Surowe napomnienie Jezusa, które ma wyrwać nas z marazmu

fot. cathopic.com

Pokusa interpretowania Ewangelii według swojego widzimisię istnieje od początku chrześcijaństwa. Oto Szymon Piotr, słysząc z ust Jezusa zapowiedź śmierci i zmartwychwstania, napomina swojego Mistrza (a jeszcze przed chwilą nazwał go przecież Mesjaszem!), by trochę przystopował, bo inaczej wyleje dziecko z kąpielą i nici z zaprowadzenia na ziemi Królestwa Bożego.

Dlaczego uczeń napomina Nauczyciela? Ponieważ nie pojął istoty Jego nauki. Rozumowaniu Piotra brakuje jednego zasadniczego elementu – eschatologicznego sensu naśladowania Chrystusa, czyli odniesienia do życia wiecznego: „(…) kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8,35). Te słowa Jezusa nadają życiu chrześcijanina nowy wymiar: śmierć nie jest końcem życia, lecz koniecznym momentem przejścia do życia prawdziwego i pełniejszego, a Ewangelia to nie przepis na Królestwo Boże na ziemi, lecz mapa, która ma pomóc odnaleźć drogę do Nieba.

Zwycięzca Śmierci

Jedynie człowiek, który swojej przyszłości upatruje w wieczności, jest w stanie zrozumieć wezwanie Jezusa do pójścia za Nim i odpowiedzieć na nie: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mk 8,34). I to jest właśnie istota chrześcijaństwa – brać na barki swój krzyż. Brzmi to dość odstraszająco. Nie chodzi jednak o to, by nieść go jako umęczony cierpiętnik o wiecznie smutnej minie. Chrześcijanin stawia czoła temu wszystkiemu, co rozumiemy pod słowem „krzyż”, jako przyjaciel Zwycięzcy Śmierci.

„A wy za kogo Mnie uważacie?” (Mk 8,29). To jest pytanie, na które trzeba odpowiedzieć zanim weźmiemy się za czytanie Ewangelii i zanim podejmiemy próbę zrozumienia, na czym polega chrześcijaństwo. Jeśli Jezus był w naszym mniemaniu tylko człowiekiem, to szkoda naszego czasu. Wielu ludzi nie widzi w Nim Syna Bożego. Stąd odrzucenie czy lekceważenie Ewangelii. Jako chrześcijanie wyznajemy w Chrystusie Boga. Musimy jednak pamiętać, że jest On Bogiem wymykającym się schematom. Nie dziwi więc zupełnie postawa Piotra, który „wziął Go na bok i zaczął Go upominać” (Mk 8,32), ponieważ Jezus „zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy wiele musi wycierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że zostanie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa” (Mk 8,31-32). Chrystus mówi o sobie, o tym, co Go czeka. Ale mówi także o nas. Mówi otwarcie. Nie ukrywa przed nami, że droga do zbawienia nie jest łatwa. Nie powinniśmy więc być wcale zdziwieni, kiedy świat nas odrzuca, kiedy spotykamy się z niezrozumieniem, kiedy ludzie na nasz widok pukają się w czoło.

„Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam. (…) Oto Pan Bóg mnie wspomaga. Któż mnie potępi?” (Iz 50,6-7.9). Te słowa proroka Izajasza niosą pewne pocieszenie: nawet jeśli się mylimy i grzeszymy, to możemy mieć pewność, że zostaniemy przygarnięci, choćby inni nas odrzucili. To jest naszą mocą. To też może być największym świadectwem wiary, jeśli nie będziemy zgrywać świętoszków, lecz świadomi własnej grzeszności, stawimy czoła temu, co w nas nie-Chrystusowe. „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8,35). To nic innego, jak zachęta do rozwoju, do tego, żeby nie stać w miejscu, lecz wyjść ze strefy komfortu i ciągle tracić życie, które się zna i do którego jest się przyzwyczajonym. Najgorszy jest marazm, on jest duchową śmiercią.

Wzięcie swojego krzyża

Dlatego pierwszym i najważniejszym uczynkiem, który ma wynikać z naszej wiary w Chrystusa, jest wzięcie swojego krzyża. W takim kluczu można zinterpretować słowa św. Jakuba Apostoła: „Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków?” (Jk 2,14). Jeśli człowiek nie zdobędzie się na potraktowanie Ewangelii poważnie i radykalnie, albo przynajmniej nie spróbuje się na to zdobyć, to nie ma sensu dalej utrzymywać, że jest się człowiekiem głęboko wierzącym i stawiającym Boga na pierwszym miejscu. Żyjąc wiarą na pół gwizdka, wystawia się ją na śmieszność i sprowadza do zachowywania zwyczajów czy odprawiania modłów, co w oczach innych odbierane może być jako dość osobliwe hobby i pewien sposób na zabicie czasu.

Te słowa brzmią bardzo surowo, mam tego świadomość. Piszę je jednak z czystym sumieniem, bo uważam je za potrzebne, a odnoszę je w pierwszej kolejności do samego siebie. „Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku” (Mk 8,33). Choć Jezus to ostre zdanie skierował bezpośrednio do Szymona Piotra, to zapisane zostało w Markowej Ewangelii po to, żeby przeszyło nas na wylot. Nie są to milutkie słowa słodziutkiego Jezuska, ale to surowe napomnienie Mistrza, który koryguje swojego ucznia.

Niekiedy potrzebujemy mocnych słów, które nami wstrząsną, które sprawią, że się ockniemy. To mogą być słowa Jezusa przeczytane w Ewangelii. Mogą to być jednak pełne wyrzutu słowa ludzi, którzy czują się przez nas w jakiś sposób zranieni. Te słowa mogą nie nieść ze sobą prawdy, bo będą jedynie czyjąś błędną i bardzo krzywdzącą oceną. Jednak ból, który zadają, możemy przekuć na naszą korzyść, przyglądając się temu, co jest nam zarzucane. W wierze często szukamy spokoju, ukojenia, błogości czy nawet ucieczki od trudnej rzeczywistości. I zdarza się, że jest to naszym doświadczeniem – ucieszmy się tym, jeśli ma to miejsce! Nie zrażajmy się jednak tym, że wiara równie często nas boli – to też jest bardzo potrzebne, ten ból jest elementem naszego rozwoju i świadczy o tym, że ewangeliczne przesłanie dotarło do nas ze swoją mocą!

„Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie. (…) Pokaż mi wiarę swoją bez uczynków, to ja ci pokażę wiarę na podstawie moich uczynków” (Jk 2,17.18). Wiara nie jest wyznawaniem ideologii, nie jest opowiadaniem się w dyskusjach za pewnymi poglądami na świat i człowieka, lecz ma być stylem naszego życia – czymś, co ma wpływ na najmniejszy jego szczegół. Mam tak żyć, żeby już z kilometra dało się wyczuć, że jestem chrześcijaninem! Nie można jednak przegiąć w drugą stronę – żeby nie sprowadzić wyznawania wiary jedynie do jakiejś działalności charytatywnej czy społecznej. Relacja z Bogiem (modlitwa) plus relacja z człowiekiem (uczynki ewangeliczne), a do tego miłość własna (troska o siebie) – wtedy wiara nabiera sensu!

Otrzymujemy dzisiaj przestrogę przed instrumentalizacją Dobrej Nowiny i dostosowywaniem jej przesłania do swoich potrzeb. Ewangelia nie jest księgą pięknych słów i wzniosłych idei, lecz wyzwaniem, które rzuca nam Miłość. Podjęcie tego wyzwania może zmienić życie moje i tych, wobec których okażę miłosierdzie, bo uczynki miłości są prawdziwymi znakami Bożej obecności. To prawda, że krzyż nie jest wygodnym bagażem. Jednak zawiera w sobie wszystko, co potrzebne, by dostąpić zbawienia.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Surowe napomnienie Jezusa, które ma wyrwać nas z marazmu
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.