Marzy mi się Kościół bez podziałów
Fakt, że Polska się spartyjniła nie ulega wątpliwości. Co prawda, odkąd pamiętam były u nas rozmaite różnice, pęknięcia i podziały polityczne, ale od momentu rozpadu POPiS-u zaczął się nowy etap.
Wcześniej sympatie partyjne, które spotykałem wśród moich rówieśników, nie prowokowały do takiego zacietrzewienia i zaniku trzeźwego myślenia. Dziś nie liczy się wartość merytoryczna, ale fakt, czy ktoś należy do jednej czy drugiej partii, czy jest zwolennikiem takiego czy innego prezydenta. Nie muszę czytać komentarzy do kolejnych kontrowersji, by wiedzieć, co kto napisze. To, co zwolennicy PO przyjmą ze zrozumieniem, zwolennicy PiS-u będą z miejsca kontestować. Nawet jeśli kilka lat temu mówili i pisali dokładnie odwrotnie. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a zasada Kalego (jak Kali ukraść krowa to dobrze, jeśli Kalemu ktoś ukraść krowa to źle) jest chyba najczęściej stosowaną zasadą w naszym życiu politycznym.
W takim klimacie merytoryczna dyskusja na jakikolwiek temat staje się niemożliwa, bo nieważne, co ktoś mówi, a kto coś mówi. Jak jest nasz, to poprzemy, a jak nie nasz, to będziemy zwalczać. Ze świecą trzeba szukać dziennikarzy i publicystów, którzy potrafią wznieść się ponad swoje sympatie i obiektywnie traktować rzeczywistość. W prywatnych rozmowach trudno spotkać ludzi, którzy są zdolni pochwalić działania PO i docenić poczynania PiS-u, z taką samą swadą skrytykować posunięcia Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. Prawda została przysypana zwałami polemik i sporów, pretensji i uprzedzeń.
Kościół też się dał wplątać
Nie przywoływałbym tej rzeczywistości, gdyby nie fakt, że myślenie partyjne przeniknęło także do Kościoła katolickiego. Nie chodzi mi o to, że katolicy mają różne poglądy polityczne, ale że mając różne wizje Kościoła, różne strategie duszpasterskie, różne przekonania teologiczne, walczą ze sobą i obkładają się anatemami z podobną zażartością jak politycy walczący o władzę. Wyssane z palca oskarżenia, krzywdzące uogólnienia, przeinaczanie cudzych wypowiedzi, osądzanie intencji, przypisywanie złej woli, oskarżenia o ciasnotę i konserwatyzm z jednej, a o rozmywanie wartości i liberalizm z drugiej, królują w świecie realnych i wirtualnych sporów między katolikami. Jeśli ktoś nie wierzy, niech zajrzy na dyskusje prowadzone na forach internetowych katolickich portali.
Te myśli nasunęły mi się, gdy w tych dniach zastanawiałem się nad kazaniem, które powiem w najbliższą niedzielę. Słowo dane w liturgii mówi o napięciu pomiędzy partykularnością a powszechnością, między prywatą a katolickim (uniwersalnym) podejściem do rzeczywistości. W pierwszym czytaniu wielką klasę pokazuje najpierw wielkoduszny Mojżesz, na którego naciska Jozue, by zabronił prorokować komuś, kto czynił to poza wyznaczonym miejscem i czasem: "Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha" - odpowiada Mojżesz. W scenie opisanej przez św. Marka zachwyca mnie Jezus, który słysząc, że apostołowie zabraniają komuś wyrzucać złe duchy w Jego imię, bo nie należy do grona uczniów mówi: "Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami".
Ostatnio przeczytałem wywiad z Ronaldinho, piłkarzem, uwielbiałem oglądać gdy grał jeszcze w Barcelonie. Prowadzący wywiad przypomniał fakt, gdy listopadzie 2005 roku piłkarz na stadionie Santiago Bernabéu strzelił tak piękną bramkę, że kibice drużyny przeciwnej, czyli Realu Madryt, zgotowali mu owację na stojąco. Nie pamiętam tego meczu, nie pamiętam bramki, ale przywołana sytuacja świadczy nie tylko o piłkarskim geniuszu Brazylijczyka, ale o wielkości kibiców Realu, którzy na ten moment potrafili wznieść się ponad partykularne sympatie, by docenić klasę i kunszt przeciwnika. Gdyby tak w polskim Kościele kibice różnych frakcji potrafili oklaskiwać tych, z których stylem się nie utożsamiają.
Ranicie naszą wrażliwość
Jeszcze nie wysłałem tekstu do redakcji Deonu, a już usłyszałem głosy, że moje marzenia nie przystają do rzeczywistości, bo nie biorę pod uwagę, że poglądy i działania poszczególnych osób i grup nie różnią się tylko stylem czy tonacją, ale są niewiernością wobec Magisterium Kościoła, nie zgadzają się z duchem ewangelicznym, a zatem niszczą wiarę ludzi i szkodzą Kościołowi. Dlatego trzeba dać im odpór i wykazać błędy i niewierności. Nie jestem za akceptowaniem wszelkich postaw, dziwactw i herezji. Jestem jednak takiej obronie przeciwny, jeśli jej styl przypominał będzie walkę politycznych kogutów.
Odwołam się do tego, czego doświadczyłem na własnej skórze. W Wielki Piątek tego roku studenci z krakowskiej Beczki przygotowali grób Pański, który wzbudził wiele kontrowersji. Osobiście ten wystrój bardzo mi się podobał. Pod wpływem brutalnej krytyki stanąłem w jego obronie. Potem kilka osób wytłumaczyło mi w sposób merytoryczny, co było w nim niewłaściwego, dlaczego taka aranżacja, jakkolwiek pomysłowa i pełna symbolicznych treści, nie powinna mieć miejsca. To było kilka osób, natomiast większość głosów wykazała się subtelnością cepa i kastetu. Klasztor i przeor, Beczka i jej duszpasterz zostali brutalnie skopani. Furia frondystów, będących w swoim mniemaniu obrońcami czci Jezusa Eucharystycznego, mogła mnie tylko umocnić w moich poglądach, a studentów zniechęcić do angażowania się w sprawy Boże. Gdy napisałem mojej znajomej rebelyantce, że ci "sprawiedliwi" przypominają mi faryzeuszy potępiających wszystkich, którzy nie są do nich podobni, usłyszałem, że "przyczyną niestosownej formy wypowiedzi wielu rebelyantów i tradsów jest poczucie zranienia, zaatakowania wartości, które dla nich są bardzo ważne. To są w większości bardzo młodzi ludzie, a tacy mają gwałtowne emocje i gwałtownie je wypowiadają. Poza tym mają poczucie bycia atakowanym, ośmieszanym, niewysłuchanym przez kościelny mainstream".
Problem polega na tym, że "młodzi i zaangażowani" z drugiej strony, mogą usłyszeć nie tylko od kościelnego mainstreamu, ale i od episkopatu, że Kościół otwarty jest już martwy, choć jeszcze zatruwa, a "Znak", "Więź" i "Tygodnik Powszechny" zostały, nie wiadomo kiedy, przejęte przez ludzi myślących zupełnie nie po katolicku. Zatem też mają prawo poczuć się atakowani, ośmieszani i wykluczani. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy w Kościele będą biedni i atakowani przez jakąś okropną większość, a Kościół zainfekowany stylem politycznej naparzanki sam będzie miał poczucie prześladowania. Jeśli będziemy ten styl kontynuować, odeślemy na bezrobocie wszystkich palikotów, bo sami będziemy się zwalczać, sami rozmontujemy Kościół. Nie będziemy antyklerykał pluł nam w twarz! Sami sobie naplujemy! Jeśli każdy z nas nie postanowi sobie, że nie chce w takiej nawalance uczestniczyć, że chce się odciąć od stylu sejmowych debat, że Kościół to nie parlament, zostanie po nas pogorzelisko.
Marzenia ściętej głowy?
Bardzo chciałbym, byśmy w Kościele polskim sumiennie popracowali nad przyjęciem takich postaw, jakie reprezentowali Mojżesz i Jezus. Marzy mi się sytuacja, gdy w dyskusji o duszpasterstwie, ktoś pracujący indywidualnie albo w małych grupach doceni wysiłek duszpasterza, który potrafi skrzyknąć ludzi na masowe nabożeństwo, a ten, który dociera do tysięcy będzie się cieszył, że ktoś ma siłę, by godzinami rozmawiać z ludźmi. Marzy mi się sytuacja, gdy ktoś celebrujący z młodzieżą charyzmatyczną mszę św. pełną pieśni wielbienia, będzie przekonany, że jest rzeczą dobrą, iż obok nich są ludzie, którzy w innych środowiskach celebrują po łacinie mszę św. w rycie trydenckim. I odwrotnie, zwolennik tradycji nie będzie odsądzał od czci i wiary ludzi, którzy podnoszą ręce w czasie mszy, tylko ucieszy się, że imię Pańskie jest błogosławione.
Choć to nieprawdopodobne, ale marzy mi się sytuacja, gdy Radio Maryja będzie miało tyle klasy, by zareklamować ciekawy artykuł na łamach "Tygodnika Powszechnego", a "Tygodnik" będzie w stanie stwierdzić, że jakiś blok programów na toruńskiej antenie ma sensowny charakter. Chciałbym dożyć czasu, gdy na różnych łamach, antenach i w rozmowach będę mógł usłyszeć zdanie w rodzaju: "Nie zgadzamy się, ale podziwiamy", "Nie utożsamiamy się, ale zachęcamy do kontynuacji". Marzy mi się sytuacja, gdy człowiek zatroskany o Kościół, o ewangelizację ludzi niewierzących, o wzmocnienie wiary ludzi letnich, będzie szczerze mógł powtórzyć za Mojżeszem "Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha" i za Jezusem: "Kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami".
I na koniec pozwolę sobie odpowiedzieć z góry na jeszcze jeden zarzut. Nie miałem zamiaru napisać sprawiedliwego tekstu, w którym opiszę, w jakich proporcjach kościelne partyjnictwo i atakowanie inaczej myślących występuje w poszczególnych tytułach, frakcjach i u poszczególnych osób. Chciałem tylko zauważyć, że ono w nas istnieje, że nas niszczy.
O. Paweł Kozacki OP jest przeorem klasztoru oo. dominikanów w Krakowie.
Skomentuj artykuł