Synodzie, wypłyń na głębię!
Ubiegłoroczne obrady watykańskiego Nadzwyczajnego Synodu Biskupów ożywiły w Kościele dyskusję wokół tematyki małżeńskiej i rodzinnej. To wartość bezcenna, bo zbyt wiele problemów uważano tu za dobrze znane albo rozstrzygnięte raz na zawsze. Ożywczy ferment bardzo się przydaje - zwłaszcza w tej dziedzinie, która podlega tak szybkim przemianom kulturowym.
Także w Polsce pojawiają się synodalne jaskółki. Trwa (tu i ówdzie) poszukiwanie nowego języka i nowych form działania. Co prawda, w katolickich mediach i publicystyce wyraźnie dominuje ton zwierania szeregów i obrony nierozerwalności małżeństwa zagrożonej przez uznawane za "heretyckie" propozycje biskupów niemieckich, ale Papieski Wydział Teologiczny w Warszawie zorganizował sympozjum, na którym spokojnie rozważano argumenty za i przeciw w kwestii udzielania komunii osobom rozwiedzionym żyjącym w powtórnych związkach małżeńskich.
Również biskupi podczas swojego marcowego zebrania plenarnego wysłuchali teologicznego referatu o. Dariusza Kowalczyka SJ, który "jasno podkreślił, że błędnym jest stwierdzenie, jakoby osoby żyjące w związkach niesakramentalnych z definicji żyły w grzechu ciężkim".
Zgodnie z synodalną zachętą drzwi warszawskiej kurii archidiecezjalnej otworzyły się przed osobami homoseksualnymi, które proszą o stworzenie jakichś form specjalnego duszpasterstwa. Z udziałem przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski odbyło się w kwietniu 2015 r. pierwsze w historii ogólnopolskie spotkanie duszpasterzy osób żyjących w związkach niesakramentalnych.
Co prawda, abp Stanisław Gądecki w wywiadzie telewizyjnym zdumiewał się "ankietomanią" panującą w Watykanie i twierdził: "co to za biskup, który nie zna swojej diecezji i nie wie, jaka jest sytuacja rodzinna" - ale jednak niektóre polskie diecezje zachęcały świeckich do udziału w rozesłanej z Watykanu ankiecie przed kolejnym zgromadzeniem synodu.
Organizowane są z nową energią specjalne katechezy, seminaria i warsztaty o tematyce małżeńsko-rodzinnej (szkoda tylko, że gdzieniegdzie nadal jedynymi wykładowcami pozostają duchowni).
Wydaje się jednak, że to dopiero początek wielkiego wysiłku - zarówno w Kościele powszechnym, jak i w poszczególnych krajach. Warto zatem spojrzeć na (niektóre tylko) dylematy i wyzwania stojące w tej dziedzinie przed synodem, a szerzej: przed Kościołem.
Czego zabrakło na synodzie
Obydwoje niżej podpisani wyrażali kilkakrotnie swoje rozczarowanie przebiegiem pierwszej części synodu. Zdziwieni byliśmy przede wszystkim faktem, że dyskusje biskupów (i streszczający je dokument Relatio synodi) koncentrowały się na rodzinie, niemal z pominięciem jej podstawy, czyli małżeństwa.
A przecież i zdrowy rozsądek sugeruje, by zatroszczyć się najpierw o solidne fundamenty, i nauczanie Kościoła podpowiada, że "swe właściwości «komunijne» rodzina czerpie z owej podstawowej komunii małżonków. Jedność dwojga trwa w dzieciach". Podstawą dobrej rodziny jest zatem pielęgnowanie więzi małżeńskiej.
Wydaje się, że także w zlaicyzowanej kulturze współczesnej odnaleźć można wiele przejawów tęsknoty za miłością wierną aż do śmierci. Odwołując się do tych ludzkich naturalnych pragnień, należałoby obecnie ukazywać małżeństwo jako piękny Boży zamysł utworzenia trwałego i głębokiego zjednoczenia kobiety i mężczyzny w oparciu o komplementarność dwóch płci.
Chcąc trafić współcześnie z tą dobrą nowiną do ludzi sceptycznie nastawionych wobec chrześcijaństwa, trzeba podkreślać wizję człowieka jako istoty relacyjnej. Małżeństwo kobiety i mężczyzny jawi się wówczas jako najgłębsza możliwa relacja osób.
Pomiędzy małżonkami powstaje zobowiązujące małżeńskie "my" - nowa, szczególna jakość relacji międzyludzkiej. Paradoksalnie, w kulturze indywidualizmu istnieje silna tęsknota za taką jednością, za możliwością przekroczenia samego siebie.
Zaskoczyła nas także praktyczna nieobecność tematyki duchowości małżeńskiej w rozważaniach synodalnych. A przecież jej odkrywanie w Kościele wciąż trwa i z pewnością nie można przyjąć, że wszystko jest dobrze znane. Rozwój duchowości w XX wieku pozwolił na pogłębienie tego wymiaru i dostrzeżenie, że w tym sakramencie Chrystus wciela się w więź małżeńską.
Sakramentalność małżeństwa polega zatem na nowej - Boskiej! - jakości relacji powstającej pomiędzy małżonkami. Małżonkowie nie tylko przyjmują sakrament - można powiedzieć, że ich miłość staje się sakramentem, czyli widzialnym znakiem niewidzialnej łaski.
Skoro Chrystus jest obecny w więzi małżeńskiej, to pielęgnowanie tej więzi jest już nie tylko ludzką troską o trwałość małżeństwa, lecz także wyrazem chrześcijańskiej duchowości. Skoro małżeństwo jest sakramentem jako wspólnota życia i miłości, to duchowość małżeńska wyraża się nie tylko przez pobożność i modlitwę, lecz także w codzienności: w kuchni i w sypialni, w trosce o dzieci i we wspólnym spędzaniu czasu, w podziale obowiązków domowych i w odpoczynku, w całym życiu.
Podmiotem tak rozumianej duchowości są nie tylko dwie pojedyncze osoby, lecz także oboje wspólnie - jako para małżeńska. Odkrywanie tej prawdy w Kościele wciąż jest przed nami, podobnie jak kształtowanie nowego modelu świętości, jakim jest właśnie para małżeńska.
Zdumiewające było dla nas również potraktowanie przez biskupów po macoszemu tematyki seksualnej. W kulturze wszechobecności seksu Kościół nie może unikać tego tematu. Dzięki teologii ciała przedstawionej przez św. Jana Pawła II i rehabilitacji erosa dokonanej przez Benedykta XVI w encyklice Deus caritas est współczesny Kościół wypracował zresztą język, którym może mówić o pięknie miłości seksualnej w małżeństwie, o duchowym wymiarze erotyki.
Tymczasem w tekście Relatio synodi w 75% wszystkich przypadków użycia słowa "seks" chodzi o osoby homoseksualne, a poza tym jest mowa o nadużyciach seksualnych i niedojrzałości seksualnej.
Biskupi nie wykorzystali szansy, jaką było piękne wystąpienie synodalnych audytorów, Rona i Mavis Pirola, australijskich małżonków z 55-letnim stażem. Jasno mówili oni, że małżeństwo jest "sakramentem seksualnym, który znajduje najpełniejszy wyraz we współżyciu". Ich zdaniem, bez docenienia seksualnego wymiaru duchowości małżeńskiej nie da się uznać piękna nauczania Kościoła z encykliki Humanae vitae.
Pominięcie tego wymiaru w synodalnej dyskusji bardzo dziwi, gdyż umiejętnie prezentowana teologia ciała ma zdolność otwierania współczesnych ludzi na duchowy wymiar życia małżeńskiego. Dla rozerotyzowanej kultury fascynującym odkryciem jest przesłanie, że seks małżeński może być święty. Eros przebóstwiony to perspektywa o wiele pełniejsza i głębsza niż eros wyzwolony.
Kard. Vincent Nichols z Westminsteru szczerze wyznał jednak podczas synodalnej konferencji prasowej, że stosunki płciowe "to z pewnością nie jest temat, na który biskupi jakoś często rozmawiają". Można to zrozumieć, ale nie można się zgodzić, by pasterze Kościoła nie mieli nic pozytywnego do powiedzenia o małżeńskiej seksualności.
W obradach synodu w roku 2014 wyraźnie zabrakło, naszym zdaniem, jeszcze kilku innych istotnych wątków. Nie znalazło się miejsce na obszerniejsze omówienie problemów rodzin wychowujących dzieci niepełnosprawne, zwłaszcza z upośledzeniem umysłowym, i docenienie daru tego, co niedoskonałe (to bardzo ważne w czasach, gdy większość dzieci ze stwierdzonymi wadami rozwojowymi jest zabijana jeszcze przed narodzeniem).
Zabrakło słowa zachęty do ofiarnego przyjmowania dzieci adoptowanych (a przecież relację nas wszystkich do Boga św. Paweł określa jako przysposobienie w Chrystusie Jezusie - np. Ef 1,5; Ga 4,5). Nie pojawiły się wyrazy życzliwości ojców synodalnych wobec tych osób, które trwają w wierności sakramentalnemu małżeństwu pomimo zdrady i odejścia współmałżonka (niekiedy czują się one zapomniane przez Kościół, choć wiernie stosują się do zasad Ewangelii).
Synod zajmujący się tematyką rodzinną nie uwzględnił także w swoich pracach refleksji nad powołaniem osób, które pozostają bezżenne nie z własnego wyboru (nie są to przecież tylko hedonistycznie nastawieni egoiści, lecz często głęboko wierzący katolicy, którzy nie mogą znaleźć współmałżonka). Ta tematyka wydaje się niezwykle istotna zarówno ze względu na wzrastającą liczbę takich osób, jak i na rozwój katolickiej antropologii.
Ludzka relacyjność i seksualność są coraz bardziej doceniane w kościelnych dokumentach. Benedykt XVI pięknie pisze w encyklice Deus caritas est, "że tylko w zjednoczeniu mężczyzny i kobiety człowiek może stać się «kompletny»", że "jedynie razem [Adam i Ewa] przedstawiają całokształt człowieczeństwa, stając się «jednym ciałem»" (11). Gdy jednak czytają takie słowa osoby bezżenne nie z własnego wyboru, to coraz trudniej im zrozumieć własną kompletność-niekompletność.
Nawrócenie języka
Łatwo uznać wszystkie te pominięcia za mało istotne. Część biskupów (i nie tylko biskupów) jest z pewnością szczerze przekonana, że powyższymi sprawami nie należy się zajmować, bo nie one wcale są dziś najważniejsze.
Ci nastawieni bardziej konserwatywnie uważają przecież, że Kościół nie ma poważniejszych problemów ze swoją doktryną czy sposobem jej wykładania - winę za dzisiejsze problemy ponosi kultura nieprzyjazna normalnej rodzinie, a wręcz ją zwalczająca.
Osoby nastawione bardziej liberalnie dla odmiany zastanawiają się raczej nad reformą nauczania, zwłaszcza norm moralnych, tak aby uczynić je bliższymi ludziom.
Wszyscy, jak się wydaje, dostrzegają lukę, a może wręcz przepaść, jaka pojawiła się między nauczaniem Kościoła przedstawiającym ideał chrześcijańskiej rodziny a realnym życiem wielu katolików. Jedni chcieliby podciągnąć życie do statycznego ideału, drudzy nagiąć ideał w stronę życiowej praktyki. Zwolennicy opcji liberalnej dążą w związku z tym do przebudowy katolickiej etyki seksualnej, a konserwatyści skupiają się na walce o zachowanie w tej sprawie status quo.
Paradoksalnie mamy wrażenie, że oba te podejścia zakładają, iż najlepsze czasy dla małżeństwa bezpowrotnie minęły. Trzeba więc albo zmienić podejście Kościoła (wersja liberalna), albo ratować, co się da (wersja konserwatywna).
Nam natomiast wydaje się, że najbardziej potrzeba dziś nowoczesnej argumentacji, biorącej pod uwagę przemiany kulturowe, odwołującej się zarówno do ludzkiej codzienności, jak i do mistycznego powołania sakramentalnego małżeństwa (para małżeńska to najlepsza analogia dla Trójcy Świętej).
Postaw moralnych nie da się przecież formować ani straszeniem, ani szlachetnymi apelami - trzeba odwołać się do wymiaru duchowego, który jest fundamentem moralności. Ani konserwatywne maksymalistyczne wymagania, ani liberalne obniżanie wymagań niewiele dadzą, jeśli człowiek nie znajdzie wpierw dobrej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ma od siebie wymagać.
"Więź" od lat przekonuje w swoich publikacjach, że odkrycie pełni i głębi powołania małżeńskiego jest wciąż przed nami . Trudności czasów współczesnych mogą być wyzwaniem do oczyszczenia i pogłębienia katolickiej wizji małżeństwa i rodziny.
Sądzimy, że cel bliski kościelnym liberałom - przybliżenie teorii ludziom - osiągnąć można raczej przez duchowe pogłębienie doktryny i ukazanie jej wewnętrznej, egzystencjalnej atrakcyjności niż przez zmianę nauczania. Niezmienność zasad, o którą zabiegają konserwatyści, da się zaś utrzymać także w sytuacji rozwoju doktryny (przykładem jest choćby II Sobór Watykański).
Deklaratywnie Synod Biskupów zdaje sobie sprawę z potrzeby takiego podejścia, stwierdzając w punkcie 33 Relatio potrzebę "nawrócenia języka" , nawiązywania do "najgłębszych pragnień człowieka", ukazywania wartości, a nie tylko nauczania norm. W praktyce jednak w relacji końcowej dominuje niemrawy język, typowy dla kościelnego specjalistycznego slangu. Przy lekturze ma się poczucie, że trudno się z przedstawionymi uwagami nie zgodzić, ale też niewiele z nich wynika.
Dotychczasowe obrady synodu o rodzinie przybrały bowiem - i to nie tylko w mediach, lecz, niestety, także w rzeczywistości - kształt realnego sporu między dwoma frakcjami ideowymi. Istotą kontrowersji stała się kwestia stosunku do propozycji reformy kościelnej praktyki nieudzielania komunii świętej osobom rozwiedzionym żyjącym w powtórnych związkach małżeńskich.
Mieliśmy więc podczas pierwszej części synodu do czynienia przede wszystkim ze zderzeniem między biskupami liberalnymi, nastawionymi na zmianę w podejściu Kościoła do rozwodników, a konserwatywnymi, którzy gorąco bronili niezmienności obecnych rozwiązań.
Papież do takiej dyskusji wyraźnie zachęcał, sam jednak nie wyrażał własnego stanowiska, nie kierunkował debaty, nie dawał (przynajmniej publicznie) wskazówek do dalszych prac. Taka postawa Franciszka może być wyrazem przyjętej metody pracy synodu. Bierze ona za punkt wyjścia nie doktrynę, lecz rzeczywistość z jej problemami, a dopiero później szuka rozwiązania tych problemów w świetle nauczania Kościoła.
Papież jest także świadom, że podczas poprzednich synodów sporna kwestia stosunku do rozwodników była często podnoszona, nigdy jednak nie została poddana pod poważną debatę biskupów . Franciszek może więc słusznie uważać, że należy tę sprawę przedyskutować raz, a dobrze.
Taka atmosfera nie sprzyjała jednak wnikliwej analizie. W dotychczasowym spojrzeniu synodu na problemy małżeństwa i rodziny dominują dwa podejścia: skupienie się na jej funkcjach społecznych albo wykład kościelnej doktryny. Brakuje zwłaszcza perspektywy duchowej. Niech też nikogo nie zmyli wielość tematów poruszonych w Relatio synodi. Ilość zdecydowanie nie przechodzi tu w jakość.
Powierzchowność i częstokroć bezbarwność tego tekstu wydaje się nam właśnie efektem skoncentrowania się ojców synodalnych na sporze, który przykuwał ich uwagę. Jedni ciągnęli w prawo, drudzy w lewo; jedni parli do przodu, drudzy woleliby skierować się do tyłu. W ferworze dyskusji zapomniano chyba, że można jeszcze pójść... w głąb.
Seksualizacja grzechu?
Uwzględnienie wymiaru duchowego wydaje się właściwym kierunkiem dalszych prac Synodu Biskupów również dlatego, że może ono rzucić nowe światło na istniejące kontrowersje. Głębsze spojrzenie pozwala bowiem dostrzec sytuacje zwane podczas synodu "nieregularnymi" na szerszym tle.
W ciekawy sposób można to zobaczyć na przykładzie stosunku do tzw. białych małżeństw. Jak wiadomo, w adhortacji Familiaris consortio z roku 1981 , pisząc o osobach rozwiedzionych, które zawarły nowe małżeństwa cywilne, Jan Paweł II postanowił m.in.:
Pojednanie w sakramencie pokuty - które otworzyłoby drogę do komunii eucharystycznej - może być dostępne jedynie dla tych, którzy żałując, że naruszyli znak Przymierza i wierności Chrystusowi, są szczerze gotowi na taką formę życia, która nie stoi w sprzeczności z nierozerwalnością małżeństwa.
Oznacza to konkretnie, że gdy mężczyzna i kobieta, którzy dla ważnych powodów - jak na przykład wychowanie dzieci - nie mogąc uczynić zadość obowiązkowi rozstania się, "postanawiają żyć w pełnej wstrzemięźliwości, czyli powstrzymywać się od aktów, które przysługują jedynie małżonkom" (84).
Norma ta była później wielokrotnie powtarzana w kolejnych dokumentach kościelnych. Sposób jej sformułowania wydaje się jednak problematyczny. Abstrahując nawet od więziotwórczego charakteru erotyki, trzeba zauważyć, że tak wyrażona norma zakorzeniona jest w wizji małżeństwa jako moralnej legitymizacji współżycia seksualnego.
W tym ujęciu rezygnacja z seksu w drugim związku sprawia wręcz, że dla Kościoła małżeństwo cywilne osoby rozwiedzionej staje się "formą życia, która nie stoi w sprzeczności z nierozerwalnością małżeństwa".
Ale przecież dziś Kościół uczy, że małżeństwo to dużo więcej: wspólnota życia i miłości. W tym kontekście niezrozumiała jest zasada, że grzechem nieodpuszczalnym jest współżycie seksualne z kimś innym niż sakramentalny współmałżonek, a odpuszczalnym (bądź w ogóle postawą niesprzeczną z nierozerwalnością małżeństwa) - trwałe współżycie nieseksualne z inną osobą.
Zdrada małżeńska jest przecież doświadczeniem nie tylko fizycznym. Wręcz najbardziej bolesny jest jej wymiar psychiczny i duchowy. Czy takie rozwiązanie w kościelnych przepisach nie jest przejawem nadmiernej seksualizacji w rozumieniu grzechu, a niedocenianiem innych aspektów grzesznego zerwania sakramentalnej więzi?
Na dodatek istnieje paradoks w praktyce spowiedniczej - osoba rozwiedziona, która nie wiąże się z nikim na stałe i często zmienia partnerów seksualnych, może uzyskać rozgrzeszenie, a nie otrzyma go osoba żyjąca wiernie, ale w związku niesakramentalnym. Jak wybrnąć z tej pułapki?
Nowa teologia pokuty
Pomocą może być spojrzenie na tę kwestię w perspektywie głębszej niż tylko sformułowanie normy dyscyplinarnej. Ta regulacja z roku 1981 jest przecież ówczesną formą odpowiedzi na to samo pytanie, jakie zadaje sobie dzisiaj synod: czy istnieją sytuacje, w których Kościół mógłby zezwolić osobom rozwiedzionym żyjącym w powtórnych związkach cywilnych na sakramentalne rozgrzeszenie i przyjęcie komunii?
Wtedy biskupi na synodzie w roku 1980 doszli do takiego rozwiązania, a papież je oficjalnie potwierdził rok później w adhortacji. Jak można by ówczesną normę odnieść do współczesnej dyskusji?
Przede wszystkim można uznać rezygnację ze współżycia seksualnego w nowym związku za usankcjonowaną przez Kościół formę długotrwałej surowej pokuty, odpowiednią do powagi grzechu rozbicia małżeństwa. Oznaczałoby to jednak, że Kościół uznał, iż również w przypadku tego grzechu zdolny jest przygarnąć pokutnika wyznającego własne winy i przyjąć go do komunii sakramentalnej.
Otwarte zatem pozostawałoby pytanie, czy taka forma pokuty jest jedyną możliwą w przypadku cudzołóstwa, czy też powinny być możliwe również inne formy? Czy zresztą uzasadnione jest sprowadzanie cudzołóstwa do wymiaru tylko fizycznego? Przecież "każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa" (Mt 5,28).
Spojrzenie na casus białego małżeństwa w perspektywie rozumienia związku sakramentalnego jako nierozerwalnej wspólnoty życia i miłości prowadzić też może do głębszej dyskusji na temat jedności małżeńskiej, grzechu, pokuty, pojednania i komunii. Wydaje się bowiem, że synodalnych sporów o stosunek do rozwodników nie zdoła zakończyć żadne nowe rozwiązanie tylko dyscyplinarne.
Nie o samo "dopuszczenie" do komunii przecież chodzi, lecz o możliwość odpuszczania niektórych grzechów i czytelność sakramentalnych znaków. Trzeba więc sięgnąć głębiej: na nowo odkryć duchowy wymiar małżeństwa, dobrze opisać kwestię jedności sakramentalnej pary małżeńskiej i konsekwencje rozbicia tej jedności, z rozróżnieniem stopnia winy poszczególnych osób.
Przydałaby się też nowa teologia pokuty - świadoma głębokich przemian, jakie ten sakrament przechodził przez wieki, i otwarta na nowe możliwości rozwoju. Na przykład w pewnych okresach pokuta była długotrwała i należało ją odbyć przed komunią (a nie po, jak zazwyczaj obecnie). Może warto skorzystać z tamtych doświadczeń?
Jak jednak tworzyć nową teologię pokuty, gdy w części Kościołów lokalnych praktyka indywidualnej spowiedzi niemal całkowicie zanikła (granica na Odrze i Nysie jest pod tym względem bardzo wyraźną granicą dwóch różnych kultur katolickich, jeśli chodzi o stosunek do spowiedzi)?
Franciszek, jak się wydaje, ma na to odpowiedź: jest nią Rok Miłosierdzia. Obwieszczając to wydarzenie, papież zachęcił do praktykowania spowiedzi i obfitego czerpania ze zdrojów Bożego miłosierdzia. Pierwsze lata jego pontyfikatu przyniosły zresztą spontaniczny wzrost liczby osób spowiadających się w niektórych Kościołach Europy Zachodniej.
W dziedzinie teologii małżeństwa i rodziny wyraźnie niezbędny jest poważny wysiłek - i doktrynalny, i pastoralny. Trzeba na nowo opisać teologię komunii małżeńskiej oraz jej związki z komunią eklezjalną i sakramentalną.
Potem przełożyć to na odpowiednie programy przygotowania do małżeństwa oraz formacji małżeństw, zwłaszcza młodych, do samodzielnego wybierania dobra - także, a może zwłaszcza wtedy, gdy prawo, kultura i obyczaje przestają podtrzymywać wartości chrześcijańskie.
Nie da się też uniknąć dyskusji na temat zasady stopniowości, o której mówi obok kard. Christoph Schönborn (zasada ta jest zresztą wyraźnie obecna u Jana Pawła II w Familiaris consortio). Ale czy da się znaleźć takie sposoby duszpasterskiego doceniania cząstkowego dobra realizowanego w związkach nieformalnych (także homoseksualnych) i niesakramentalnych, które nie będą podważały wyjątkowości małżeństwa sakramentalnego? Pracy pasterzom Kościoła i teologom z pewnością nie zabraknie.
Jesienne zgromadzenie Synodu Biskupów nie będzie więc ostatnim akordem kościelnej dyskusji o małżeństwie i rodzinie. Oby było jednak akordem bardziej harmonijnym niż przed rokiem. I oby w brzmieniu tego akordu dało się usłyszeć piękno i głębię rzeczywistości, o której biskupi będą rozmawiać. Słychać je w cyklu katechez o małżeństwie i rodzinie, jakie w tym roku wygłasza papież. Czy biskupi dostroją się do tego tonu?
Redakcja DEON.PL poleca:
Kościół ze swej natury jest organizmem wymagającym nieustannej odnowy.
Od początku swojego pontyfikatu przypomina o tym papież Franciszek, którego styl i podjęte reformy można odczytać jako wezwanie do pogłębienia namysłu nad metodami zarządzania wspólnotą eklezjalną.
Książka ks. Damiana Wąska jest teologiczną odpowiedzią na to wezwanie oraz zaproszeniem do podjęcia w Polsce debaty nad kierunkami zmian.
Autor, opierając swoje rozważania na Objawieniu i czerpiąc z bogactwa Tradycji, szuka takich dróg odnowy struktur i urzędów kościelnych, które przesłanie Kościoła uczyniłyby bliższym potrzebom wiernych oraz bardziej wiarygodnym w oczach współczesnego człowieka.
Skomentuj artykuł