Usłyszałem huk. Wypadłem z pociągu. Uratowały mnie słowa: Jezu, ufam Tobie! [ŚWIADECTWO]
Najpierw usłyszałem ogromny huk. Zanim pomyślałem, co się stało, poczułem bardzo silne uderzenie w tył głowy, wielki ból i wtedy ogarnęła mnie ciemność. Straciłem przytomność. Z jednej strony las, z drugiej nasyp kolejowy. Zrozumiałem, że na pomoc ludzką mogę liczyć tylko przez Boga. Przyszły mi na myśl trzy słowa, które wielokrotnie wypowiadałem w modlitwie: „Jezu, ufam Tobie!”.
3 marca 2012 roku wracałem pociągiem z Warszawy do Krakowa. Do Kielc czytałem materiały ze szkolenia ubezpieczeniowego, w którym właśnie uczestniczyłem. Podróżowałem w pierwszym wagonie, tyłem do kierunku jazdy. Po stacji we Włoszczowej zadzwoniłem do żony, aby się z nią umówić, gdzie i o której ma mnie odebrać w Krakowie. Odcinek z Kielc do Krakowa postanowiłem przedrzemać.
Czołowe zderzenie pociągów
W miejscowości Szczekociny doszło do czołowego zderzenia dwóch pociągów pasażerskich. Najpierw usłyszałem ogromny huk. Zanim pomyślałem, co się stało, poczułem bardzo silne uderzenie w tył głowy, wielki ból i wtedy ogarnęła mnie ciemność. Straciłem przytomność.
Nie wiem, w jaki sposób wypadłem z pociągu. Obudziłem się na dole nasypu kolejowego, który był bardzo wysoki. Na górze zobaczyłem leżący pociąg, przechylony w moją stronę.
Wtedy dotarło do mnie, co się stało. Uświadomiłem sobie, że jechałem tym pociągiem, a teraz leżę na nasypie, na skraju lasu. Ból całego potłuczonego ciała narastał z każdą sekundą, wokół było prawie ciemno. Najpierw krzyknąłem „ratunku”, ale pomoc znikąd nie nadeszła. Nie było nikogo oprócz ludzi jęczących lub niedających oznak życia.
Krzyczałem: „Jezu, ufam Tobie!”
Z jednej strony las, z drugiej nasyp kolejowy. Zrozumiałem, że na pomoc ludzką mogę liczyć tylko przez Boga. Przyszły mi na myśl trzy słowa, które wielokrotnie wypowiadałem w modlitwie: „Jezu, ufam Tobie!”. Zacząłem się nimi modlić na głos, a może nawet krzyczeć. Po chwili z lasu wyszedł człowiek.
W moim przekonaniu był to Jezus - taki jak na obrazie w ołtarzu w bazylice w Łagiewnikach. Skierował swoje kroki prosto do mnie. Przedstawił się z imienia i nazwiska i zapytał o moje imię. Wtedy dotarło do mnie, że jest to człowiek. Jestem jednak przekonany, że przysłał go do mnie Jezus. Zapewnił mnie, że będzie mnie ratował, a ja mam się trzymać. Na początku przykrył mnie własną kurtką, następnie zorganizował deskę strażacką do przenoszenia rannych, a potem zawołał kolegę, który zatamował krew płynącą z rozciętej głowy. Razem transportowali mnie na drugą stronę nasypu, gdyż z tej strony dojazd karetki ratunkowej był niemożliwy.
W tym czasie parę razy traciłem przytomność. Po drugiej stronie nasypu, gdzie przy światłach reflektorów odbywała się akcja ratunkowa służb zawodowych, musiał zorganizować mi karetkę, gdyż nie miałem opaski od ratowników medycznych, co mnie wykluczało z grupy przeznaczonej do przewiezienia. Słyszałem taką rozmowę: „Pan musi mu dać karetkę, on ma złamany kręgosłup, miednicę, nogi, żebro, które mu przebija płuco, rozciętą głowę, duży upływ krwi, obrażenia wewnętrzne i traci przytomność”. Odpowiedź była taka: „Nie zawracaj głowy, ja tu jestem dowódcą”. Nie mogłem tego potwierdzić, gdyż nie miałem na tyle siły, jednak szeptem powtarzałem słowa: „Jezu, ufam Tobie!”.
„Zaraz będzie transport”
Ciągle słyszę mojego ratownika, jak uparcie walczy o karetkę dla mnie. Wreszcie podchodzi i mówi: „Zaraz będzie transport”. Po chwili przychodzą ratownicy medyczni, biorą mnie na nosze, on odprowadza mnie do karetki. Na pożegnanie mówi: „Zbyszek, nic więcej dla ciebie nie mogę zrobić”. Karetka zawiozła mnie do Szpitala św. Anny w Miechowie. Tam zajęli się mną wspaniali ludzie i świetni fachowcy. Wykonali centralne wkłucie i doprowadzili proces ratowania mojego życia do końca.
Dostałem od Jezusa drugie życie, uważam to za cud. Miałem małe szanse na przeżycie, a jeśli już, to czekał mnie wózek inwalidzki. Dzisiaj, po operacji w Miechowie i trzech operacjach w Szpitalu im. Rydygiera w Krakowie, poruszam się o kulach, ale wierzę, że będę chodził bez nich. Wierzę też, że ustąpią dolegliwości urologiczne. Chcę jeszcze zaznaczyć, że ludzie, którzy mnie ratowali, to Sławek (16 lat) i Mateusz (17 lat). Tacy młodzi, a tacy dojrzali. Oceńcie sami, czy to nie cud… Ja to wiem.
Świadectwo pochodzi z książki „Cuda świętej Siostry Faustyny”, wydanej nakładem wyd. WAM.
Skomentuj artykuł