Kościół powszechny jak nigdy - misje w Chinach
Z księdzem profesorem Janem Górskim, kierownikiem Zakładu Misjologii i Teologii Religii Uniwersytetu Śląskiego i prezesem Stowarzyszenia Misjologów Polskich, rozmawia Leszek Gęsiak SJ
Księże Profesorze, może na początku o misjologii. Misje kojarzą się nam zwykle z pracą liniową, bezpośrednią, pośród biednych, wśród prymitywnych, zacofanych kultur wymagających ewangelizacji podstawowej. Czym się zajmuje misjologia jako nauka?
Misjologia powstała na początku dwudziestego wieku w Niemczech, po takich wydarzeniach, jak Katholikentag we Wrocławiu w roku 1909, kiedy katoliccy świeccy wystąpili do władz kościelnych i państwowych o wprowadzenie tej nowej nauki na uniwersytety. Za ojca misjologii uznaje się katolickiego księdza Józefa Schmidlina, historyka, profesora Uniwersytetu w Münster, który – zaznaczmy – zginął w obozie koncentracyjnym, zamęczony przez własnych rodaków. Powołał on pierwszą katedrę misjologii na Uniwersytecie w Münster, argumentując w pismach i podaniach do rządu, że misjologia będzie służyć kolonizacji. Sprytny ten zabieg pozwolił na wprowadzenie misjologii na wyższe uczelnie, był to bowiem czas rozkwitu kolonializmu.
Trochę te początki ciążą misjologii, od samego początku boryka się ona z utożsamieniem z działalnością charytatywną. Sam ksiądz nawet użył tutaj słowa “kultury prymitywne i zacofane”. Nie wolno używać takiej retoryki, bo tego typu kultury możemy znaleźć nawet na obrzeżach naszych miast. Musimy popatrzeć na sprawę z punktu widzenia kultur starych, w stosunku do których chrześcijaństwo jest stosunkowo młode. Tak więc, od samego początku na terenie misjologii powstał spór o cel misji. Ukształtowały się dwie szkoły: jedna skupiona wokół uniwersytetu w Münster, reprezentowana przez wspomnianego już Schmidlina, która mówiła, że celem misji jest głoszenie Ewangelii, oraz druga, powstała w środowisku uniwersytetu w Louvain, akcentująca zakładanie Kościoła ze strukturą sakramentalną i hierarchiczną. Polemika była bardzo ostra; znalazła oddźwięk również w międzywojennej Polsce podczas Kongresu Eucharystycznego w Poznaniu, gdzie wystąpili przedstawiciele obu szkół. Trzeba przy tym zaznaczyć, że zaprosili ich studenci wydziałów świeckich uniwersytetu, żeby posłuchać wykładów z teologii. Z tych kręgów wywodzi się między innymi pani doktor Wanda Błeńska, znana misjonarka, opiekunka trędowatych.
Obie wojny światowe przerwały te ożywione dyskusje. Wzrosło znaczenie szkoły belgijskiej, bo niemiecka została rozbita. Po II wojnie powrócono do tych kwestii: na Soborze Watykańskiego II praktycznie do ostatniego dnia dyskutowano na tematy misyjne. Wpływ na to miała sytuacja polityczna, głównie dekolonizacja Afryki. System kolonialny runął i trzeba było na nowo zdefiniować misje. Nierzadko misjonarze europejscy opuszczali swe misje, za to wśród ojców soborowych pojawili się biskupi afrykańscy, latynoscy i azjatyccy. W ożywionej dyskusji na nowo dały o sobie znać dwie szkoły. Mamy tego ślad w Dekrecie o działalności misyjnej Kościoła Ad gentes, który łączy te dwa kierunki, ucząc, iż misje to specjalne przedsięwzięcia, dzięki którym posłani przez Kościół głosiciele Dobrej Nowiny, idą na cały świat, podejmując zadanie głoszenia Ewangelii i zakładania Kościoła wśród ludów i grup społecznych jeszcze nie wierzących w Chrystusa. Mamy więc tutaj dwa równorzędne cele misji: głoszenie Ewangelii i zakładanie Kościoła.
Po Soborze Watykańskim II nastąpił znaczny rozwój misjologii. Ponadto, zauważono sytuacje nie ujęte w dekrecie misyjnym. Stąd pierwszy synod biskupów poświęcony został ewangelizacji. Adhortacja apostolska Pawła VI Evangelii nuntiandi rozszerza pole misyjne. Misje to nie tylko działalność wśród tych, którzy jeszcze nie znają Chrystusa. Trzeba również podejmować działalność misyjną wśród tych, którzy już w Niego nie wierzą. Jan Paweł II pod wpływem swoich licznych podróży i kontaktów z krajami Trzeciego świata w 1990 roku wydał encyklikę Redemptoris missio, która jeszcze bardziej tę kwestię poszerza. Mówi wyraźnie o nowej ewangelizacji czy reewangelizacji. Kościół jest z natury misyjny, czyli wszędzie dostrzega potrzebę głoszenia Ewangelii. Ojciec Święty przestrzega przy tym, żebyśmy pod wpływem nowej ewangelizacji nie zaniedbali misji w sensie ścisłym. Z ponad sześciu miliardów ludzkości chrześcijanie stanowią wszak tylko 2 miliardy (w tym miliard to katolicy). To jest też ciekawe, że nie potrafimy przekroczyć tych 33 procent ogółu.
Znaczy to, że wciąż liczne są na świecie obszary, które w rozumieniu tej definicji nazwalibyśmy obszarami misyjnymi. Czy można by jakoś geograficznie usytuować te najważniejsze miejsca zainteresowania Kościoła?
Najważniejsza jest w dalszym ciągu Afryka, ale coraz bardziej też do głosu dochodzi Azja. Niedawno uczestniczyłem w I Kongresie Misyjnym Kościoła Azji, gdzie zaprezentowano szeroką perspektywę ewangelizacji. Przede wszystkim obecni tam byli misjonarze i biskupi krajów zdominowanych przez islam. Byli biskupi z Afganistanu, z Iraku, z Pakistanu, a także z krajów Azji Centralnej do niedawna wchodzących w skład ZSRR, jak: Kazachstan, Kirgizja, Uzbekistan, Tadżykistan (nawet miałem okazję głosić wykłady na ten temat dla duchowieństwa Kazachstanu). Tu otwiera się nowe pole działania…
No i wreszcie kraj stanowiący niejako klucz do Azji, czyli Chiny. Kościół od wieków podejmował próby dotarcia do Chin – od pierwszej misji nestoriańskiej, poprzez metropolię w Pekinie, w XIII wieku czy wreszcie słynne misje jezuickie.
Kolejnym polem misyjnym jest Ameryka Południowa. Choć liczbowo Kościół Ameryki Łacińskiej przedstawia się fantastycznie – większość tamtejszej ludności to katolicy – niemniej istnieją zaszłości historyczne w kwestii metody zastosowanej po odkryciu Ameryki: chrystianizacji bez ewangelizacji. Skutki tego widać po dzień dzisiejszy.
No właśnie, na przestrzeni wieków zmieniały się metody ewangelizowania. Jakimi metodami ewangelizuje się dzisiaj?
Jan Paweł II w Redemptoris missio przestrzega, żebyśmy nie uciekali od słowa “nawrócenie”. Nawracanie może się kojarzyć z przymuszaniem, ale w istocie jest to proces osobisty. Rola Kościoła i rola misjonarza polega na pokazaniu człowiekowi drogi i towarzyszeniu mu na niej. Ważny jest element świadectwa. Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy nie można by ewangelizować przy pomocy dostępnych dzisiaj mediów, na przykład łącz elektronicznych czy innych tego typu. Chodziło o trudno dostępne tereny Azji Centralnej czy Syberii. Odpowiedź brzmi: można, ale tylko do pewnego momentu. W końcu bowiem potrzebne jest spotkanie i świadectwo. Nic tego nie zastąpi. Musimy na własne oczy zobaczyć krzyż w życiu świadka, na przykład misjonarza żyjącego w koszmarnych warunkach (mogłem się o tym przekonać w Azji, gdzie misjonarzom brakuje dosłownie wszystkiego). Ale przez to dają oni wyraźne świadectwo.
Istnieje obiegowa teoria, że chrześcijaństwo zniszczyło stare kultury. Wręcz przeciwnie! Wiele kultur Ameryki Łacińskiej uratowało się dzięki chrześcijaństwu. Na przykład, tam, gdzie byli misjonarze, zachował się język, bo zaraz go kodyfikowali przy pomocy alfabetu. Wiele z tych kultur i cywilizacji upadło przed nastaniem chrześcijaństwa. Na przykład takie Machu Picchu, święte miasto Inków, zostało odkryte dopiero w dwudziestym wieku, całkowicie zarośnięte przez dżunglę – konkwistadorzy w ogóle tam nie dotarli. Czy Piramida Słońca, Teotihuacan w Meksyku – Indianie, którzy ją zbudowali pewnego dnia zostawili całe miasto i odeszli. Nikt nie wie dlaczego. Wielkie miasta upadały przed przyjściem Corteza i jego następców. Ponadto, pamiętajmy że był to czas tak zwanej misji patronackiej między rokiem 1493 – słynne donatio Alexandrina, kiedy papież Aleksander podzielił świat na dwie strefy wpływów (wszystko na zachód od tej linii miało być hiszpańskie, na wschód – portugalskie) – a rokiem 1622, kiedy powołano Kongregację do spraw Rozkrzewiania Wiary, (dzisiaj Kongregacja Ewangelizacji Narodów), która przejęła sprawy misji, czyli papież na nowo przejął sprawy misji. Tak więc w kwestii nawracania pogan można mieć pretensje jedynie o okres 1493-1622, bo tamte misje prowadziła władza świecka powodowana innymi celami – gospodarczymi czy militarnymi – a krzyż i Ewangelia służyły jedynie jako narzędzia do ich realizacji.
Wspomniał Ksiądz Profesor, iż krajem misyjnym są również Chiny. Jak wygląda specyfika misji chińskiej dzisiaj? Jak dzisiaj rozumieć głoszenie Ewangelii w tamtym, szczególnym kontekście kulturowo-politycznym?
To jest ciekawa sprawa. Do Chin przyjeżdżają tylko nieliczni misjonarze spoza Chińskiej Republiki Ludowej. Natomiast istnieje tam bardzo dobrze rozwinięty Kościół katolicki, tylko że podzielony na tak zwany Kościół “patriotyczny” i Kościół podziemny. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że często w strukturach Kościoła “patriotycznego” działa Kościół wierny Stolicy Apostolskiej. Wielu biskupów chińskich nawiązało kontakty i dzisiaj podział ów nie jest już taki jednoznaczny. To bardzo delikatna sprawa. Kiedy raz zapytałem jednego księdza czy jest z Kościoła “patriotycznego”, oburzył się. Odpowiedział: Tu jest jeden Kościół. Dlaczego wy, Europejczycy, tak to określacie?
Należy stwierdzić, że próby wchodzenia chrześcijaństwa do Chin kończyły się niestety niepowodzeniami. Najpierw była misja nestoriańska, która szybko się zakończyła, chociaż sama idea chrześcijaństwa już pozostała. Następnie w wyniku podróży, zwłaszcza franciszkanów i dominikanów, po tak zwanym Jedwabnym Szlaku, w Pekinie powstało biskupstwo i dosyć gęsta sieć misyjna. Przełomowym momentem było dotarcie jezuitów w XVI wieku, szczególnie wybitna jest postać Mateusza Ricciego SJ. To absolutny fenomen – z jednej strony znał doskonale teologię, a z drugiej strony był wszechstronnie wykształconym astronomem i matematykiem. Nie tylko doskonale poznał język chiński i filozofię chińską, ale starał się przy pomocy pojęć filozofii chińskiej przekazać chrześcijańską teologię. Sam też zaadoptował pewne formy chińskie wiedząc, że ewangelizacja Chin musi się rozpocząć od ewangelizacji dworu cesarskiego. A żeby tam dotrzeć, trzeba przyjąć ich styl życia, on sam więc przywdział strój mandaryna. Wyobraźmy sobie w XVI wieku duchownego ubranego inaczej niż w tradycyjną sutannę. Nawet dziś taki obraz by szokował. Przyjął też niektóre tamtejsze zwyczaje, zapraszał intelektualistów i sam był zapraszany. Cesarzowi ofiarował prezenty przywiezione z Europy – zegar, nowa mapę świata, gdzie oprócz Chin, które cały czas uważały się za najważniejsze miejsce na ziemi, zaznaczono inne kraje. Niestety brutalny kres tej świetnej metodzie, bliskiej już sukcesu, położyły spory międzyzakonne – przeciw jezuitom wystąpili franciszkanie z dominikanami; zbiegło się to wkrótce z potępieniem – bullą Ex singularis z roku 1742 – rytów chińskich jako z natury swej i istoty po wsze czasy złych, no i kasacją zakonu.
Tak zakończył się proces inkulturacji. Potrzeba było dopiero Jana Pawła II, żeby zrehabilitowano Mateusza Ricciego i pionierów inkulturacji. Żeby na nowo ukazano teologiczną podstawę inkulturacji – wcielenie Jezusa Chrystusa.
W XIX wieku do Chin zawitała kolonizacja. Wielką rolę odegrały tu systemy wychowawcze różnych zakonów, mające na celu europeizowanie młodych Chińczyków. Dzieci i młodzież zabierano z domów i w bursach czy internatach przerabiano ich na Europejczyków. Nawiasem mówiąc większość biura politycznego chińskiej partii komunistycznej stanowili wychowankowie takich szkół – tak bywa, że sami wychowujemy przyszłych naszych egzekutorów. Tak czy owak, metoda ta spotkała się z niechęcią Chińczyków, bo nie dostrzegała walorów miejscowej kultury, filozofii i religii. Potrzeba naprawdę dużo czasu, żeby to zrozumieć. Później Kościół chiński znalazł się w sytuacji prześladowań i zrodził licznych męczenników. Po opuszczeniu Chin przez misjonarzy zagranicznych na początku lat pięćdziesiątych Kościół tamtejszy znalazł się w izolacji, co jednak wcale nie oznacza, że przestał być Kościołem katolickim. Wielu biskupów, kapłanów, zakonników i świeckich spędziło wiele lat w więzieniach i obozach pracy, wielu zmarło. Kościół ten budzi wielki szacunek. Obecnie natomiast seminaria są przepełnione, na świeckich wydziałach różnych uniwersytetów wykłada się teologię i chrześcijaństwo, dlatego że istnieje przekonanie, iż aby utrzymywać kontakty z Europą i prowadzić z nią interesy, trzeba znać religię, którą się Europa posługuje – chrześcijaństwo.
Czyżby zatem – paradoksalnie – Chiny uprawiały inkulturację wobec krajów zachodnich?
No właśnie, to jest zaskakujące, że znają chrześcijaństwo, nie będąc chrześcijanami. I odnoszą się doń z szacunkiem. Tylko nie mogą pojąć, dlaczego centrum Kościoła jest w Rzymie i dlaczego papież ma decydować o terytorium jakiejś diecezji w Chinach czy o kandydacie na biskupa. Tego nie potrafią zaakceptować i tu się rodzi problem w dialogu.
Ale Chiny rozwijały się zawsze – o czym zresztą Ksiądz Profesor wspomniał – w poczuciu stanowienia centrum świata. Odgrodziły się słynnym murem nie tylko po to, żeby zło nie wchodziło do środka, ale także aby dobra kultury chińskiej nie opuszczały terytorium Chin. Czy dzisiaj również odczuwamy tę izolację kulturową Państwa Środka od reszty świata?
Dzisiaj to my jesteśmy wyizolowani poza ich kulturą. Pamiętam, w jednym chińskim miasteczku liczącym milion mieszkańców – to są u nich niezbyt wielkie miasta – pewien menadżer mnie pyta, kiedy zacznę się uczyć chińskiego. Mówię, że nie przypuszczam, żebym się kiedykolwiek nauczył. Błąd – odpowiada – najwięcej ludzi na świecie mówi po chińsku.
Zauważmy ponadto niesamowitą ekspansję towarów chińskich na rynkach całego świata. Niemal wszystko pochodzi z Chin. Zauważmy ich niesłychany rozwój gospodarczy. Oczywiście znajdziemy regiony zapomniane, zapuszczone, znajdziemy biednych ludzi, ale takie regiony znajdziemy w każdym kraju. W Chinach jednak uderzają wielkie centra, olbrzymie banki, wielki przedsiębiorstwa, międzynarodowe firmy. No i myślę, że olimpiada daje szansę nowego spojrzenia na Chiny, również przez pryzmat chrześcijaństwa. Myślę, że kiedy Chińczycy zapraszają wszystkich, dlaczego – przy okazji, a może przede wszystkim – nie ma zaistnieć ożywienie życia religijnego, ożywienie chrześcijaństwa.
Ksiądz był w Chinach i poznał życie tamtejszych ludzi. Czy przeciętnemu obywatelowi Chińskiej Republiki Ludowej trudno być katolikiem?
Na pewno niełatwo. Być Chińczykiem znaczy żyć w tamtejszej cywilizacji, w tamtejszej kulturze. Jest to wszak jedyna cywilizacja, która przetrwała w sposób nienaruszony od starożytności – sześć tysięcy lat. A chrześcijaństwo ma zaledwie dwa tysiące lat, no to jak nie patrzeć na nie z dystansem? Zaraz więc rodzi się u Chińczyka dylemat, czy aby nie zdradza własnej kultury i cywilizacji.
Ten problem był już kiedyś rozważany – na przykład w XVII wieku w Japonii – czy można być równocześnie Japończykiem i chrześcijaninem. Już wtedy Stolica Apostolska wydawała zgodę na świętowanie różnych tradycyjnych świąt lokalnych, żeby tamtejsi chrześcijanie nie zostali posądzeni o wrogie nastawienie do własnego narodu i własnej kultury. To jest bardzo delikatna sprawa, stąd potrzeba badań teologicznych, religioznawczych, kulturoznawczych, aby stwierdzić, czy dane święto bądź dany zwyczaj nie stoją w sprzeczności z Ewangelią. Często bowiem wcale nie są one złe, a wręcz przeciwnie – mogą pewne wartości podkreślić. My też obchodzimy święta narodowe i rozmaite rocznice, i potrafimy to pogodzić. Coraz mniej jest już, na szczęście, narzucania europejskiego stylu.
Ksiądz Profesor, poza piastowaniem funkcji kierownika Zakładu Misjologii i Teologii Religii Uniwersytetu Śląskiego, jest też członkiem wielu organizacji misyjnych, prezesem Stowarzyszenia Misjologów Polskich, a także konsultorem Komisji Misyjnej Episkopatu Polski oraz delegatem biskupa ds. misji w archidiecezji katowickiej i konsultorem Kongregacji Ewangelizacji Narodów. Jak widać, ma Ksiądz Profesor niezwykle duże doświadczenie w tej dziedzinie. Jakie zadania na polu animacji ducha misyjnego w dzisiejszym społeczeństwie stoją przed organizacjami katolickimi?
Przede wszystkim takie, żeby misji nie postrzegano jako jakiegoś egzotycznego hobby, bo tak się je często jeszcze dziś pojmuje, żeby wokół misjonarza nie wytwarzano atmosfery heroiczności i walki z przeciwnościami, bo to jest normalny wymiar życia Kościoła i normalny wymiar naszej wiary. Po prostu, takiego Kościoła chciał Jezus Chrystus i my na mocy sakramentu Chrztu i Bierzmowania mamy być Jego świadkami.
Misjologia nie jest jakimś dodatkiem do teologii. Na szczęście misjologia się rozwija i ma coraz więcej osiągnięć. Nie uciekamy też przed prowadzeniem badań mających na celu nie tylko upowszechnianie dokumentów Kościoła, ale ukazywanie, jak to nauczenie realizować w konkretnym życiu na terenach misyjnych. Znaczenie misjologii wrasta również z tego powodu, że nie można już dzisiaj wykładać teologii tylko z punktu widzenia dorobku europejskiego. Istnieje przecież olbrzymia literatura teologów katolickich Ameryki Łacińskiej, Azji czy Afryki – nieraz praktycznie nieznana. Kościół jest dzisiaj – jak nigdy przedtem – Kościołem Powszechnym, światowym, obecnym we wszystkich zakątkach globu. Powszechność Kościoła to już nie przenośnia. Papież w ciągu stu czterech swych pielgrzymek przewędrował cały świat i my musimy jakoś za tym nadążyć, abyśmy nie zamykali horyzontu refleksji do naszych tylko problemów.
Bardzo się cieszę, że w Katowicach zostało powołane Stowarzyszenie Misjologów Polskich. Konferencja Episkopatu Polski właśnie zatwierdziła nasz statut. Coraz wyraźniej dostrzegamy potrzebę współpracy w celu animacji misyjnej, a przede wszystkim – promocji misjologii w ramach studiów teologicznych na uczelniach świeckich i w seminariach duchownych. To bardzo obiecujące, misjologię mamy wszak na wielu uniwersytetach, na przykład w Warszawie, w Lublinie, w Opolu i w Katowicach.
Skomentuj artykuł