Sprawdzony przepis na piękny ślub i… szczęśliwe małżeństwo!

Jola Szymańska

"Mój ślub musi doskonały" - brzmi w głowie wielu narzeczonych. Szukają dekoratorów, trendów, dodatków, sali weselnej. Zorganizowanie ślubu i wesela to dziś ogromne przedsięwzięcie, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu liczyła się tylko miłość. Wystarczała, żeby było pięknie.

1949: Liberalni rodzice

- Pierścionek? Nie był potrzebny. Ani kwiaty - wspomina pani Ludwika. Nic ich nie łączyło do stycznia 1949 r., kiedy podczas spaceru na cmentarz, do jej ojca, zapytał czy zostałaby jego żoną. Była w szoku, kiedy okazało się, że znajomy student medycyny wie, że jest od niego starsza. - Moi rodzice są liberalni i na pewno się zgodzą - uspokoił ją.

Już miesiąc później składali sobie przysięgę na niedzielnej mszy dla studentów. Jerzy w popielatym garniturze, Ludwika w szafirowej sukience i granatowych butach z jaszczurki. Różowe goździki wpięła we włosy. Popołudniu w mieszkaniu jego rodziców odbyło się skromne przyjęcie dla trzydziestu gości. Na starym magnetofonie na korbkę zabrzmiało "sto lat". Mąż przeniósł ją na rękach przez umajone drzwi. Pierwszy pocałunek. Wieczorem poszli każdy do swojego domu. - Dopiero jak już byłam w ciąży, to teściowa nam zaproponowała jeden pokój - wspomina 90-latka, która do dziś podkreśla brwi czarną kreską.

Kto komu musi ustępować? Czy warto brać ślub? Czego potrzebuje każda młoda para?

Zobacz film!

1956: Białe kokardki i mirt

Kilka lat później pobierali się Jasia i Wicek. Kościół pełen był ludzi, bo cała wieś przyszła. Goście specjalnie się nie stroili. On w garniturze z Pewexu, ona w szarym żakieciku, malusieńkim toczku i woalce. Bukiet różowych róż, za radą "kościółkowej" teściowej, zostawiła Matce Boskiej.
Po mszy życzenia i spacer przez czerwcowe pola i drewniany most do domu. Wejście do domu i balustrada przystrojone były kolorową bibułą i zielonymi gałązkami. Goście mieli przypięte do ubrań białe kokardki i gałązki mirtu.

Potańcówka w Oświęcimiu

Teściowa zrobiła rosół z makaronem i kilka rodzajów mięsa, ziemniaczki, kompocik, surówkę. A potem torciki. Panie ze wsi obok przyniosły kilka blaszek serowca,  makowca, ciastek. Teść jakąś wódkę miał, ale symbolicznie. Sąsiedzi z całej ulicy przyszli, posiedzieli, pogadali. Nie było gdzie tańczyć, ale towarzystwo opuściło niewielki pokój na piętrze dopiero po północy. A potem calusieńki tydzień przychodzili znajomi. - Ja już wysiadałam! - śmieje się pani Janina.

Jak być ciągle zakochanym? Poznaj receptę ks. Jacka WIOSNY Stryczka >>

W 1955 roku zaczęła uczyć w szkole pod Oświęcimiem. Jeszcze na początku roku szkolnego kierowniczka namówiła ją na potańcówkę. Do tańca poprosił ją 25-letni Wincenty. Kierowniczka szepnęła, że to dobry człowiek. Odtąd regularnie zabierał ją na spacery, do teatru, kina. Po pół roku pojawił się u niej z dwoma bukietami - dla niej i jej mamy. Obie przyjęły oświadczyny - mimo, że chorował kiedyś na gruźlicę.

1964: Kartki do gramofonu

- Właściwie to twoi rodzice powinni tutaj przyjechać - usłyszał z kolei 23-letni Józef, oświadczając się przyszłym teściom na początku lat 60’. Jego ojciec nie żył, mama sama prowadziła gospodarstwo i wychowywała czwórkę jego rodzeństwa w podkieleckiej wsi, 200 kilometrów od domu przyszłej żony. Zwyczaj był taki, że rodzicom dziewczyny oświadcza się ojciec chłopaka. Teść pana Józefa był jednak wyrozumiały.

Co zrobić, gdy Pannie Młodej rozpruje się sukienka? Poznaj radę ślubnego wodzireja! >>

Pobrali się z Kamilą po trzech latach listów i płyt gramofonowych, wysyłanych pocztą z życzeniami. Wczesną wiosną, zaraz po Wielkiej Nocy. Na kościelny ślub ubrali się klasycznie - biała suknia, welon, garnitur. Na cywilnym urocza szatynka miała beżowy kostiumik ("taka kość słoniowa" - precyzuje pan Józef).

Wszystko organizowali teściowie, którzy mieli dosyć duże mieszkanie. Był kolega ze studiów, rodzina z okolic Lwowa - łącznie trzydzieści osób. Grała muzyka z gramofonu, tanga i walce. Na stole zimna płyta, rosół, ciasta. Tort z kawą i herbatą. I czysta wódka, bo win i drinków przy takich okazjach się raczej nie piło. Teściowie mieli koligacje i znajomości, zamówili u znajomych rzeźników kaszankę, szynkę. Trzeba było mieć pieniądze i układy. Wtedy jeszcze przy żywności nie było problemów.

Do dziś zakochana jestem!

- Ja do dziś dnia zakochana jestem w mężu! A on też nieraz mnie w rękę pocałuje - cieszy się pani Ludwika. Współczesne zabawy weselne bardzo się jej podobają. 91-latka była przed rokiem na weselu znajomej w Czechach. - Nawet pokój własny dostałam. Trzyosobowy! - wspomina. Podobnie pan Józef. - Na ślubie i weselu bratanicy bardziej mi się podobało, niż u mnie. Z rozmachem, więcej oprawy, sala, muzyka, karczma góralska, tradycyjne dania - wymienia. Tylko pani Janina nie chodzi już na wesela. Woli złożyć życzenia kilka dni później, posiedzieć, poopowiadać.

Wspólne zdanie i drobiazgi

- Był bardzo wysoki, przystojny, przeszło głowę większy ode mnie. Ładny chłopak. Ale po ślubie jeszcze wyładniał. Potem go babki podrywały, ale on się nie dał - śmieje się pani Ludwika. Choć czasem sprzeczali się o drobiazgi, w poważnych sprawach zawsze mieli wspólne zdanie.
- Wybrać odpowiedniego i prawidłowo, to jedna sprawa, a druga, to się dotrzeć - zwraca uwagę pani Janina. - Najważniejsze jest zrozumienie i rozmowa. Żeby nie było awantur. Można się czasem nie zgadzać, ale trzeba uszanować zdanie drugiej osoby - dodaje. Pan Józef życzy młodym wytrwałości, miłości, wzajemnego poszanowania - tak, jak to jest w liście świętego Pawła.

***
Jeżeli jesteście gotowi na to, aby najpiękniejszy dzień w Waszym życiu okazał się szansą na lepsze życie dla wybranego przez Was dziecka, wypełnijcie krótki formularz na www.slubpelenmilosci.pl. Bo miłością warto się dzielić!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Sprawdzony przepis na piękny ślub i… szczęśliwe małżeństwo!
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.