Patrzą na nią i rozumieją, że "katolicy tak mają"

(fot. shutterstock.com)
Monika Białkowska

- Gdyby chodziło tylko o przywrócenie mnie do pracy, pewnie zakończyłabym już tę walkę. Ale lekarze rodzinni w Norwegii stracili prawo do wolności sumienia. Co będzie, gdy po zakładaniu spirali i kierowaniu na aborcję w grę wejdą inne zabiegi?

Katarzyna Jachimowicz jest lekarzem rodzinnym z 23-letnią praktyką, od 2010 r. pracuje w Norwegii. Upomniała się o prawo do wolności sumienia lekarza, który według norweskiego prawa ma obowiązek zakładania środków wczesnoporonnych oraz kierowania na zabieg aborcji. W konsekwencji została pierwszym lekarzem w Norwegii, którego zwolniono z powodu… sumienia. Sprawa ma szansę zakończyć się przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu.

Ciężar sumienia

Norweski system służby zdrowia tradycyjnie dopuszcza możliwość zastrzeżenia sobie przez lekarzy prawa do niewykonywania pewnych czynności: jeśli ktoś czegoś nie potrafi lub nie miał okazji praktykować. Jednocześnie lekarze rodzinni mają szerszy zakres obowiązków, niż w Polsce, między innymi zajmują się ginekologią, nie tylko kierując na aborcję, ale również zakładając spirale.

- Do Notoddem wraz z rodziną przyjechałam w 2008 r. - opowiada pani Katarzyna. - Przez dwa lata uczyłam się języka i poznawałam realia szpitala. W 2010 r. otrzymałam pracę na rok, jako lekarz rodzinny. W zarządzie gminy już wtedy niechętnie patrzono na lekarzy, którzy chcą sobie zastrzec prawo do niewykonywania pewnych czynności, ale znałam takich, którzy nie wypisywali skierowań na aborcję i nie zakładali spirali. Po roku przeniosłam się do przychodni rodzinnej w Gvarv. Chodziło o klauzulę sumienia: moja gmina nie chciała mnie dłużej zatrudniać z takim "obciążeniem", a tam podczas rozmowy o pracę zaakceptowano te warunki.

Fakt, że pani Katarzyna nie kierowała na zabieg aborcji i nie zakładała spirali, w niczym nie komplikował działania poradni. W rejestracji pacjentki zapisywano do innych lekarzy, którzy co prawda lekko się dziwili, ale nie reagowali negatywnie czy agresywnie. - Kiedy pacjentka nie mówiła wcześniej, z jakim problemem przychodzi i dopiero od niej dowiadywałam się, że chce usunąć ciążę, delikatnie i ostrożnie informowałam ją, że tego u mnie nie uzyska. Niestosowne i poza moimi kompetencjami byłoby ją oceniać, ale po więcej kierowałam do kolegi za ścianą.

Aborcja w Norwegii dokonywana jest na życzenie, często z banalnych powodów: brak pieniędzy, studia, inne plany życiowe, przypadkowy partner. Lekarz nie może dyskutować z pacjentką o słuszności rozwiązania, o które ona prosi. - Nigdy nie spotkałam się z sytuacją, żeby ciąża rzeczywiście zagrażała życiu matki - mówi pani Katarzyna.

Wolność i tolerancja?

W 2010 r. w Norwegii zaczęła się głośna dyskusja nad prawem lekarzy do stosowania klauzuli sumienia. Uznano, że jako urzędnik państwowy lekarz rodzinny musi wypełniać wszystkie obowiązki wobec społeczności, którą się opiekuje. W 2014 r. wydano zarządzenie, odbierające lekarzom rodzinnym prawo powoływania się na klauzulę sumienia. - Jedynie w sprawie skierowań na aborcję wypracowano pewien kompromis - tłumaczy Katarzyna Jachimowicz. - Lekarz rodzinny ma obowiązek przygotować i wydać pacjentce starającej się o aborcję całą dokumentację medyczną, z którą ona zgłasza się już bezpośrednio do szpitala wykonującego zabieg. W ten sposób lekarz rodzinny aktywnie uczestniczy w całym procesie. Nałożono również na nas obowiązek zakładania spirali. Nie wolno już odesłać pacjentki do innego lekarza. Po tym, jak ukazało się to zarządzenie, wszystkich lekarzy zastrzegających sobie prawo do niewykonywania jakichkolwiek czynności objęła szczegółowa kontrola. Dostaliśmy do wypełnienia ankiety. Napisałam, że nie zakładam spirali i nie kieruję na aborcję, i że robię to ze względu na swoje sumienie. W styczniu 2015 r. otrzymałam pismo pokontrolne z wnioskiem, że sprawę należy uporządkować. Rezerwowanie się od tych czynności ze względów ideologicznych było dla moich przełożonych nie do zaakceptowania. Zostałam wezwana na rozmowę, podczas której podtrzymałam swoje stanowisko. Odmówiłam podpisania zobowiązania, że nauczę się zakładać spirale i że będę to robić. Dwóch kolegów, którzy również spirali nie zakładali, zwolniło się z pracy. Mówimy głośno o wolności, mówimy o tolerancji, tymczasem norweski dogmat społeczny głosi, że sferę prywatną od zawodowej trzeba oddzielać, a idąc do pracy, sumienie zostawiać w domu. Gdzie tu w takim razie jest owa tolerancja i wolność sumienia?

Bóg się zatroszczy

Pani Katarzyna postanowiła, że sama z pracy nie odejdzie. - Miałam poczucie, że jeśli się zwolnię, władze poczują się usprawiedliwione: może nie chciałam już pracować? Może miałam inne plany życiowe? Jeśli to oni mnie zwolnią, będzie jasne, że poszło wyłącznie o sprawę sumienia.

Otrzymała roczny urlop. Niemal jednocześnie przyjęła propozycję pracy na roczne zastępstwo w szpitalu w Notoddem - propozycję spadającą z nieba, ale i bardzo trudną, bo na psychiatrii, wymagającej zaczynania wszystkiego od początku: kolejnej specjalizacji i opanowania nowej terminologii. - Jan Paweł II mówił: "Wymagajcie od siebie, nawet jeśli inni od was nie wymagają". Czasem trzeba powiedzieć światu "nie", a o resztę Pan Bóg się zatroszczy. Sama tego doświadczam - mówi pani Katarzyna. - Ja się o tę historię nie prosiłam, chciałam spokojnie pracować jako szeregowy lekarz rodzinny. Zostałam postawiona przed wyborami i nie mogłam wybrać inaczej.

Przez długi czas wydawało jej się, że została sama. Norwescy koledzy powołujący się na klauzulę sumienia walczyli o zachowanie pracy, ale nie otrzymali żadnej pomocy. Izby Lekarskie skierowały ją wprawdzie do prawnika, ale koszt jego usług to równowartość porządnego domu w Polsce. - Uznałam, że cóż mi innego pozostaje, jak zginąć z honorem? - śmieje się pani Katarzyna. - To był dla mnie jedyny sposób uwiarygodnienia, że rząd norweski lekceważy nasze prawa człowieka, że mamy do czynienia z dyskryminacją religijną.

W Jego rękach

W grudniu 2015 r. Katarzyna Jachimowicz dostała wypowiedzenie z pracy. Napisano w nim, że powodem jest odmowa zakładania spirali wczesnoporonnych. - W międzyczasie odezwało się do mnie Chrześcijańskie Stowarzyszenie Lekarzy ze słowami wsparcia. Zapytałam, co oznacza to wsparcie w praktyce i czy w grę wchodzi również Strasburg. Okazało się, że ich marzeniem było, żeby znalazł się ktoś gotów walczyć o to wyraźniej niż tylko w medialnych dyskusjach! W tej chwili mocno mnie wspierają, zorganizowali zbiórkę pieniędzy, uczestniczyłam też w zjeździe stowarzyszenia. Jego członkowie mają świadomość, że dzisiaj tracę pracę ja, jutro to samo może spotkać każdego z nich. Wiedzą też, że dziś rozmawiamy o aborcji i spiralach, za chwilę stanie przed nami temat eutanazji i selekcji dzieci przed urodzeniem: już teraz prawo do aborcji rozszerzono o redukcję płodów w ciąży bliźniaczej.

- Widzę, że Pan Bóg ma tę sprawę w swoich rękach - mówi pani Katarzyna. - Kiedy mnie kończy się już wizja i wydaje mi się, że stoję pod ścianą, On otwiera kolejne drzwi. Nie ma to nic wspólnego z agresywną walką, z wypisywaniem haseł na transparentach i z krzykiem. Pan Bóg prowadzi mnie w łagodny sposób. Gdyby chodziło tylko o przywrócenie mnie do pracy, pewnie zakończyłabym już tę walkę. Ale lekarze rodzinni stracili prawo do wolności sumienia. Co będzie, gdy w grę wejdą inne zagadnienia na granicy życia i śmierci, na przykład eutanazja? Norwescy lekarze też to czują. Być może jest tak, że kiedy jeden podniesie głowę i się sprzeciwi, inni zaczynają czuć, że również mają prawo się sprzeciwić i o swoje sumienie walczyć? Przecież wprowadzone przepisy sprawiają, że chrześcijanie nie będą mogli wykonywać zawodu lekarza!

- Jeśli Pan Bóg będzie z tego chciał zrobić coś na skalę całej Norwegii, to ja tutaj jestem i mogę się do czegoś przydać. Jeśli nie - to mam nową pracę, jestem psychiatrą i nie ma co drążyć tematu. Czym innym jest teoretycznie nad czymś dywagować, a czym innym podjąć decyzję, która kosztuje. Norwegowie nie są ludźmi, którzy lubią krzyczeć, ale ze wsparciem przychodzili do mnie nie tylko pacjenci - luteranie, ale również muzułmanie. To mała gmina, nie ma tu innych katolików. Oni patrzą na mnie i rozumieją, że "katolicy tak mają". To jest moja forma świadectwa w tym miejscu - cichego, bez krzyku, ale mam nadzieję, że budzącego sumienia.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Patrzą na nią i rozumieją, że "katolicy tak mają"
Komentarze (1)
TP
Tomasz Panz
11 kwietnia 2016, 12:40
Niech Bóg błogosławi pani Katarzynie! Czy naprawdę w zapomnienie idą słowa "Coście uczynili jednemu z tych najmniejszych - mnieście uczynili"?