Pożegnanie Papieża

Pożegnanie Papieża
(fot. PK/DEON.pl)

Nie ma chyba żadnej przesady w stwierdzeniu, że to, co działo się w naszym kraju od pamiętnego wieczoru 2 kwietnia 2005 roku do ceremonii pogrzebowej, można nazwać ostatnią, niezwykłą pielgrzymką Jana Pawła II do ojczyzny. Już od jakiegoś czasu, patrząc na coraz bardziej starzejącego się Papieża, który wprawdzie chętnie odwiedzał Polskę, ale też z coraz większym wysiłkiem schodził po stopniach samolotu i nie klękał już, aby ucałować ziemię, wielu mówiło, że to właśnie ta wizyta jest ostatnia, że jest pożegnaniem z ojczyzną. Czas jednak mijał, a Papież, który do końca związany był z polską ziemią i mową, wracał i gromadził wokół siebie coraz większe tłumy. Tak naprawdę ostatnia pielgrzymka rozpoczęła się dopiero wtedy, gdy z placu św. Piotra dotarły do nas słowa, że Jan Paweł II "powrócił do domu Ojca".

Tłumy spontanicznie gromadziły się kilka dni wcześniej, już wtedy, gdy mimo sprzecznych informacji docierających z Watykanu (a właściwie od dziennikarzy, którzy przy watykańskich murach czekali na sensacyjne wieści) było wiadomo, że zbliża się koniec życia Papieża. Ludzie przychodzili do kościołów, wylegali na place wszystkich chyba miast, przychodzili w miejsca szczególnie związane z osobą naszego wielkiego Rodaka i modlili się: "Boże, miej go w swojej opiece", "Boże, dodaj mu sił", i co najdziwniejsze, prosili też: "Boże, daj mu zdrowie". Jakby chcieli powiedzieć: "Wiemy, że musisz odejść, ale zostań z nami jeszcze przez chwilę".

Jak uczniowie w Emaus

DEON.PL POLECA

Choć Kleofas i drugi z uczniów - jak pisze Ewangelista Łukasz - przeszli pieszo z Jezusem kawał drogi i choć w tym czasie On wyjaśnił im wiele, ci jednak, niesyci Jego słów i obecności, przymusili Go, aby został z nimi jeszcze przez jakiś czas, bo miało się już ku wieczorowi i dzień się już nachylił (Łk 24, 29). Dzięki temu mogli z Nim spędzić jeszcze jedną noc. Nie zraziło ich do Niego nawet to, że mówił im rzeczy trudne i wyrzucał im brak wiary, a także zatwardziałość umysłu, mówiąc: O, nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia (Łk 24, 25). Uczniowie z pewnością tak samo jak Jego słowa, może nawet bardziej, cenili Jego obecność. Kiedy jednak wszystko zostało powiedziane, Jezus zniknął im z oczu, pozostawiając w sercach uczniów bliżej nieokreślony żal i niezadowolenie z siebie: "Dlaczego nie rozpoznaliśmy Go wcześniej? Dlaczego nie wykorzystaliśmy lepiej Jego obecności? Przecież serca pałały w nas, gdy nam wszystko wyjaśniał…" (por. Łk 24, 32).

Polacy przez wszystkie lata pontyfikatu odnosili się z szacunkiem do Papieża, bo był nie tylko głową Kościoła, ale także ze wszech miar wyjątkowym ambasadorem naszego kraju w świecie. Polacy szczycili się nim -ale nie zawsze go słuchali. To "codzienne nauczanie" Jana Pawła II puszczano mimo uszu. Pielgrzymki do Rzymu często stawały się zwykłymi wycieczkami. Zdarzało się, że "interpretowano" jego słowa tak, aby służyły za poparcie własnych, nie zawsze czystych interesów. Kiedy mówił coś, co nie było zgodne z przekonaniami słuchaczy, bywało wówczas, że nawet gorliwi katolicy "tłumaczyli", co tak naprawdę Papież "miał na myśli" lub "co przez to chciał powiedzieć". Ale dopiero kiedy "zniknął z oczu", wielu zdało sobie sprawę, że słowa, które wypowiadał w kazaniach i przemówieniach, były nie tylko dźwiękiem, ale miały także głęboką treść. Czas bezpośrednio po śmierci Jana Pawła II był więc - wzorem uczniów z Emaus - powrotem do tego, co widzialne. Rozpaleni miłością wracaliśmy - i trzeba mieć nadzieję, że nadal będziemy to robić - do obrazów i słów, o których zawsze mówiliśmy i co do których serca podpowiadały nam, że są dla nas drogowskazem do domu Ojca.

Modlitwa smutku i wdzięczności

Niewiarygodnym owocem tych ostatnich dni przebywania z Papieżem obecnym wśród nas wyłącznie duchem było zjednoczenie milionów ludzi na modlitwie. Komentatorzy tego pontyfikatu nigdy nie potrafili znaleźć adekwatnej odpowiedzi na pytanie, jak to się dzieje, że Papież, gdziekolwiek się pojawił (nawet jeśli było to tylko okno Pałacu Apostolskiego), wszędzie gromadził tłumy, które chętnie przebywały w jego obecności. Zawsze z ogromnym zdziwieniem podkreślano jego zdolność do "zauroczenia" młodzieży. Ale chcąc pozostać w zgodzie z prawdą, należy powiedzieć, że nie tylko ludzie młodzi przychodzili do niego; byli tam zawsze i starzy, i ci w średnim wieku, chorzy i zdrowi, dyplomaci i ludzie prości -a przecież każdego z nich wcale nie było łatwiej "zauroczyć" niż młodzież. Była w tym wszystkim jednak siła Ewangelii i to ona gromadziła tłumy. Jan Paweł II wzorem pedagogiki samego Jezusa Chrystusa głosił Dobrą Nowinę w czystej postaci i nigdy pod jej słowami nie przemycał innych, niezwiązanych z nią treści ani też nie dbał o własną chwałę: nie chciał być złotoustym liderem, lecz sługą i pielgrzymem Ewangelii. To dlatego nawet wtedy gdy głosił prawdy, którym wielu ludzi się sprzeniewierza i które na co dzień lekceważy, gromadził wielkie rzesze.

Lekcja bycia Kościołem

Dni umierania i żalu po Papieżu były dla wszystkich Polaków manifestacją jedności. Były spontanicznie organizowane białe marsze, modlitwy w kościołach, na placach, pod oknem krakowskiej kurii biskupiej, kwiaty, znicze, modlitwy prywatne i chwile zadumy, o jakich wie tylko Pan Bóg. Każdy na swój sposób zobaczył i zrozumiał, jak mocno łączy ludzi modlitwa, jeśli tylko wypowiadana jest w konkretnej intencji - innymi słowy, gdy wiadomo, po co jest się religijnym. Polacy doświadczyli, jak mocno może złączyć ich religijność, jeśli wypływa z serca, a także jak wiele można dokonać sercem, jeśli skupi się ono na dobru. Dla hierarchii kościelnej czas ten był jasnym sygnałem, jak nieprzebrana moc drzemie w "tłumie", który na co dzień, często bez specjalnych odniesień i emocji, nazywa się "ludem Bożym". Moc tę trzeba jedynie odpowiednio ukierunkować, paść Boże stado, a wówczas rzeczywiście "bramy piekielne nie będą w stanie Kościoła przemóc" i zwyciężyć. Kto wie, czy to właśnie nie jest najważniejsze zadanie, jakie po śmierci Jana Pawła II stoi przed duszpasterzami nie tylko w Polsce, ale we wszystkich krajach - ocalić tę moc od wygaśnięcia, nie pozwolić, by o niej zapomniano?

Ludzie w Polsce, żegnając Papieża, mieli okazję gruntownie przerobić lekcję bycia Kościołem. Dla wielu Kościół nieodłącznie łączył się z osobą Jana Pawła II, choćby z tej prostej racji, że nie pamiętali innego papieża. Ale tak było także i w przypadku wielu starszych niż ten pontyfikat, gdyż nigdy tak bardzo jak w naszych czasach nie można było w każdym zakątku ziemi na bieżąco uczestniczyć w życiu Kościoła. Dzięki środkom masowego przekazu słowo wypowiedziane przez Papieża do wiernych w najodleglejszym kraju dociera do nich natychmiast - tym samym świat otrzymał niezwykłe narzędzie ułatwiające jedność wiary. Dziś każdy papież może być bliski dla każdego wierzącego - my mieliśmy to dodatkowe szczęście, że był nam bliski także sercem.

Czas ten był także katechezą eklezjalną przeprowadzoną zgodnie z najlepszymi tradycjami chrześcijańskiej otwartości i tolerancji, która patrzy na świat z szacunkiem i miłością, jednak przy zachowaniu pełnej świadomości o tym, że naszym Panem jest Jezus.

W kościołach można było zobaczyć twarze ludzi niezaglądających tam od bardzo dawna, za Papieża i za siebie modlili się nawet ci, dla których na co dzień modlitwa nie stanowi wielkiej wartości, a do ludzi manifestujących swe duchowe poruszenie dołączali także ci, którzy, jak sami deklarowali, nie wierzą w Boga - wierzyli jednak w tego niezwykłego człowieka. Wszystkich połączyła modlitwa, najpierw za chorego Papieża, a wkrótce jeszcze bardziej ta o spokój jego duszy. Wszystko to dlatego tak bardzo poruszyło serca, ponieważ było hojną odpowiedzią na wezwanie Chrystusa, który nieustannie wzywa Kościół, tak jak kiedyś Apostoła Tomasza, aby dotykał Jego ran, to znaczy uznawał Jego pełne człowieczeństwo: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok (J 20, 27). Kościół, podobnie jak Tomasz, uczy się klękać ze czcią przed Zmartwychwstałym otoczonym pełnią Boskiej chwały i woła bezustannie: Pan mój i Bóg mój! (J 20, 28). Kościół uczy się także klękać przed każdym człowiekiem przeznaczonym do powstania z martwych i w nim widzieć Boga, uczy się klękać wspólnie. Trwając przy Papieżu, "dotykając ran" jego choroby, a potem - jak nakazuje nasza tradycja - czuwając przy zwłokach, uczyliśmy się szacunku do człowieka aż do końca, bo Kościół to nie tylko ci z jednej strony mocno, a z drugiej słabo wierzący, ale także młodzi i starzy, umierający oraz ci, którzy odeszli już do domu Ojca.

Sen o jedności

Kiedy Jan Paweł II w 1995 roku pisał encyklikę Ut unum sint, prawdopodobnie nawet nie przypuszczał, że słowa tam zawarte zaczną spełniać się w dniach bezpośrednio poprzedzających jego śmierć, a zwłaszcza przed pogrzebem. Istotnie, właśnie wtedy nie tylko wrogowie podali sobie ręce, ale wspólnie uklękli do modlitwy ludzie różnych wyznań, nierzadko odnoszący się do siebie nawzajem nieufnie, a nawet wrogo. Zjednoczyła ich ta sama intencja modlitwy oraz świadomość, że tym, co wszystkich ludzi może połączyć, jest wiara w jednego Boga. Dni te były zatem dla każdego szkołą mocy modlitwy, a gdy "chrześcijanie modlą się razem, wówczas cel, jakim jest zjednoczenie, wydaje się bliższy". Dzięki wspólnej modlitwie "długa historia chrześcijan znaczona wielorakim rozbiciem wydaje się układać na nowo, dążąc do Źródła swej jedności, którym jest Jezus Chrystus. On jest wczoraj i dziś, ten sam także na wieki (Hbr 13, 8). We wspólnocie modlitwy Chrystus jest rzeczywiście obecny: modli się w nas, z nami i za nas. On sam przewodzi naszej modlitwie w tym Duchu Pocieszycielu, którego przyobiecał i dał Kościołowi, kiedy go ustanowił w jego pierwotnej jedności, jeszcze w jerozolimskim wieczerniku". Gdy muzułmanie, buddyści, żydzi i wiele Kościołów chrześcijan odłączonych przyłączyło się do katolików w modlitwie za Papieża, doświadczyliśmy przedsmaku spełnienia się wielkiego marzenia Jana Pawła II, które nie było niczym innym, jak odpowiedzią na wezwanie Chrystusa, aby na świecie zapanowała jedność wiary.

Co z tego wszystkiego pozostanie? Z pewnością doświadczenie tego, co już przeżyliśmy i do czego, przynajmniej we wspomnieniach, każdy na swój sposób pewnie będzie powracał. Wszystkie te doświadczenia uświadomiły nam moc życia wiarą i umocniły nas na dalszą drogę. "Pokrzepiony tym doświadczeniem - pisał Jan Paweł II o doświadczeniu dwóch tysięcy lat życia wiarą - Kościół wyrusza dziś w dalszą drogę, aby głosić Chrystusa światu na początku trzeciego tysiąclecia: On jest «wczoraj i dziś, ten sam także na wieki»". My także, pokrzepieni, wyruszamy w dalszą drogę.

Santo subito

Nie okrzyki wznoszone przez ludzi na palcu św. Piotra i nie transparenty z napisem "Jan Paweł II święty"; nie setki przywódców państw jak nigdy cicho, pokornie uczestniczący w Mszy pogrzebowej; nie tłumy przechodzące przed katafalkiem; nie słowa pięknej homilii kardynała Ratzingera, że Papież "błogosławi nas z okna domu Ojca", są najwymowniejszym dowodem i świadectwem świętości Karola Wojtyły. Są nim cuda, jakie dokonały się po jego śmierci: nawrócenia i pojednania - daj, Boże, aby przetrwały próbę czasu - ale jeszcze bardziej spontaniczne gesty dobra, życzliwości i miłości, jakich ludzie zupełnie niespodziewanie przestali się wstydzić. Wtedy, po śmierci Papieża, nastał czas ogromnej życzliwości, zaś wszyscy ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że można tak żyć, a z jeszcze większym zdziwieniem, że tak żyć warto. Ta szczególna atmosfera sprawiła, że podobnie jak podczas pielgrzymek ludzie podejmowali wysiłek dobra "dla Papieża", on zaś, jak przystało na świętego - ufamy - przedstawił to dobro i ofiarował Ojcu Niebieskiemu. A Bóg zawsze gdy widzi, że to, co stworzył, jest dobre, uśmiecha się, patrząc z nieba, i dobro to błogosławi, aby wydało jeszcze większy plon.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pożegnanie Papieża
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.