W naszej rodzinie brakowało Żywego Boga
Moje życie jest piękne, choć nie zawsze takie było. Urodziłam się 19 lat temu w Nowej Soli. Pierwsze pięć lat życia spędziłam w domu dziecka - nie wiem gdzie i dlaczego.
Za to wiem, dlaczego w wieku pięciu lat zostałam zaadoptowana. Rodzice adopcyjni nie mogli mieć własnych dzieci, więc wzięli mnie i brata.
W rodzinie adopcyjnej było dużo bicia - nawet za błahe przewinienia. Nie pamiętam po której już awanturze mama zamknęła mnie w strychowej kanapie, żebym wreszcie przestała płakać. Albo siadała za mną w łazience, zatykała mi usta i nos, żebym się uspokoiła. Mama biła mocno, nawet kablem od suszarki. Kiedyś rozcięty wylew na udzie musiałam tłumaczyć upadkiem na rowerze. A wybity palec od wykręcania (miałam powiedzieć prawdę, które z nas zjadło czekoladę: ja czy brat) musiałam usprawiedliwić przytrzaśnięciem drzwiczkami od szafy.
Ojciec nigdy nie reagował - wolał pić. Nie znosiłam jak matka ciągnęła mnie za włosy, żeby wyciągnąć mnie zza szafy i zbić rzemykową dyscypliną. A bijąc nas, zawsze mówiła: "To dla waszego dobra". Bardzo długo wierzyłam, że mówi prawdę.
Pewnego dnia przestałam w to wierzyć. Leżałam w łazience na podłodze, w samej bieliźnie i odpychałam ręce mamy. Nie miała jak sięgnąć, więc kopnęła mnie w brzuch. Wtedy nie wytrzymałam i po raz pierwszy jej oddałam.
Uderzyłam ją pięścią w twarz. Myślę, że mocno. Stałam tam i nie patrzyłam na nią jak na matkę, ale jak na człowieka, którego nienawidzę. Wyszła. Złapałam za pasek, próbowałam się powiesić. Usłyszał mnie brat i zawołał ojca. Ten ze łzami powiedział do mnie: "Córciu…". Nie uwierzyłam mu. Nienawidziłam go za to, że udawał ślepego, że wolał wypić kolejną butelkę wódki, a nie widział, co dzieje się w domu. Udało im się zdjąć pasek z mojej szyi. Położyliśmy się spać. Następnego dnia krwiak na szyi ukryłam pod golfem i poszłam do szkoły. Odtąd mama częściej atakowała mnie słowami niż fizycznie.
Paradoksalnie, nasza rodzina była wierząca, ale brakowało w niej żywego Boga. Gdybyśmy wtedy mieli relacje z Nim, nie doszłoby do tylu złych rzeczy i nadal bym tam mieszkała. A tak, po 13 latach życia wśród alkoholu, przemocy i niezrozumienia - włączył się w sytuację rodzinną sąd. Potem otrzymałam nadzór kuratora na czas nieokreślony i dzięki jego pomocy w lutym zeszłego roku trafiłam do rodziny zastępczej.
Już wtedy miałam pewien, ale nie do końca poprawny, kontakt z Chrystusem. Zarzucałam Mu: "Dlaczego mnie to spotyka, skoro jest tyle innych ludzi?!". W 2012 r. przed drugą próbą samobójczą pojawiła się chwilowa myśl, że przez taką ucieczkę mogę trafić do piekła, ale to nie było mnie wtedy w stanie powstrzymać. Dziś odkrywam coraz więcej powodów, dla których miałam tu zostać. Dostrzegam, dlaczego mój prawdziwy Ojciec dopuścił, żebym przez to wszystko przeszła. I za ten Jego upór w walce o moje życie - wielkie Mu dzięki!
Trzy lata temu, w Wielki Czwartek, zaprzyjaźniona rodzina zabrała mnie do Ogniska Miłości w Olszy. Tam podczas Eucharystii pierwszy raz spojrzałam na Boga zupełnie inaczej niż do tej pory. Byłam jeszcze w rodzinie adopcyjnej, więc teraz widzę, jak bardzo te cotygodniowe Msze w Ognisku pomogły mi przetrwać ostatni okres życia w tamtej rodzinie.
Dzięki Mszom powoli zaczęłam dostrzegać dobro w moim życiu. Trzymała mnie miłość ludzi, którym na mnie zależało i którzy powtarzali mi, że jestem silna - aż w to uwierzyłam. Zaczęłam walczyć.
Kolejny etap mojego nawrócenia zaczął się w chwili, kiedy w moje ręce trafił prostokątny bilecik na Uwielbieniową Łódź Ratunkową (teraz sama je rozdaję). Jestem wdzięczna rodzinie zastępczej, w której wtedy mieszkałam, bo mimo iż sama była niewierząca - umożliwiła mi wyjazd na marcową Uwielbieniową Łódź Ratunkową, a później na kolejne.
Wtedy znałam już Boga całkiem nieźle, ale nie przypuszczałam, że można się z Nim w taki sposób komunikować! Zapragnęłam poznać tych ludzi, którzy to potrafią, i dziś już się z nimi przyjaźnię. Teraz wspólnie odkrywamy, ile dobra Bóg wlewa przez Ducha Świętego w nasze życie. Nasza wspólnota "Młodość - lubię to!" bardzo mi w tym pomogła. Jednak bycie w niej też nie było łatwe.
Pierwszy raz byłam na spotkaniu w październiku 2015 r. Żyłam wtedy w grzechu nieczystości, co oczywiście ukrywałam przed wszystkimi. W rodzinie zastępczej widziałam, jak tata wertował pornograficzne strony internetowe, więc ja też zaczęłam to robić.
Masturbacja "pomagała" mi na chwilę uciec od bólu psychicznego. Gdy zaczęłam regularnie przyjeżdżać na spotkania - po nich jechałam prosto na melanż. Sama przed sobą nie przyznawałam się, że żyję podwójnym życiem. Najpierw przez półtorej godziny odkrywałam Boga, a później przez całą noc imprezy łapałam to, co podrzucał mi zły.
Wszystko zaczęło się oczyszczać na Uwielbieniowej Łodzi Ratunkowej, tuż przed rekolekcjami przed Wielkanocą. Zaczęło się od źródła - od domu rodzinnego. Po wielkim trudzie poszłam do spowiedzi i po prostu przebaczyłam duchowo rodzicom. Od Mszy z modlitwą o uzdrowienie nie patrzę już na siebie jak na człowieka pokrzywdzonego, lecz na tego, którego Bóg tak pokochał, że zaprosił do życia z sobą. Wydawało mi się, że już wszystko jest OK.
Stopniowo goiły się rany zadane mi przez innych, ale… nie ruszałam tych, które sama sobie zadałam. Jednak o ich oczyszczenie upomniał się Bóg.
Podczas Światowych Dni Młodzieży moje myśli bardzo krążyły wokół grzechu nieczystości. Bóg poruszył ten temat, ponieważ nie można być w szczerej bliskości z Nim, jednocześnie nosząc na sobie tyle niezmytego brudu.
Ktoś mi powiedział podczas wigilii Zesłania Ducha Świętego: "Nie próbuj pojąć tego rozumem", gdy zdziwiona nie mogłam ogarnąć, dlaczego nagle zaczęłam się modlić językami. Dziś nadal nie mogę pojąć, jak wielka musi być Jego miłość do mnie, skoro tyle czasu na mnie czekał i zapraszał mnie do swoich dzieł, choć ja nie byłam na to gotowa. I choć czasem jest to po ludzku trudne, pragnę odpowiedzieć Mu: "TAK".
Wiem, że ukochał mnie i moje życie - takie jakie ono jest - a teraz uczy mnie kochać Chrystusa obecnego w moim życiu. W końcu nie wiadomo, jaka byłaby moja wiara, gdyby nie ten trudny rozdział mojego życia…
Skomentuj artykuł