Historia polskiego jezuity, o której nie mówi "Milczenie"

(fot. materiały prasowe filmu "Milczenie" / Michał Lewandowski)

Historia polskiego misjonarza, który zdecydował się udać do Japonii, to gotowy scenariusz na film lub serial produkowany przez HBO. Co ciekawe, jego historia wiąże się z tą opowiedzianą w "Milczeniu" Martina Scorsese.

Jest rok 1639. Do Japonii przybywa dwóch jezuitów, którzy decydują się odnaleźć swojego dawnego mistrza, ojca Cristóvão Ferreirę. Krążą plotki, że w czasie prześladowań zaparł się wiary i żyje zgodnie z naukami buddyzmu. Nie mogąc pogodzić się z takim stanem rzeczy, Sebastião Rodrigues i Francisco Garupe wypływają do Japonii, by zweryfikować informacje i spotkać się z Ferreirą.

Historia opowiedziana w "Milczeniu" pokazuje starania portugalskich jezuitów, którzy przybywają do Japonii, by głosić wiarę w Chrystusa. Jednak nie tylko oni byli obecni w Kraju Kwitnącej Wiśni. Wśród misjonarzy, którzy zdecydowali się wyruszyć na drugi koniec świata, znalazł się Polak.

DEON.PL POLECA

>>"To tylko formalność" - o filmie "Milczenie"<<

Cofnijmy się do roku 1598. W Osmolicach nad rzeką Bystrzycą przychodzi na świat Wojciech Męciński. Studiuje w Lublinie, Krakowie, Rzymie. Wstępuje do nowicjatu jezuickiego, by wybrać się do Japonii i tam głosić Ewangelię.

Po licznych problemach związanych z posiadanym przez siebie majątkiem (Męciński chciał przepisać go w całości Towarzystwu Jezusowemu, co spotkało się z dużym oporem jego rodziny) w 1631 roku wypływa z Lizbony, by przez Indie dostać się do Japonii. Jednak wskutek silnych wiatrów i złej pogody jego statek zostaje wypchnięty w kierunku Brazylii (niepotwierdzone nigdy opowieści mówią, że zajmował się tam m.in. działalnością medyczną), a następnie znów w kierunku Europy. Wykańczająca fizycznie podróż tak bardzo wpłynie na zdrowie Męcińskiego, że kolejną próbę przedostania się do Japonii podejmie dopiero w 1633 roku.

21 sierpnia 1633 roku wylądował w prowincji Goa na zachodnim wybrzeżu Indii, która znajdowała się wówczas pod panowaniem Portugalczyków. Rok później udał się na terytorium dzisiejszego Wietnamu, skąd w 1635 popłynął do Malakki będącej jezuickim centrum zaopatrzeniowym. Stamtąd wyruszały misje do Chin, Japonii i na Moluki, zwane także Wyspami Korzennymi.

Pech chciał, że Męciński trafił do Malakki w czasie konfliktu między Portugalczykami a Holendrami, którzy mieli zamiar podbić miasto i przejąć tamtejsze dobra i szlaki handlowe. Zatrzymało to podróż polskiego jezuity, ale z racji posiadanych przez niego umiejętności medycznych wiedział, jak pomagać żołnierzom, którzy zostali ranni w bitwie.

>>Czego katolicy mogą nauczyć się z filmu "Milczenie" Scorsese?<<

W 1636 roku Męciński jest już w drodze do Makao, portugalskiej kolonii na południu Chin, skąd ma nadzieję przedostać się bezpośrednio do Japonii. Jego statek zostaje jednak przejęty przez holenderski okręt, którego załoga traktuje jezuitę i jego towarzyszy jako więźniów i transportuje ich na wyspę Formozę (z portugalskiego Ilha Formosa - Piękna Wyspa), czyli dzisiejszy Tajwan. Okazuje się, że posiadane przez Męcińskiego umiejętności medyczne znów się przydają. Dzięki nim wyzdrowiało wielu jego współwięźniów, a także syn holenderskiego gubernatora wyspy, czym jezuita zaskarbił sobie zaufanie Holendrów. Dzięki zdobytym w ten sposób kontaktom udało mu się wyrwać z transportu więźniów do Dżakarty na wyspie Jawa. Tym sposobem w 1637 roku Męciński znalazł się w portugalskim Makao.

Jednak i tym razem nie mógł przedostać się bezpośrednio do Japonii. Wiedząc o planach polskiego zakonnika, wizytator zakonny Emanuel Diaz zdecydował, że podróż do kraju, w którym za jawne wyznawanie wiary grozi śmierć, jest zbyt niebezpieczna, i skierował go do pracy w Kambodży. Tam Męciński pracował jako przełożony rezydencji misyjnej.

To właśnie na dworze kambodżańskiego króla do Męcińskiego doszła informacja o znanym jezuickim zakonniku, który w czasie prześladowań w Japonii wyrzekł się swojej wiary i wraz z władzami szogunatu rozpoczął działania przeciwko katolickim misjonarzom. Tym jezuitą był nie kto inny jak Cristóvão Ferreira, znany z filmu "Milczenie".

Chcąc zadośćuczynić złemu wrażeniu, jakie wywołało zachowanie portugalskiego zakonnika, nowy wizytator zakonu Antoni Rubino zdecydował się wysłać do Japonii posłów, w tym Wojciecha Męcińskiego. 12 sierpnia 1642 roku dotarli oni do japońskiej prowincji Satsuma.

Niestety, nazajutrz zostali pojmani przez ludzi szoguna Hidetady Tokugawy (jap. 徳川 秀忠) i przetransportowani do Nagasaki. Tam Męciński i towarzysze jego podróży zostali poddani tzw. torturze pojenia wodą, która polegała na wielokrotnym zmuszaniu do wypicia wielkich ilości wody, a następnie na wypychaniu jej przez zgniatanie między dwoma kawałkami drewna. W czasie jej trwania każdy z męczonych lewą ręką mógł dać znać, że wyrzeka się swojej wiary, co skutkowało przerwaniem kaźni. W okresie od sierpnia 1642 roku do marca 1643 Męciński był torturowany w ten sposób ponad 100 razy.

>>"Dzięki pracy nad filmem zacząłem adorować Jezusa"<<

Widząc brak skuteczności takiego działania, Japończycy zdecydowali się na "torturę dołu". Nieszczęśnicy zostali powieszeni głowami w dół nad dołami kloacznymi. Także w tym przypadku mogli w dowolnej chwili przerwać cierpienie przez znak świadczący o wyrzeczeniu się wiary. Żaden nie zdecydował się na ten krok.

Męciński zmarł po 7 dniach. Jego ciało spalono, a prochy wrzucono do morza. W 1700 roku stwierdzono kanonicznie jego męczeństwo i włączono do kalendarza świątobliwych zakonników jezuickich.

Dziennikarz, publicysta, redaktor DEON.pl. Pisze głównie o kosmosie, zmianach klimatu na Ziemi i nowych technologiach. Po godzinach pasjonują go gry wideo.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Historia polskiego jezuity, o której nie mówi "Milczenie"
Komentarze (3)
K
Klara
23 lutego 2017, 11:28
Dzięki za ten tekst, ponieważ odczuwam potrzebę jednoznacznych jezuitów, jako komandosów Pana Jezusa. Pozdrawiam.
J
John
23 lutego 2017, 09:32
Rodzi się pytanie; po co pchał się tam gdzie go nikt nie prosił. Japończycy zrobili to co do nich należało. Bronili siebie, swojej religii i swojej tożsamości. I chwała im za to. 
R
Rafał
23 lutego 2017, 08:16
Bardzo ciekawa historia i do tego z okolic mego rodzinnego Lublina. W Osmolicach chyba postać nieznana. Warto by było o niej więcej powiedzieć. Ale zdaje się, że na imię miał Wojciech, a nie Stanisław - https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojciech_M%C4%99ci%C5%84ski