Czy oni są nadzieją Kościoła?

(fot. James Nord/flickr.com)

W swoim interesującym studium, wybitny polski socjolog religii, ks. Janusz Mariański, bardzo realistycznie ocenia sytuację. Stwierdza, że choć w kwestii religijności młodzieży polskiej niewiele jest przesądzone (przy czym religijność nie znaczy katolickość czy kościelność), to jednak jedno jest pewne: „nie ma już możliwości pozyskania całej młodzieży polskiej dla Kościoła czy religii chrześcijańskiej”. I co więcej: „młodzież polska, nawet jeżeli w obecnej fazie przemian może być jeszcze w większości traktowana jako religijna, nie przywróci wprost chrześcijaństwa Europie, nie przyczyni się bezpośrednio do zahamowania procesów sekularyzacyjnych w krajach najbardziej zlaicyzowanych” .

Myślę, że jest to słuszne. Młodzi ludzie znajdują się między bardzo potężnymi biegunami wyznaczającymi pola napięć w przemianach społeczno-kulturowe w Polsce. Wielu dojrzałych i wykształconych ludzi, co więcej, wielu ludzi Kościoła, często nie radzi sobie ze znalezieniem właściwej drogi w spluralizowanym świecie. Czy więc można takie zadanie stawiać przed młodzieżą? Czy nie jest to zbyt łatwa ucieczka od odpowiedzialności ludzi dorosłych?

Trudno wymagać od młodych ludzi determinowania chrześcijańskiej tożsamości Polski, kiedy sama ta młodzież jest właśnie na tym etapie życia w trakcie formowania własnej tożsamości. Przy czym współcześnie jest to dla młodych ludzi o wiele trudniejsze zadanie. Wolny rynek wymusza potrzebę szybkiego określania siebie co do bardzo wielu tożsamości: jeśli chodzi o rodzaj wykształcenia, zawód, tożsamość seksualną, kulturową, religijną, polityczną itd. Parę dekad wcześniej zbudowanie wielu z tych tożsamości przychodziło o wiele łatwiej, a nawet może nieraz było niemal oczywiste. W kontekście pluralizmu jest to zadanie nieraz przekraczające możliwości kruchych psychicznie i duchowo młodych ludzi. W najlepszym razie zabiera im to bardzo dużo czasu.

Czy w tym wszystkim pomaga coś katechizacja, ten główny wysiłek polskiego Kościoła. Badania pokazują, że mimo wszystko młodzież traci kontakt z Kościołem. Jeśli chodzi o doktrynę katolicką, w pełni ortodoksyjna jest mniej niż połowa młodzieży szkolnej. Wskaźnik dominicantes pośród maturzystów waha się wokół 30 procent. Szacunkowo tylko trzecia część młodych aprobuje w całości doktrynę moralną Kościoła. Według ks. Mariańskiego, istnieją „uzasadnione obawy, że prowadzona z wielkim rozmachem katechizacja w szkole nie zapobiegnie w przyszłości emigracji młodzieży z Kościoła”. I gdzie indziej: „nie wydaje się, że katecheza szkolna jest w stanie odwrócić tendencje permisywne i relatywistyczne w stosunku do wielu norm moralności katolickiej”. Lekcje religii w szkole zdają się nie pomagać młodzieży w kształtowaniu ani religijności ani moralności.

Oczywiście, ktoś może twierdzić, że być może katechizacja przynajmniej sprawiła, iż procesy przemian religijności nie są tak gwałtowne, jak przypuszczano, że wszystko zachodzi stopniowo, powoli, ewolucyjnie, dając czas na refleksję i odpowiednie działania. Trudno powiedzieć. Raczej trzeba chyba przypuszczać, że to pojawienie się ogromnej ilości nowych wspólnot przyniosło ten efekt spowolnienia. Przed rokiem 1989 była to tylko Oaza; teraz mówi się o 150 różnych ruchach i wspólnotach religijnych w Kościele i milionie osób w nie zaangażowanych. To tutaj kształtuje się wiara i moralność przeżyta i zintegrowana we wszystkich swych aspektach: intelektualnym i emocjonalnym, indywidualnym i wspólnotowym. We wspólnotach może się rodzić osobista wiara, przeżyta głęboko i dobrowolnie przyjęta.

Jednakże zwraca się czasami uwagę, że brakuje tym wspólnotom księży, że trudno jest znaleźć duchownych, którzy by chcieli i potrafili towarzyszyć wspólnotom, szanując jednocześnie ich szczególne charyzmaty i pomagając im formować się według linii programowych, które sobie wyznaczają. Potwierdza to ks. Mariański: „W ostatniej dekadzie wyraźnie zmniejszyło się zainteresowanie duchowieństwa ruchami i wspólnotami religijnymi oraz stowarzyszeniami katolickimi”. Czy nie dlatego, że księża są przemęczeni pracą w szkole? Być może to nacisk na przygotowanie księży do formacji wspólnot, a nie przeciążenie studiów pedagogizacją, mogłoby zapobiec przewidywanej przez ks. Mariańskiego tendencji, że „zmiany w religijności młodych Polaków będą zmierzać nie tyle w kierunku sekularyzmu (ateizm, indyferentyzm), ile raczej będą wiązać się zakwestionowaniem Kościoła jako instytucji religijnej i społecznej zarazem”. Tak więc młodzież najprawdopodobniej pozostanie religijna ale już nie będzie to religijność kościelna, katolicka. Rozrośnie się raczej zjawisko wierzeń i praktyk paralelnych, alternatywnych, tego co się nazywa religijnością rozproszoną, nieusystematyzowaną, pozainstytucjonalną, synkretyczną, skrojoną przez każdego indywidualnie.

W końcu wydaje mi się istotne zauważyć, że chrześcijaństwo winno być przede wszystkim budowane w oparciu o ludzi dojrzałych, życiowo ustabilizowanych. Pan Jezus w pierwszym rzędzie zwracał się do ludzi dojrzałych, im poświęcał najwięcej czasu, energii, z nimi najczęściej przebywał. Bardzo niewiele ewangelicznych scen pokazuje Jezusa nauczającego młodzież albo dzieci. Podobnie dla Kościoła pierwszych wieków katechizacja osób dorosłych była priorytetem. Tymczasem Kościół współczesny, przeciwnie niż Jezusa, angażuje ogrom swojego wysiłku w nauczenie dzieci i młodzieży. Gdzieś przeczytałem interesujące spostrzeżenie: „Pan Jezus błogosławił dzieci, a nauczał dorosłych. Kościół w Polsce naucza dzieci, a błogosławi dorosłych”.

Oczywiście, zwrócenie się do dorosłych wymaga przemyślanego i przemodlonego doświadczenia życiowego przeżytego w kontekście Ewangelii. Wymaga dużych kompetencji teologicznych i duchowych oraz ludzkich (w świecie pojęcia kompetencji czy eksperta są ogromnie istotne; ludzie mają prawo spotykać się w Kościele z kompetentnymi księżmi, ekspertami w sprawach duchowych). Tutaj już nie można liczyć na pomoc władzy rodzicielskiej czy przymusu szkolnego.  Potrzeba odważnych wizji pastoralnych i dynamizmu apostolskiego, być może o wiele bardziej niż w sytuacji młodzieży i dzieci. Ale myślę, że ten kierunek może przynieść ogromne owoce. Takie nadzieje daje mi moje skromne doświadczenie w pracy ze wspólnotą rodziców czy małżonków. Dlatego, choć ostrożnie, mogę podzielać nadzieje wyrażone w końcowym akapicie tekstu polskiego socjologa: „Jeżeli nawet określilibyśmy katolicyzm polski jako „bastion z wieloma rysami”, to równocześnie jest w nim jeszcze wiele uśpionego potencjału, który mógłby prowadzić do rewitalizacji polskiej religijności i swoistego świadectwa Polaków wobec zsekularyzowanej Europy”.

Odniesienia: ks. Janusz Mariański, „Religijność młodzieży polskiej w procesie przemian”, w: Zeszyty Naukowe KUL, 2(2010), ss.39-61. Zobacz też: Janusz Mariański, Religia w społeczeństwie ponowoczesnym. Studium socjologiczne, Warszawa 2010. Janusz Mariański, Emigracja z Kościoła. Religijność młodzieży polskiej w warunkach zmian społecznych, Lublin 2008.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy oni są nadzieją Kościoła?
Komentarze (10)
K
kris
3 czerwca 2011, 07:58
Myślę że diagnoza postawiona przez "Słabą" jest bardzo trafna -na poziomie parafii (i nie tylko parafii) Kościól jest bardziej instytucją niż wspólnotą! Zmiana tego stanu nie będzie łatwa - wymaga zmiany myślenia przede wszystkim księży, ale takze nas świeckich, bo nie ma co ukrywać, wielu pasuje rola" klientów". Warto więc wrocić do <a href="http://www.www.deon.pl/czytelnia/czasopisma/zycie-duchowe/art,32,bo-ksiezom-ludzie-powinni-przeszkadzac.html">wywiadu</a> z ks. Zagrodzkim z ostatniego numeru Życia Duchowego. Jeszcze jedno bardzo trafne spostrzeżenie "Słabej" o pomocach we wzrastaniu w wierze. Trzeba popularyzowac rekolekcje ignacjańskie inie tylko ignacjańskie.
S
Słaba
3 czerwca 2011, 00:55
Mnie się wydaje, że problemem w Kościele nie jest brak propozycji dla ludzi dorosłych, a raczej to, że w przeciętnej parafii (i chyba wogóle) współczesny Kościół jest za mało wspólnotą, a za bardzo instytucją. Członkowie wspólnoty wspierają się wzajemnie, a ludzie przychodzący coś załatwić w instytucji nie zajmują się jedni drugimi... Nie ma więzi, nie ma wzajemnej pomocy w trudnościach związanych z dorosłym życiem. Natomiast propozycji pomocy we wzrastaniu w wierze, dla ludzi dorosłych, jest sporo. Pytanie - jaki jest ich zasięg, czy nie obejmują one głównie ludzi w dużych miastach? Nie szukając daleko np. duchowość ignacjańska z Ćwiczeniami Duchownymi i rozeznawaniem, to propozycja dla ludzi dorosłych. Zresztą chyba z innymi duchowościami jest podobnie. Jest związana z tym literatura, są wspólnoty... Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że dobrze zrozumieć Ewangelię jako Dobrą Nowinę może w zasadzie dopiero człowiek dorosły, który już trochę pożył na "tym świecie", poznał jego propozycje i doświadczył osobiście niejednej "złej nowiny". Młodzież, a tym bardziej dzieci, raczej bronimy przed doświadczaniem tych "złych nowin". I to chyba jest dobre. Ale zbawienie przez Krzyż jest niezrozumiałe w szczęśliwym świecie, w którym ciężkie cierpienie nie istnieje. Wydaje się ono wprowadzaniem do życia "dodatkowego, zbawczego, ale bezsensownego" cierpienia, a nie dobrym i pełnym miłości przeżywaniem już istniejących złych rzeczy.
A
Anita
2 czerwca 2011, 13:08
Dobry artykuł. Cieszę się, że wreszcie ktoś nazwał i wypowiedział problem, którego istenienie czułam od jakiegoś czasu. Jestem osobą, która całkiem niedawno przeszła z kategorii "młodzież" do katogorii "dorosły" i mam trudności z odnalezieniem się w Kościele w nowej roli. Póki należałam do młodzieży, miałam do wyboru wiele wpaniałych wspólnot, czułam że Kościół jest moim domem, że tu zawsze znajdę pomoc i zaiteresowanie. Obecnie od paru miesięcy szukam miejsca dla siebie i męża. Zdecydowanie wspólnot dla osób dorosłych jest za mało. Ponadto często gdy w Kościele coś się dzieje, to są to akcje skierowane do młodzieży (my się na nie już nie łapiemy ze względu na wiek, albo nawet jak "nie ma ograniczeń wiekowych" to czujemy się dziwnie wśród nastolatków i studentów). Dobrze, że ktoś zauważył, że warto zająć się osobami dorosłymi. Po wspólnotach młodzieżowych pozostała mi pustka, która wymaga wypełnienia. Podobne odczucia mają też nasi znajomi. Boję się, że zaczynam się oddalać od Kościoła. Myślę, że na prawdę nadzieją Kościoła mogłyby być właśnie ludzie dorośli, szczególnie małżonkowie, którzy własnym życiem i przykładem przekazują wiarę dzieciom.
K
kris
2 czerwca 2011, 07:46
Artykuł pisany z tezą, bez nadziei, a przede wszystkim z wieloma przekłamaniami. Jedno z nich to: "Wolny rynek wymusza potrzebę szybkiego określania siebie co do bardzo wielu tożsamości: jeśli chodzi o rodzaj wykształcenia, zawód, tożsamość seksualną, kulturową, religijną, polityczną itd." 1) gdzie jest ten wolny rynek, bo przecież nie w UE gdzie jest wszystko reulowane 2)co ma wolny rynek do tożsamości zwłaszcza religijnej, politycznej, kulturowej, nie mówiąc już o seksualnej, o ile cytując red. Michalkiewicza takie zwierzę istnieje"? Może słowo "wolny rynek" nie jest tutaj najszczęśliwiej uzyte, ale myślę że sens jego uzycia jest jasny - dużo większa możliwość wyboru, tempo życia, szybko zmieniające się warunki na rynku pracy, migracje itp. Moim zdaniem trafne jest podsunmowanie tego akapitu:"parę dekad wcześniej zbudowanie wielu z tych tożsamości przychodziło o wiele łatwiej, a nawet może nieraz było niemal oczywiste. W kontekście pluralizmu jest to zadanie nieraz przekraczające możliwości kruchych psychicznie i duchowo młodych ludzi. W najlepszym razie zabiera im to bardzo dużo czasu". Wazniejsze jest jednak pytanie które zadaje autor:"czy w tym wszystkim pomaga coś katechizacja, ten główny wysiłek polskiego Kościoła?"
K
Konslib
1 czerwca 2011, 21:15
Artykuł pisany z tezą, bez nadziei, a przede wszystkim z wieloma przekłamaniami. Jedno z nich to: "Wolny rynek wymusza potrzebę szybkiego określania siebie co do bardzo wielu tożsamości: jeśli chodzi o rodzaj wykształcenia, zawód, tożsamość seksualną, kulturową, religijną, polityczną itd." 1) gdzie jest ten wolny rynek, bo przecież nie w UE gdzie jest wszystko reulowane 2)co ma wolny rynek do tożsamości zwłaszcza religijnej, politycznej, kulturowej, nie mówiąc już o seksualnej, o ile cytując red. Michalkiewicza takie zwierzę istnieje"?
A
ad
1 czerwca 2011, 18:34
. O katechezie i duszpasterstwie dorosłych nikt nie myśli w Kościele albo jest to dla Kościoła zbyt trudny temat, więc woli duszpsterstwo skrajne: narodzin i śmierci. to dlatego tak niechętnie odnoszą się ludzie do duszpasterstwa "niesakramentalnych" bo pomoc, wsparcie, duchowe towarzyszenie jest ofertą dla wybranych, w dodatku grzeszników a pozostali?  Jak to @kate napisała "Radź sobie sam człowieku"
K
kate
1 czerwca 2011, 18:14
Też jak kris uważam, że tekst ważny, choć stwierdzam, że autor zbyt lekko przejechał po problemie. Zauważam, że Kościół angażuje ogromne siły w katechezę młodzieży i dzieci, i co stwierdzają nawet antykościelni socjolodzy, ma ogromny wpływ mentalny na ludzi: choćby hardwig, którego nie znoszę, ale zauważa, że stosunek do aborcji, eutanazji, zadań rodzicielskich czy homoseksualizmu formowany jest w odniesieniu do nauczania Kościoła. A potem posucha. Młody człowiek wkracza w dorosłe życie i chciałoby się za autorem, aby był "dojrzały, życiowo ustabilizowany", a tu raczej ze świecą szukać. Tzw. poźna dorosłość to obraz nędzy i rozpaczy: pogoń za pracą, troska o mieszkanie, trudności w budowaniu więzi małżeńskich i rodzicielskich. Mentalnie ukształtowany przez Kościół młody człowiek wkracza w życie i chciałby otrzymać należne mu wsparcie w wchodzeniu w tą dorosłość, a tu kopa. Radź sobie sam człowieku. No to sobie ludzie radzą jak mogą: jedni lepiej, drudzy gorzej. O katechezie i duszpasterstwie dorosłych nikt nie myśli w Kościele albo jest to dla Kościoła zbyt trudny temat, więc woli duszpsterstwo skrajne: narodzin i śmierci. Reszta to wolna amerykanka
A
ad
1 czerwca 2011, 18:08
Młodzież jest nadzieją Kościoła, pytanie tylko jakiego Kościoła? Czy Kościoła uosabianego przez JPII - otwartego, rozumiejącego czy wręcz współodczuwającego, trudzącego się, mądrego, nie wykpiwającego, nie lekceważącego, traktującego mlodych i dzieci poważnie tak jak na to zasługują a zatem również wymagającego ale te wymogi poświadczającego swoim osobistym przykładem czy Kościoła  powszedniego naszego, czy może szczególnie katechezy - zamkniętego, wiedzącego lepiej co młodym dolega, gnuśnego, kpiącego, lekceważącego, odmawiającego wszelkiej dyskusji, występującego z pozycji siły i siły używającego zamiast autorytetu (którego brak)... Młodzież jest zawsze nadzieją! to nieprawda, że: "Radość -tak. Cierpienie-nie. Seks -tak. Czystość-nie" młodzi ludzie, dzieci cierpią niepomiernie bardziej niż dorośli ponieważ są w tych swoich cierpieniach najczęściej osamotnieni, walczą dzielnie, starają się (także żyć w czystości), przyjąć to co im życie przynosi, ale chcieliby jak sądzę wśród dorosłych znaleźć zrozumienie, pomoc, autorytet, wśród dorosłych a zatem w Kościele skoro wszyscy go tworzymy...
MW
Moc w słabości.
1 czerwca 2011, 15:09
Młodzież,która nie została wszechstronnie przygotowana do małżeństwa,rodzicielstwa,odpowiedzialnego obywatelstwa jest raczej  kiepską nadzieją na trwanie w soborowym kościele.Może to dlatego,że wprowadzenie Boga do swego życia,modlitwa do Niego i udział w mszach świętych nie przekłada się na trudy codziennego życia.Niby powinny być źródłem dobrego życia,ale niestety prowadząc przez ewangeliczne błogosławieństwa na Górze do poświęcenia i ofiar ,nawet z życia są odrzucane,jako zbyt trudne i smutne.  Radość -tak. Cierpienie-nie. Seks -tak. Czystość-nie. Dobrobyt tak. Poprzestań na małym fiacie-nie. Żart taki.Wszystko zaś jest kwestią treningu,umiejętnością opanowania żądzy,ale przede wszystkim rozpoznania jej u siebie i innych.
K
kris
1 czerwca 2011, 15:03
Bardzo wazny tekst! Mam nadzieję że wzbudzi merytoryczna dyskusję wśrod czytelników. Chcialbym zaakcentować dwie bardzo trafnie zaakcentowane przez ks. Poznańskiego kwestie: 1) duszpasterstwo wspólnot - "brakuje tym wspólnotom księży, że trudno jest znaleźć duchownych, którzy by chcieli i potrafili towarzyszyć wspólnotom, szanując jednocześnie ich szczególne charyzmaty i pomagając im formować się według linii programowych, które sobie wyznaczają" 2) zwrocenie się do dorosłych - "chrześcijaństwo winno być przede wszystkim budowane w oparciu o ludzi dojrzałych, życiowo ustabilizowanych"