Katecheza to nie tylko lekcja i dyskusja

(Fot. sxc.hu)
ks. Józef Augustyn SJ

Raz po raz wraca w naszym kraju kwestia zasadności nauki religii w szkołach. Ostatnio dyskutuje się o tym w kontekście orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego pozwalającego na włączanie oceny z religii do średniej. Czy jednak szkoła to miejsce najlepsze do przekazywania wiary? Warto przytoczyć w tym miejscu wywiad, który przeprowadził kilka lat temu o. Józef Augustyn z o. Janem Charytańskim - jednym z najwybitniejszych polskich katechetów. O. Charytański zmarł kilka miesięcy temu. Jego poglądy na przekazywanie wiary wciąż zachowują wielką aktualność.

Zgadzam się. Zdarza się, że rodzina nie spełnia swojego zadania. Lekcje religii prawie w 90% również nie prowadzą do osobistego doświadczenia wiary. Często zamieniają się w zwykłe dyskusje światopoglądowe. Uczniowie specjalnie wyciągają różne uboczne sprawy, czasami zaskakujące, szokujące, i narzucają je katechecie. Nie ma na lekcji atmosfery wspólnoty kościelnej. Wydaje mi się, że popełniliśmy błąd, wprowadzając katechezę do szkół, rezygnując równocześnie z działalności parafialnej na rzecz młodych.

Od razu trzeba by sobie postawić pytanie, jaką formę powinny przyjąć te spotkania parafialne, by nie były powtórką lekcji religii w szkole. Niepodważalną prawdą jednak jest, że szukający wiary potrzebują wspólnoty. Nie tworzy jej klasa i nie może stworzyć, bo jest zbyt pluralistyczna: składają się na nią przecież zarówno osoby niewierzące czy wręcz wrogie Kościołowi, jak i znikomy procent tych, którzy szukają wiary.

Na pewno tak. Poza tym ci, którzy o tym decydowali, pamiętali rok 1956, w którym miał miejsce entuzjastyczny powrót lekcji religii do szkół. Rodzice sami organizowali się do walki z kierownictwem szkół. Ja miałem do czynienia ze szkołą, której dyrekcja nie chciała słyszeć o lekcjach religii. Toczyły się dyskusje, robiono spotkania rodziców wierzących i niewierzących, aż wreszcie udało się skłonić dyrekcję do tego, że zgodziła się na katechezę, choć gdzieś na marginesie życia szkoły i poza gmachem szkolnym.

DEON.PL POLECA

Kiedy byłem prefektem w Gimnazjum im. Tadeusza Rejtana na Mokotowie w Warszawie, stosunek do katechezy wyglądał trochę inaczej. Tam z kolei przełom polityczny w 1956 roku stał się dla młodych ludzi symbolem odrodzenia narodowego. Wiązali go także z lekcjami religii, które były sprzeczne z panującym systemem. Dlatego ja nigdy nie napotykałem na niechęć ze strony uczniów. Tak wyglądało to w latach pięćdziesiątych. Jednak od tego czasu nasze społeczeństwo zmieniło się i gdy przed ponad dziesięciu laty katecheza wróciła do szkół, miało już inną mentalność. Katecheci zetknęli się w szkołach z oporem, z obojętnością lub po prostu w najlepszym wypadku ze zwykłą tolerancją. W takiej atmosferze wychowanie do życia wiary wydaje mi się bardzo mało skuteczne.

Niestety tak. Nie ma poczucia wspólnoty z Kościołem powszechnym ani z Kościołem lokalnym. Wiara, pozbawiona wymiaru eklezjalnego, staje się kwestią osobistego światopoglądu, prywatnego patrzenia na różne problemy. Taka postawa wobec religii może doprowadzić do jeszcze bardziej pogłębiającego się indywidualizmu, w którym każdy tworzy wiarę według własnego przekonania, czerpiąc z różnych źródeł. Będzie to jednak jego własna religia, a nie wiara Kościoła.

W kwestiach moralności stanowisko Kościoła odbierane jest jako bardzo restrykcyjne, ograniczające wolność człowieka. Takie patrzenie na Kościół rzutuje potem na prawdy wiary, na samo pojęcie Kościoła i na życie...

Co wobec tego należałoby robić, by to wprowadzenie w chrześcijaństwo było wprowadzeniem w życie duchowe, a nie tylko w zakres pojęć kultury chrześcijańskiej?

Wydaje mi się, że formą możliwą do przyjęcia przez Kościół i przez część młodzieży mogą być tak zwane małe grupy. Taka grupa stwarza możliwość, by każdy uczestnik czuł się u siebie i wspólnie z innymi pogłębiał swoje życie duchowe. Z istnieniem mniejszych wspólnot kościelnych związane jest jednak pewne niebezpieczeństwo: zdarza się, że pozostają one na marginesie życia Kościoła. Dlatego w ich prowadzeniu bardzo istotne jest podkreślanie związku z Kościołem powszechnym.

Członkowie takich wspólnot powinni mieć świadomość, że wszyscy należymy do większej społeczności, że potrzebujemy jej, a ona nas. Ale jak sprawić, by te małe grupy, które obok katechezy są dla młodzieży niewątpliwie cennym sposobem przekazu wiary, nie chorowały na izolacjonizm i indywidualizm? To jest trudne zadanie.

Mam wrażenie, że to się zmienia. Na Zachodzie powoli odchodzi się od przeakcentowania doświadczenia emocjonalnego. Zauważono bowiem niebezpieczeństwo związane z pluralizmem, z absolutnym subiektywizmem, dlatego coraz częściej zwraca się uwagę na zagadnienia intelektualne. Element intelektualny jest potrzebny w doświadczeniu duchowym. Człowiek z natury jest istotą myślącą i nie wystarcza mu sama intuicja, odczucie; potrzebuje też refleksji. A nie ma refleksji bez obiektywnej wiedzy, bez zrozumienia, przyjęcia pewnych pojęć.

Stało się tak dlatego, że młodzi ludzie przestali się spotykać ze swoimi rodzicami w rzeczywistości Kościoła. W tym momencie powraca często stawiane pytanie o sensowność i celowość specjalnych Mszy świętych dla dzieci i młodzieży, w których nie uczestniczą dorośli. Wokół tej sprawy ciągle toczy się dyskusja. Mnie osobiście wydaje się, że Msze święte powinny być bardziej rodzinne niż tylko młodzieżowe, że powinny próbować przerzucać pomost między starym a młodym pokoleniem.

Znowu powraca w naszej rozmowie sprawa braku eklezjalności w wychowaniu młodzieży. Życie duchowe powinno mieć wymiar eklezjalny. Nie chodzi przecież tylko o moją świętość, doskonałość, o mój charakter. Prywatne życie każdego z nas jest budowaniem wspólnoty Kościoła. My, kapłani, powinniśmy rozbudzić tę świadomości w Ludzie Bożym, bo inaczej nie będzie on rozumieć rzeczywistości Kościoła. Ostatnio modne jest stwierdzenie: Chrystus „tak”, Kościół „nie”. W tych słowach wyraźnie widać, że indywidualizm rzutuje na sposób pojmowania Kościoła i w pewnym stopniu fałszuje duchowość chrześcijańską.

Jak jednak wprowadzać w eklezjalność, kiedy media nagłaśniają różne skandale z udziałem księży czy nawet biskupów. Papież (Jan Paweł II) wyraźnie piętnuje te postawy, mówiąc o najgorszym przejawie „misterium iniquitatis”wśród księży. W młodych ludziach jest też ogromnie dużo gniewu wobec księży, wobec Kościoła.

Odpowiadając na to pytanie, warto przypomnieć, że w Kościele przez pewien czas zbytnio przerysowywano grzech w życiu człowieka. Nauczanie moralności ograniczało się do przygotowywania do spowiedzi. Wskutek tego dzisiaj słabnie w nas świadomość prawdy, że każdy jest dotknięty grzechem.

Ci, którzy oburzają się na arcybiskupa Paetza czy księży amerykańskich, zapominają o własnych problemach, z którymi nie potrafią sobie dać rady, i wymagają od nich czegoś, czego nie potrafią wymagać od siebie.

Zanika u nas świadomość, że wszyscy jesteśmy dotknięci grzechem i że życie chrześcijańskie musi być ciągłym nawracaniem się. Jeżeli tego nie ma, to pozostaje pozorne chrześcijaństwo, fałszywe samozadowolenie, które wyładowuje się w krytyce innych. Zapomina się równocześnie o wezwaniu Chrystusa, abyśmy nie sądzili innych. A osądzamy, ponieważ chcemy w jakiś sposób oczyścić siebie. To nie jest właściwa droga. Dzisiaj wielu chrześcijanom brakuje przyjęcia faktu zła, które jest w człowieku. Nie potrafią tego zaakceptować, więc odrzucają winę albo przerzucają ją na innychc Uważam, że u ludzi wierzących na pierwszym miejscu powinno pojawić się współodczuwanie z problemem danego człowieka.

Czy nie znajdujemy na niego odpowiedzi w stwierdzeniu Soboru Watykańskiego II, że Kościół jest kościołem świętym i grzeszników? Wszyscy powinniśmy mieć tego świadomość.

Zetknięcie się z teologią biblijną; nie z egzegezą, ale z teologią biblijną. Swego czasu buntowałem się przeciw niej, z czasem jednak doszedłem do wniosku, że właśnie ona pozwala odkryć głęboki sens Pisma świętego.

Na drugim miejscu umieściłbym życie liturgiczne, z jakim spotkałem się w grupie „Lumen Vitae”. Jeszcze przed reformą liturgiczną podejmowaliśmy w niej próby tworzenia liturgii wspólnotowej. Te działania skierowały moją uwagę na dokumenty soborowe i pokazały, w jaki sposób liturgia staje się źródłem życia duchowego. Owoce tego czasu zbieram do dziś: nie wyobrażam sobie, by codziennie wieczorem nie przygotować czytań dnia następnego, by nie przemyśleć ich i to nie pod tym kątem, co powiem w czasie homilii, ale z pragnieniem zrozumienia, co w tych słowach Bóg mówi do mnie i jak ja powinienem na nie odpowiedzieć. To jest rozumne, krytyczne, intelektualne zetknięcie się ze słowem Bożym. Refleksje, które zrodzą się w tym czasie, wykorzystuję w codziennym rachunku sumienia, na nich bazuje moja medytacja, moja modlitwa. Przygotowując się do Mszy świętej, na podstawie czytań układam swój wewnętrzny akt pokuty, swój akt ofiarowania, moje dziękczynienie.

Wydaje mi się, że gdybyśmy potrafili młodych ludzi otworzyć właśnie na słowo Boże odczytywane w czasie niedzielnej liturgii, zachęcić, by sami zajrzeli do Biblii, zastanowili się nad tym, co Bóg mówi do nich i jak mogą na to odpowiedzieć, byłoby to dla nich bardzo przemieniające doświadczenie.

Dobrze jest przychodzić na Mszę świętą przygotowanym przez wcześniejsze zapoznanie się z liturgią słowa i na niej budować postawy eucharystyczne.

Jako student teologii miałem okazję być słuchaczem wykładów Ojca. Bardzo cenne w nich dla mnie było przekazywanie znaczenia Tradycji. Zrozumiałem wtedy, że mądrość wynikająca z jej poznania sprawia, że współczesne niebezpieczeństwa odkrywamy jako bardzo stare nieraz błędy, które powracają, a dzisiejsze „nowości” okazują się czymś, co istniało już dawniej. Jednak obecnie nowoczesność rzuca cień na Tradycję; mówiąc „ksiądz tradycyjnyh, najczęściej myślimy „nienowoczesny”, czyli „zacofany”, „gorszy”... Tradycja jednak jest niewątpliwą wartością dla Kościoła. Jak wracać do Tradycji? Jak umiejętnie z niej korzystać?

Wydaje mi się, że współczesny człowiek może zrozumieć rolę Tradycji poprzez zapoznanie się z życiorysami wielkich postaci Kościoła, takich jak choćby Matka Teresa z Kalkuty, która wciąż fascynuje.

Czytałem niedawno bardzo ciekawą książkę pt. Męczennicy XX wieku. Kolejne rozdziały tej książki mówią o prześladowaniach za wiarę, jakie miały miejsce w XX wieku. Dla współczesnego człowieka przedstawiają one historię. Pięćdziesiąt, sześćdziesiąt, sto lat temu to przecież historia. Jednak kiedy się ją czyta, odkrywa się, że z tamtymi ludźmi coś nas łączy, że między nimi a nami istnieje pewna więź. Oni bowiem rozwiązywali problemy, które są bardzo podobne do naszych. Oczywiście pokonywali je inaczej, bo w innej sytuacji historycznej, ale łączy nas z nimi konieczność szukania rozwiązania. Nie chodzi o pokazywanie cukierkowych postaci, ale takich, o których możemy powiedzieć, że w trudnej sytuacji okazali się ludźmi i chrześcijanami. Gdy skoncentrujemy się na rzeczywistych osobach, które rozwiązywały konkretne problemy swego życia, wówczas będziemy mogli porównać swoją trudną sytuację z tą, którą oni przeżywali, i w przykładzie ich życia szukać umocnienia i wsparcia.

Dla mnie na przykład taką postacią, która mnie fascynowała od młodości, był o. Augustyn Pro – jezuita meksykański, męczennik. Poznałem jego życiorys jeszcze przed wojną w gimnazjum i pamiętam go do dziś. Wtedy jeszcze nie był beatyfikowany, ale już został wprowadzony do katechizmu. To samo muszę powiedzieć o Karolu de Foucauld. Poznałem go również jeszcze w gimnazjum. Przewrót, który się w nim dokonał, jego droga do narodów muzułmańskich były dla mnie znakiem zapytania i takim pozostawały. Czułem do niego sympatię, czułem, że jest mi bliski. Jego życie było dla mnie jednym z motywów dokonywania osobistych wyborów.

Proponowałbym katechetom, aby w kształtowaniu młodych ludzi łączyli dwie rzeczy: liturgię wypływającą z prawdziwego rozumienia Biblii i historię Kościoła w wiodących postaciach, które mogą zafascynować współczesnego człowieka. Ten element powinien być żywy także w działalności duszpasterskiej parafii na rzecz młodych.

W dobrym życiorysie świętego powinna uderzać walka o rozwiązywanie konkretnych problemów. Popatrzmy na przykład na św. Stanisława Kostkę – on trudne doświadczenia swego życia potrafił pozytywnie rozwiązać. Dla współczesnego człowieka najciekawszym problemem, z którym ten święty się mierzył, jest prawdopodobnie jego konflikt z ojcem. Dzisiaj wielu młodych ludzi, zwłaszcza chłopców, przeżywa podobne sytuacje. Trudno się dziwić. Ojciec często nie ma czasu dla syna, ponieważ poświęca się karierze do tego stopnia, że przestaje być osobą, a staje się trybikiem w maszynie sukcesu. Jeżeli młody człowiek widzi w swym ojcu właściwie tylko ten wymiar bez szukania czegoś więcej, a równocześnie w sobie odnajduje głębsze potrzeby, to odrzuca ojca i jego postawę. Podobnie było u św. Stanisława: odkrywał w sobie większe pragnienia, a ojciec chciał dla niego tylko kariery urzędniczej, kariery na dworze. Myślę, że dla młodego człowieka żywe, autentyczne przedstawienie tej postaci i sposobu, w jaki św. Stanisław poradził sobie ze swoimi problemami, byłoby bardzo pomocne.

Jest ważne, ale ta twórczość powinna wypływać z doświadczenia wspólnoty. Jeżeli nam, w grupie „Kerygmat”, udało się cokolwiek zrobić, to dlatego że pomimo różnic, drobnych konfliktów potrafiliśmy być wspólnotą. Czuliśmy to „my”, nikt nie mógł powiedzieć, że to jest tylko jego dzieło. W tej chwili trochę tego brak. Zupełnie inny wymiar ma zorganizowanie pracy przez Internet, a inny bycie razem od rannej Mszy świętej, przez wspólne posiłki, poprzez wspólne spotkania, czasami ciągnące się do późna w nocy. W naszej grupie ciągle mieliśmy świadomość, że jesteśmy razem. To, co udało się nam zrobić, osiągnęliśmy dzięki takiej atmosferze.

Życie duchowe

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Katecheza to nie tylko lekcja i dyskusja
Komentarze (23)
G
Gog
1 lutego 2010, 19:19
  II ...pomijam twój światopogląd, ......ale od razu widać że nie masz dzieci i nie wiesz co się z tym stanem wiaże.
L
LL.
1 lutego 2010, 19:02
"Religii nie powinno byc w szkolach publicznych z jednego powodu - nie sa one darmowe jak sie powszechnie sadzi, lecz wszyscy zrzucamy sie na nie z podatkow". Tu pewnie bardziej o proste skompstwo chodzi, a nie o religie.
:
:)
24 grudnia 2009, 13:00
być razem. na ile to jeszcze potrafimy? czy w dobie internetu i telewizji potrafimy być? byc razem? bo tylko byc nie wystraczy. gdybyśmy mieli tylko być - niepotrzebna byłaby rodzina - tak bardzo podkreślana w Kościele. być razem to bardzo trudne. trzeba pozwolić innym na bycie wolnym, na wolne wyrażanie poglądów i wolne działanie. wolność drugiego wielokrotnie rani. czy wtedy powinniśmy mu na to pozwolić? czy mamy nic nie mówić? bo wtedy i tak będzie nasza wina, bo to my wiecznie wzniecamy kłotnie.
L
leszek
23 grudnia 2009, 13:55
To co piszesz w wielu przypadkach jest niestety smutną prawdą. Ale ja jeszcze bym rodziny do lamusa nie odkładał. Znam środowiska, jestem w takim, gdzie formacja chrześcijańska odbywa się własnie w rodzinach. Jest Kościół domowy, neokatechumenat gdzie kładzinony jest na to szczególny nacisk. Oczywiście osoby uczestniczące w każdej innej wspólnocie (Odnowa, Oaza, WŻCh itd) też przenoszą formację swoich dzieci na rodzinę. Ależ ja też nie mam zamiaru odkładać rodziny do lamusa! Doskonale wiem że są również i zdrowe rodziny chrześcijańskie, w których dzieci prawidłowo wzrastają w wierze. Wiem również, że różne wspólnoty religijne wspierają rodziców w ich zadaniach rodzicielskich. Ale, tak jak pisałem, zdrowi dobrze się mają i nie potrzebują lekarza, więc nie o nich pisałem. Chodziło mi o to, że ci z tych rodzin które nie dały im odpowiedniego wychowania i formacji religijnej, właśnie ci potrzebują pomocy, bo oni sami nie odnajdą drogi do żadnej wspólnoty, i dla nich właśnie lekcje religii są jedną z nielicznych szans. {quote] I jak słusznie napisałeś lekcje religii jako nadrzędny cel miały formację. I w jakiś sposób ona się tam odbywała. Bo rzeczywiście, przygotowanie do I Komunii, bierzmowanie jest tez formacją. Ja zrobiłem rozróżnienie tylko w odniesieniu do koncepcji o. Charatyńskiego OK, rozumiem.
Jurek
23 grudnia 2009, 10:02
To co piszesz w wielu przypadkach jest niestety smutną prawdą. Ale ja jeszcze bym rodziny do lamusa nie odkładał. Znam środowiska, jestem w takim, gdzie formacja chrześcijańska odbywa się własnie w rodzinach. Jest Kościół domowy, neokatechumenat gdzie kładzinony jest na to szczególny nacisk. Oczywiście osoby uczestniczące w każdej innej wspólnocie (Odnowa, Oaza, WŻCh itd) też przenoszą formację swoich dzieci na rodzinę. I jak słusznie napisałeś lekcje religii jako nadrzędny cel miały formację. I w jakiś sposób ona się tam odbywała. Bo rzeczywiście, przygotowanie do I Komunii, bierzmowanie jest tez formacją. Ja zrobiłem rozróżnienie tylko w odniesieniu do koncepcji o. Charatyńskiego
L
leszek
22 grudnia 2009, 23:48
(...) Aby trafić do jakiejś wspólnoty funkcjonującej w Kościele to trzeba najpierw chcieć się nawracać, trzeba najpierw być chrześcijaninem.(...) Chrześcijainem stajemy się przede wszystkim w rodzinie. Jak sam napisałeś na katechezę przychodzą przede wszystkim wierzący, a ateiści po to aby narozrabiać. I w mojej ocenie religia nigdy takiej funkcji nie spełniała.  Służyła rzeczywiście pogłębieniu wiedzy religijnej, przygotowywała do I Komuniii i do bierzmowania. To nie mn nic wspólnego z tym o czym bardzo trafnie pisze o. Charatyński. Wspólnota jest rzeczywistym miejscem formacji. I dlatego też napisałem Ci, że katecheza nie mogła takiej funkcji spełniac bo nie tworzyła wspólnot. Wszystkie wspólnoty funkcjonowały i funkcjonują po za lekcjami religii. Owszem, miejscem formacji jest wspólnota, tyle że może ona być różnie rozumiana, mniej lub bardziej formalnie. Kiedyś rzeczywiście rodzina stanowiła wspólnotę w której odbywała się formacja. Ale już od dość dawna rodzina zaczęła pozbywać się swoich obowiązków i przerzucać je na różne instytucje. Tak stalo się również z wychowywaniem i formacją. Nigdy nie słyszałeś stwierdzenia/zarzutu: jak was ta szkoła wychowuje?!? nigdy nie słyszałeś: czego was ten ksiądz na religii uczy?!? Rodzice czują się coraz mniej kompetentni i coraz bardziej przeciążeni więc pozbywają się swoich obowiązków oddając je fachowcom od wychowywania i formacji. Lekcje religii NIGDY nie służyły wyłącznie przekazywaniu wiedzy i ZAWSZE miały jako nadrzędny cel formację. Przekaz wiedzy zawsze był podporządkowany formacji! Oczywiście nie mogę ręczyć za każdego katechetę/księdza że tak robił, ale zawsze było to wbijane do głów przyszłym katechetom: najpierw formacja! informacja ma być narzędziem formacji! Samo przygotowywanie do I Komunii czy Bierzmowania wiązało się właśnie z formacją, a formułki itp były jedynie jednym ze środków tej formacji! To o czym pisze o.Charatyński to coraz bardziej dojrzewający problem. Gdy religię wprowadzono do szkół okazało się że autorytet sutanny dla wielu nie istnieje. Księża przyzwyczajeni do monologów ex cathedra stracili grunt pod nogami. I pojawiło się pytanie czy to ma być kolejna lekcja ze zwykłym przekazem wiedzy i ocenami czy jednak miejsce formacji nie podlegającej ocenom szkolnym. Owszem, może to być przedmiot z ocenami i z maturą. Ale co z formacją?!? Jaka ta młodzież jest taka jest, ale jest! Nawet jak przychodzą na religię bo im kazali to jest to szansa na dotarcie do nich. I dla wielu z nich innej już nie będzie! Zdrowi nie potrzebują lekarza - ci z wiarą znajdą sobie miejsce w Kościele, swoją formację... Ale chorzy potrzebują lekarza... oni sami nie przyjdą ani do Odnowy ani do Oazy ani do Neokatechumenatu...
L
leszek
22 grudnia 2009, 23:21
Niestety Leszku ale lekcje religii są zazwyczaj w środku, bo trudno ułożyć plan żeby zawsze każda klasa miała tę konkretną lekcję na początku czy końcu. Oczywiście, że nie złosliwie, po prostu plan układa się trudno. Że plan układa się trudno i że się nie da tak aby wszyscy mieli na początku lub końcu to wg mnie oczywiste. Ale skoro to wymieniałaś to odebrałem to nie jako stwierdzenie obiektywnego faktu ale jako subiektywny zarzut - przepraszam Cię za to. Co do zapisywania się na religię to nie wiem, czy to problem zapisać dziecko na zajęcia dodatkowe- na tańce i plastykę da radę, a na religii obowiązuje odwrotnie- wypisywanie się. Nie wiem czy dobrze zrozumiałeś co do zabierania danych do parafii. Nieuczęszczający na religię (niewierzący zazwyczaj) nie zyczą sobie często aby ksiądz zbierał ich dane- trudno Ci zrozumeć? Mnie wcale. Uważsz, że to nierealne- dla rodziców niewierzących, którzy usiłowali udowadniać, że to nie oni mają się wypisyć i oddawać księdzu oświadczenia- całkiem realne. Nie całkiem się zrozumieliśmy (wzajemnie). Stosowne rozporządzenie MEN mówi jednoznacznie: należy zapisać dziecko gdy się chce aby chodziło; nie ma mowy o żadnym wypisywaniu gdy się nie chce aby chodziło. I żadna siła nie jest w stanie zmusić rodzica aby wypisywał dziecko z lekcji religii! Tylko rodzic musi mieć odwagę aby się postawić! A wiem, że tak naprawdę to nawet nie bardzo musi się stawiać, wystarczy jak stwierdzi, że go to nie interesuje i nie będzie nic pisał. W ostateczności może siegnąć do źródeł i albo poprosić o rozporządzenie albo samemu znaleźć w inetrnecie i im podetknąć. To szkoła (czasem też niestety ksiądz) upiera się przy wypisywaniu się bo chce mieć druk RWD (ratuj własną d***) że gdyby dziecku coś się stało to przecież rodzic wypisał i wziął odpowiedzialność. A z tym noszeniem danych do parafii to nie jestem pewien o co Ci chodzi. Za jak najbardziej właściwe uważam że przekaże nazwiska nie chodzących. Jak figurują w księgach parafialnych jako katolicy to sobie jakoś odnotuje że ten jego katolicyzm jest wątpliwy, a jak nie figurują jako katolicy to przecież nie będzie prowadził jeszcze dokumentacji ateistów! Ja nie twierdziłem że dziwię sie temu że mają obiekcje co do zbierania tych danych. Przecież potem przy kolędzie ksiądz bedzie wypominał jak wychowują dzieci że nie chodzą na religię, a jak będą chcieli zostać chrzestnymi itp to też będzie im robił problemy. Całkiem rozumiem ich obiekcje, tyle że uważam zbieranie tych danych za pożądane! A co do dyskomfotu większości- ja miałam religię w kościele i nie odczuwałam tego jako dyskomfort-wręcz przeciwnie. Aby porównywać to wpierw należałoby doświadczyć obu wariantów, a to trochę mało prawdopodobne. Ale jednak pamiętam że religia w kościele była dla mnie dyskomfortem. Musiałem po powrocie ze szkoły jeszcze chodzić do kościoła, nie zawsze w dogodnym czasie, a większość roku w okolicach nieprzyjemnego parku. Nie rozumiesz dlaczego nie jest sprawiedliwe, że część dzieci ma dodatkową okazję do zdobycia oceny do średniej?- teraz to ja nie rozumiem. Jak to: część dzieci ma dodatkową okazję?!? Przecież wszyscy mają taką okazję! Wszyscy mogą się zapisać! Jeden z księży opowiadał mi nawet że na jego lekcje religii przychodziła dziweczyna będąca Świadkiem Jehowy! Wiesz, myślę że to szukanie dziury w całym, i na siłe szukanie zarzutów, raz się twierdzi że biedne dzieci muszą chodzić choć nie chcą ale są zmuszane a innym razem się twierdzi że biedne dzieci chciałby mieć dodatkową okazję by zdobyć ocenę do średniej a nie mają takiej mozliwości... to w końcu jak to jest?!? A ciekawe czy różni niepełnosprawni pozwalniani z WF (na stałe lub okresowo) nie zaczną skarżyć się do Trybunału, że skoro są zwolnieni z WF to nie mogą zdobyć dodaktowej oceny do średniej więc należy zakazać w szkole WF... Wiesz, myślę że to jest mylenie pojęć u samego źródła... Sprawiedliwie to nie znaczy wszyscy to samo i po równo, a jak ktoś jeden czegoś nie może to zakazać reszcie... A co do etyki, to w różnych szkołach jest różnie ale na pewno nie jest tak,że jedynym problemem jest brak chętnych. Wtedy nikt nie zaskarżałby do Trybunału tej sprawy ze średnią bo nie byłoby podstaw. Każdy chętny miałby szansę. Nie wiem czy jedynym, ale zasadniczym problemem jest brak chętnych. Tylko w jednej znanej mi szkole jest wystaczająca (znikoma - ok. 2-3% uczniów) ilość chętnych i etyka się odbywa, a w pozostałych, choć jest nauczyciel to etyki nie ma właśnie z braku chętnych. A więc każdy szanse ma tyle że nie chce korzystać, a co najwyżej gardłuje aby katolikom zlikwidować religię skoro on nie chodzi na etykę. A to zaskarżanie do Trybunału nie ma nic wspólnego z realiami. To kwestia polityczna. Są ugrupowania którym religia w szkole jest solą w oku ze względów ideologicznych. Nie myśl,że szkoły martwią się ze religia w środku i trzeba zapewnić opiekę. Świetlica szkolna i tak jest a w przedszkolu dzieci są wyprowadzane do młodszej grupy. Nikt nie martwi się zbytnio co takie dzieci robią- tyle że mają zapewnioną jakąś przechowalnię. Martwią, martwią, to tylko tak wygląda, że nie. Szkoła ma obowiązek zapewnić opiekę i bezpieczeństwo. I gdyby coś się dziecku stało to mieliby poważne problemy. I dlatego się martwią i szukają różnych rozwiązań (łącznie z wypisywaniem z religii). Tyle że nie ma na to żadnych środków więc cobi to tak jak potrafi, robi tak jak widać. A przez trzy dni kiedy są rekolekcje  cała szkoła idzie do kościoła- pewnie też mogą się przechować w świetlicy..  Te rekolekcje to kompletna paranoja i porażka :-( To tak jak kiedyś z pochodem pierwszomajowym. Co z tego że bezpieczeństwo na pochodzie/rekolekcjach ma obowiązek zapewnić organizator czyli PZPR/Kosciól. Zapędza się do tego różnymi metodami nauczycieli :-(
Jurek
22 grudnia 2009, 23:14
(...) Aby trafić do jakiejś wspólnoty funkcjonującej w Kościele to trzeba najpierw chcieć się nawracać, trzeba najpierw być chrześcijaninem.(...) Chrześcijainem stajemy się przede wszystkim w rodzinie. Jak sam napisałeś na katechezę przychodzą przede wszystkim wierzący, a ateiści po to aby narozrabiać. I w mojej ocenie religia nigdy takiej funkcji nie spełniała.  Służyła rzeczywiście pogłębieniu wiedzy religijnej, przygotowywała do I Komuniii i do bierzmowania. To nie mn nic wspólnego z tym o czym bardzo trafnie pisze o. Charatyński. Wspólnota jest rzeczywistym miejscem formacji. I dlatego też napisałem Ci, że katecheza nie mogła takiej funkcji spełniac bo nie tworzyła wspólnot. Wszystkie wspólnoty funkcjonowały i funkcjonują po za lekcjami religii.
E
emily
22 grudnia 2009, 22:26
Niestety Leszku ale lekcje religii są zazwyczaj w środku, bo trudno ułożyć plan żeby zawsze każda klasa miała tę konkretną lekcję na początku czy końcu. Oczywiście, że nie złosliwie, po prostu plan układa się trudno. Co do zapisywania się na religię to nie wiem, czy to problem zapisać dziecko na zajęcia dodatkowe- na tańce i plastykę da radę, a na religii obowiązuje odwrotnie- wypisywanie się. Nie wiem czy dobrze zrozumiałeś co do zabierania danych do parafii. Nieuczęszczający na religię (niewierzący zazwyczaj) nie zyczą sobie często aby ksiądz zbierał ich dane- trudno Ci zrozumeć? Mnie wcale. Uważsz, że to nierealne- dla rodziców niewierzących, którzy usiłowali udowadniać, że to nie oni mają się wypisyć i oddawać księdzu oświadczenia- całkiem realne. A co do dyskomfotu większości- ja miałam religię w kościele i nie odczuwałam tego jako dyskomfort-wręcz przeciwnie. Nie rozumiesz dlaczego nie jest sprawiedliwe, że część dzieci ma dodatkową okazję do zdobycia oceny do średniej?- teraz to ja nie rozumiem. A co do etyki, to w różnych szkołach jest różnie ale na pewno nie jest tak,że jedynym problemem jest brak chętnych. Wtedy nikt nie zaskarżałby do Trybunału tej sprawy ze średnią bo nie byłoby podstaw. Każdy chętny miałby szansę. Nie myśl,że szkoły martwią się ze religia w środku i trzeba zapewnić opiekę. Świetlica szkolna i tak jest a w przedszkolu dzieci są wyprowadzane do młodszej grupy. Nikt nie martwi się zbytnio co takie dzieci robią- tyle że mają zapewnioną jakąś przechowalnię. A przez trzy dni kiedy są rekolekcje  cała szkoła idzie do kościoła- pewnie też mogą się przechować w świetlicy.. 
L
leszek
22 grudnia 2009, 22:13
leszek, powstrzymam się od złośliwości i napiszę tylko, że chyba nie wiesz na czym polega formacja.  Dowodem na to są też Twoje słowa gdy piszesz: A wpierw mają kilkanaście lat życia w trakcie których mogą co najwyżej trafiaćna lekcje religii. Już w szkole podstawowej mozna trafić np. do grup ministranckich. Taka oferta rokrocznie pojawia się w parafiach. Trzeba tylko chcieć. W okresie średniej szkoły oferta ta jest znacznie szersza. Więc nie pisz mi, że się mylę i jak to podkreśliłeś podwójnie. Nie zrozumiałeś mnie, niezbyt jasno napisałem, napiszę jeszcze raz, szerzej. Aby trafić do jakiejś wspólnoty funkcjonującej w Kościele to trzeba najpierw chcieć się nawracać, trzeba najpierw być chrześcijaninem. Dopóki nie jest się chrześcijaninem to te wspólnoty mogą sobie istnieć, a nie będzie się miało potrzeby do nich przychodzić, będzie wystarczało tzw chrześcijaństwo niedzielne, czyli (w miarę) co tygodniowa msza św. oraz święcenie jajek na wielkanoc. I jedyną okazją do obudzenia się i nawrócenia może okazać się lekcja religii. To że od małego można być ministrantem niczego nie zmienia, bo jak sam przyznałeś, wpierw trzeba CHCIEĆ! A co do tego że się mylisz podwójnie to podtrzymuję to. Tyle że weź sobie jeszcze raz przeczytaj do czego to napisałem. Pierwszy raz mylisz się twierdząc że tego nie pamiętam, a drugi raz mylisz się twierdząc, że nie było żadnej formacji. Cieszę się, że wycofałeś się ze swojego stwierdzenia, że ateista to z zasady wróg Kościoła Powtarzam jeszcze raz: ateista, wręcz wróg Kościoła. Ponownie dokładnie zacytowałem. Czyli: ateista, ale niekoniecznie wróg Kościoła lub ateista, wręcz wróg Koscioła. A więc nie musiałem się wycofywać ze swojego stwierdzenia bo nigdy nie twierdziłem że ateista to z zasady wróg Kościoła. To Ty to tak opacznie zrozumiałeś. Szkoda jednak że w swoim zacietrzewieniu przypisujesz mi złą wolę. Być może na tym polega Twój problem, że jak ktoś Ci zaoponuje to widocznie musi być uosobieniem zła...
Jurek
22 grudnia 2009, 21:44
leszek, powstrzymam się od złośliwości i napiszę tylko, że chyba nie wiesz na czym polega formacja.  Dowodem na to są też Twoje słowa gdy piszesz: A wpierw mają kilkanaście lat życia w trakcie których mogą co najwyżej trafiaćna lekcje religii. Już w szkole podstawowej mozna trafić np. do grup ministranckich. Taka oferta rokrocznie pojawia się w parafiach. Trzeba tylko chcieć. W okresie średniej szkoły oferta ta jest znacznie szersza. Więc nie pisz mi, że się mylę i jak to podkreśliłeś podwójnie. Cieszę się, że wycofałeś się ze swojego stwierdzenia, że ateista to z zasady wróg Kościoła
L
leszek
22 grudnia 2009, 21:10
leszek, Ty tego nie pamietasz, ale lekcje religii, które odbywały sie po za szkołą miały taki sam charakter jak dzisiejsze w szkole. Też trzeba było poznać podstawowe prawdy wiary i nie było żadnej formacji. Znowuż zmuszony jestem stwierdzić, że kompletnie nie rozumiem JurskuS co jest podstawą do tych Twoich ciągle powracajacych wypowiedzi w stylu: "ty tego nie wiesz (albo nie pamiętasz), ale...". Ty nie pokazujesz że coś jest nieprawdą, Ty nie przekonujesz co jest prawdą, Ty objawiasz mądrość starszego i pamiętającego, mądrość nie podlegającą żadnej dyskusji bo to TY wiesz i pamiętasz, a ja przecież nie pamiętam i nie wiem... A ponieważ co i rusz kwestionuję tę Twoją mądrość to zapewne dlatego tak na mnie reagujesz... Ale mylisz się, doskonale pamiętam te czasy. A mylisz się podwójnie, bo oprócz przekazywania wiedzy była również i formacja. Było nawet wręcz odwrotnie, bo choć był oczywiscie również przekaz wiedzy, to formacja była zawsze priorytetem. Idea, o której mówi o. Charatyński jest bardzo dobra, ale można ją realizować niezależnie od lekcji religi i jest ona powszechnie dostępna. Mówię o wspólnotach, które funkcjonują w KK. Ale tu nie chodziło o to jakie idee ma o.Charatyński i gdzie je realizować lecz o relacje pomiędzy lekcjami religii a wychowywaniem religinym. Owszem, wspólnoty które funkcjonują w KK mogą pełnić przeróżne funkcje. Ale wpierw chrześcijanie muszą do nich trafić. A wpierw mają kilkanaście lat życia w trakcie których mogą co najwyżej trafiaćna lekcje religii. Znowu zostanę posądzony o teorię spiskową, ale wg mojej oceny (no chyba mogę ją mieć) tym, którzy najgłośniej krzyczą, żeby wyprowadzić religię ze szkół wcale nie zalezy na poprawie jakości katechizacji. Biorąc pod uwagę to że najgłośniej o wyprowadzeniu religii ze szkół krzyczą ateiści oczywiście masz rację. Ale podejrzewam, że o zupełnie co innego Ci chodziło, i że chciałeś w ten sposób zdyskredytować tych wszystkich którzy uważają że religia w szkołach jest błędem. Oczywiście możesz mieć swoją ocenę. Ale ja powiem Ci tak... Wprowadzenie religii do szkół odbierałem z mieszanymi uczuciami, bo to niby powrót do dawnej normalności ale już wtedy obawiałem się (jak się potem okazało - słusznie) tego co się z tym wiąże. Ówczesne opinie księży były raczej w tonie bezkrytycznego tryumfalizmu, i tylko jeden z księży powiedział mi że to wielki błąd i Kościółł za to zapłaci ogromną cenę. A opinie jakie dziś spotykam są niejednoznaczne... bo niby są za religią w szkołach, ale tęsknią za religią poza szkołą... A tak na marginesie. Nie widze w ateiście wroga Kościoła co nie znaczy, że wśród nich nie ma takich. To zupełnie tak jak i ja :-) Napisałem przecież wyraźnie: ateista, wręcz wróg Koscioła. A więc ateista to niekoniecznie wróg, bo może być ateista, ale może być wręcz ateista będący wrogiem. W kwesti czy religia ma być w szkole czy nie zdaję się na mądrość ludzi kościoła - tych świeckich i duchownych Ja też :-)
L
leszek
22 grudnia 2009, 20:27
Leszku, niby masz rację, ale.... W szkołach i przedszkolach moich dzieci (a było ich sporo) nigdy nie było zapisów i deklaracji kto chodzi na religię. Odwrotnie, to ci, którzy nie chodzą musieli przyjść i napisać oświadczenie, że nie będą chodzili a ksądz zabierał te deklaracje z ich danymi do parafii. Nigdy katecheza nie była na początku czy końcu zajęć ale zawsze w środku. Emily, albo jest przymus albo nie ma przymusu... nie ma tak, niby mam rację a nie mam racji! Owszem, różnie bywa technicznie organizowane zapisywanie na religię, i często bywa niestety tak jak mówisz. Ale jak na religię chodzą wszyscy lub prawie wszyscy to wcale nie dziwi mnie to, że zamiast od wszystkich żądać zapisywania się, prosi się o oświadczenia że ktoś ewentualnie nie chce chodzić. Gdyby ksiądz zabierał te deklaracje z danymi do parafii to byłbym pełen podziwu dla takiego księdza, że też mu się chciało. Bo choć uważam że powinien być taki przekaz aby w parafii wiedzieli, to wydaje mi się to mało realne. Ale z tym że religia była w planie zawsze w środku to musiałaś mieć wyjątkowy traf, bo to wręcz nierealne technicznie. A już napewno układający plan nie kombinował jak tu zatruć życie nie chodzącym na religię. Dla szkoły to kłopot (zajęcie niechodzących i zapewnienie im bezpieczeństwa) więc wręcz stara się aby to były pierwsze lub ostatnie lekcje! Być może powiesz i Ty i inni, że tak jest OK, bo przecież my to większość. Ja, chociaż sama jestem zadowolona, że dzieci mają religię w szkole, rozumiem, że dla innych to duży dyskomfort. Wydaje mi się, że powinniśmy brać to pod uwagę, że inne dzieciaki nawet te które są w mniejszości mają prawo czuć się w szkole dobrze. Nie uważam że skoro NAM jest dobrze to jest OK. Ale daleki byłbym od tego aby przytłaczająca większość robiła sobie duzy dyskomfort (jak to nazywasz) tylko dlatego aby zdecydowana mniejszość miała duzy komfort. Uważasz inaczej? Oczywiście zgadzam się z tym, że wszystkie dzieciaki, nawet te które są w mniejszości, mają prawo czuć się w szkole dobrze! Ale czy w związku z tym postulowałabyś aby dzieciaki zdecydowanej wiekszości czuły się w szkole źle?!? Nie dziwie się rodzicom, że w tej sytuacji zapisują dzieci na religię wbrew sobie, obawiając się napiętnowania ze strony rówieśników. Wiesz... kiedyś część dzieci nie chodziła na religię obawiając się napiętnowania rodziców w pracy... Ale większość chodziła, niezależnie od tego jakie to miało reperkusje dla ich rodzin... Teraz  tak samo... część dzieci nie chodzi, a część chodzi bo nie chce mieć żadnych dolegliwości... Co do lekcji innych religii to sam wiesz doskonale, że nie da rady zebrać w jednej szkole odpowiednio dużej grupy. Możliwe jest również łączenie grup z różnych szkół. Jeżeli tylko byliby chętni. Ale chętnych NIE MA... Rozumiem, że brak odpowiednio licznych grup czy konieczność łączenia grup to kłopot. Ale nie dajmy się zwariować! Katolicy nie mogą mieć religii w szkole bo będzie im za dobrze?!? Będą mieli lepiej niż inni?!? Bo inne wyznania nie są zainteresowane tym?!? Jak nie chcą to nie nie korzystają, ale niech nie zachowują się jak pies ogrodnika... A co do etyki, to zawsze były jakieś problemy, mało gdzie jest prowadzona. Początkowo etyka była rzadkością ze względu na brak kadry. Ale aktualnie kadra już jest, tyle że chętnych nie ma! Uczniowie wolą mieć wolne! Zresztą gdyby była dostępna w  każdej szkole to może dzieci, które chodzą bez przkeonania na religię chodziłyby na etykę i byłoby wiadomo jakie jest zapotrzebowanie na religię w rzeczywistości. Obecność etyki nic nie zmienia! Stosunek do religii pozostaje taki sam! Część uczniów chodzi bo chce, a część bo im rodzice kazali. Bywają jeszcze tacy którzy chodzą wyłącznie po to aby rozkładać zajęcia. Ale nikt nie rezygnuje z religii bo chce chodzić na etykę, to już raczej chodzą i na religię i na etykę... albo na nic nie chodzą... A w sytuacji kiedy dzieci mają jeden przedmiot więcej, aby zdobyć ocenę do średniej, to trudno mi uwierzyć, że tak mało osób widzi w tym niesprawiedliwość. [/quot] Tu Ciebie nie rozumiem... Jaka niesprawiedliwość?
E
emily
22 grudnia 2009, 19:43
Religia w szkołach NIE JEST przymusowa. Nikt nikogo nie zmusza do chodzenia na lekcje religii. Aby mieć lekcje religii wpierw należy zadeklarować swoją chęć uczestniczenia w lekcjach religii. I to bynajmniej nie tylko lekci religii katolickiej, bo zgodnie z obowiązującym prawem, jeżeli pojawi się odpowiednio duża grupa osób pragnąca mieć lekcje z jakiejś religii to szkoła ma obowiązek te lekcje zorganizować. Leszku, niby masz rację, ale.... W szkołach i przedszkolach moich dzieci (a było ich sporo) nigdy nie było zapisów i deklaracji kto chodzi na religię. Odwrotnie, to ci, którzy nie chodzą musieli przyjść i napisać oświadczenie, że nie będą chodzili a ksądz zabierał te deklaracje z ich danymi do parafii. Nigdy katecheza nie była na początku czy końcu zajęć ale zawsze w środku. Być może powiesz i Ty i inni, że tak jest OK, bo przecież my to większość. Ja, chociaż sama jestem zadowolona, że dzieci mają religię w szkole, rozumiem, że dla innych to duży dyskomfort. Wydaje mi się, że powinniśmy brać to pod uwagę, że inne dzieciaki nawet te które są w mniejszości mają prawo czuć się w szkole dobrze. Nie dziwie się rodzicom, że w tej sytuacji zapisują dzieci na religię wbrew sobie, obawiając się napiętnowania ze strony rówieśników. Co do lekcji innych religii to sam wiesz doskonale, że nie da rady zebrać w jednej szkole odpowiednio dużej grupy. A co do etyki, to zawsze były jakieś problemy, mało gdzie jest prowadzona. Zresztą gdyby była dostępna w  każdej szkole to może dzieci, które chodzą bez przkeonania na religię chodziłyby na etykę i byłoby wiadomo jakie jest zapotrzebowanie na religię w rzeczywistości. A w sytuacji kiedy dzieci mają jeden przedmiot więcej, aby zdobyć ocenę do średniej, to trudno mi uwierzyć, że tak mało osób widzi w tym niesprawiedliwość.
Jurek
22 grudnia 2009, 19:15
leszek, Ty tego nie pamietasz, ale lekcje religii, które odbywały sie po za szkołą miały taki sam charakter jak dzisiejsze w szkole. Też trzeba było poznać podstawowe prawdy wiary i nie było żadnej formacji. Idea, o której mówi o. Charatyński jest bardzo dobra, ale można ją realizować niezależnie od lekcji religi i jest ona powszechnie dostępna. Mówię o wspólnotach, które funkcjonują w KK. Znowu zostanę posądzony o teorię spiskową, ale wg mojej oceny (no chyba mogę ją mieć) tym, którzy najgłośniej krzyczą, żeby wyprowadzić religię ze szkół wcale nie zalezy na poprawie jakości katechizacji. A tak na marginesie. Nie widze w ateiście wroga Kościoła co nie znaczy, że wśród nich nie ma takich. W kwesti czy religia ma być w szkole czy nie zdaję się na mądrość ludzi kościoła - tych świeckich i duchownych
L
leszek
22 grudnia 2009, 17:03
[...] Ale problem niewątpliwie  jest. Jaką formę powinna mieć katecheza? Oczywiście podstawowe prawdy wiary muszą być podane, bo to przeciez katecheza. Ale dalej otwiera się szerokie pole dialogu z młodzieżą, które dobry duszpasterz potrafi wykorzystać. Poruszasz zasadniczy problem ale chyba nie całkiem świadomie... Piszesz że lekcje religii to przecież katecheza... a to wcale nie takie jasne i oczywiste... W duzym uproszczeniu pytanie brzmi czy lekcje religii to przekaz wiedzy czy formacja... Jeżeli to przekaz wiedzy to oceny i możliwość zdawania matury są całkiem logiczne. Ale w takim razie równie dobrze oceny celujące mógłby mieć ateista, wręcz wróg Kościoła... A jeżeli to jednak pewna formacja to nijak ona nie kwalifikuje się do stawiania ocen i do zdawania matury, bo albo formowany/wychowywany ma wiarę albo jej nie ma... Problem w tym, że w teorii zakłada się że na lekcje religii przychodzą wierzący, i że pogłębiają oni swoją wiarę oraz pogłębiają wiedzę religijną. Ale w praktyce, na lekcje przychodzą też poganie, osoby które nie mają ochoty ale im rodzice każą. A katecheta miota się pomiędzy zachowaniem w spokoju tych którzy przyszli odreagować na katechecie swoje frustracje, a formacją tych którzy rzeczywiście wierzą...
L
leszek
22 grudnia 2009, 16:52
[...] Nalezy rowniez pamietac, i jest to szczegolnie widoczne dzis po wielu latach przymusowej religii w szkolach, ze jak sie komus narzuca swiatopoglad to jest on aktywnie zwalczany. Jak cos jest przymusowe to nie moze byc dobre prawda? Stad taka agresja wspolczesnej mlodziezy w kierunku religii. Pozatym wiadomo o co chodzi w konkordacie - kasa i wladza, z "misja" ma to malo wspolnego. Agnostyku, widać że nie masz pojęcia o co chodzi, a tylko Ci się wydaje że wiesz... Religia w szkołach NIE JEST przymusowa. Nikt nikogo nie zmusza do chodzenia na lekcje religii. Aby mieć lekcje religii wpierw należy zadeklarować swoją chęć uczestniczenia w lekcjach religii. I to bynajmniej nie tylko lekci religii katolickiej, bo zgodnie z obowiązującym prawem, jeżeli pojawi się odpowiednio duża grupa osób pragnąca mieć lekcje z jakiejś religii to szkoła ma obowiązek te lekcje zorganizować.
R
r.kozuchowski
21 grudnia 2009, 13:08
Praca z młodzieżą jest trudna. Katecheta, czy jakikolwiek inny nauczyciel, jeśli nie ma w samym sobie entuzjazmu, nie zachęci wielu,a zdegustuje rzesze młodych ludzi. Kto nie ma w sobie wewnętrznego "ognia" i rozpędu Jana Chciciela, nie pociągnie do Boga innych. Moim zdaniem katechetą nie powinna być ugłaskana pani Pańciąa, czy apodyktyczny pan Panek, tylko pełen impetu i emanujący wewnętrzną radością i ogromnym opanowaniem Przyjaciel Młodzieży. Katecheta ciągle narzekający na młodzież, powinien zadaś samemu sobie pytanie, czy to jego powołanie, czy jego kariera jedynie. Łatwiej zmienić katechetę niż młodzież. Oczywiście są braki w obsadzie, bo i od nie tak dawna trwa nauczanie religii w szkole. Stąd i matematyka bywa nudna, albo bywa wspaniale nauczanym przedmiotem. Jednak na początku potrzeba jest się zaprzyjaźnić z młodzieżą, to powinna być podstawa edukacji katechetów, gdyż temu komu zaufasz, tego posłuchasz. To moje osobiste zdanie.
Jurek
21 grudnia 2009, 12:08
Moi synowie nie ściągali, więc jest to jakieś uogólnienie. Ale problem niewątpliwie  jest. Jaką formę powinna mieć katecheza? Oczywiście podstawowe prawdy wiary muszą być podane, bo to przeciez katecheza. Ale dalej otwiera się szerokie pole dialogu z młodzieżą, które dobry duszpasterz potrafi wykorzystać.
MC
MATKA CHRZESTNA
21 grudnia 2009, 11:17
Wiecie co mnie uderzyło? Uczniowie ściągają na sprawdzianach ze znajomości fundamentalnych zasad chrześcijaństwa, dostają 6-kę na świadectwie, a ich stosunek do Boga i postępowanie w rzeczywistości to jakaś odwrotność, zatem może przydałoby się otwarcie księży i katechetów na metody stososwane przez Kapitana z filmu"Stowarzyszenie Umarłych Poetów"?  Pokaż swoją twarz,nie bój się Prawdy, oszukasz wszystkich,ale nie Boga- CZY TY TO WIDZISZ ???
Jurek
21 grudnia 2009, 09:50
agnostyku, ja uczyłem się religii po za szkołą (bardzo dobrze to wspominam), moje dzieci uczyły się w szkole i też bardzo dobrze. I jako katolik nie mam nic przeciwko nauczania religii w szkole. Ale bolą mnie takie argumenty jakie prztaczasz. Póki co w Polsce mamy zdecydowaną wiekszośc katolików i dlaczego prawa większosci mają byc łamane dla praw mniejszości? Jakoś ten fakt wszystkim umyka. I nie oszukujmy się. Nie chodzi tutaj o żadne prawa mniejszości czy większości tylko o walkę z Chrystusem i Jego Kościołem. Ale to juz gorzej brzmi - prawda?
R
r.kożuchowski
21 grudnia 2009, 08:17
Problem jest fundamentalny. Mam dwójkę dzieci i wiem, że to są dzieci Boga, ja w tym tylko uczestniczę. Zostanę przez Boga rozliczony za opiekę nad Jego dziećmi. To leży u podstawy konfliktu. Próżność mówi- To moje dziećko. Pokora odpowiada- To jest dziecko Boga. Złamanie 1 Przykazania jest także wtedy, kiedy rodzić swoją rolę w opiece nad dzickiem przedkłada nad Rolę Boga. Rodzić wyrzuca wtedy z serca miłość, jest "ślepy" na potrzeby dziecka i realizuje własne prywatne potrzeby. Dziecko jest wtedy "przedmiotem" nie podmiotem. Ludzie coraz bardziej stają się "bogami" stąd i zanika miłość w rodzinach. To jeden z powodów agresji i buntu młodych ludzi. Jeśli popjawi się wtedy u młodego człowieka "ateizm", to jeszcze można intelektualnie rozmawiać. Jeśli zaś agnostycyzm, to wtedy jest tragedia. Zapamiętać jedno należy:" Żaden rodzić sam z siebie życia swemu dziecku nie daje, tylko uczestniczy w Bożym Dziele." To jest przyczyna choroby naszych czasów w relacjach rodziców z dziećmi. Inne to tylko skutki. Takie jest moje osobiste zdanie.
A
agnostyk
21 grudnia 2009, 07:31
Religii nie powinno byc w szkolach publicznych z jednego powodu - nie sa one darmowe jak sie powszechnie sadzi, lecz wszyscy zrzucamy sie na nie z podatkow. Jak wiadomo kazdy ma jakis poglad na religie, nie kazdy wyznaje taka sama, wiec nie nalezy oczekiwac ze wszyscy beda zadowoleni ze zmusza sie ich do placenia na cos czego nie chca. Problemu nie byloby gdyby system nauki byl prywatny od pocztku do konca - wtedy rodzice posylaja dzieci do takiej szkoly jaka sobie sami wybiora - czy to katolicka, zydowska, muzulmanska czy swiecka - ich sprawa, problemu by nie bylo. Nalezy rowniez pamietac, i jest to szczegolnie widoczne dzis po wielu latach przymusowej religii w szkolach, ze jak sie komus narzuca swiatopoglad to jest on aktywnie zwalczany. Jak cos jest przymusowe to nie moze byc dobre prawda? Stad taka agresja wspolczesnej mlodziezy w kierunku religii. Pozatym wiadomo o co chodzi w konkordacie - kasa i wladza, z "misja" ma to malo wspolnego.