Brutalność rygoryzmu, delikatność miłosierdzia

(fot. Paul Ronga / Wikimedia Commons)
Antonio Spadaro SJ

"Obrady synodu o rodzinie odbywają się w świetle Roku Miłosierdzia. Jest wiele ludzi, kobiet i mężczyzn, którzy zgorszyli się, widząc bezduszne i bezosobowe osądy, jakie Kościół formułował w ostatnim czasie. Ludzie tacy czują się przez Kościół odrzuceni".

Nazwisko Georges'a Cottiera łączone jest z teologicznymi dysputami prowadzonymi za pontyfikatu Jana Pawła II. W 1989 roku został on mianowany teologiem domu papieskiego, a kilkanaście lat później wyniesiony do godności kardynalskiej. Georges Cottier otrzymał gruntowną i wszechstronną formację.

W 1944 roku, bezpośrednio po ukończeniu studiów z literatury klasycznej na Uniwersytecie w Genewie, wstąpił do nowicjatu Zakonu Kaznodziejskiego św. Dominika (dominikanów). Doktorat z teologii obronił w 1951 roku na Uniwersytecie Angelicum w Rzymie. W następnym roku otrzymał święcenia kapłańskie.

Po powrocie do Genewy w 1959 roku zgłębiał zagadnienie ateizmu w pracach Karola Marksa. W latach 1971-1990 wykładał w Genewie i we Fryburgu. W latach 1989-2003 kardynał Cottier piastował urząd sekretarza generalnego Międzynarodowej Komisji Teologicznej, będąc bardzo bliskim współpracownikiem Josepha Ratzingera, późniejszego papieża Benedykta XVI. Jest autorem 20 książek oraz licznych artykułów.

Kardynał Cottier swoje myśli wyraża w jasny i wyważony sposób. W jego pismach można odkryć głębię myśli teologicznej, wolnej od zbędnej polemiki, zawsze skupionej na podjętym zagadnieniu. Georges Cottier jest człowiekiem dialogu, otwartym na historię, szczególnie na tradycję Kościoła. Zgodnie z zasadą "veterum sapientia" (mądrości starożytnych) w rozmowie z oponentami kontakt wzrokowy nawiązuje zawsze po przedstawieniu wpierw swojego stanowiska.

W centrum refleksji kardynała Cottiera znajduje się tajemnica Kościoła, który - niczym Księżyc światło słoneczne -  odbija blask Chrystusowy. Blask ten powinien być przekazywany odważnie i bez zaciemniania go.

Tak jak światło Księżyca rozprasza ciemności nocy, tak Kościół, świecąc światłem Chrystusa, musi rozpraszać mroki współczesnego świata, który bez niego pozostaje w cieniu śmierci.

Dla tych racji ogłoszony przez Papieża Rok Miłosierdzia jest dla Cottiera wspaniałą szansą na głębsze odkrycie tożsamości oraz misji Kościoła.

Moją rozmowę z kardynałem Cottierem rozpocznę właśnie od tematu miłosierdzia.

Antonio Spadaro SJ: Eminencjo, Papież Franciszek zaprasza Kościół do przeżycia Roku Miłosierdzia. Miał Ojciec okazję poznać dobrze myśl teologiczną polskiego Papieża. Czy rzeczywiście miłosierdzie stanowiło istotny jej element?

Kard. Georges Cottier OP: Zdecydowanie tak. W kwietniu 2000 roku podczas kanonizacji siostry Faustyny Kowalskiej Jan Paweł II ogłosił drugą niedzielę po Wielkanocy Niedzielą Miłosierdzia Bożego. W 1980 roku poświęcił swoją drugą encyklikę właśnie zagadnieniu miłosierdzia. Jej tytuł to "Bóg bogaty w miłosierdzie" (Dives in misericordia).

W ten sposób zwrócił uwagę wierzących na prawdę, która leży w centrum chrześcijańskich tajemnic i jest podstawą odpowiedzi wiary na zło obecne w historii. Miłosierdzie to jest doktryną. Stanowi serce chrześcijańskiej doktryny.

Tylko zawężona mentalność może bronić legalizmu, widząc miłosierdzie i doktrynę jako dwie odrębne rzeczywistości. Kościół zrozumiał dzisiaj, że nikt, bez względu na swoją pozycję, nie powinien być pozostawiony sam. Musimy towarzyszyć zarówno ludziom prawym, jak i grzesznikom.

Kontynuując wątek ludzkiej słabości, pozwoli Eminencja, że podejmiemy temat kryzysu małżeństwa. Wydaje się, że kryzys małżeństwa nie dotyczy tylko Kościoła, ale całego społeczeństwa.

Wśród młodych ludzi obserwuje się dzisiaj zanik potrzeby małżeństwa oraz podejmowania zobowiązań na całe życie. Uważa się, że życie w związkach to prywatna sprawa. Osoby takie dopuszczają wszystkie możliwe zmiany.

Jako chrześcijanie powinniśmy wyraźnie wskazywać i wyjaśniać relacje, jakie istnieją między naturalną instytucją małżeństwa a sakramentem. Wiąże się to z  podniesieniem naturalnej rzeczywistości do godności sakramentu.

Nie oznacza to dodania jakichś ponadnaturalnych elementów do istniejących już naturalnych. Zamiast tego sakramentalność nadaje tej naturalnej instytucji nową formę, nową esencję, nową tożsamość.

To, co martwi mnie dzisiaj najbardziej, to fakt, że w Kościele nie ma pomysłu na nowe duszpasterskie podejście w przygotowaniu par do sakramentu małżeństwa, które odpowiadałoby dzisiejszym wyzwaniom. Obecna praktyka jest nieadekwatna i często bywa wyłącznie formalizmem, a nie rzetelnym przygotowywaniem młodych ludzi do zobowiązań na całe życie.

Podejmijmy teraz temat ludzi rozwiedzionych, żyjących w nowych małżeństwach.

Pozwól, że zacznę od samego określenia "rozwiedzeni i zamężne/żonaci ponownie". Choć jest ono poprawne, to nie do końca używa się w nim właściwych słów. Jest zbyt ogólnikowe i odnosi się do dwóch fundamentalnie różnych okoliczności.

Wskazuje na sytuację, w której osoba, po wstąpieniu w sakramentalny i nierozerwalny związek małżeński, otrzymała rozwód (w prawie cywilnym) i obecnie zawarła nowe, cywilne małżeństwo.

To drugie małżeństwo nie unieważnia ani nie zastępuje pierwszego, które wciąż pozostaje jedynym prawdziwym małżeństwem, którego Kościół nie ma mocy rozwiązywać. Ocena duszpasterska musi dostrzegać te zasadniczą różnicę między tymi dwoma związkami. To kwestia sprawiedliwości, słuszności.

Określenie "rozwiedzeni w ponownych małżeństwach" odnosi się do bardzo różnych sytuacji?

Zgadza się. Przykładowo, młoda kobieta z dziećmi zostaje porzucona przez męża. Jej sytuacja jest bardzo trudna. Po jakimś czasie kobieta ta spotyka  mężczyznę, który staje się dla niej podporą i zapewnia bezpieczeństwo jej i jej dzieciom. Wstępują w cywilny związek małżeński. Zobaczmy teraz drugą sytuację.

Żonaty mężczyzna ma dorastające dzieci, a jego małżonka zaangażowana jest w życie wspólnoty parafialnej. Po jakimś czasie poznaje ona młodszego mężczyznę, powiedzmy bardziej inteligentnego niż jej mąż, i ostatecznie zostawia rodzinę, rozwodzi się z mężem i zawiera nowe, cywilne małżeństwo. Tworzy nową rodzinę, wciąż będąc zaangażowaną w życie parafii.

Te dwa przypadki są różne. W tym drugim mamy do czynienia ze skandalem. W pierwszym zaś czujemy wyraźnie ciężar osamotnienia, trud wychowywania dzieci. Jako generalną zasadę przyjmuje się, że dla sprawiedliwego potraktowania sprawy wymaga się wzięcia pod uwagę kilku ważnych elementów.

Proszę powiedzieć, o jakie elementy chodzi.

Po pierwsze, zobowiązanie wobec porzuconego współmałżonka, który bardzo często pozostaje wierny sakramentalnym powinnościom. Oni mają prawa, które trzeba respektować. Zwyczajowo w takich sytuacjach sąd cywilny orzeka wysokość alimentów, jakie muszą być wypłacane. Niestety zdarza się, że obowiązek ten nie jest spełniany.

Równie ważne stają się prawa dzieci urodzonych w pierwszym małżeństwie. Są one ofiarami rozwodu rodziców i przez całe życie noszą bolesne rany tego doświadczenia.

To dziwne, jak mało uwagi poświęcono temu aspektowi podczas zeszłorocznego synodu. Wśród zranień, jakie wynoszą te dzieci, są również te dotyczące nierówności finansowej i edukacyjnej w stosunku do swojego przyrodniego rodzeństwa.

Poważnym błędem byłoby uznawanie nowych związków, dających pewną stabilizację, a przy tym nowe zobowiązania do poczętych w tych związkach dzieci jako prosty, zaistniały fakt, bez refleksji nad poprzednim doświadczeniem, w którym poprzez niesprawiedliwość i popełnione błędy powstały zobowiązania, których nie dotrzymano.

Istnieje niebezpieczeństwo mylenia ze sobą ewangelicznego wezwania do sprawiedliwości z pewnego rodzaju kościelną odpowiedzialnością, której źródła są nazbyt "z tego świata".

A zatem doświadczamy problemu natury metodologicznej. Często bywa tak, że w ocenie jakiejś rzeczywistości ignorujemy znaczną liczbę konkretnych aspektów, które jednak są kluczowe dla formułowania sprawiedliwego osądu.

Teologia moralna św. Tomasza z Akwinu opiera się na roztropności. To ona kieruje nami przy wydawaniu sądów. Rezultatem tego jest osąd wyjątkowy i niepowtarzalny. Jest tak, gdyż z jednej strony każde działanie jest unikatowe, z drugiej zaś sam podmiot działania jest wyjątkowy.

Jestem obecny w moich wyborach i jestem w nie zaangażowany. Każde, nawet najprostsze działanie, nie jest identycznym powtórzeniem wcześniejszego. Roztropny osąd musi zawsze uwzględniać okoliczności towarzyszące danemu działaniu. Nie jest to w żadnym razie relatywizowanie rzeczywistości lub tak zwana etyka sytuacyjna.

W wydawaniu roztropnego osądu zaangażowana jest osoba wraz z jej wyjątkowością. To obiektywny osąd, gdyż odwołuje się do obiektywnych norm. Akcentowanie subiektywności aktów moralnych nie oznacza, że automatycznie przesuwamy je do obszaru subiektywizmu.

Tak więc podczas obecnej debaty nad możliwością dopuszczenia rozwodników do przyjmowania komunii świętej zbytnie upraszczanie i generalizowanie, które nie uwzględnia różnorodności sytuacji, jest przeszkodą dla mądrej i dobrze rozważonej konkluzji.

Kto miałby dokonać tego rozważnego osądu?

Wierzę, że rozwiązanie niektórych problemów może podlegać mandatowi lokalnych biskupów. Mówię to nie bez obaw, widząc, jakie podziały są między samymi biskupami. Osąd taki mógłby dotyczyć na przykład niektórych sytuacji, kiedy istnieje duże prawdopodobieństwo, że zawarte małżeństwo jest nieważne, a okoliczności nie pozwalają na zebranie wystarczającej dokumentacji wymaganej przez prawo kanoniczne.

Eminencjo, w teologii moralnej mówi się o prawie stopniowalności w życiu wiarą. Czy może Ksiądz Kardynał nieco przybliżyć ten termin?

Jeśli istnieją akty wewnętrznie złe i wewnętrznie dobre, muszą być wówczas brane pod uwagę dwa zasadnicze wymiary życia moralnego. Pierwszy z nich to prawo wzrostu. Dzięki łasce chrztu świętego każdy wezwany jest do świętości.

Życie chrześcijanina opiera się na wezwaniu, które zamienia je w podróż ku doskonałości . W tej drodze musimy pokonywać przeciwności oraz pokusy, powstając wciąż z upadków. Dla zdefiniowania tego postępu synod o rodzinie z 1980 roku użył określenia "prawo stopniowalności". Święty Jan Paweł II podjął to w swojej adhortacji apostolskiej "Familiaris Consortio".

Musimy jednak pamiętać, by nie mylić "prawa stopniowalności" ze "stopniowalnością prawa." "Stopniowalność" rozumiemy tutaj jako postęp, który czyni dana osoba w drodze do doskonałości.

A jaki jest ten drugi wymiar?

To wymiar, o którym bardzo często zapominamy. To prawda o tym, że wszystkie cnoty są ze sobą połączone i wzajemnie się przeplatają. Ich duszą jest miłosierdzie, a przewodnikiem rozwaga. Na poziomie pastoralnym i duchowym z tej struktury nie można wykluczyć żadnej z nich.

Trzeba respektować istnienie takiej zależności w życiu duchowym człowieka. W rygoryzmie tkwi brutalność będąca przeciwieństwem Bożej delikatności, z jaką nas prowadzi.

Rzeczywiście rygoryzm to brutalność. Wydaje mi się również, że Rok Miłosierdzia może tę brutalność niwelować.

Zgadzam się z tym. Bezsprzecznie obrady synodu o rodzinie odbywają się w świetle Roku Miłosierdzia. Jest wiele ludzi, kobiet i mężczyzn, którzy zgorszyli się, widząc bezduszne i bezosobowe osądy, jakie Kościół formułował w ostatnim czasie. Ludzie tacy czują się przez Kościół odrzuceni.

Myślę w tym miejscu o spowiednikach, na których ciąży wielka odpowiedzialność. Każda ocean powinna być formułowana z odwołaniem się do prawdy o matczynym charakterze Kościoła.

Papież Franciszek często zawraca uwagę na piękno i radość chrześcijańskiego życia, które Kościół musi objawiać światu. Za pośrednictwem swoich pasterzy Kościół musi przekazywać dobrą wiadomość o tym, że jest prowadzony zgodnie z tym, czego domaga się Boskie Miłosierdzie.

Dziękuję za rozmowę

Tłumaczył Jarosław Mikuczewski SJ

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Brutalność rygoryzmu, delikatność miłosierdzia
Komentarze (16)
UU
urynos urynos
19 marca 2018, 16:09
"Brutalność rygoryzmu"? Moim zdaniem Georges'a Cottiera można równie dobrze oskarżyć o brutalność obskurantyzmu.
PP
Piotr Polmański
22 października 2015, 11:44
Słowa wypowiadane przed 2 tys. lat trzeba umieć przełożyć na obecną rzeczywistość. Przecież nie zmieniając dogmatów można a nawet trzeba kształtować nauczanie tak, by skutecznie prowadzić ludzi do Boga. Nie wystarczy w sprawach spornych powtarzać jakie jest stanowisko Kościoła, oparte o depozyt wiary i dziedzictwo tradycji, wynikające np z listów św. Pawła, ale trzeba jeszcze dostrzegać problemy i pytania dnia dzisiejszego, na które nie ma odpowiedzi. Jeżeli Kościół sensu stricte chce mi pomóc i odegrac rolę duchowego nauczyciela, to musi częściej przemawiać z wnętrza wspólnoty, nie tyle pouczająco, ile współczujaco. Będzie prowadził człowieka do Boga wówczas, gdy nie będzie mu przewodził, ale towarzyszył..
LS
le sz
22 października 2015, 16:59
Jestem gotów wyrażać swoje współczucie tym którzy pobłądzili i upadli, jestem również gotów towarzyszyć tym którzy pragną i usiłują podnieść się ze swojego upadku. Problem jednak w tym, że niektórym chodzi raczej o to aby mówić im że oni wcale nie upadli, a jeżeli nawet to wcale nie ma potrzeby aby się podnosili. I nie chodzi im bynajmniej o to aby im współczuć z powodu życia w szambie i towarzyszyć im w próbach wydobycia się z niego. A chodzi im raczej o to aby przyznać, że wcale nie tkwią w szambie więc nie ma powodów aby z szamba wyłazili, i chodzi im o to aby współczuć im że ktoś mówi iż tkwią w szambie i oczekuje że z niego wyjdą oraz aby towarzyszyć im taplającym się w tym szambie. Ale niestety zwyczajnie nie da się prowadzić do Boga człowieka tkwiącego w szambie i zapierającego się że tak jest dobrze i niczego nie będzie zmieniał.
22 października 2015, 07:44
Nader tendencyjnie dobrany tytuł, który bardzo mocno wpisuje się w narrację konfliktu pomiędzy miłosierdziem i roztropnością/sprawiedliwością, gdy tymczasem w całości wywiadu kardynał Cottier reprezentuje "starą, zdrową szkołę" równowagi i dopełniania się pomiędzy nimi. Kardynał nie ustrzega się popełnienia pewnych błędów, czy może dwuznaczności, ale w całości wywiadu nie sprawiają one takiego radykalnego wrażenia, jak tendencyjnie wypunktowane i zaakcentowane, tak jak manewr z tytułem. Dla Jezuitów - kolejny kwiatek do ogródka ich upadku. Przy okazji - trudno ocenić taki tekst, bo osobno należałoby oceniać jakość pracy wywiadowcy i osobno wywiadowanego.
22 października 2015, 10:25
Narracja konfliktu pomiędzy miłosierdziem i roztropnością. ...kardynał Cottier reoprezentuje "starą zdrową szkołę" równowagi i dopełniania się między nimi Słowa jakich dobierasz zdradzają jak rozumiesz to, o czym piszesz. I to jest min. wyjaśnienem  wielu twoich wypowiedzi na tym portalu. I to zapewne nie jest twoja wina, nie można mieć nawet o to do ciebie pretensji, zresztą i niestety  nie jesteś odosobnionym przypadkiem.
21 października 2015, 23:18
A ja nto wszystko odpowiem tylko słowami Św. Pawła:  "Nadziwić się nie mogę, że od Tego, który was łaską Chrystusa powołał, tak szybko chcecie przejść do innej Ewangelii. Innej jednak Ewangelii nie ma: są tylko jacyś ludzie, którzy sieją wśród was zamęt i którzy chcieliby przekręcić Ewangelię Chrystusową. Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy - niech będzie przeklęty! Już to przedtem powiedzieliśmy, a teraz jeszcze mówię: Gdyby wam kto głosił Ewangelię różną od tej, którą [od nas] otrzymaliście - niech będzie przeklęty!"
TP
Tomasz Pierzchała
21 października 2015, 23:10
"Jest wiele ludzi, kobiet i mężczyzn, którzy zgorszyli się, widząc bezduszne i bezosobowe osądy, jakie Kościół formułował w ostatnim czasie. Ludzie tacy czują się przez Kościół odrzuceni."Święta Matka Kościół okazała się być wstrętną macochą dotykając do żywego swym rygoryzmem biednych grzeszników.Wprawdzie nobliwy kardynał nie raczył nadmienić gdzie i kiedy owa macocha okazała się być tak okrutną no ale przecież w obliczu takiego autorytetu wszyscy wiedzą,że tak musiało być.Jako,że jej nieszczęsne dzieci,które tak dotknęła nie znajdują utulenia w swej krzywdzie należy je roztropnie dopuścić do komunii, gdyż w przeciwnym razie mogłyby się trwale obrazić  
jazmig jazmig
21 października 2015, 16:20
Kardynał mówi wiele różnych rzeczy, ale nie wskazuje, gdzie w Ewangelii istnieje poparcie dla jego poglądów. Brutalność rygoryzmu brzmi jak oskarżenie, ale kto wprowadził rygor? Boża delikatność, jako przeciwstawienie rygoryzmu jest pustym sformułowaniem, jeżeli nie wskażemy na konkretnych przykładach o co tutaj chodzi. Pismo Święte powstało pod natchnieniem Bożym. Jezus Chrystus, Syn Boży stwierdzeniem, że mężczyzna i kobieta, zawierając związek małżeński stają się jednym ciałem i jest to związek, którego człowiek nie może rozdzielić, wykluczył możliwość innego jego rozwiązania, niż śmierć jednego z małżonków. Z kolei stwierdzając, że kto by współżył z oddalonym małżonkiem, ten cudzołoży, wskazał ponownie na nierozerwalność małżeństwa oraz na to, że współżycie z którymkolwiek małżonków jest cudzołóstwem. Św. Paweł wyliczając tych, którzy nie wejdą do Królestwa Niebieskiego (co oznacza, że trafią oni do piekła) zalicza do takich ludzi cudzołożników. Tenże św. Paweł przestrzega również przed niegodnym przyjmowaniem Ciała i Krwi Pańskiej. W tej sytuacji należy uznać, że rygoryzm wprowadził Bóg, a ponieważ taka jest Jego decyzja, oznacza to, że używając pojęć kardynała, jest ten rygoryzm Bożą delikatnością, z jaką prowadzi On nas do siebie. Przy okazji przypominam dzisiejsze czytanie Ewangelii, gdzie Chrystus mówi, że komu wiele dano, od tego wiele się wymaga. Niech kardynał Georges Cottier o tym pamięta.
21 października 2015, 16:42
Rygoryzm naucznia Kościelnego dla niewierzących, czy letnich "katolików" nie ma już sensu. A wierzący nie widzą rygoryzmu, ale Miłość. Wymagającą, wskazująca jednoznacznie dobro i zło. Domagajacą sie radykalizmu własnej odpowiedzi.
21 października 2015, 15:29
Kilka waznych słow padlo, szkoda, ze pozostaly watpliwości. Chocby sytuaja, gdy jeden z małzonków pozostaje wierny przysiedze małżeńskiej - czy wtedy sprawiedliwym i miłosiernym wobec niego byłoby uznanie iż drugi małżonek może uważac iż nie żyje w cudzołóstwie? Albo sytuacja, gdy ktoś głośno woła, iz Kościół go wyklucza, a równoczesnie nie płaci alimentów na swoje dzieci z małżeństwa sakramentalnego? I słuszna uwaga - kierunek działań powinien iść tropem uproszczenia badania ważności małzeństwa sakramentalnego, a nie budowaniem jakiś tworów miłosierdziopodbnych.  
jazmig jazmig
21 października 2015, 16:25
kierunek działań powinien iść tropem uproszczenia badania ważności małzeństwa sakramentalnego, a nie budowaniem jakiś tworów miłosierdziopodbnych. Zgoda pod warunkiem, że nie będzie to szukaniem pretekstu do uznania małżeństwa za nieważne od samego początku. Takim pretekstem jest zawarcie małżeństwa z powodu ciąży narzeczonej. Franciszek uważa, iż taka sytuacja oznacza przymus, czyli nieważność związku małżeńskiego, a ja taki pogląd uważam za skandaliczny. Fakt, że ktoś poczuwa się do obowiązku wynikającego ze spłodzenia potomstwa nie oznacza żadnego przymusu.
21 października 2015, 16:39
Niestety prawda jest taka, iz jak ktoś chce oszukac, to znajdzie metodę. Czy ma sens zbyt duze zabezpieczanie sie przed tym? Szczerze watpię, bo biada tym, co oszukują - nic co zakryte takim nie pozostanie. A sens oszukiwania wobec Boga jest przecież zerowy.
AC
Anna Cepeniuk
21 października 2015, 16:51
Zabezpieczyć się to można przed niechcianą ciążą.... Ale Was poniosło...
K
Kamil
21 października 2015, 19:27
Myślę że wiesz że wraz z rozpowszechnianiem się dostępu do antykoncepcji liczba tzw. niechcianych ciąży rośnie? Najlepszym "zabezpieczeniem" jest nie współżycie z osobą co do której nie jest się pewnym, która nie jest jeszcze naszym współmałżonkiem.Kropka.
21 października 2015, 19:32
Dla katolika nie ma kogoś takiego, jak niechciane dzieci. Stad sie przed nimi nie zabezpiecza, jak to czyni tchórzliwy ateista.
LS
le sz
22 października 2015, 08:39
Takim pretekstem jest zawarcie małżeństwa z powodu ciąży narzeczonej. Franciszek uważa, iż taka sytuacja oznacza przymus, czyli nieważność związku małżeńskiego, a ja taki pogląd uważam za skandaliczny. --- jazmig, już Ci nie raz zwracałem uwagę iż wykazujesz się tu ignorancją i wypisujesz głupoty. To nie jest tak, że nigdy tak nie było i dopiero "Franciszek uważa". Ciąża narzeczonej ZAWSZE była uznawana jako potencjalny przymus mogący powodować nieważność. Nie bez powodu w protokole przedmałżeńskim są pytania czy nie ma jakiegoś przymusu i jeżeli narzeczona jest w ciąży to pojawia się pytanie czy ciąża nie jest powodem zawierania małżeństwa. Fakt, że ktoś poczuwa się do obowiązku wynikającego ze spłodzenia potomstwa nie oznacza żadnego przymusu. --- To że Ty tak uważasz wcale nie powoduje że tak jest. I właśnie nie jest. Jeżeli dana para i tak zamierzała się pobrać a ciąża jedynie przyspiesza związek to nie ma problemu. Jeśli jednak wcale nie myśleli o małżeństwie i jedynie ciąża powodowała decyzję o związku to jest to ewidentny przymus mogący być przyczyną nieważności.