Jezuita o antysemickiej wypowiedzi ks. Jankowskiego
"Tym, co interesuje opinię światową, są nie takie czy inne poglądy i wypowiedzi antysemickie księdza Jankowskiego, tylko kwestia: jak reagują na te wypowiedzi Polacy"?
Na początku lat osiemdziesiątych XIX stulecia w Berlinie ksiądz Adolf Stoecker, nadworny kaznodzieja cesarski, działacz ruchu chrześcijańsko-społecznego - postać znana wówczas w protestantyzmie niemieckim - grzmiał podczas jednego ze swych kazań: "Nie spoczniemy (...), dopóki nasz naród niemiecki (...) nie powstanie, żeby zrzucić z siebie panowanie żydowskie. Kraju niemiecki, chrześcijański narodzie, napominam cię, przebudź się!". W protokole z wystąpienia księdza Stoeckera odnotowano skwapliwie, że wezwanie kaznodziei do przebudzenia się narodu zostało przyjęte "niemilknącym huraganem oklasków".
Dzisiaj wiemy, jakie demony zostały obudzone w Niemczech i w Europie, także za sprawą kaznodziejów katolickich i protestanckich w rodzaju księdza Stoeckera. Owo przebudzenie nienawiści kosztowało życie sześciu milionów Żydów, bo tyle żydowskich ofiar pochłonął antysemityzm nazistowski.
W niedzielę, 26 października 1997 roku, prałat Henryk Jankowski, proboszcz parafii św. Brygidy w Gdańsku, oświadczył między innymi, że "nie można tolerować mniejszości żydowskiej w polskim rządzie, bo naród się tego boi". Nie była to pierwsza antysemicka wypowiedź księdza prałata. Za niektóre z nich przepraszał w liście z 4 lipca 1995 roku skierowanym do swojego ordynariusza.
Sprawa księdza Jankowskiego dawno wyszła poza granice naszego kraju. Wydaje się, że i Gdańsk jest już za ciasny dla księdza prałata. Depesze agencyjne cytowały wypowiedź księdza Jankowskiego z 5 listopada 1997 roku nie skądinąd, ale z Rzymu, stolicy zachodniego chrześcijaństwa: "To, co naród polski myśli, ja powiedziałem głośno. Nie przez pomyłkę, ale z przekonaniem".
Wszystko wskazuje na to, że zainteresowanie sprawą księdza Jankowskiego na Zachodzie nie maleje, tylko rośnie. Z wielką przykrością trzeba powiedzieć, że do nazwisk Polaków i do wydarzeń z polskiej historii najnowszej, poprzez które postrzegana jest Polska, dołączył z racji swych antysemickich wystąpień "polski prałat z Gdańska" (niektórzy mają kłopoty z jego nazwiskiem).
Gdyby ksiądz prałat Jankowski jednak sądził, że zainteresowanie światowych mediów zaczyna się i kończy na jego osobie, a zatem, że stał się człowiekiem rzeczywiście sławnym, to muszę go rozczarować. Wypowiedzi antysemickie same w sobie należą do gatunku nudziarstwa ideologicznego (nudziarstwa, które jest oczywiście szalenie niebezpieczne). Z natury są ubogie intelektualnie i wyświechtane, jak wszelkie poglądy fanatyczne.
Dlaczego zatem światowe media tak bardzo interesują się sprawą księdza Jankowskiego?
Tym, co interesuje opinię światową, są nie takie czy inne poglądy i wypowiedzi antysemickie księdza Jankowskiego, tylko kwestia: jak reagują na te wypowiedzi Polacy? To jest dla międzynarodowej opinii publicznej ważne i ciekawe. I nie można mieć tego za złe światowym, a zwłaszcza zachodnim mediom. Mają do tego święte prawo.
Przecież chcemy wejść do rodziny państw europejskich. Dla krajów zachodnioeuropejskich nie jest rzeczą obojętną, z kim się wiążą. Mają one różne problemy, ale nie mają już problemu antysemityzmu, występującego w tak ostrej formie. Chorobę społeczną, której nazwa kliniczna brzmi: "antysemityzm", kraje te znają z własnego doświadczenia. Niektóre zapłaciły za nią wysoką cenę. Czy przy bezpiecznym, dostatnim stole jest im potrzebny chory partner?
Jak reagują na wystąpienia antysemickie księdza Jankowskiego Polacy? Jak sobie z tym problemem radzą?
Gdyby w którymś kraju zachodnim duchowny, ksiądz katolicki o podobnym rozgłosie co prałat Jankowski (ów rozgłos zawdzięcza on, jak sądzę, swej wierności "Solidarności" wtedy, gdy mało osób okazywało tę wierność publicznie), wystąpił z podobnymi opiniami antysemickimi, to - tak myślę - wielu ludzi dobrej woli wyszłoby na ulicę, by protestować. U nas jest to jak na razie niemożliwe. Choć wydaje się dzisiaj, że budzi się wrażliwość i solidarność społeczna, to - jak dotąd - manifestuje się ona tylko w jednym przypadku: gdy dokonany zostanie szczególnie bestialski mord.
Sądzę, że trzeba będzie w naszej ojczyźnie długo czekać, by antysemicki występek czy wypowiedź postawiły ludzi na nogi. Po tym wszystkim, czego dokonali na naszej ziemi naziści, wciąż brak społecznej świadomości, że antysemityzm ze swej natury i w każdej swej formie jest śmiercionośny, choć najczęściej nie wprost i nie od zaraz. Mści się tutaj nasza przeszłość. Kiedyś temat antysemityzmu stanowił tabu, a być patriotą - w wykładni rządzącej partii komunistycznej - znaczyło być antysyjonistą (co w praktyce równa się byciu antysemitą).
Jak jednak można się dziwić, że antysemityzm w odbiorze społecznym nie jest postrzegany jako groźne zło, skoro w przypadku księdza Jankowskiego całkowicie zawiodły wielkie ciała opiniotwórcze i autorytety moralne? Mam na myśli polityków, ludzi kultury i, niestety, Kościół.
Sprawa księdza Jankowskiego wydaje się nie interesować polityków, a już na pewno nie spędza im ona snu z powiek. Mają pełne ręce roboty: nowy sejm, nowy senat, nowy rząd, nowi wojewodowie i ich zastępcy. Lekcja z historii: to, że w naszym stuleciu młode demokracje europejskie padły, bo nie przywiązywały wagi do pełzającego faszyzmu i antysemityzmu, jest w ich świadomości czymś tak obcym i odległym jak wojny napoleońskie. Przedziwna wydaje się zwłaszcza bezczynność tych sił politycznych, które uważają Gdańsk za swoją kolebkę. To, że w opinii światowej przemienia się powoli symbolika Gdańska: z miasta, które zapoczątkowało wyzwolenie się Polski i Europy Wschodniej spod jarzma komunistycznego, ku miastu-stolicy antysemityzmu polskiego, ba, wręcz europejskiego, wydaje się do nich nie docierać. Skądinąd dziwną również rzeczą jest bierność samych gdańszczan: widocznie rok 1945 stanowi cezurę w kultywowaniu wielkich tradycji tysiącletniego grodu.
Jeśli idzie o tych, których nazywamy ludźmi kultury, to i oni również popadli w wielką niemoc. Wystąpienia antysemickie księdza Jankowskiego są, owszem, odnotowywane z oburzeniem, ale twórcom kultury daleko w tej materii do dynamizmu, który kiedyś przejawiali - by wspomnieć dawne dobre pod tym względem czasy, kiedy to w redakcji "Tygodnika Powszechnego" prawie co tydzień podpisywane były jakieś protesty zbiorowe bez oglądania się na groźbę ubeckich represji. Najwidoczniej ludzi kultury paraliżuje widok sutanny. Byłoby oczywiście całkiem źle, gdyby uważali sprawę księdza Jankowskiego za "wewnętrzne" zmartwienie Kościoła. Myliliby się wtedy srodze. Sprawa księdza Jankowskiego hańbi Polskę, każdego Polaka i Polkę, wierzących i niewierzących. Hańbi w oczach świata i, co najważniejsze, brutalizuje nas samych.
Jak radzi sobie Kościół ze sprawą księdza Jankowskiego? Prawdę mówiąc, odpowiedź na to pytanie najchętniej zostawiłbym historykom, którzy kiedyś zajmą się tą kwestią szczegółowo. Bo jak tu pisać o reakcjach biskupów - a o tym trzeba by pisać - na wypowiedzi antysemickie księdza Jankowskiego, żeby nie urazić któregoś z naszych pasterzy? Chrystus jednak przykazał nam: "Niech mowa wasza będzie tak tak, nie nie" (Mt 5,37). I tym się chcę kierować. Nie będę cytował nazwisk, choć z góry przepraszam za to, że konsument mediów nie oprze się pokusie podwiązania konkretnej wypowiedzi do konkretnej osoby.
Reakcję pasterzy na wypowiedzi antysemickie księdza Jankowskiego uszeregowałbym według czterech postaw. Jedna z nich to pobłażliwość bez granic, płynąca z niedostrzegania problemu. Bo jak inaczej ocenić wypowiedź jednego z pasterzy z 4 listopada: "Ksiądz Jankowski jest człowiekiem o specyficznym temperamencie i wypowiada się w swoim stylu, zresztą nie pierwszy raz. (...) Jest to człowiek zdolny, kochający Kościół, kochający Ojczyznę, trochę inaczej może niż inni, ale poza swoim temperamentem przecież ma ogromnie dużo walorów".
Inna postawa to kluczenie, nienazywanie rzeczy po imieniu, uciekanie się do sformułowań, których sens trudno rozgryźć, posługując się logiką arystotelesowską. Bo jak rozumieć sformułowanie, że ksiądz Jankowski "wpada w pułapki antysemityzmu"? O jakie pułapki tutaj chodzi? Kto zastawia te sidła? Jak rozumieć argumentację, że ksiądz Jankowski nie jest antysemitą, bo "spotyka się i przyjaźni z Żydami w Stanach Zjednoczonych i w Polsce, ma dobre kontakty ze wspólnotą żydowską na Wybrzeżu"?
I najbardziej sofistyczne stwierdzenie: "Gdyby nie zajmował się polityką, to na pewno nie byłby posądzany o antysemityzm". Polityka i antysemityzm to dwie całkiem różne sprawy. Antysemityzm w nauczaniu kościelnym to grzech przeciw Bogu i ludzkości. Polityka - nie. Polityka jest sztuką rządzenia się społeczności ludzkiej. Może być rzeczą "brudną", ale nie musi. Zajmowanie się polityką, nawet w przypadku księdza, zajmowanie się dla duchownego niedozwolone, nie musi owej osoby automatycznie narażać na "posądzenia o antysemityzm". Na szczęście - szczęście w nieszczęściu - nie wszyscy rozpolitykowani duchowni w Polsce są antysemitami.
Trzecia postawa, najwygodniejsza, to pozycja obserwatora z zewnątrz. Można grać wtedy na różnych rejestrach. Raz na rejestrze rzetelnej oceny ("poglądy maniakalne"), innym razem na rejestrze "wisielczego humoru". Na pytanie o kary kościelne, przewidziane przez Kodeks prawa kanonicznego za naganne wystąpienia księdza Jankowskiego, redaktor z "Życia" otrzymał od jednego z biskupów [taką oto] odpowiedź: "Od upomnienia do ćwiartowania. Ćwiartowania się już nie stosuje, ale arcybiskup gdański ma całą gamę środków przewidzianych przez prawo kościelne".
[Albo] na rejestrze, którego wolę nie komentować. W wywiadzie dla belgijskiego dziennika "Le Soir" - cytuję za prasą polską - biskup "zapytany, dlaczego Episkopat toleruje antysemickie wypowiedzi księdza Jankowskiego, które przynoszą Polsce taką szkodę za granicą, odparł: Drogi panie, nie jestem psychiatrą". Co ów dziennikarz pomyślał sobie o Kościele polskim? Warto dodać, że sprawa klasztoru oświęcimskiego wzięła swój początek od artykułu, który ukazał się właśnie w "Le Soir" w październiku 1985 roku.
Wreszcie czwarta postawa, której można się jedynie domyślać ze skąpych wypowiedzi, tu i ówdzie odnotowanych przez środki przekazu: "Wielkie cierpienie z zaistniałej sytuacji, modlitwa, pokuta. Ale te sprawy zna dokładnie tylko Bóg".
Jak należy ocenić trzy pierwsze postawy? Nie można ich nazwać inaczej jak banalizacją zła. A banalizacja zła bywa gorsza od zła samego, bo usypia sumienia i zamazuje granice między dobrem a złem. Dziwi postawa jednego z uczestników delegacji Episkopatu przed wyjazdem do Brukseli na spotkania z przedstawicielami Unii Europejskiej. Na pytanie dziennikarzy Katolickiej Agencji Informacyjnej, czy sprawa księdza Jankowskiego będzie przedmiotem rozmów w Brukseli, odpowiedział: "Nie wiem, czemu musielibyśmy o tym rozmawiać. Po co z wypowiedzi jednego z dwudziestu pięciu tysięcy polskich księży robić aferę międzynarodową? Jest to ogromna przesada, sam temat nie zasługuje na takie traktowanie".
Trudno zgodzić się z twierdzeniem, że temat antysemityzmu nie zasługuje na rozmowę na wysokim szczeblu brukselskim (jeśli odpowiadający -przy słowach "sam temat" - miał na myśli "antysemityzm"). Trudno też zgodzić się z deprecjacją jednostki. Wszystko, co dobre i złe na świecie, brało i bierze ostatecznie początek od indywidualnego sumienia. By posłużyć się przykładem kościelnym: Ariusz w IV wieku był tylko "jednym z wielu tysięcy księży", a jego poglądy, właśnie arianizm, zachwiały Kościołem, i to w całym cesarstwie rzymskim.
Istota sprawy księdza Jankowskiego tkwi w tym, że nie wszyscy biskupi przekonani są co do antysemickości wypowiedzi księdza prałata z 26 października 1997 roku (pomijam tu już jego inne podobne wypowiedzi). Owszem, skłonni są uznać ją za "polityczną", ale nie "antysemicką". Jeden z pasterzy (cytuję za Katolicką Agencją Informacyjną z 4 listopada) "podkreślił (...), że wypowiedź proboszcza św. Brygidy nie była antysemicka, lecz polityczna".
Autor tekstu odnosi się do wydarzeń drugiej połowy lat 90. w Polsce.
Skomentuj artykuł