O zaślepiającym seksie przed ślubem, normalnym facecie, który nie wystarcza i noszeniu bluzki z dekoltem z Gabrysią, narzeczoną Pawła - w pierwszej części dwugłosu o narzeczeństwie - rozmawia ks. Piotr.
Ks. Piotr: Twój narzeczony, Paweł, jest podobno "wymodlony". To prawda?
Gabrysia: Tak, to prawda.
Co to znaczy?
To znaczy, że modliłam się kiedyś o dobrego męża. Później się w pewnym sensie poddałam. Modlitwę przejęło za mnie kilku dobrych przyjaciół, w tym kilku zaprzyjaźnionych księży. Ale ja się wewnętrznie pogodziłam. Powiedziałam: Panie Boże, rób co chcesz. Jeżeli mam być czyjąś żoną i matką, to jest Twoja decyzja. Jeśli nie, to poświęcę się życiu tzw. singla, ale będę robiła to co mogę dla Kościoła. Powiedziałam: Panie Boże, rób co chcesz, bo to jest Twoja decyzja.
Kiedy odkryłaś, że to On?
Kiedy się bliżej poznaliśmy, zaczęliśmy rozmawiać, czułam, że mamy wspólne patrzenie na życie i łączą nas wspólne wartości. I że to jest człowiek, z którym chciałabym spędzić resztę życia i z którym mogę zbudować szczęśliwą katolicką rodzinę.
Był w tym jakiś jeden moment, czy raczej był to proces, który narastał w czasie?
To narastało w czasie. Natomiast od naszego pierwszego spotkania - widywaliśmy się bardzo często, było to na pielgrzymce - zawsze pamiętałam jego spojrzenie, jego oczy. I zawsze mnie w jego kierunku ciągnęło, ale nie było jeszcze rozmowy. Zwłaszcza, że ja byłam taka, że nigdy pierwsza do mężczyzn się nie odzywałam. Czekałam, aż mężczyzna zrobi pierwszy krok. Kiedy zobaczyłam, że on się zdecydował… pierwsze nasze spotkania, rozmowy, to czułam, ze łączy nas bardzo dużo. Po powrocie z pielgrzymki zaczęliśmy dużo pisać do siebie, wymieniać emaile. Czytając jego emaile, miałam wrażenie, ze czytam siebie. Było to niesamowite przeżycie.
Kiedy się zaręczyliście?
W styczniu, 22.
Kiedy ślub?
We wrześniu.
Boisz się?
Nie.
Co możesz powiedzieć parom, które boją się podjąć decyzji o małżeństwie?
Wydaje mi się, że nie trafiły na właściwą osobę. Trzeba spotkać właściwą osobę i zawierzyć to Bogu. Jeżeli się robi wszystko w świetle Bożych Przykazań, to nie ma się czego obawiać.
Mieszkacie razem?
Absolutnie nie.
Dlaczego nie?
Bo nie! Uważam, że nie jest to droga do poznania drugiej osoby. Nie wchodziło to nigdy w rachubę. Miałam oczywiście propozycję od kolegów, z którymi się spotykałam wcześniej, ale było to dla mnie zawsze oburzające, bo to nie jest droga do poznania drugiej osoby.
Po co są zaręczyny?
Jest to taki moment w którym dwoje ludzi deklaruje, że chcą być razem, a zarazem jest to moment w którym zaczynamy pracować, nad związkiem, nad wzajemną miłością. Nad miłością trzeba zawsze pracować. Trzeba się umiejętnie przygotować do bycia matką, ojcem, żoną, mężem. Jest to też konkretny moment zadeklarowania, że stajemy przed Bogiem i chcemy wspólnie dojrzewać do sakramentu małżeństwa. Bardzo podoba mi się tradycja w Indiach, gdzie zaręczyny odbywają się w kościele, przed kapłanem. Mają wymiar - można powiedzieć - "mini-ślubu". Dla mnie jest w tym piękne to, że kapłan błogosławi narzeczonym, oni w obecności kapłana nakładają sobie pierścionki, uroczyście, przed Bogiem, rozpoczynają nową drogę, pewien stopień przynależności do siebie.
Widziałaś ten obrzęd?
Nie uczestniczyłam w nim bezpośrednio, ale widziałam na zdjęciach, u przyjaciół w Indiach.
Byłaś w Indiach?
Byłam.
Seks przed ślubem pomaga w przygotowaniu do małżeństwa, czy przeszkadza?
Przeszkadza.
Dlaczego?
Jeśli kobieta zaczyna współżyć z mężczyzną, otwiera się na niego i zaczyna zupełnie inaczej patrzeć. Taki seks przysłania racjonalne spojrzenie na drugą osobę. Nie widzi się jej cech charakteru, nie widzi się jej jako osoby.
Dochodzi do zbudowania więzi, które nie powinny zostać zbudowane, w momencie gdy się nie jest jeszcze małżeństwem. Jest to stawianie wszystkiego do góry nogami, zaczynanie od końca. Seks zaczyna przysłaniać wszystko i nie ma czasu na rozmowy, na okazywanie sobie życzliwości w banalny sposób, jak pomoc przy remoncie kuchni, przy skręceniu szafek… Zaczyna się od sypialni, a ona powinna być na końcu.
Jak wytrwać w czystości przedmałżeńskiej?
Do tego potrzeba życia sakramentalnego i modlitwy. Koniczna jest też wzajemna dojrzałość, mężczyzny i kobiety. Wielu mężczyzn ma niezdrowo rozbudzoną sferę seksualną. Są jednak też tacy, którzy nad tym pracują i chcą dochować czystości. Od strony kobiety ważne jest by swoim ubiorem nie prowokowała. Pamiętam, że kiedyś założyłam do pracy bluzkę z dekoltem (nie noszę jakichś "mega" dekoltów!). Tego dnia, tak ubrana, spotkałam się ze swoim narzeczonym i poczułam się skrępowana tym małym dekoltem, który wcześniej mi nie przeszkadzał, więc przestałam nosić tą bluzkę.
Ważne jest, bym jako kobieta nie ubierała się prowokująco i nie zachowywała się tak, by rozbudzić sferę seksualną mężczyzny. Jeśli się do kogoś wysyła sygnały, to trzeba pamiętać, że nikt nie jest z kamienia. Oczywiście, oglądanie "świńskich" filmów nie sprzyja hamowaniu wyobrażani i kontrolowaniu siebie. Czym człowiek nasiąka, to potem w świadomości wychodzi na jaw. Jeśli człowiek chce pewne sprawy w swoim życiu właściwie przeżywać, to powinien otaczać się takimi obrazami, czytać takie lektury, oglądać takie filmy, które w tym pomagają, a nie "rozkręcają" sferę seksualną.
Nie mieszkanie wspólne przed ślubem, nie podejmowanie współżycia seksualnego przed ślubem… to takie "niedzisiejsze"…
Kiedy powiedziałam mojej znajomej z pracy, że się zakochałam, że poznałam fantastycznego faceta, to pierwszym jej pytaniem było: czy mieszkacie razem? Odpowiedziałam: Nie, to nie wchodzi w rachubę. Była tak bardzo zdziwiona, że aż mnie to zabolało. Stwierdziła, że w dzisiejszych czasach chłopak i dziewczyna muszą mieszkać razem, jeśli się kochają. Dla mnie to jest akurat zaprzeczeniem miłości.
Bardzo mnie też zabolało, kiedy dowiedziałam się, że moja przyjaciółka ze studiów, która zawsze podawała się za katoliczkę, zamieszkała z chłopakiem. Przypuszczam, że liczy na to, iż przyśpieszy to decyzję o ślubie. Moim zdaniem wspólne zamieszkanie przed ślubem opóźnia decyzję o samym ślubie. Kobiety myślą, że ją przyśpieszy, a jest właśnie odwrotnie. Zamieszkanie pary odwleka decyzję o zaręczynach i ślubie. Bo mężczyzna kiedy zdobędzie wszystko, to po co ma się jeszcze wysilać i brać zobowiązujący ślub?
Paweł jest katolikiem, jest człowiekiem wierzącym. Czy to dla Ciebie ważne?
Spotykałam się w życiu z mężczyznami, którzy nie byli zbyt wierzący. W kościele czułam się samotnie. Staliśmy obok siebie, a ja miałam wrażenie, ze stałam obok kogoś obcego, który stoi jak tyczka, klęka bo klęka… Myślałam sobie wtedy: Panie Boże, jak to będzie przykro wyglądało, kiedy ja będę szła z dziećmi do kościoła, on będzie siedział w domu. Jeśli będziemy mieli syna, wystarczy, że ojciec powie jedno słowo negatywne o mojej wierze, wyśmieje mnie, a syn przestanie chodzić do kościoła. Niewierzący ojciec będzie dla niego wzorem. Powiedziałam sobie: nie, nie tak powinno być.
Pamiętam ważną dla mnie rozmowę z duszpasterzem akademickim. Zadałam mu pytania: Czy małżeństwa w którym jedna strona jest wierząca, a druga nie, mają szansę przetrwania? Odpowiedział: szansę na przetrwanie mają, ale problemy się zaczynają, gdy pojawią się dzieci. To była dla mnie taka kropką nad "i". Kiedyś mi się wydawało, że wystarczy, iż facet będzie normalny, zdrowy psychicznie i niezaburzony emocjonalnie, ale nie musi być katolikiem. Miałam taki moment, patrząc na swoich kolegów katolików, czy też pseudo-katolików. Myślałam: ważne, żeby był normalny. Po wspomnianej rozmowie stwierdziłam, że jednak sama normalność nie wystarczy. Musi być normalny i wierzący. A Paweł ma to wszystko.
Znasz jakiś dobry "przepis" na przygotowanie się do małżeństwa?
Wspólna modlitwa i wspólna niedzielna Msza święta. Chodzimy też regularnie razem do spowiedzi. Umawiamy się, by to nie było rzadziej, niż raz na miesiąc. Przed moim wyjazdem do Rzymu też byliśmy. Ja nawet mówiłam, że jak nie zdążymy, to pójdziemy w poniedziałek, po przyjeździe, na spokojnie. Widziałam jednak, że Paweł nalegał, mówiąc: bo w końcu w ogóle nie pójdziemy. Więc taki jest "przepis": wspólne przeżywanie sakramentów świętych.
***
GABRYSIA - narzeczona Pawła, kończy studia doktoranckie, jest lekarzem, pracuje w jednym z warszawskich szpitali. Wywiad przeprowadzony w 2010 r.
Skomentuj artykuł