Jak leśnik został misjonarzem

(fot. Tomasz Nogaj)
Piotr Kosiarski / Anna Kapłańska

W Afryce czułem się jak w domu. Spotkani ludzie, moja praca, nawet afrykański krajobraz - wszystko to było mi tak bliskie, jakbym mieszkał tam od dziecka - mówi Tomasz Nogaj SJ, misjonarz z Sudanu Płd.

Prezentujemy I część wywiadu z Tomaszem Nogajem SJ, pracującym w Sudanie misjonarzem-leśnikiem.

Piotr Kosiarski: Niedawno ukazała się napisana przez Ojca książka, zatytułowana "Dwie Ambony". W bardzo ciekawy sposób opisuje ona związki łączące powołanie do kapłaństwa z pasją myśliwską. Czytając ją, można odnieść wrażenie, że chyba nie od samego początku chciał Ojciec zostać jezuitą?

DEON.PL POLECA

Tomasz Nogaj: Las od dawna był wpisany w moje życie. Od kiedy tylko pamiętam, zawsze fascynowało mnie sianie, sadzenie i pielęgnowanie drzew. Jednak to dopiero pięć lat spędzonych w technikum leśnym pozwoliło mi spojrzeć na otaczającą mnie rzeczywistość z innej, niecodziennej perspektywy. Odkryłem wtedy coś pięknego, coś fantastycznego, coś czego nie da się zobaczyć po prostu idąc leśną drogą. To dopiero zejście z tej drogi i wejście między drzewa pozwala nam zrozumieć, czym tak naprawdę jest las. Im głębiej w niego wchodzisz, tym lepiej go poznajesz.

Leśnicy są chyba bardzo elitarnym środowiskiem. Czy przynależność do takiej grupy nie wiązała się z wyborem konkretnej, bardzo atrakcyjnej drogi życia?

Już sama nauka w technikum leśnym związana była z przynależnością do elity. W Polsce było w tym czasie tylko osiem techników leśnych i trzy wyższe uczelnie na których było leśnictwo. Wiedziałem zatem, że kiedyś będę częścią bardzo elitarnej grupy. Jednocześnie pojawiały się u mnie wyraźne aspiracje do bycia liderem.

Nie boję się tego przyznać - w swojej drodze zmierzałem w kierunku bycia częścią elitarnej grupy ludzi, którzy nie tylko tworzą swoje własne środowisko i miejsca pracy, ale którzy mają odrębną, charakterystyczną wyłącznie dla nich kulturę.

Jak więc to się stało, że wstąpił ojciec do zakonu?

Należy zacząć od tego, że decyzja o wstąpieniu do zakonu była czymś bardzo trudnym i niezwykle radykalnym. W pewnym momencie musiałem powiedzieć Panu Bogu: "Dziękuję za pasję, którą mi dałeś, dziękuję za wszystko czego do tej pory doświadczyłem. Ale skoro wlałeś w moje serce pragnienie życia we wspólnocie zakonnej, to ja, choć jest to trudne, postanawiam na nie odpowiedzieć".

Dlaczego wybrał Ojciec akurat jezuitów?

Jezuitów znałem od dziecka. Wychowywałem się w Starej Wsi, zaraz obok jezuickiego nowicjatu. Nie tylko znałem wielu ludzi, którzy przechodzili przez formację, ale widziałem również świetne rzeczy, które robili w życiu. W pewnym momencie stało się dla mnie jasne, że wcale nie rozstaję się z moja wielką pasją, ale zaczyna ona powoli ewoluować w nowym, jeszcze bardziej niezwykłym kierunku. Nie ma w tym żadnej przesady - tak rzeczywiście było.

Sadzenie, sianie, uprawa... W wymiarze ewangelicznym to również zadania kapłana. Czy na tym właśnie polegała ta ewolucja?

W pewnym sensie tak. Ale zanim kapłan zacznie siać Słowo Boże, sam najpierw musi się tego nauczyć. Właśnie temu służyła moja zakonna formacja. Było to prawdziwe, świadome wejście w dorosłe, stawiające wymagania życie. Ciekawe jest to, że już od samego początku, jeśli myślałem o powołaniu, to tylko w kontekście misji. Nie ukrywam, że znaczącą rolę odegrali tu dwaj kuzyni mojego taty, którzy nie tylko są jezuitami, ale również spędzili na misjach sporą część swojego życia. Pierwszy z nich to Tadeusz Nogaj, brat zakonny, który wyjechał do Zambii na 19 lat. Mój drugi krewny to ojciec Michał Szuba. On z kolei spędził na misjach 44 lata. To właśnie oni wpłynęli w największym stopniu na moje powołanie. Ich opowieści o dalekiej Afryce, budowaniu kościołów, tworzeniu misji i napotkanych osobach rozwijały we mnie niezwykłą pasję i pragnienie odkrywania tego co nieznane.

Trudno było zostawić rodzinę, znajomych i własny pomysł na życie?

Chociaż moje powołanie łączyło się z koniecznością zostawienia tych wszystkich pięknych rzeczy i najbliższych mi osób, tak naprawdę, nigdy tego nie żałowałem. Nigdy nie byłem zawiedziony, że dokonałem tak radykalnego wyboru. Było to posunięcie tak daleko idące, że nie mogli go zaakceptować nawet moi koledzy z zakonu.

W utwierdzeniu tej decyzji bardzo pomogła mi pani Ewa Węglarz, wspaniała aktorka z Teatru Szczecińskiego, moja serdeczna przyjaciółka. Pewnego razu powiedziała do mnie: "Tomek, nie martw się. To z czego zrezygnowałeś, wróci kiedyś w przyszłości, ze zdwojoną siłą. Nie bój się... Pan Bóg ci to wszystko odda". Były to prorocze słowa, które niesamowicie mnie umocniły. Dzisiaj mam z panią Ewą świetny kontakt, nawet po dwudziestu latach mojego zakonnego życia.

W jaki sposób znalazł się Ojciec na misjach? Skąd wzięła się ta wielka miłość do Afryki?

Miałem taką cichą nadzieję, że skoro jestem w zakonie misyjnym, skoro w rodzinie mam dwóch wujków misjonarzy, to w końcu sam kiedyś pojadę na misje. Choć marzyłem o wyjechaniu do Zambii, byłem otwarty na wszystkie wyzwania. Jednego byłem pewien: chociaż od samego początku miałem powołanie misyjne, nie miało dla mnie znaczenia, czy będę je realizował w Afryce, w Australii czy po prostu w Starej Wsi.

Przełożeni, wiedząc o moich pragnieniach, postanowili jednak umożliwić mi ich realizację. Po mojej "magisterce" w Nowym Jorku, przed studiami teologicznymi w Dublinie, wyjechałem na dwa miesiące do Zambii. Kiedy samolot dotknął płyty lotniska, miałem w oczach łzy. Podczas tego dwumiesięcznego pobytu po raz pierwszy dotknąłem Afryki - kontynentu, o którym marzyłem od dziecka. Odwiedziłem wszystkie, jezuickie placówki znajdujące się w Zambii. Spotkałem się z kulturą, która z jednej strony okazała się dla mnie czymś nowym, a z drugiej czymś doskonale znanym. Najważniejsze jest jednak to, że niesamowicie otwarłem się na praktyczną stronę teologii, którą juz za kilka miesięcy miałem zacząć studiować. Stało się to głównie dzięki pracy w szpitalu i w sierocińcu, a także dzięki pomocy tamtejszym jezuitom.

Jaki był pierwszy pobyt na misjach w Afryce?

W Afryce czułem się jak w domu. Spotkani ludzie, moja praca, nawet afrykański krajobraz - wszystko to było mi tak bliskie, jakbym mieszkał tam od dziecka. Był to niezwykle owocny czas. Doświadczyłem tego, o czym przed laty opowiadali moi wujkowie i utwierdziłem się w słuszności dokonanych przeze mnie wyborów.

Kiedy kilka miesięcy później leciałem do Dublina by rozpocząć studia teologiczne, wiedziałem, że prędzej czy później powrócę do mojej ukochanej Afryki...

Dalszy ciąg wywiadu z o. Tomaszem Nogajem, pracującym w Sudanie misjonarzem-leśnikiem, już za tydzień w portalu DEON.pl.

Rozmawiał Piotr Kosiarski

Tomasz Nogaj SJ - Absolwent Technikum Leśnego w Lesku. W 1994 r. wstąpił do zakonu jezuitów. Wikariusz, katecheta, rekolekcjonista i duszpasterz młodzieżowy. Jest strażakiem i kapelanem strażaków oraz myśliwym od 1999 r. Łączy swoją pasję myśliwską z życiem zakonnym i kapłańskim w Kościele. Obecnie pracuje jako misjonarz w Sudanie Południowym.


Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak leśnik został misjonarzem
Komentarze (5)
MF
man from avers
19 października 2014, 21:46
Abuna Tomek! Pamietaj, aby nikogo nie bylo przy Tobie, kto powie, ze nie warto... "Masz dyszel" i oby tak dalej!  
M
Marcela
19 października 2014, 18:55
O. Tomasz jest przewspanialaym czlowiekim. Mialam okazje byc na Mszy Sw. gdzie wyglaszal kazanie i dzielil sie jego doswiadczeniami z Sudanu. Dzikowac Bogu za takich wyjatkowych ludzi.
S
s.Klara
19 października 2014, 17:27
Ciekawy człowiek.
zasiedziały świecki
19 października 2014, 17:04
Misje... co za piękne powołanie i szansa na dojrzewanie! Odkrywać Boga w drugim człowieku i w przyrodzie, ale zupełnie innych od naszej codzienności, w której się urodziliśmy. Zazdroszczę! :D 
T
T.
19 października 2014, 15:56
Ciekawy tekst. Czekam na kolejną część :)