Medytacje i perturbacje

Medytacje i perturbacje
(fot. k0a1a.net / flickr.com / CC BY)

Niektórych bardzo wzburzyło stwierdzenie ordynariusza diecezji płockiej bp. Piotra Libery, który podczas spotkania z egzorcystami poruszył m.in. sprawę tzw. Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej (ŚWMC) w Polsce. Zauważył, że dokumenty Kościoła m. in. Kongregacji Nauki Wiary, negatywnie oceniają próby łączenia medytacji chrześcijańskiej z medytacją buddyjską.

O medytacji chrześcijańskiej >> szukaj jutro na portalu DEON.pl tekstu o. Jacka Poznańskiego SJ

Biskup Piotr Libera jako ordynariusz ma nie tylko prawo, ale i obowiązek wyrazić swoją opinię na temat nowych ruchów pojawiających się w Kościele, którego jest pasterzem. Decyzja biskupa Brescii lub Arcybiskupa Florencji, którzy zaaprobowali w swoich lokalnych Kościołach ŚWMC, może być zachętą dla biskupa Libery, by udzielił oficjalnego poparcia ŚWMC na terenie diecezji płockiej, ale nie jest ona dla niego obowiązująca. Każdy ordynariusz sam decyduje, jakie ruchy popiera, a jakie nie. Dopiero decyzja Ojca Świętego na ten sam temat byłaby ważna dla całego Kościoła, a i wtedy miejscowy biskup ma sporo swobody w danej kwestii.

DEON.PL POLECA

Biskup stwierdził, że "należy zachować powściągliwość w angażowaniu się w jej działalność" tzn. nie potępił jej, nie ekskomunikował uczestników tego ruchu, nie polecił nikogo z animatorów spalić na stosie, ani też nie zabronił nikomu uczestniczyć w spotkaniach ŚWMC. Myślę, że zbyt gwałtowne reakcje na słowa biskupa raczej zaszkodzą, niż pomogą działalności ŚWMC w Polsce.

Co egzorcyści mają do medytacji >> komentarz o. Jacka Prusaka SJ

Niektórzy komentatorzy słusznie zauważyli, że ŚWMC nie propaguje modlitwy buddyjskiej, lecz praktyki modlitewne chrześcijańskiego wschodu. Zasadniczo to prawda, ale trzeba też pamiętać, że Modlitwa Jezusowa, która jest propagowana przez ŚWMC, wzbudzała w średniowieczu, wraz z całą szkołą hezychazmu propagowaną przez mnichów z góry Atos, ogromne i wielowiekowe kontrowersje w greckim Kościele prawosławnym.

Bp Libera i medytacja chrześcijańska - polemika >> zobacz więcej

Modlitwa Jezusowa

Słowo hezychazm (gr. hezychia) oznacza pokój serca, pokój wewnętrzny, medytację. Hezychazm jest również nazywany modlitwą Jezusową lub nieustanną (od nieustannego powtarzania imienia Bożego) albo modlitwą serca. Recytacji tej modlitwy powinno towarzyszyć skupienie umysłu i serca.

Hezychazm to zjednoczenie z Bogiem poprzez poznanie Jezusa, modlitwę i ascezę.  Może to wydawać się nam dziwne, ale prawosławie, które swoją duchowość opiera na modlitwie liturgicznej i nauce Ojców Kościoła, było z początku bardzo sceptyczne wobec tego rodzaju modlitwy indywidualnej, która polega na wielokrotnym powtarzaniu w rytm oddechu jednego zdania z Biblii. Technika ta szybko stała się znana w Kościele zachodnim i już św. Ignacy Loyola, założyciel jezuitów polecał ją na początku XVI wieku w swoich "Ćwiczeniach duchownych".

Żyłem prawie 20 lat na terytorium Rosji i byłego Związku Radzieckiego i muszę powiedzieć, że obecnie Modlitwa Jezusowa jest o wiele bardziej popularna wśród katolików w Europie, niż wśród prawosławnych. Tak jak i zainteresowanie ikonami, będące w jakiejś mierze "modą", która pojawiła się w Zachodniej Europie w związku z sekularyzacją Kościoła katolickiego, jaka nastąpiła w wielu krajach Zachodu po Soborze Watykańskim II.

Niektórzy specjaliści od duchowości prawosławnej twierdzą, że Modlitwa Jezusowa pojawiła się w Bizancjum dzięki jego kontaktom z Bliskim i Dalekim Wschodem, w tym z islamem i buddyzmem. Stąd możliwe jest, że powtarzanie tych samych słów w rytm oddechu może mieć coś wspólnego z mantrami. Czy to niebezpieczne? Myślę, że niekoniecznie. Wielu autorów sugeruje przecież, że różaniec, który pojawił się w Europie w epoce wypraw krzyżowych, był wzorowany na muzułmańskich sznurach modlitewnych zwanych "tabih" lub "sebha". Muzułmanie zaś mogli przyjąć tę technikę modlitwy od buddystów, wśród których "mala" jest i dzisiaj bardzo rozpowszechniona. A przecież nikt z tego powodu nie będzie twierdził, że różaniec może być niebezpieczny dla naszej wiary.

Czy to znaczy, że obawy bp. Libery są całkiem nieuzasadnione? Myślę, że w pewnych kwestiach trzeba być jednak ostrożnym.

Człowiek i jego modlitwa

Modlitwa każdego człowieka to jego rozmowa z Bogiem. Relacja człowiek - Pan Bóg to sprawa bardzo delikatna i bardzo osobista dlatego Kościół zawsze był wstrzemięźliwy w ocenach życia modlitewnego poszczególnego człowieka.

Każdy ma prawo rozmawiać z Panem Bogiem tak, jak na danym etapie życia potrafi to robić. Psalmy, które są podstawą modlitwy liturgicznej Kościoła, to często gwałtowne słowa tak wobec innych ludzi, jak i wobec Boga. Są więc kontrowersyjne (na tyle, że niektórych z nich Kościół nie włączył do brewiarza), a jednak polecane jako podstawa modlitwy.

Modlitwy nie da się sprowadzić do "miłych paciorków". Modlitwa to pewien proces. Dziś modlimy się tak, a za dziesięć lat będziemy się modlić zupełnie inaczej. Poznajemy coraz lepiej Boga oraz Jezusa i zarazem zmienia się nasza modlitwa. Droga każdego człowieka do Boga jest niepowtarzalna, tak więc i modlitwa jest zawsze indywidualna i ulega zmianom w ciągu życia.

Święty Ignacy Loyola ostrzegał jezuitów, aby w kierownictwie duchowym nie prowadzili ludzi po swoich drogach do Boga, lecz towarzyszyli im na ich własnych drogach poznania Jezusa.  Człowiek ma prawo modlić się tak jak się modli, a zadaniem Kościoła jest wspieranie go na tej drodze modlitwy. Tak więc musimy być bardzo ostrożni, gdy oceniamy cudzą modlitwę, by drugiemu człowiekowi pomagać, a nie przeszkadzać w jego drodze do Boga.

Ja sam, w młodości, przed wstąpieniem do zakonu byłem zafascynowany książką "Obłok niewiedzy" - średniowiecznym traktatem o modlitwie napisanym w Anglii (to lektura polecanea także przez ŚWMC). Skupia się ona na niepoznawalności Boga, mało poświęca uwagi Pismu Świętemu i osobie Jezusa. Dotyka bardziej rozumu niż serca. Teraz, kiedy po dwudziestu pięciu latach wziąłem ją do ręki, wydała mi się nudna i jałowa, ale być może takie doświadczenie było mi potrzebne na początku mojej drogi modlitwy. Ważne jest, czy w swoim życiu duchowym człowiek nie stoi w miejscu i w jakim kierunku się porusza. Bywa przecież i tak, że człowiek interesuje się duchowością wschodu, ale to jest tylko jakiś etap w jego poszukiwaniu Boga.

Jakie więc mam wątpliwości odnośnie Modlitwy Jezusowej, a tym  bardziej wobec stosowania technik wschodnich w modlitwie chrześcijańskiej?

Medytacja chrześcijańska - dlaczego tak, dlaczego nie

Po pierwsze: w praktyce tej kładzie się zbyt duży nacisk na metodę i technikę. Sam Jezus zachęcał słowem i czynem do modlitwy, i to do modlitwy nieustannej, ale nie pozostawił swoim uczniom żadnych wskazówek dotyczących technik modlitewnych. Odwrotnie niż mistycy buddyzmu i hinduizmu. Modlitwa jest rozmową z Bogiem i to On do nas przychodzi, a "wymuszanie" takiego spotkania przez stosowanie określonej techniki może prowadzić na manowce. Istnieje niebezpieczeństwo, że oto swoim wysiłkiem jakąś "wiedzą tajemną", ćwiczeniem oddechu "złapiemy Pana Boga za nogi". Trzeba pamiętać, że Bóg jest absolutnie niezależny od naszych starań w tym względzie i do niczego nie można Go zmusić, ale za to można, przy takim nastawieniu, popaść w różnego rodzaju iluzje. Spotkanie z Jezusem jest czymś znacznie głębszym niż jakakolwiek technika czy rodzaj modlitwy. Można zatrzymać się na wszystkich tych wrażeniach duchowych, pomijając to, co najważniejsze i dla czego weszliśmy na tę drogę. Jezusa spotykamy nie tylko na modlitwie - jest jeszcze liturgia, wspólnota Kościoła, sakramenty, Biblia i, na koniec, działanie Boga w naszym życiu.

 

Modlitwa jest tylko środkiem do spotkania Boga, a nie celem w samym sobie. Nie jest celem modlitwy osiąganie jakiegoś stanu duchowego, czy dobrego samopoczucia. Celem modlitwy jest sam Bóg. W przypadku różnych technik modlitewnych istnieje niebezpieczeństwo deifikacji modlitwy, czyli zrobienia z niej bożka, który zasłoni nam samego Boga. Dlatego mistrzowie chrześcijańskiej modlitwy tak bardzo podkreślają znaczenie modlitwy "nieudanej", czyli takiej, na której niczego szczególnego nie przeżywaliśmy. Taka "nieudana" modlitwa jest ważna dla naszego wzrostu duchowego, bo uczy nas, że to Bóg jest Panem naszej modlitwy, a nie my sami.

Jako młody jezuita próbowałem uczestniczyć w warsztatach modlitewnych prowadzonych przez nieżyjącego już mojego współbrata ojca Jacka Bolewskiego, który był wielkim propagatorem Modlitwy Jezusowej. Sam ojciec Jacek był bardzo pobożnym zakonnikiem, jako teolog zajmował się mariologią, w tym szczególnie Niepokalanym Poczęciem Maryi. Na zajęciach w jednej sali było jakieś 50 osób. Ojciec Jacek nami kierował: "Proszę patrzeć 5 metrów prosto przed siebie". Tutaj jakaś siostra zakonna: "Ale przed mną dwa metry siedzi siostra, co ja mam robić?" Takich sytuacji było więcej i w związku z tym ja sam nijak nie mogłem się skupić. Po jednym dniu pobytu na warsztatach wraz z innymi współbraćmi przeprosiliśmy ojca Bolewskiego i wyjechaliśmy. Widocznie ta forma modlitwy w danym momencie nie była odpowiednia dla nas.

Mam wątpliwości, czy można życie duchowe sprowadzić do praktykowania tylko jednej formy modlitwy. Ograniczenie się do np.  modlitwy w rytm oddechu z powtarzaniem jakiejś mantry, nawet chrześcijańskiej, może według mnie bardzo zubożyć życie duchowe chrześcijanina. Ojciec Franz Jalics, żyjący w Niemczech jezuita, autor "Rekolekcji kontemplatywnych" i mistrz duchowy ojca Jacka Bolewskiego stworzył szkołę duchowości opartą na Modlitwie Jezusowej, ale jednak nie ograniczającą się tylko do niej. Jak byśmy się nie modlili powinniśmy mieć jednak zawsze kontakt ze Słowem Bożym, np. poprzez medytację lub kontemplację biblijną.

"Opowieści pielgrzyma", książka anonimowego autora napisana w XIX wieku w Rosji, jest w Polsce podstawową lekturą osób interesujących się Modlitwą Jezusową. Jej narrator nie tylko uczy się i praktykuje ten sposób modlitwy, ale także jest niezwykle głęboko zanurzony w całej duchowości i tradycji prawosławnej. Codzienny udział w liturgii, kontemplowanie  ikon, kierownictwo duchowe prawosławnych mnichów, czytanie  "Dobrotolubja" ("Filokalia" - zbiór tekstów z okresu od IV do XV w. z zakresu ascetyki i duchowości prawosławnej) - to wszystko zakorzeniało Pielgrzyma w sercu Kościoła i pozwalało mu na zdrowy rozwój duchowy. Jeśli tego nie ma i człowiek będzie zajmował się wyłącznie Modlitwą Jezusową, to mam obawy, czy po pewnym czasie jego życie duchowe nie ulegnie zubożeniu, szczególnie, gdy będzie to człowiek, który nie miał kontaktu ani z Kościołem, ani z modlitwą chrześcijańską. Jeśli natomiast ktoś praktykował wcześniej medytacje wschodnie, to może być tak, że Modlitwa Jezusowa nie będzie dla niego drogą do poznania Boga Wcielonego, lecz jeszcze jedną ciekawą techniką, niewiele się różniąca od jego dotychczasowych doświadczeń np. jogi czy zen.

I tu kryje się następne niebezpieczeństwo. Można mieć taki stosunek do modlitwy, do Modlitwy Jezusowej czy modlitw propagowanych przez ŚWMC, a szczególnie modlitw inspirowanych duchowością wschodu,  jako do swego rodzaju "duchowego fitness". Codzienne pół godziny relaksu i spokoju. Raz do roku dłuższa sesja "odświeżająca".  Modlitwa jako relaks i odpoczynek. Modlitwa chrześcijańska musi mieć jednak mocny związek z życiem. Jeśli modlitwa jest wyizolowana z naszego życia, jego problemów, trudności, nie zmienia naszych relacji z ludźmi, to trudno ją nazwać modlitwą chrześcijańską.

Poznacie ich po ich owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia, albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce.  Nie może dobre drzewo wydać złych owoców ani złe drzewo wydać dobrych owoców. Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone. A więc: poznacie ich po ich owocach.  Mt 7, 16-20 Te słowa Jezusa mają pierwszorzędne zastosowanie do oceny modlitwy, naszej i cudzej. Modlitwa powinna być integralną częścią naszego życia, środkiem szukania woli Bożej i autentycznego nawrócenia, a nie "ogródeczkiem" i pożytecznym hobby jak bieganie czy aerobik. Musi przynosić owoce i powodować przemianę naszego życia.

Ja sam "używam" Modlitwy Jezusowej według zalecenia z  "Opowieści pielgrzyma": "Stoisz czy siedzisz, chodzisz czy leżysz, mów ciągle: Panie, Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną!" Czyli modlę się tą modlitwą, kiedy trudno mi się skupić: zrobić rachunek sumienia, odmówić różaniec czy medytować nad Ewangelią. To dla mnie modlitwa człowieka "ubogiego", który nie zawsze ma siły i możliwości, by wspinać się na wyżyny mistyki, modlitwa nieustanna, którą można stosować podczas pracy, w podróży, w krótkich momentach ciszy…

Z drugiej strony chcę zwrócić uwagę na bardzo ważny, pozytywny aspekt modlitwy proponowanej przez ŚWMC. Obecnie dużo ludzi w Polsce jest bardzo zagubionych duchowo, a zarazem szuka czegoś głębszego w swoim życiu. Wielu z nich odnajduje się w różnych praktykach modlitewnych New age lub buddyzmu. Wszelkie poszukiwanie transcendencji, duchowości, Boga trzeba ocenić pozytywnie. Co my, katolicy możemy tym ludziom zaoferować? Czy Modlitwa Jezusowa lub szerzej te techniki proponowane przez ŚWMC nie mogą być takim magnesem, który przyciągnie tych poszukujących do chrześcijaństwa? Czy zamiast potępiać takie ruchy nie powinniśmy próbować wykorzystać je do tego, aby ludzie w swojej drodze duchowej znaleźli Jezusa? Święty Ignacy Loyola mawiał, że trzeba umieć "wejść cudzymi drzwiami, a wyjść swoimi".

Anthony de Mello i tradycja duchowa Indii

25 lat temu w Polsce pojawiły się liczne kontrowersje wokół niezwykle wtedy popularnych książek jezuity żyjącego w Indiach Anthonego de Mello (zm. 1987). Czerpał on wiele z tradycji duchowej Indii , w tym z buddyzmu i hinduizmu. Próbowałem czytać jego książki, ale ostatecznie przeczytałem w całości tylko jedną i niewątpliwie najbardziej "chrześcijańską": "Kontakt z Bogiem". W jego twórczości nie widziałem dla siebie ani nic ciekawego, ani nic niebezpiecznego. W tym czasie zaczytywałem się w rekolekcjach Kardynała Carlo Mario Martini, także jezuity, który będąc wyśmienitym biblistą przybliżał w swoich książkach duchowość zawartą w Piśmie Świętym. Dziwiły mnie tak zachwyty, jak i oburzenie w stosunku do twórczości de Mello. Ot, miłe opowiastki o żabach i historyjki, których nijak nie można postawić obok Ewangelii. W tym czasie byłem też krótko w Indiach i ta wizyta pomogła mi zrozumieć istotę dyskusji wokół książek de Mello. Otóż pisał on je dla swoich rodaków, z których 99% jest hinduistami, buddystami, muzułmanami itp. Katolicy to maleńka kropelka w tym oceanie i dla tej "kropelki" hinduizm i jego wierzenia są "chlebem powszednim" i częścią ich kultury. Ile by de Mello nie czerpał z hinduizmu, indyjskiemu katolikowi niewiele mógł zaszkodzić, ponieważ zna on z własnego doświadczenia, negatywne strony tej religii. Anthony de Mello czerpiąc z różnych hinduistycznych i buddyjskich opowieści w pewnym sensie postępował tak jak np. polski kaznodzieja wykorzystujący w nauczaniu legendę o smoku wawelskim, czy o Panu Twardowskim i zaprzedaniu duszy diabłu. Jednak książki de Mello polskiemu czytelnikowi, paradoksalnie - niezbyt dobrze znającemu duchowość chrześcijańską, a nawet samo chrześcijaństwo, mogły rzeczywiście zrobić w głowie bałagan. Egzotyczność i tajemniczość opowieści de Mello, w porównaniu z dosyć ubogą propozycją życia modlitewnego większości polskich parafii, mogły sprawić, że niektórzy ich czytelnicy zainteresowali się duchowością Wschodu. Ktoś mógł zbyt poważnie wziąć sobie do serca hinduskie opowieści i zamiast przyjąć je jako pewne wprowadzenie w doświadczenie duchowe, potraktować ich treść jako prawdę objawioną. W różnych krajach różne treści mogą być różnie przyjęte. I dlatego metoda modlitwy proponowana przez  Światową Wspólnotę Medytacji Chrześcijańskiej może być zalecana przez biskupa w Australii, ale już niekoniecznie  przez biskupa w Polsce.

Benedykt XVI o medytacji

I jeszcze jedno. Łatwo jest krytykować i ukazywać zagrożenia, a trudniej zrobić coś pozytywnego. Czy w Polsce mamy wystarczająco dużo centrów duchowości chrześcijańskiej? Czy każda parafia nie powinna być taką szkołą modlitwy? Czy nasze parafie są gotowe odpowiedzieć na duchowe poszukiwania młodych Polaków, szukających strawy duchowej w New Age, buddyzmie lub pielgrzymujących do podejrzanych aśramów w Indiach? Od razu przychodzą mi na myśl słowa Ojca Świętego Benedykt XVI na spotkaniu z duchowieństwem w warszawskiej Archikatedrze  św. Jana  (25.05.2006):

"Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza, by był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego. Aby przeciwstawić się pokusom relatywizmu i permisywizmu nie jest wcale konieczne, aby kapłan był zorientowany we wszystkich aktualnych, zmiennych trendach; wierni oczekują od niego, że będzie raczej świadkiem odwiecznej mądrości, płynącej z objawionego Słowa. Dbanie o jakość osobistej modlitwy oraz o dobrą formację teologiczną owocuje w życiu.

Nie ulegajmy pokusie pośpiechu, a czas oddany Chrystusowi w cichej, osobistej modlitwie niech nie wydaje się czasem straconym. To właśnie wtedy rodzą się najwspanialsze owoce duszpasterskiej posługi. Nie trzeba się zrażać tym, że modlitwa wymaga wysiłku, że podczas niej zdaje się, że Jezus milczy. On milczy, ale działa. Odnośnie do tego chciałbym wspomnieć przeżycie z ubiegłego roku w Kolonii. Byłem wówczas świadkiem głębokiego, niezapomnianego milczenia miliona młodych ludzi, w momencie adoracji Najświętszego Sakramentu! To modlitewne milczenie nas zjednoczyło, podniosło na duchu. Świat, w którym jest tak wiele hałasu, tak wiele zagubienia, potrzebuje milczącej adoracji Jezusa, ukrytego w hostii. Trwajcie w modlitwie adoracji i uczcie wiernych tej modlitwy. W niej znajdą pocieszenie i światło przede wszystkim ludzie strapieni."

Dla pragnących pogłębienia tej tematyki gorąco polecam list prefekta Kongregacji Nauki Wiary Józefa Kard. Ratzingera, 15 października 1989 r. Orationis formas - "O niektórych aspektach medytacji chrześcijańskiej"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Medytacje i perturbacje
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.