

5 nie dopuszcza się bezwstydu,

nie szuka swego,

nie unosi się gniewem,

nie pamięta złego;

6 nie cieszy się z niesprawiedliwości,

lecz współweseli się z prawdą.

7 Wszystko znosi,

wszystkiemu wierzy,

we wszystkim pokłada nadzieję,

wszystko przetrzyma.

8 Miłość nigdy nie ustaje (1 Kor, 13,4-8a).

Miłość, która leży u źródeł każdego sakramentu, także w odniesieniu do seksualności żąda, aby ci, którzy się kochają, nie starali się zrozumieć w niej wszystkiego od razu, ale byli otwarci na systematyczne odkrywanie jej uroków i wcielanie ich w swoje życie. Chodzi w tym o to, aby ten, kto kocha, zerwał z kuszącym pragnieniem dopasowania miłości ukochanej/ukochanego do swoich tylko osobistych wymagań i egoistycznych potrzeb, ale zdobył się na wysiłek dopasowania się do wymogów miłości, jako takiej. Oczywiście, jest to trudne, ale bynajmniej nie niemożliwe. Jest to trudne dla tego, kto stracił z oczu oblicze Boga, dawcy i modelu miłości. Ktoś taki kuszony jest, aby zawęzić ją do granic swoich egoistycznych i chwilowych potrzeb. Zrywa on wówczas z odkrywaniem praw, którymi kieruje się miłość, dążąc wyłącznie do pomnażania odczuć i doznań, przez co zubaża samą miłość i swoją odpowiedzialność.

Sprawując sakramenty, wierzący jest w samym środku gry Boga. Stwórca nie chce, aby był wyłącznie kibicem, siedzącym na trybunach, ale aktywnym uczestnikiem wydarzenia, przez co odpowiada za jego przebieg i końcowy wynik. Teologia uczy, że chociaż sakrament jest zawsze ważny, jego owocność zależy od wewnętrznej dyspozycji jego uczestnika. W ten sposób osoba wierząca bierze na siebie odpowiedzialność za jakość jej przebiegu i owocność akcji sakramentalnej. Ważne jest zatem, czy i jak współgra z innymi, ponieważ gra, która się rozgrywa, jest grą zespołową.

Relacja seksualna może zyskać dodatkowe pogłębienie przez analogię do obrzędu sakramentu. Podobnie do tego ostatniego, seksualność jest również swego rodzaju grą zespołową, intymnym dialogiem dwóch miłujących się osób, ich głęboką, wzajemną relacją. Osoby te deklarują otwarcie, że spotykają się w przestrzeni miłości, której dawcą jest Bóg i która przerasta ich chwilowe uczucia. Bóg zaprasza miłujących się do podporządkowania się wymaganiom miłości autentycznej, do pewnej rytualności, jak w przypadku sakramentów. Podobinie, jak w tych ostatnich, również w "grze" miłości, liczy się każde słowo. Każdy, nawet najbardziej prozaiczny, gest posiada swoje znaczenie i odpowiedni ciężar, zawierając określony przekaz i treść. Bardzo często jej pełne znaczenie jest obce dla osób "z zewnątrz", lecz zrozumiałe wyłącznie dla tego, kto kocha i jest kochany. Zupełnie analogicznie, jak w obrzędzie sakramentalnym, którego sens rozumieją wyłącznie wierzący, od których wymaga się wyłącznie tego, aby mu się poddali.

* * *

Ryt sakramentalny nic nie znaczy, jeżeli nie dokonuje się w obecności Boga i żywą wiarą w Niego. On właśnie nadaje mu właściwą treść, znaczenie i owocność. Kościół uczy, że seksualność, która pomija Boga, niesie ze sobą niebezpieczeństwo bycia tylko i wyłącznie relacją zmysłową, czy też płasko-emocjonalną dwóch osób, które szukają często chwilowego zaspokojenia swoich cielesnych potrzeb. To z kolei spłyca samo znaczenie seksualności i osłabia również wartość osoby. Potrzeba zatem, aby relacje międzyosobowe przebiegały zawsze w przestrzeni sakramentalnej, czyli brały pod uwagę zawsze tego, który jest Miłością i jej Dawcą. A wówczas, nawet różnego rodzaju trudności między tymi, którzy się kochają, chwilowe lub dłuższe oddalenie, czasowe nieporozumienia itd., nie będą w stanie zniszczyć miłości. Przeciwnie, będą okazją, aczkolwiek niekiedy bolesną, do jej dalszego rozwoju. Prawdziwej miłości doświadcza się bowiem nie wyłącznie w zbliżeniu seksualnym, ale przede wszystkim w optymalnej realizacji tych celów, jakie związał z nią sam Stwórca. Tak właśnie jest w sakramencie, któremu podporządkowany jest człowieka, nie odwrotnie. Wierzący powołany jest, aby z niego korzystać, kiedy zachodzi taka potrzeba, pozostaje jednak poza jego możliwościami wpływanie na ich przebieg.


[1] Warto tu zapoznać się z socjologicznymi badaniami na temat już obserwowanych dysfunkcyjnych i ryzykownych zachowań polskiej młodzieży autorstwa prof. J. Kurzępy: Młodzież pogranicza - juma, Zielona Góra 1996; Młodzież pogranicza - świnki, Kraków 2010; Zagrożona niewinność, Kraków 2011; Młodzi, piękne i niedrodzy... Młodość w objęciach seksbiznesu, Kraków 2012.

[2] Z. Freud, Wstęp do psychoanalizy, PWN, Warszawa 2008, s. 226

[3] Por. np. Ch. West, Teologia ciała dla początkujących. Podstawy rewolucji seksualnej Jana Pawła II, tłum. M. i J. Kaniowscy, Warszawa 2009;

[4] Zob. Donne, chiesa, mondo. La sessualità, "L’Osservatore Romano". Supplement, giugno 2014, nr 24, s.1. Wcześniej przestrzegał przed tym już Paweł VI w "Humanae vitae", nr 17.

[5] Papieska Rada ds. Rodziny, Sessualità umana: verità e significato. Orientamenti educativi in famiglia, 8 dicembre 1995.

[6] Papieska Rada ds. Rodziny, Sessualità umana: verità e significato. Orientamenti educativi in famiglia, 8 dicembre 1995.

[7] Na temat współczesnego nihilizmu, próżności i narcyzmu pisałem w książce Z. J. Kijas, Siła charakteru. O wadach i cnotach, Kraków 2015, ss. 118-141.

[8] Zob. S. T. Fiske, D. T. Gilbert, G. Lindzey, Handbook of social psychology, 5th ed., Hoboken, N.Y., 2010, szczególnie ss. 51-62.

[9] B. Cooke, Sakramenty. Między ołtarzem a codziennością, przekł. Z. Kasprzyk, Kraków 2013, s. 11.

[10] Tamże, s. 16.

[11] Por. Św. Jan Paweł II, Redemptor hominis, 1.

[12] Stanisław Grygiel, Małżeństwo wydarza się w Bożym Słowie, które stało się ciałem. Wykład podczas 368. zebrania plenarnego Konferencji Episkopatu Polski, obradującej 11 i 12 marca 2015 roku w Warszawie.

[13] Tamże.

[14] Zob. L’erotizzazione esasperata della società provoca l’impoverimento della dimensione erotica di Francesco Lamendola, [w:] http://www.ariannaeditrice.it/articolo.php?id_articolo=38027, wejście 23.03.2015.

[15] S. Tugwell, Osiem błogosławieństw. Rozważania nad Tradycją chrześcijańską, przeł. W. Unolt, Poznań 1999, s. 75.

[16] Tamże, s. 77.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Sakramenty święte - odpowiedzią Kościoła na współczesne podejście do seksualności
Komentarze (1)
Agamemnon Agamemnon
25 października 2016, 21:41
Ksiądz i zakonnica nauczą cię prawdziwej miłości. Tyle tylko, że zalatującą Manesem. Koncepcja miłości manicheistycznej głęboko jest zakorzeniona w Kościele katolickim i to już od III wieku. Po jakimś czasie dowiesz się, że po zrodzeniu wystarczającej dla siebie liczby potomstwa musicie przejść do praktycznego  stadium małżeństwa białego ( praktyczne zastosowanie w II fazie pożycia encykliki Humanae vitae) i że to jest dla was dobre, ponieważ abstynencja małżeńskiego pożycia osłabia egoizm i pożądliwość jak twierdzą.  Analizy zjawiska miłości w życiu człowieka dokonywane przez osoby duchowne mają w sobie coś z patologii pożycia małżeńskiego. Ostatecznie podporządkowują małżeństwo sakramentalne swoim wyobrażeniom nazywając to „katolicką etyką małżeńską”. Wyobraźnia ta płynie z analiz teologicznych w oderwaniu od nauk szczegółowych i nazywana jest w literaturze katolickiej  „całościową wizją człowieka”. Skutek jest taki, że małżeństwa żyją w separacji a nawet dochodzi do procesów rozwodowych, gdyż ideologiczne zaniechanie pożycia osłabia więzi psychofizyczne a co za tym idzie również i duchowe. Można powiedzieć, że tzw. katolicka etyka małżeństwa poniosła totalną klęskę. Stanowisko wobec małżeństwa zajął Chrystus na weselu w Kanie, stwarzając dodatkowe wino, całą resztę pozostawił decyzji małżonkom ( nie udzielił małżonkom jakichś szczególnych pouczeń i przestróg), dopiero 2 tys. lat później bł. Paweł VI uszczęśliwił małżonków zakazem pożycia małżeńskiego, gdy ci już zrodzili  odpowiednią dla siebie ilość potomstwa.  Jeden z papieży na przełomie XIX / XX wieku stwierdził, że stosunek seksualny, który nie dąży do zapłodnienia jest strasznym grzechem śmiertelnym. Tyle tylko, że Chrystus tego nie potwierdził w swoim nauczaniu. Papież przypomnę, ma głosić naukę nie własną, ale naukę Chrystusa. Jeden z wykładowców seminarium duchownego (jego nazwisko jest mi znane) stwierdził: "Stosunki seksualne są potrzebne li tylko gdy potrzebne są dzieci". Bł. Paweł VI zapisał w sposób oficjalny powyższe manicheistyczne stwierdzenia w encyklice Humanae vitae. Doprowadził do dychotomii małżeństw. Kościół katolicki na rozwydrzenie seksualne świata odpowiedział  ideologią manichejską. Nieuprawniona ingerencja luminarzy Kościoła w strukturę małżeństwa ( Humanae vitae) stanowi pogardę dla sakramentu małżeństwa i jest jednocześnie dowodem na istnienie faktu niskiej moralności pośród luminarzy Kościoła katolickiego. Żaden szanujący się kapłan nie pozwoli sobie na ingerencje jako osoba trzecia w strukturę prawa naturalnego funkcjonującego wewnątrz małżeństwa. Każde małżeństwo ma przyrodzone prawo do współżycia małżeńskiego ale nie na modłę wizji współżycia nieodpowiedzialnego jak chce papież bł. Paweł VI w swoim Humanae vitae tylko na modłę swoich wewnętrznych naturalnych potrzeb bez rodzenia dzieci nieplanowanych. Każde małżeństwo ma prawo do poszanowania życia, które może z niego się począć  i prawo do godności tj. do pożycia bez wścibskiego wtrącania się luminarzy Kościoła do wewnętrznej natury małżeństwa. 21.09. 2016  radio watykańskie nadało w panicznym stylu informację o tym, że obowiązująca dotychczas encyklika bł. Pawła VI Humanae vitae, będzie dalej obowiązywać i że ma rzekomo ona charakter profetyczny.  Tyle tylko, że encyklika ta nie ma charakteru profetycznego, posiada natomiast charakter naruszenia prawa naturalnego funkcjonującego w małżeństwie sakramentalnym oraz narusza godność małżeństwa sakramentalnego poprzez naruszenie tego prawa. Za skutki naruszeń tego prawa w postaci dysfunkcji małżeńskiej  Watykan nie chce ponosić odpowiedzialności. Objawienia w Garabandal podobno mówią o  dużej liczbie kardynałów i biskupów, którzy nie będą zbawieni. Czy tu może chodzić o manicheizm, który został zakorzeniony w Kościele katolickim? Tak czy owak, manicheizm zakorzeniony w Kościele katolickim przyniósł i przynosi Kościołowi i małżeństwom olbrzymie straty. Małżonkom w postaci rozbicia jedności małżeńskiej, Kościołowi osłabienia powagi i autorytetu. Aby ogłosić praktyczny zakaz ustawicznego pożycia małżeńskiego i zredukowania go do praktycznego płodzenia dzieci jak to uczynił bł. Paweł VI to należy z pewnością stracić poczucie realizmu nie tylko w świecie etyki, czy nauki o małżeństwie i rodzinie lecz także w świecie postaw cywilizacji z zakresu kultury łacińskiej.