Ks. Boniecki: wystarczył wirus, żeby ksiądz przestał być potrzebny
„Czas, w którym się znaleźliśmy, można wiec potraktować jak kuracje z klerykalizmu. Nagle się okazało, ze ksiądz nie jest nam niezbędnie potrzebny do zbawienia. (...) co będzie, jak to się skończy?” - pyta redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”.
W obszernym wywiadzie opublikowanym w ostatnim numerze „Tygodnika Powszechnego”, ks. Adam Boniecki dzieli się swoimi refleksjami w czasie pandemii.
Ks. Boniecki zauważa, że początek epidemii i decyzja o ograniczeniu ilości wiernych w trakcie nabożeństw w kościele wywołała w nim pytania o to, czy ksiądz będzie jeszcze potrzebny po epidemii. „Po chwili przyszła kolejna: skoro jeszcze dwa tygodnie temu byłem potrzebny, to pewnie i teraz jestem. Jedną z naszych mszy transmitowanych z bazyliki św. Floriana obejrzało prawie osiemset osób. Tylu w naszym kościele jeszcze nigdy nie było. Gdyby przyszli, nie zmieściliby się” – zauważa Boniecki.
Transmisja mszy „w niewidzialnej łączności z tymi, którzy w swoich domach się łączą przez internet” przypomina o samotności prezbitera przy ołtarzu. Ona z kolei jest szczególnie przeżywana. „W pustym pomieszczeniu, bez innych uczestników odczuwam wspólnotę z Kościołem, ze wszystkimi mszami, które na świecie się w tym momencie odprawiają. Nie jestem w centrum, bo jestem sam. Wtedy nie ma innego centrum poza Jezusem”.
Samotność jest doświadczeniem codziennym, które towarzyszy wielu osobom, nie tylko księżom. Istotne są także reakcje na bieżące problemy. „Na poziomie lokalnych wspólnot powinno się myśleć o najsłabszych. Natychmiast tworzyć bezpieczne przestrzenie dla osób, które są ofiarami przemocy – a ona w czasie narodowej kwarantanny straszliwie przybrała na sile. Ofiary skazane na przebywanie non stop z oprawcami nie mogą wezwać pomocy, nie mają dokąd uciec. Może gdzieś taką bezpieczną przestrzenią może być plebania albo dom parafialny? Ci, którzy nimi zarządzają, mówią dużo o wspólnocie. A wspólnota wymaga tworzenia ratunkowych struktur" – podkreśla redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”.
Osobnym, wstrząsającym zjawiskiem, jest anonimowość osób zmarłych w trakcie epidemii. „Codziennie słyszymy komunikaty o liczbie zmarłych. Jeszcze się dają objąć wyobraźnią, jednak jest coś przejmującego w sprowadzaniu tych śmierci do liczb. Jakbyśmy mówili o inwentarzu. Jakby tylko to było ważne, czy liczba ofiar wzrasta, czy maleje. Wymienia się czasem wiek i choroby towarzyszące. A przecież ci ludzie ze swoimi chorobami towarzyszącymi pewnie mogliby żyć jeszcze długo. Okrutne jest to sprowadzanie człowieka do statystyki. Przecież to był czyjś ojciec, matka, zostali jego bliscy” – zauważa ks. Boniecki.
Epidemia wpływa także na oblicze Kościoła. Zdaniem ks. Bonieckiego obecna sytuacja ukazuje wyraźnie, że duchowni przez lata koncentrowali się na „budowaniu fasady”, a nie budowie Kościoła z „żywych kamieni”. Świadectwem takiego myślenia są trwające trudności z myśleniem o obecności w kościele, albo dostępności do sakramentów.
„A teraz możemy spojrzeć na to, co dotąd robiliśmy. Ile wkładaliśmy wysiłku w to, żeby ludzie chodzili na niedzielne msze. Ile razy liczyliśmy rozdane komunie i na ich podstawie szacowaliśmy religijność Polaków. Na ogół nie informowaliśmy wiernych, że poniedziałek wielkanocny nie jest «świętem obowiązującym». Chcieliśmy, żeby ludzie przyszli do kościoła, nieważne, czy z potrzeby serca, czy z obowiązku. Teraz zachęcamy, by w niedzielę włączyli telewizor z mszą, żałowali za grzechy w samotności, przyjęli duchową komunię. Ten czas może nam pomóc uświadomić sobie, że komunia sakramentalna jest w istocie komunią duchową i w ogóle bardziej docenić wymiar duchowy. Oczywiście bez wpadania w przesadę” – podkreśla duchowny i dodaje, że nasze myślenie o katolicyzmie zdominowała obrzędowość, która „ma niewiele wspólnego z wiarą”.
„Czy praktykujący katolik to ten, który chodzi co niedziele do kościoła, co najmniej raz w roku przyjmuje komunie, wziął ślub i ochrzcił dzieci? Z Ewangelii wynika, ze kryterium katolickości to pójście za Chrystusem, naśladowanie Chrystusa. Praktyki maja być w tym pomocą. Niestety, zaczęliśmy z nich korzystać w sposób magiczny” – przyznaje Boniecki.
Obecny czas paradoksalnie pomaga jednak niezwykłemu odżyciu wiary. Wierni stworzyli Kościół domowy, zacieśnili siły małych wspólnot. „Przypominamy sobie, że zanim wybudowaliśmy świątynie, chrześcijanie spotykali się w mniejszych wspólnotach, często rodzinnych i przyjacielskich. Że być może te wspólnoty mogły na siebie bardziej liczyć. Były prawdziwsze?”.
„Czas, w którym się znaleźliśmy, można wiec potraktować jak kuracje z klerykalizmu. Nagle się okazało, ze ksiądz nie jest nam niezbędnie potrzebny do zbawienia. Co więcej, ze niektórzy księża nie są nam do niczego potrzebni w sferze «posługi słowa» – jak się lubi nazywać to, co mówią. Bo po prostu nie maja nic do powiedzenia. Zastanawiam się nad tym doświadczeniem, krótkotrwałym jeszcze: co będzie, jak to się skończy?” – pyta ksiądz Boniecki.
Skomentuj artykuł