List matki do księdza
Odważę się! Zadedykuję ten tekst kapłanom. Dlaczego? Zwyczajnie mi żal, widząc kapłańskie zagubienie i kompletne niezrozumienie w oczach rodziców.
Zawsze chciałam włożyć gołąbka pokoju między rodziców umęczonych liturgią z maluchem, a księżmi, którzy zastanawiają się, jak reagować na biegające po kościele brzdące. Do napisania tego artykułu przekonały mnie komentarze pod moimi tekstami, w którym ludzie utyskiwali, że księża nic nie robią dla dzieci.
Drogi Księże!
Słyszał ksiądz może narzekania rodziców, że nic nie robi, by maluchom uprzyjemnić czas w kościele? O takie:
- nie urządził jeszcze ksiądz pokoju zabaw przy zakrystii!
- nie oddzielił ksiądz kaplicy dźwiękoszczelną szybą!
- nie kupił ksiądz kredek!
Powiem księdzu - i dobrze, że ksiądz tego nie zrobił! Kompletnie proszę się nie przejmować.
Jezus nie rozdawał cukierków, lecz dzieci błogosławił. Nie może ksiądz być pluszowym misiem rzucającym po mszy świętej łakociami. Nie musi się ksiądz wzbijać na wyżyny pomysłowości, by kilkulatkom zaserwować wesołe kazanie. Poważnie! I piszę to ja, matka czwórki dzieci.
Z pokorą przyznaję, że do powyższych słów musiałam dojrzeć i zrozumieć, że to ja i mąż jesteśmy odpowiedzialni za wychowanie dzieci do świętości. Nikt inny. Trochę mi to czasu zajęło, więc mam zrozumienie dla roszczeniowych komentarzy. Podobnie myślałam przy pierwszym dziecku. Nie ośmieliłabym się pisać tych słów, gdybym z dziećmi ciężko nad wychowaniem w wierze nie pracowała.
Dlaczego rodzice narzekają?
Powód dla tego jest chyba jeden. Rodzice przyprowadzając dziecko do kościoła, biorą ze sobą całe swoje życie, cały swój świat, cały swój sens istnienia. W tym małym człowieku jest wszystko, co posiadają! Najcenniejszy skarb.
Rodzice zwyczajnie pragną, by ktoś to zauważył. Mają w sobie naturalną chęć, by po ludzku doceniono ich starania - by ksiądz też dostrzegł ten mały cud, który oni przynieśli lub przyprowadzili ze sobą do kościoła.
Sądzę, że postulaty o uatrakcyjnienie dzieciom mszy świętej są tak naprawdę tylko niemym błaganiem o to, by zauważono maluchy w kościele. Przyprowadzić je tam i wytrzymać z nimi godzinę, to naprawdę nie lada wyzwanie. Szczególnie jeśli kolejna noc z rzędu jest nieprzespana i nerwy są na postronku. Marzy się człowiekowi, by ktoś pomógł. Odrobinę. Choćby dobrym słowem.
Kiedy matka lub ojciec słyszy od księdza, że niepotrzebnie dziecko przytargał do kościoła - to trudny moment. Szczególnie dla rodzica, który wierzy, że jego wysiłek ma sens i znaczenie. Z roku na rok takich ojców i matek jest coraz mniej. Proszę spojrzeć na kościoły Europy Zachodniej. Tam dzieci nie ma prawie wcale.
Warto na dziecko patrzeć jak na skarb. Skarb rodziców i skarb dla Kościoła.
Tak! Ksiądz może pomóc
Jak ksiądz może pomóc rodzicowi? Zwyczajnie dostrzegając dziecko. Niech ksiądz będzie sobą i z życzliwością robi, to co serce dyktuje. Św. Jan Paweł II na pewno pokieruje.
Nieliczni księża błogosławią maluchy, gdy ich rodzice przystępują do Komunii Świętej. Inni czasem, idąc po składce, pogłaszczą dziecko po głowie, lub obdarzą uśmiechem. Z własnego doświadczenia powiem, że gest taki potrafi sprawić, że łobuziak już do końca mszy świętej będzie grzeczny. Serio, taki gest działa cuda! (choć przyznaję wrzask po błogosławieństwie też mi się słyszeć raz udało).
Ryzykuje ksiądz. To fakt. Rodzice dostrzegają jednak kapłańskie starania. Nie wszyscy? Też prawda. Czy to jednak powód, żeby się poddawać?
Mój najmłodszy syn przed laty nieustannie machał celebransowi. Jeden z księży znalazł sposób, by dyskretnie mu odmachiwać. Nikt poza synem tego nie dostrzegał. Działo się to prawie dziesięć lat temu. Ów ksiądz zapomniał o jego istnieniu. Dziecko jednak wciąż pamięta i modli się za tego kapłana.
Niewiarygodne? A może normalne?
Sama modlę się za ks. Józefa Guzdka, biskupa polowego Wojska Polskiego. Kiedyś, wiele lat temu, gdy w mojej parafii był wikarym, powiedział mi tylko: "Cieszę się bąbelku, że przyszłaś do Pana Jezusa". Pamiętam moją radość dziecka do dziś. Modlitwę ksiądz biskup ma ode mnie zapewnioną do końca mych dni.
Niewiarygodne jest to, jak mało dzieciom trzeba. Kilka lat temu ksiądz na roratach rozdawał nagrody. Gdy wyczytał imię mojego średniego syna, wówczas kilkulatka, ten poszedł, uściskał rękę księdzu i przeszczęśliwy wrócił na miejsce. Myślał, że to podanie ręki jest nagrodą! Nawet przez myśl mu nie przeszło, że jeszcze coś dostanie. Naprawdę czasem niewiele trzeba.
Bardzo podobają mi się msze święte dla dzieci z kazaniami dla nich, które trwają nieco ponad minutę. Dosłownie kilka zdań, przed tą właściwą homilią skierowaną do starszych. Maluchy i tak nie skupią się na dłużej, a są dumne i zadowolone, że ksiądz w kościele powiedział coś do nich. I uwierzcie mi, biorą sobie te słowa do serca. Rodzice też szczęśliwi, że nie muszą tydzień w tydzień słuchać kazań dla przedszkolaków. Super sprawa!
Natomiast najpiękniejsza adoracja z dziećmi, jaką dane mi było przeżyć, była w ciszy. Ksiądz zabrał dzieciaki pod ołtarz do prezbiterium. Postawił monstrancję z Eucharystią i powiedział jedno zdanie: "Patrzcie dzieci, to jest Pan Jezus!". Dzieciaki kilka minut klęczały w kompletnej ciszy. Mój syn uznał, że to najpiękniejsza adoracja, w jakiej uczestniczył.
Pomysłów jest wiele. Warto słuchać tych z nich, które dyktuje serce. I nie zrażać się niepowodzeniami. Dobry kontakt z dziećmi zdobywa się małymi kroczkami.
Wyszukanych słów nie trzeba
Z językiem wiary jest jak z nauką mowy: najpierw nic nie rozumiemy, potem porozumiewamy się za pomocą kilku słów, a jeszcze wielu lat trzeba, byśmy posługiwali się pełnymi zdaniami. Dopiero dojrzałość pozwala poznać piękno ojczystego języka. Nie mam więc pretensji, jeśli nie pali się ksiądz do tego, by głosić do dzieci kazania. Sama im o Bogu opowiem, jak umiem. Oczywiście pomoc to będzie wielka, jeśli się ksiądz na te kilka słów zdecyduje.
Dziecko spokojnie można też traktować jak dorosłego człowieka. Można:
- podać mu rękę na powitanie
- podnieść gdy się przewróci
- pocieszyć gdy płacze
- upomnieć gdy rozrabia
- odmachać gdy śle całusa
- być poważnym jeśli trzeba
Katecheta w mojej parafii przez okrągły rok głosił nauki do rodziców dzieci pierowszokomunijnych. Mamy zapamiętały głównie to, że ów ksiądz nosił tornistry najmniejszym uczniom, by się na schodach nie potykalii. Więc jeśli brakuje księdzu słów, może warto zauważyć dziecko gestem?
Proszony ksiądz jest o prowadzenie lekcji w przedszkolu? Proszę nie panikować. Lekcje z maluchami to prosta sprawa. Nim siądą grzecznie kwadrans mija. Potem mówi ksiądz to, czego nauczył się na lekcjach religii w szkole podstawowej. Wiedza ze studiów chwilowo się nie przyda. Jeśli przyjdzie ksiądz do dzieci ze szczerym sercem na dłoni, one zawieszą się księdzu na szyi. Może to odrobinkę utrudnić komunikację, ale zdecydowanie uprzyjemni księdzu życie. Odwagi!
Czuje ksiądz, że z dziećmi sobie nie radzi?
Obawy są? Trudno. Niech ksiądz nie robi nic na siłę, bo maluchy to wyczują. Sprytne są! Może jednak uda się księdzu coś powiedzieć na otuchę rodzicom? Może podziękować im, że przyszli z pociechami? A kiedy spotkacie się w przedsionku, może uda się spytać o imię bobasa? Albo po kolędzie może wyrwie się księdzu, że cieszy się, że tak często widuje rodzinę w kościele?
Kolęda to jest w ogóle ciekawy temat. Musi ksiądz wiedzieć, że rodzice mają właściwie tylko jedno kryterium oceny wizyty duszpasterskiej: "super było, ksiądz nawet z dziećmi rozmawiał!". A druga, trochę smutniejsza wersja: "dziwny jakiś - nawet do dzieci nie zagadał".
Milczenie komentarzem
Kiedyś znajomy ksiądz zapytał mnie, co ma powiedzieć, gdy dzieciaki piszczą, wrzeszczą, a rodzice udają, że tego nie widzą. Wtedy nie wiedziałam. Dziś wydaje mi się, że najlepszym komentarzem jest milczenie. Długie. Tyle, ile trzeba, by dalej bez przeszkód prowadzić mszę świętą. Niestety innej rady chyba nie ma. Cokolwiek ksiądz powie, zostanie użyte przeciwko niemu.
Nie ma lekko, drogi kapłanie… Kiedy powie ksiądz, że rozumie, iż dziecko jest dzieckiem i czasem może zagłuszać ciszę w kościele - dostaje ksiądz gwarancję, że na księdza mszach będzie odbywała się regularna zabawa i wyścigi. Za to jeśli ksiądz powie, że kościół to miejsce święte i poprosi, by dopilnować dzieci - może ksiądz być pewien, że zostanie oceniony jako ten, który wyrzuca dzieci z kościoła.
Przykry temat
Obserwujemy stawianie raz po raz znaku równości między pedofilem, a kapłanem, w mediach i w rozmowach. Może przeszło księdzu przez myśl założyć scholę, czy grupę Małego Apostoła, ale właśnie z obawy przed głupimi komentarzami się ksiądz wycofał, wolał odpuścić? Nie dziwię się. Sama z lekkim szokiem przyjęłam wiadomość, że mój niespełna siedemnastoletni syn, chcąc być pomocą przy zuchach, był sprawdzany, czy nie jest na liście karanych za pedofilię. Jednak mam też kilkuletnią córkę, więc w pełni popieram takie wymogi.
Jednak jeśli jest w księdzu szczera chęć do pracy z dziećmi, niech nic księdza nie powstrzymuje. Pan Bóg poprowadzi. Przekonana jestem, że praca z dziećmi przy współpracy rodziców wyda znakomite owoce.
W Norwegii już zauważono, że przedszkola i szkoły na braku mężczyzn wśród wychowawców bardziej tracą, niż zyskują. Przypuszczam, że polskie parafie też. Dziecko to również jest parafianin!
Ojcem bądź drogi kapłanie!
Najpiękniejsze słowa kapłana skierowane do rodziców, jakie kiedykolwiek słyszałam, brzmiały:
"Chciałem dziś podziękować Wam, rodzice, żeście się tymi dziećmi ze mną podzielili. Dziękuję, że mogłem być ich nauczycielem".
Działo się to podczas uroczystości Pierwszej Komunii Św. Poleciały łzy wzruszenia zarówno rodziców, jak i dzieci. Proszę mi wierzyć, że ów kapłan wyglądem i srogim wzrokiem budził respekt. Surowy i wymagający. Donośny głos. Jednym prostym zdaniem rozkruszył serca na amen.
Może w Tobie też drogi kapłanie drzemie ta chęć bycia ojcem parafialnych dzieci? Może nie wiesz, jak się do tego zabrać? Niestety nie ma szkół do tego przygotowujących. Trzeba szukać swojej drogi. Małymi kroczkami. Zdać się na intuicję.
My się chętnie dzieckiem z Tobą podzielimy. Zaufamy Ci, że potraktujesz je z ojcowską miłością i wesprzesz nas w tym trudnym procesie przekazywania wiary. Wspomożemy modlitwą.
Myślę, że to nie tylko moje pragnienie. Nie widziałam piękniejszego wizerunku księdza, niż ten, gdy otoczony jest maluchami.
W minioną niedzielę też miałam okazję zobaczyć piękny obrazek w Lipnicy Murowanej. Tej samej, która słynie z wysokich palm, świętego Szymona i sióstr Ledóchowskich. Zaskoczyła mnie liczba ministrantów. Około 25 chłopaków służyło do jednej niedzielnej mszy, choć to nie była uroczysta suma. W parafii niespełna tysiąca wiernych. Przed ołtarzem ławki pełne dzieci. Ksiądz proboszcz chodząc po składce głaskał po głowie każdego malucha. Witał się z wychodzącymi z kościoła dzieciakami i zapraszał je, by przyszły znowu. Rozmawiał z rodzicami, ale uwagę kierował ku młodszym. Wiele smyków odczuło uścisk dłoni duszpasterza.
Palmy są piękne, jednak piękniej wyglądała ta młodzież i dzieci wokół ołtarza. Zapamiętam to miejsce na zawsze.
Dzieci ciągną rodziców
Myśli Ksiądz, że nie został powołany do pracy z dziećmi? Wiem, wiem - większość kapłanów tak sądzi. Przekonani są, że Chrystus chce, by pracowali z młodzieżą. Nigdy nie usłyszałam od żadnego księdza, że planuje mieć pieczę nad dziećmi, bądź seniorami. Większość wikarych (jeśli ksiądz jest wyjątkiem - chylę czoła) chce pracować z młodzieżą. A że młodzieży chętnej do współpracy w prowincjonalnych parafiach coraz mniej, to już nikt nie zastanawia się, skąd ją pozyskać. Szczególnie jeśli nie pomagają nawoływania.
Kochany kapłanie! Żeby mieć aktywną młodzież w parafii, trzeba ją wychować od dziecka. Tak mi się to na logikę słuszne wydaje. Nie ma innej rady. Młodzi ludzie nie zaczną angażować się w życie parafii sami z siebie. Bez kapłańskiej pomocy coraz częściej się ociągają. Dlaczego? Kościół nie uczy ich tego od dziecka. Większość rodziców niestety też nie. Rzadko w której parafii działa duszpasterstwo dla dzieci, czy rodzin, z małymi dziećmi. Jeśli nawet jest coś takiego, to zwykle bez współudziału kapłana. A szkoda!
Duszpasterstwo dzieci jest magnesem, które do kościoła przyciąga rodziców. Znam matki i ojców, którzy zaczęli chodzić do kościoła tylko dlatego, że syn postanowił zostać ministrantem, albo koleżanki namówiły córeczkę na sypanie kwiatów. Sama często jestem do kościoła ciągnięta w powszednim dniu przez własne dzieci.
Dziś ewangelizować rodziców trzeba przez dzieci. Niech ksiądz uwierzy, że to działa.
Nie stanie się to jednak, dopóki o dzieciach parafia przypomni sobie dopiero przed Pierwszą Komunią Świętą, by zaraz potem o nich zapomnieć… aż do bierzmowania.
Ksiądz powie: "a katecheza?" Hmm… Katecheza w formie obecnie obowiązującej jest przekazywaniem wiedzy o religii, a nie przekazywaniem żywej wiary. Ale to temat na kompletnie inne rozważanie.
Na marginesie. Wie ksiądz, jak ciężko wyjaśnić małemu dziecku, dlaczego do pierwszej ławki wołane są tylko dzieci przygotowujące się do Pierwszej Komunii Świętej? "Mamo, przecież ja się też przygotowuję. Za trzy lata pójdę" - protestował przed laty mój syn. Raz go wraz z bratem wyproszono z ławki. Był płacz, rozgoryczenie i niezrozumienie. Uważaj drogi kapłanie na takie sytuacje. Nie każde dziecko ma matkę, która mu to wszystko potem jakoś wytłumaczy i załagodzi.
Wychować następcę
Jako rodzice nie potrafimy w pełni ukazać dziecku piękna kapłańskiego powołania, bo nie było nam to dane. Może akurat to będzie dla księdza zadanie? Nie pozostaje nic innego, jak to, byś Ty księże świecił przykładem. Napiszę to do księdza teraz tylko raz. I niech sobie ksiądz to weźmie do serca: nic tak nie przyciągnie do kapłaństwa młodych, jak przykład życia świętego kapłana. Tylko tyle i aż tyle.
Nie dalej jak kilka tygodni temu, media znów biły na alarm, że brakuje powołań. Może właśnie dlatego, że dziś rzadko kapłani pamiętają o tym, że powinni zostawić po sobie następcę, jak Apostołowie…
Weźmy tylko życiorys św. Jana Pawła II. Od dziecka raz po raz jakiś kapłan widział w nim swojego naśladowcę i gotów był do kapłaństwa go przygotowywać. Mój świętej pamięci proboszcz ubolewał przed śmiercią, że zostawia światu tylko jednego kapłana. Pamiętam, jak mnie, młodą dziewczynę zapytał, czy nie wiem przypadkiem, co zrobił źle. Nie wiem. Obawiam się, że ów ksiądz był jednym z ostatnich, któremu ten temat spędzał sen z powiek. Mam cichą nadzieję, że bardzo się mylę.
Kochany kapłanie, takie matczyne mam spostrzeżenia. Proste. Możesz się nie zgodzić. Możesz wiedzieć lepiej. Może jesteś akurat tym z księży, którzy z dzieciakami świetnie sobie radę dają. Gratuluję! Albo może ten temat faktycznie Cię nie dotyczy, bo masz teraz inne kapłańskie wyzwania...
Jeśli jednak chcesz głosić Dobrą Nowinę, pamiętaj, że osoby poniżej metr trzydzieści to też Twoi parafianie. Niewiele umieją, mało rozumieją, stale rozrabiają, ale kochają i ufają najpiękniej. Pokaż im Chrystusa. Tak jak potrafisz. Najlepszy czas jest właśnie dziś. I nie przejmuj się kompletnie, gdy przez rodziców nie będziesz zrozumiany. Ważne, jeśli zrozumieją Cię dzieci.
Tekst pierwotnie ukazał się na blogu "Retro Matka", autorstwa Lidii Góralewicz. Jest ona matką czwórki dzieci i autorką cyklu "Małe kroczki" o tym, jak wprowadzać dziecko w Kościół.
Skomentuj artykuł