Pismo Święte to dwa Testamenty: Stary i Nowy
"Dobrze jest zacząć od lektury Ewangelii. Czyli: nie czytać zaraz całej Biblii, ale zacząć od Ewangelii, na przykład od tekstu św. Marka, stanowiącego opowiadanie bardzo żywe i jednocześnie bardzo głębokie. To pierwsze spotkanie z Pismem Świętym może następnie zostać pogłębione, poszerzone. Ważne jest, żeby na początku posługiwać się odpowiednimi pomocami, łatwymi do zrozumienia objaśnieniami do poszczególnych ksiąg."
Z kardynałem Albertem Vanhoye SJ, byłym rektorem Papieskiego Instytutu Biblijnego i sekretarzem Papieskiej Komisji Biblijnej, rozmawia Edward Czaja SJ.
Odpowiedź jest prosta. Bóg chciał utrzymywać z nami głęboką więź. Istnieje łacińskie przysłowie, które brzmi: Verba volant, scripta manent – Słowa ulatują, zapis pozostaje. Bóg pragnął, by pozostało świadectwo zapisane, a więc możliwe do sprawdzenia. Świadectwo, do którego możemy sięgnąć. Świadectwo mówiące o Jego wkroczeniu w nasze dzieje. Ale istnieje jeszcze jedna racja: chodzi o historię. Historia powinna być zapisana, w przeciwnym razie nie zachowa się w odpowiedni sposób. To, co nie jest zapisane, ulega zmianom, zniekształceniom itd. A więc mamy dwa powody istnienia zapisanego słowa. Po pierwsze – chodzi o utrzymanie trwałej, żywej relacji Boga z nami. A po drugie – chodzi o relację przejawiającą się w całych dziejach, a nie tylko o zwykłe objawienie niektórych prawd. Chodzi o historię relacji, która trwała przez wieki.
Księża w Polsce często zachęcają swoich parafian, by kupowali i czytali Pismo Święte. I rzeczywiście, nie ma chyba polskiego domu, gdzie nie byłoby tej Księgi. Ale tu zaczyna się problem: stawia się ją często na wyjątkowym, zaszczytnym miejscu, pośród ważnych i cennych rzeczy. Stawia się, ale... się nie czyta! Jak zatem zachęcić ludzi, by nie tyle kupowali, co czytali Biblię?
Trzeba przekonać ludzi, że chodzi naprawdę o uprzywilejowaną, nadzwyczajną formę kontaktu z Bogiem. Sobór powiedział, że w Biblii Bóg wychodzi naprzeciw człowiekowi, by nawiązać z nim relację przyjaźni i miłości. Z drugiej strony Bóg pragnie kierować naszym życiem. Dlatego w Biblii jest tyle bardzo ważnych rzeczy służących temu, by uchronić nas przed schodzeniem na manowce, prowadzącym do katastrofalnych następstw. Trzeba zatem pomóc ludziom odkryć, że Pismo Święte jest szczególnym środkiem pogłębienia naszej więzi z Bogiem.
Być może problem z lekturą Pisma Świętego jest taki, że język Biblii nie jest łatwy. Czasem trudno zwykłemu śmiertelnikowi przebić się przez gąszcz zawiłych opisów, nazw, specyficznej stylistyki. Jak zatem czytać Biblię?
Jest to problem prezentacji. Bardzo ważny problem. Trzeba przedstawiać ludziom Pismo Święte w sposób dostosowany do ich wiedzy, do ich poziomu kultury, a więc należy przygotowywać wydania odpowiadające poziomowi wiedzy i religijności. W przeciwnym wypadku – i to jest prawda – Biblia jest księgą tak złożoną, że jej lektura może zniechęcić.
Dobrze jest zacząć od lektury Ewangelii. Czyli: nie czytać zaraz całej Biblii, ale zacząć od Ewangelii, na przykład od tekstu św. Marka, stanowiącego opowiadanie bardzo żywe i jednocześnie bardzo głębokie. To pierwsze spotkanie z Pismem Świętym może następnie zostać pogłębione, poszerzone. Ważne jest, żeby na początku posługiwać się odpowiednimi pomocami, łatwymi do zrozumienia objaśnieniami do poszczególnych ksiąg. Niezmiernie ważna jest praca egzegetów i duszpasterzy, którzy mogą prezentować Pismo Święte w formie atrakcyjnej, naprawdę zrozumiałej, jasnej i zachęcającej. Jest to wielkie zadanie do realizacji przez nasze duszpasterstwo.
Pismo Święte to dwa Testamenty: Stary i Nowy. Różnią się od siebie znacznie, ale także i dopełniają. Czasem słyszy się, że dla chrześcijan podstawą jest Ewangelia. Czy można zatem zrozumieć pełne przesłanie Dobrej Nowiny, skupiając się jedynie na księgach Ewangelii?
Jak powiedziałem przed chwilą, Ewangelia może stanowić dobry początek, ale oczywiście niezmiernie ważne jest również poznanie Starego Testamentu, ponieważ Ewangelii nie można pojąć w sposób głęboki i pełny bez jej odniesienia do jego ksiąg. Wiemy, że Ewangelia mówi o Jezusie jako Mesjaszu, ale żeby zrozumieć kim jest Mesjasz, trzeba sięgać do historii Dawida, do przepowiedni proroka Natana, do całej tradycji Starego Testamentu. Ważne jest ukazanie tego, że Ewangelia ma swoje głębokie korzenie w historii. Nie spadła ona pewnego dnia z nieba. Nie jest czymś cudownym czy tekstem pozbawionym korzeni. Śledząc ją, widzimy, jak Bóg z wielką cierpliwością ustanawiał więź z rodziną, z ludem, i jak pogłębiał stale tę więź.
Istnieje wielka różnica między Pismem Świętym a Koranem. Koran twierdzi, że wszystko zostało objawione Mahometowi w ciągu kilku lat, bez sięgania do korzeni, bez długiej historii. Natomiast Biblia pokazuje nam, że Objawienie chrześcijańskie nie dokonało się w mgnieniu oka, bez żadnego przygotowania. Przeciwnie, widzimy, że Bóg zatroszczył się o należyte przygotowanie, o rozwój sytuacji, tak by Jego miłość mogła zostać w całej głębi przyjęta.
Rynek książkowy pełen jest tzw. Biblii dla dzieci. Nie ma w nich tekstu Pisma Świętego, lecz ilustrowane opowiadania na nim oparte, w szczegółach wykraczające poza tekst biblijny. Rozwiązanie takie podyktowane jest oczywiście dostosowaniem formy do wieku dzieci, by lepiej zrozumiały zawarte przesłanie. Ale czy nie grozi nam niebezpieczeństwo zbytniego uproszczenia bądź nawet zbanalizowania prawd objawionych przez tego typu interpretacje?
Tak, istnieje niebezpieczeństwo powierzchownego dostosowania Pisma Świętego dla dzieci. Wtedy kontakt z historią biblijną, z historią zbawienia nie jest autentyczny. Należy wziąć pod uwagę fakt, że dzieci posiadają głęboką zdolność poznania religijnego. Oczywiście, trzeba uszanować dzieci. Kiedy więc przygotowujemy wydanie Biblii dla dzieci, musimy zatroszczyć się o to, by im przekazać coś głębokiego, co się odnosi do Boga, w sposób odpowiedni dla nich. Musimy im ukazać Jego wielkość, Jego świętość. Dzieci są zdolne do posiadania doświadczenia religijnego i są o wiele pojętniejsze, niż nam się wydaje.
Niebezpieczeństwo wydań Biblii dla dzieci jawi się wtedy, gdy chcemy je tylko zainteresować powierzchownie, dostarczając opowiadań. Niewątpliwie opowiadania są ciekawe, jeżeli jednak nie zawierają głębokich treści religijnych, nie przygotowują dzieci do poznania Boga, do poznania Jezusa, a więc pozostawiają je na tym samym poziomie, na jakim się znajdują.
Praca naukowa nad Biblią to cały szereg badań, dociekań, egzegez, interpretacji, omówień. Słyszy się głosy, że Pismo Święte należy raczej kontemplować niż badać. Czy zdaniem Ojca Kardynała taka opinia może być uzasadniona?
W pewnym sensie takie stwierdzenie jest usprawiedliwione – przecież Pismo Święte nie zostało napisane li tylko w tym celu, by było naukowo badane czy studiowane. Zostało napisane, by przekazać relację z Bogiem. Jednak naukowe studium Pisma Świętego stało się konieczne z powodu rozwoju kultury. Istnieje potrzeba, by poznanie religijne było na poziomie odpowiadającym poziomowi kultury osobistej i kultury środowiska. W przeciwnym razie mamy do czynienia z pewnego rodzaju podziałem w umyśle i w życiu. Z jednej strony współczesny świat, tak bardzo dla nas ważny, z drugiej zaś tradycyjne poznanie Biblii. Zatem postęp nauk humanistycznych warunkuje naukowe studium Pisma Świętego. Trzeba studiować archeologię, historię, wszystkie dziedziny związane z religią. Naukowcy, egzegeci powinni się starać, by ich wiedza była pożyteczna dla pogłębienia doświadczenia religijnego.
Poszczególne tłumaczenia Pisma Świętego bardzo się od siebie różnią. Za doborem odpowiednich słów stoi z jednej strony egzegeza i lingwistyka, z drugiej czasem zabarwienie ideowe. Coraz częściej jednak pojawiają się tzw. ekumeniczne przekłady Pisma Świętego, akceptowane przez różne wyznania chrześcijańskie. Czy taka jest perspektywa biblijna?
Trzeba odróżnić wydania ideologiczne od wydań przygotowanych w kontekście ekumenizmu naprawdę zrównoważonego i głębokiego. Możliwe jest wykorzystanie Biblii np. do teorii wyzwolenia, które nie odpowiadają wiernie orędziu Jezusa. Jeśli przekłady ekumeniczne przygotowane są poważnie, mogą okazać się bardzo pożyteczne. Jeśli są przygotowane uczciwie, ukazują również różnice między interpretacją protestancką, katolicką czy prawosławną. Trudno nazwać je ekumenicznymi, jeżeli zacierają owe różnice. Ja osobiście współpracowałem przy redagowaniu francuskiego wydania ekumenicznego po Soborze Watykańskim II. Zdaliśmy sobie sprawę, iż w rzeczywistości wiele różnic w opiniach i interpretacjach nie ma podstaw w egzegezie biblijnej. Łatwiej jest uzyskać zgodę między egzegetami niż między teologami. Wartość tłumaczeń ekumenicznych leży w tym, że ułatwiają braterskie, pozytywne kontakty między różnymi wyznaniami chrześcijańskimi.
Eminencja jest od lat związany z Papieskim Instytutem Biblijnym w Rzymie. To szczególna uczelnia. Jak można określić jej główną misję?
Papieski Instytut Biblijny ma podwójną misję. Z jednej strony ma przygotowywać ekspertów, egzegetów zdolnych interpretować Pismo Święte w krajach swojego pochodzenia. Z drugiej strony do misji Instytutu Biblijnego należy publikacja ważnych i wartościowych dzieł egzegetycznych, zgłębianie problemów i udzielanie odpowiedzi w duchu wierności Biblii oraz wierności Tradycji Kościoła, jego wielkiej Tradycji. Oto misja Biblicum.
Papieski Instytut Biblijny istnieje od niemal wieku. W przyszłym roku obchodzić będziemy setną rocznicę jego założenia. Instytut przygotował bardzo wielu profesorów, znawców Pisma Świętego, do pracy w wyższych seminariach duchownych i na wydziałach teologicznych. Jest to bardzo ważne zadanie, ponieważ Pismo Święte stanowi podstawę wszystkich studiów z zakresu teologii dogmatycznej, moralnej itd. Działania Papieskiego Instytutu Biblijnego odzwierciedlają również troskę papieży o dogłębne studiowanie Pisma Świętego, a nie zadowalanie się powierzchowną egzegezą. Dzięki przygotowaniu specjalistów od Pisma Świętego oraz pisarzy zajmujących się kwestiami biblijnymi cały lud chrześcijański ma bliższy i głębszy kontakt z Biblią.
Przez wiele lat był Ojciec Kardynał konsultorem Kongregacji Doktryny Wiary, Kongregacji Wychowania Katolickiego, Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan, a także sekretarzem Papieskiej Komisji Biblijnej. To dowód wielkiego zaufania Jana Pawła II i uznania dla doświadczenia naukowego Eminencji. Czym były dla Ojca te nominacje w różnych Kongregacjach i jak wiązały się z Ojca pracą naukową?
Wspomniane przez Ojca nominacje oznaczały dla mnie podejmowanie służby dla Kościoła katolickiego w całej jej złożoności. Dlatego też przyjmowałem te nominacje jako bodziec do coraz lepszego działania na rzecz wspólnoty Kościoła.
Związek z pracą naukową nie był identyczny we wszystkich przypadkach. Oczywiście, związek ten był ścisły w czasach, kiedy byłem sekretarzem Papieskiej Komisji Biblijnej, ponieważ Komisję tę stanowi grupa ekspertów, którzy studiują ważne dla życia Kościoła problemy i kwestie. Studiują te problemy z punktu widzenia naukowej, metodycznej egzegezy. Natomiast jako konsultor Kongregacji Edukacji Katolickiej miałem tylko okazję zauważyć, że w edukacji katolickiej miejsce Pisma Świętego oraz egzegezy jest bardzo ważne. W Papieskiej Radzie ds. Popierania Jedności Chrześcijan biblista czuje się dobrze, bowiem jedność chrześcijan powinna się wspierać w sposób szczególny na interpretacji Pisma Świętego. Nie jest to jedyna podstawa jedności, ale jest ona nieodzowna. Dobrze wiemy, że podziały między chrześcijanami dokonały się z powodu różnic w interpretacji ważnych tekstów biblijnych. Tak więc w promowaniu jedności chrześcijan powinniśmy się starać przezwyciężać te przyczyny podziału.
W Kongregacji Nauki Wiary nie mogłem się odnaleźć, gdy dyskutowane problemy nie miały większego odniesienia do egzegezy biblijnej. Jednakże zmieniły się nieco zasady pracy tej Kongregacji. Pół wieku temu konsultorzy zbierali się w każdy poniedziałek, aby studiować i dyskutować wszelkiego rodzaju problemy. Ale trzydzieści lat temu sekretarz Kongregacji Nauki Wiary dokonał pewnego podziału. Od tego czasu nie zwołuje już egzegetów w celu poddania pod dyskusję wszystkich problemów, ale tylko tych, w których interpretacja Pisma Świętego nabiera szczególnego znaczenia. W ten sposób nasza praca stała się łatwiejsza i bardziej owocna.
Jako sekretarz Papieskiej Komisji Biblijnej Ojciec Kardynał współpracował ściśle z kardynałem Josephem Ratzingerem, prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Jak Eminencja przeżył jego wybór na Stolicę Piotrową?
To prawda, że czas współpracy z kardynałem Ratzingerem był okresem uprzywilejowanym. Dzięki temu stanowisku miałem z nim osobisty kontakt. Kardynał wiernie uczestniczył w dorocznych posiedzeniach Papieskiej Komisji Biblijnej. Zabierał powściągliwie głos, to znaczy szanował bardzo naszą wolność podczas dyskutowania problemów. W wyrażanych od czasu do czasu opiniach zaznaczała się jego głęboka wiedza teologiczna oraz wyczucie eklezjalne.
Jak przeżyłem jego wybór na Stolicę św. Piotra? Muszę wyznać, że moje pierwsze wrażenie to smutek, to współczucie dla niego w tym sensie, że będzie musiał stawić czoło krytyce. Ludzie odbierali go jako człowieka sztywnego, nieustępliwego, jako człowieka bez serca. I rzeczywiście, po jego wyborze zwłaszcza w niektórych publikacjach anglojęzycznych doszła do głosu ostra krytyka skierowana przeciw niemu. Przecież wiedziałem, że obraz kardynała Ratzingera prezentowany przez media nie odpowiadał wcale jego charakterowi i osobowości. Skoro tylko poznałem Kardynała, od razu sobie uświadomiłem, że nie jest to – jeśli tak można się wyrazić – typ pruski, typ prezentowany przez Prusaków: Niemców sztywnych, władczych, nieprzejednanych itd. W żadnym wypadku nie odpowiadało to osobowości kardynała Ratzingera. Przeciwnie, jest to osoba bardzo delikatna, wrażliwa, otwarta na kontakty z innymi. Wiedziałem, że krytyki skierowane przeciw niemu były bezpodstawne. Czasami z obowiązku kardynał Ratzinger prezentował się jako surowy, ponieważ musiał interweniować, by bronić wiary Kościoła. Nie było to związane z jego osobistym temperamentem.
Druga refleksja, jaka się zrodziła we mnie: wydawało mi się, że lepiej się będzie czuł jako papież niż jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, ponieważ ta funkcja nie odpowiadała jego temperamentowi i charakterowi. Natomiast jako następca św. Piotra może ukazać całe bogactwo swojej uczuciowości i wrażliwości. I dobrze to widać. Jest ceniony za to, że zwraca uwagę na człowieka. Po mojej nominacji na kardynała odbyła się audiencja dla krewnych i bliskich nowych kardynałów. Członkowie mojej rodziny byli pod wrażeniem uprzejmości Ojca Świętego, jego zainteresowania i serdecznego uczucia, jakie każdemu okazywał. Oto moje wrażenie.
Muszę też powiedzieć, że gdy Ojciec Święty po raz pierwszy zabrał głos z loggii św. Piotra, podziwiałem jego pokorę i zaufanie Bogu. Przedstawił się jako skromny pracownik winnicy Pańskiej. Następnych słów nie pamiętam dokładnie, ale pozostała w pamięci ich istota. Sens był taki, że nawet z niedoskonałym narzędziem Bóg może działać, byleby to narzędzie było Mu poddane. Dostrzegłem w tych słowach jego wielką pokorę i jednocześnie wielką ufność w Bogu. Powiedziałem sobie, że mając taką postawę, nowy Ojciec Święty może iść naprzód. Może kroczyć swoją drogą w służbie Kościołowi, a jego działalność przyniesie wielki owoc.
Jezuici, ze względu na składany specjalny ślub, niezbyt często zostają biskupami i kardynałami. Jak Eminencja przyjął wiadomość o dostąpieniu w marcu 2006 roku godności kardynalskiej? Czy trudno jest być jezuitą kardynałem, w dodatku nie będąc biskupem?
Przyjąłem moją nominację z posłuszeństwa. Jezuici składają specjalny ślub posłuszeństwa papieżowi w sprawach misji. Nie proszono mnie o wyrażenie opinii. Sekretarz Stanu kardynał Angelo Sodano zaprosił mnie dwa dni wcześniej na rozmowę i powiadomił, że Ojciec Święty podjął decyzję, by mianować mnie kardynałem. Następnie pokazał mi oficjalny list, w którym Ojciec Święty wyrażał swój zamiar. Tak więc nie miałem wyboru, ale przyjąłem tę decyzję z radością. I pomyślałem sobie: ta nominacja wykracza poza moją osobę. Jest to ze strony Ojca Świętego gest, przez który wyraża zaufanie wobec Papieskiej Komisji Biblijnej, Papieskiego Instytutu Biblijnego i generalnie wobec egzegetów katolickich. Piękny gest zaufania. I w tym duchu tę nominację przyjąłem.
Później musiałem zadecydować: zostać czy też nie zostać biskupem. To trudny wybór. Pełnia kapłaństwa to piękna rzecz. Przed Soborem zdarzało się, że niektórzy kardynałowie nie byli biskupami. Ale podczas Soboru – jak opowiadano –części patriarchów było bardzo przykro, ponieważ niektórzy kardynałowie, którzy nie byli biskupami, mieli pierwszeństwo przed nimi. Powiadomili o tym papieża Jana XXIII, który zarządził, by wszyscy kardynałowie niebędący biskupami zostali konsekrowani na biskupów. Obecnie prawo kanoniczne zaznacza, że kto nie jest biskupem w chwili nominacji kardynalskiej, powinien przyjąć święcenia biskupie przed kreowaniem go na kardynała. Żeby więc nie być biskupem, trzeba poprosić papieża o dyspensę. Zastanawiałem się, konsultowałem, modliłem się i w końcu zdecydowałem się poprosić o dyspensę, ponieważ pomyślałem sobie, że ta nominacja jest dla mnie tylko honorem. Jako kardynał nie otrzymuję żadnej stałej funkcji. Jestem kardynałem “emerytem”, bez szczególnej jurysdykcji, bez perspektywy apostolstwa, duszpasterstwa związanego z biskupstwem. Dlatego pomyślałem, że byłoby to niekonsekwentne. Ponadto moje powołanie jako jezuity skłaniało mnie do poproszenia o tę dyspensę. Jako jezuici składamy ślub nieubiegania się o godności kościelne. Napisałem do Ojca Świętego, a on odpowiedział mi, że oczywiście udziela mi dyspensy bez żadnej trudności. Jest nas kilku jezuitów kardynałów, którzy nie są biskupami. W każdym przypadku chodzi o kardynałów “emerytów”. Oczywiście, jezuita, który został biskupem, jak np. ojciec Carlo Maria Martini, arcybiskup Mediolanu, dopiero później został mianowany kardynałem. My natomiast jesteśmy kardynałami w jedności z Ojcem Świętym. Właśnie ten aspekt jest bardzo ważny – być w szczególnej jedności z ojcem świętym w służbie Kościoła.
W zaszłym roku Ojciec Kardynał poprowadził rekolekcje wielkopostne dla ojca świętego Benedykta XVI i dla Kurii Rzymskiej. Jak się czuje człowiek w takiej niezwykłej roli?
To prawda, że jest to niezwykła rola. Muszę wyznać, że zwłaszcza na początku byłem pod wielkim wrażeniem tego wszystkiego i dlatego wspierałem się na modlitwach bardzo wielu sióstr zakonnych. Wiedziałem, że modlą się za mnie, w intencji tej podjętej przeze mnie posługi. Starałem się więc spełnić zadanie jak najlepiej, świadomy, że jest to bardzo ważna misja dla Kościoła, ponieważ miałem – pomimo moich osobistych słabości – pomóc Ojcu Świętemu, kardynałom oraz innym biskupom z Kurii Rzymskiej w pogłębieniu ich życia duchowego, w dobrym rozpoczęciu Wielkiego Postu. Spełniłem to zadanie z całą prostotą. Czułem się przygotowany w tym sensie, że w ostatnich latach prowadziłem wielokrotnie rekolekcje. Szczególnym tematem niektórych z nich było kapłaństwo Jezusa Chrystusa według Listu do Hebrajczyków. Wybrałem więc ten temat, ponieważ związany jest z odpowiedzialnością i posłannictwem Kurii Rzymskiej.
Czy na koniec Ojciec Kardynał mógłby nam zdradzić sekret albo udzielić rady: Jak modlić się z Biblią, by była ona codziennym pokarmem, by ożywiała naszą wiarę, by przynosiła nam radość i czyniła nas zdolnymi do składania świadectwa Jezusowi Chrystusowi w życiu codziennym?
Według mnie, trzeba posługiwać się Pismem Świętym jako narzędziem, aby być zjednoczonym z Sercem Jezusa. Moje kardynalskie motto brzmi: Cordi tuo unitus. Zwracając się do Chrystusa, mówię Mu: Złączony z Twoim Sercem. To właśnie wydaje mi się sprawą zasadniczą. Pismo Święte jest po to, by dostarczyć nam myśli, pragnień, natchnień i uczuć właściwych Sercu Jezusa. A więc powinniśmy czytać Biblię, by poznać lepiej Serce Jezusa i w ten sposób być bardziej zjednoczonymi z Nim. Wydaje mi się, że taka postawa jest bardzo owocna.
Skomentuj artykuł