Stołówka imienia Charliego

Stołówka imienia Charliego
(fot. Chris Watt/Mary's Meals)
Logo źródła: Misyjne drogi Misyjne drogi

Od momentu, w którym zacząłeś czytać ten artykuł, z powodu chorób wywołanych głodem na świecie umarło kilkoro dzieci. Fundacja Mary’s Meals (Posiłki Maryi) każdego dnia dożywia ponad milion dzieci z 18 krajów świata. Nie robią tego z przytupem. Są „świętymi z sąsiedztwa”. O tym, że czynią dobro wiedzą jedynie ich najbliżsi. Z polską koordynatorką, Joanną Rabską rozmawia Zofia Kędziora.

Zofia Kędziora: Naprawianie świata wydaje się trudne. Można jednak narzekać lub systematycznie podejmować małe, ale ważne kroki, żeby czynić świat lepszym. Wykonujecie wiele takich kroków. Jak to się zaczęło?

Joanna Rabska (Mary’s Meals Polska): To wszystko zaczęło się do Maryi (śmiech). Magnus Macfarlane-Barrow, który jest szkockim katolikiem, był ze znajomymi w Medjugorie. Choć od 10 lat zaangażowany był w różne formy pomocy, dopiero wtedy Maryja natchnęła go do utworzenia zupełnie nowego dzieła. Zrodził się pomysł, by powstał projekt umożliwiający podanie dzieciom jednego posiłku dziennie w miejscu edukacji. Magnus nie czekał długo. Pożyczył przyczepę od swojego ojca i założył biuro fundacji na rodzinnej farmie. Działa ona teraz na całym świecie i ma kilkaset tysięcy działaczy, którzy oczywiście nie pobierają wynagrodzenia. Co ciekawe, Magnus pracuje w tej przyczepie do dzisiaj. Nie chce wydawać niepotrzebnych pieniędzy na luksusy. Chce działać. Przyznam szczerze, że to właśnie mnie przyciągnęło: autentyczność pomagania. Bez żadnego „ale”. Jest oczywiście wiele organizacji, które organizują wysyłkę potrzebnych rzeczy do krajów Trzeciego Świata. My jednak działamy na zasadzie wspierania lokalnego rynku poprzez ludzi, którzy są tam i kupowania potrzebnych produktów głównie od nich. 

Porozmawiajmy jeszcze o głównej inspiracji. Skąd właściwie wzięła się nazwa Waszej fundacji?

Nazwa „Posiłki Maryi” została zainspirowana Maryją, Matką Jezusa, która wychowała swoje dziecko w ubóstwie. Jak powiedział założyciel, Magnus, w pewnym sensie oddaje hołd jej funkcji. Myślę jednak, że ta idea przemawia do każdego, kto ma potrzebę wspierania tych najmłodszych. Łatwo się z nią zidentyfikować, niezależnie od tego, kim się jest. Mimo tej nazwy, która odnosi się przecież do chrześcijaństwa, choć trochę także islamu (gdzie Maryja jest szczególnie szanowana jako matka proroka), Posiłki Maryi to projekt, który łączy dzieci różnych wyznań, animatorów różnych wyznań, dostawców różnych wyznań. Jego cel jest poważny i długotrwały. To ludzie, którzy wstają codziennie o świcie, by podtrzymywać ogień, by zagotować wodę, zrobić owsiankę dla kilkuset dzieciaków, wydawać posiłki. W samym Malawi jest 65 tys. wolontariuszy. To niesamowite.

Liczby robią duże wrażenie. Widocznie jest wiele ludzi, którzy szukają świętości w małych wielkich uczynkach, nie obnosząc się nimi. To taka odpowiedź na Franciszkowe bycie „świętym z sąsiedztwa”. To daje nadzieję. Kim są ci miejscowi wolontariusze? 

Tak to prawda. Ci ludzie to są członkowie wspólnot (matki, ojcowie, krewni etc.), których dzieci uczęszczają do szkół objętych programem dożywiania. Każda nowa współpraca zaczyna się przede wszystkim od porozumienia z władzami plemion, nauczycielami i społecznościami. Nic nie zaczyna się bez ich zgody i olbrzymiego zaangażowania. Nie wysyłamy wolontariuszy do krajów, w których działamy – to zwyczajnie zbyt kosztowne. Wyjątkiem są w sytuacje, w których trzeba przeszkolić kogoś na miejscu. Produkty spożywcze również kupowane są od lokalnych, małorolnych rolników. To jest o wiele tańsze, wzmacnia krajową ekonomię, a dzieci dostają to, co lubią jeść. W rezultacie koszt wyżywienia jednego dziecka przez cały rok szkolny jest rekordowo niski i wynosi w przeliczeniu zaledwie 66,20 zł. Można powiedzieć: cena jednego dobrego obiadu w restauracji. 

Czyli potwierdza się to, że wystarczy naprawdę niewiele, by świat stawał się bardziej przyjazny. Tak wiele dobrego przez jeden tylko posiłek?

Tutaj liczy się idea, która jest niesamowita w swej prostocie. Ten jeden posiłek jest osią, wokół którego dzieje niezwykle dużo dobrego. To dobro, na które wpływ mają ludzie tam, a niekoniecznie tutaj. My tylko koordynujemy całość. Chodzi o to, że to właśnie ludzie tam mogą poczuć swoją sprawczość, że to, co robią, ma sens i daje nadzieję na lepszą przyszłość. Widzimy zresztą, jak ta inicjatywa pociąga za sobą wiele dobrych konsekwencji. Magnus opowiadał nam kiedyś o 12-letnim chłopaku z Anglii, Charliem Doherty, który zaczął zbierać pieniądze dla naszej fundacji. Gdy usłyszał, jak mało potrzeba, by wyżywić dziecko w biednym kraju, postanowił wyruszyć w podróż rowerem, 970 km z Brighton do Glasgow, a potem jeszcze przepłynąć 1,5 maratonu (ok. 65 kilometrów), by w ten sposób zbierać pieniądze na posiłki. Udało mu się zebrać ponad 24 tys. funtów. Jedna ze szkolnych stołówek została potem nazwana jego imieniem – dziecka w ich wieku. To niezwykle poruszające. W Indiach na przykład, kobiety i dzieci w slumsach nie mają żadnych praw, nie przysługuje im również prawo do edukacji. Tym bardziej, gdy panuje bieda, dzieci i kobiety zobowiązane są do szukania posiłku dla tej części rodziny, która pracuje przegrzebując śmierci w poszukiwaniu rzeczy na sprzedaż. 

Z raportów światowych organizacji wynika, że najlepszym remedium na nierówności społeczne i ubóstwo jest edukacja. Szkoły w najbiedniejszych krajach świata stoją jednak puste.

Dzieciaki, zamiast się uczyć, pracują i żebrzą. Robią wszystko, co trzeba, żeby na stole w ich domu znalazł się chociaż jakikolwiek posiłek. Dlatego właśnie opuszczają edukację, mimo że teoretycznie mają możliwość chodzenia do szkoły, choć są państwa, gdzie za naukę trzeba płacić i nie stać na nią rodzin tych dzieci. Edukacja jest kluczowa w procesie wychodzenia z ubóstwa w najbiedniejszych krajach świata. To zamknięte koło: z powodu głodu dzieci nie mogą się uczyć, by wiedzieć, jak z niego wyjść. W wielu krajach, w których pracujemy, nie ma wcale politycznego reżimu. Jest tylko głód, który jeszcze bardziej odbiera ludziom wolność, ponieważ nie mogą się kształcić i robić tego, co chcą.

Głód to chyba pierwsza choroba Trzeciego Świata.

Przed nim jest raczej ubóstwo. Z tego właśnie wynika wiele innych problemów, m.in. głód. Gdy dzieci są głodne, to nawet kiedy mają możliwość edukacji, nie mogą z niej w pełni korzystać. Głód nie pozwala im myśleć. Gdy podstawowa potrzeba nie jest zaspokojona, nie można myśleć o następnych. Na świecie około 64 mln dzieci opuszczają szkołę z powodu biedy, a są takie, które nawet nie zaczęły się uczyć. Aby przetrwać, muszą pracować, żebrać lub przegrzebywać śmieci.

Jak wygląda praca fundacji? Współpracujecie również z lokalnymi środowiskami?

Polska filia pomaga poprzez rozszerzanie świadomości o inicjatywie, zbiórki finansowe, post i modlitwę. Z tych środków, które uzbieramy, budowane są kuchnie, spichlerze oraz kupowana jest żywność. To nie jest tak, że my, bogatsi, „ratujemy tamten świat”. To jest możliwe tylko wspólnymi siłami. Celem „Mary’s Meals” nie jest uzależnianie innych od pomocy, ale umacnianie poczucia odpowiedzialności i sprawczości mieszkańców. Od czasu, w którym pracujemy z miejscowymi ludźmi z różnych krajów, zauważalny jest postęp. Rolnicy wiedzą, że ich produkty zostaną zakupione, mają więc środki na to, by kontynuować działalność. Animatorzy i wolontariusze widzą efekty swojej pracy w postaci dzieci, które najzwyczajniej w świecie chcą przychodzić do szkoły, ponieważ mają pewność, że tam będzie jedzenie. Nasz cel zostaje osiągany, dzieci się… uczą. I są przy tym zadowolone, odzyskują uśmiech, mają siłę i energię do tego, by po prostu się cieszyć. Mamy na to wiele przykładów.

Takie efekty codziennej konsekwentnej pracy muszą cieszyć. I dają nadzieję, że wysiłek ma jednak sens.

Pełno dzieci odebrało już świadectwa ukończenia różnych szkół. To jest niesamowite, że możemy patrzeć na tak bardzo namacalne efekty swojej pracy. Jedną z takich osób jest Weronika, która w 2002 r. jako jedna z pierwszych otrzymała pomoc w postaci posiłków w szkole w Malawi. Dzisiaj ukończyła studia na Uniwersytecie w Malawi w zakresie ekonomii. Jest w pełni niezależną i samodzielną osobą. Takich sygnałów dociera do nas jednak coraz więcej. Tak właśnie działa idea jednego posiłku dziennie. Pociąga za sobą lawinę działań, które pomagają nie tylko dzieciom, ale całej lokalnej społeczności. 

(Wywiad ukazał się w czasopiśmie "Misyjne drogi" 5/2019)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Stołówka imienia Charliego
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.