"To nie jest kara Boża". Chrześcijańska reakcja na koronakryzys

(fot. Rinke Dohmen / Unsplash)
kard. Kurt Koch

Koronawirus nie jest karą Bożą w tym sensie, że Bóg wynalazł wirusa i zesłał go na ludzkość, by ją ukarać za grzechy. Taka interpretacja nie jest możliwa, choćby dlatego, że koronakryzys, podobnie jak wiele innych katastrof, najciężej dotyka ubogich, którzy i bez niego doznają licznych cierpień, przez co są szczególnie umiłowani przez Boga.

Chrześcijanie uważają za rzecz oczywistą, aby z ufnością przedstawiać Bogu swe trudne położenie, w którym znaleźli się w związku z koronakryzysem, w nadziei, że Bóg uczyni z ich prośbami i modlitwami to, co dla nich najlepsze. Taka ufność w łaskę Bożą bynajmniej nie kłóci się z poważnym traktowaniem zaleceń ekspertów, znających tajniki natury. Modlitwa nie zastąpi oczywiście niezbędnego poszukiwania skutecznej szczepionki. Ale też wszystkie środki higieniczne i medyczne nie zastąpią modlitwy. Ten, kto rozumuje w kategoriach alternatywnych, wykluczających się skrajności, okazuje się równie fundamentalistyczny jak ci, przed którymi tak usilnie przestrzegają nas dziś teologowie.

Nie należy jednak z góry wykluczać i odsuwać od siebie pytania, czy można - bądź nawet czy nie należy - interpretować koronakryzysu jako kary Bożej. Oczywiście koronawirus nie jest karą Bożą w tym sensie, że Bóg wynalazł wirusa i zesłał go na ludzkość, by ją ukarać za grzechy. Taka interpretacja nie jest możliwa, choćby dlatego, że koronakryzys, podobnie jak wiele innych katastrof, najciężej dotyka ubogich, którzy i bez niego doznają licznych cierpień, przez co są szczególnie umiłowani przez Boga. Mimo to Pismo Święte mówi o karze Bożej, w tym mianowicie sensie, że Bóg dopuszcza ponoszenie przez ludzi konsekwencji ich własnego złego postępowania. Ludzie, którzy nie przestrzegają życiodajnych Bożych zaleceń, są z tej racji wezwani do nawrócenia. W tym sensie nie tylko stosowne, lecz wręcz niezbędne jest zadanie w kontekście religijnym pytania o to, co Bóg chce nam powiedzieć przez kryzys i jaką naukę wyniesiemy z niego na przyszłość. Czego zatem powinniśmy nauczyć się z kryzysu?

Przede wszystkim należy stwierdzić, że podczas koronakryzysu ujawniło się wiele rzeczy dobrych i pozytywnych. Ogólnie rzecz biorąc, uświadomiliśmy sobie, że jako ludzie jesteśmy zdani na siebie nawzajem, że siedzimy na tej samej łodzi i że jesteśmy powołani do tego, by pomagać innym, zwłaszcza tym, którzy zostali najdotkliwiej poszkodowani przez kryzys związany z koronawirusem. Właśnie dlatego, że musimy zachowywać dystans społeczny, czujemy, jak ściśle jesteśmy związani z innymi ludźmi i jak bardzo jesteśmy powołani do większej solidarności między sobą.

Uświadomiliśmy sobie, że jako ludzie jesteśmy zdani na siebie nawzajem, że siedzimy na tej samej łodzi i że jesteśmy powołani do tego, by pomagać innym.

Sytuacje kryzysowe nie służą temu, by relatywizować czy nawet kwestionować to, co konieczne w ludzkim życiu (jak chleb powszedni w czasie wojny) i w życiu wiary (jak Chleb życia wiecznego). Są one raczej ważnymi okazjami do tego, byśmy na nowo uświadomili sobie ich wartość – właśnie dlatego, że tak bardzo nam ich brakuje. Stąd kryzysy są zawsze także czasem prawdy, który ukazuje nam, co w naszym ludzkim życiu i w życiu wiary jest priorytetem. Zastanówmy się, czy w poprzednich latach, ufni w wielki postęp nauki i techniki oraz zdobycze ery cyfrowej, nie za bardzo przyzwyczailiśmy się do tego, że wszystko jest możliwe i że kontrolujemy nasze życie i kształtowanie świata? Teraz jednak po tym zdominowanym przez nas świecie grasuje mały, niepozorny wirus, odbierając nam kontrolę nad wieloma, często najważniejszymi elementami rzeczywistości, a my, zdani sami na siebie, musimy znowu pytać o naszą condition humaine (kondycję ludzką). 

Koronakryzys stawia również przed nami pytanie o to, w jaki sposób rozumiemy dziś i jak przeżywamy naszą wiarę chrześcijańską i co uznajemy za szczególnie ważne. W minionych latach często słyszeliśmy, że Bóg nie ma innych rąk poza naszymi. Sformułowanie to jest w istocie słuszne, gdyż Bóg chce działać w naszym świecie  – także w czasie koronakryzysu – poprzez nas samych, wpływając na życie innych ludzi. Jednakże – dzięki Bogu! – jest to tylko pół prawdy. Pociecha wiary opiera się przecież na ufności, że gdy nasze ręce słabną, Bóg dysponuje też zupełnie innymi rękoma. Liczymy na to zwłaszcza wówczas, gdy wobec śmierci opadają nam ręce i sami nie jesteśmy już w stanie nic zrobić. Powinniśmy wówczas znaleźć oparcie w tym, że Bóg sam podejmuje wobec nas działanie. W wierze powinniśmy wiedzieć, że zawsze, niezależnie od sytuacji, jesteśmy w rękach Boga – zarówno w życiu, jak i w śmierci. Czy nie jest już najwyższy czas na to, byśmy znów przypomnieli sobie o chrześcijańskim przesłaniu o życiu wiecznym, do którego wezwał nas Chrystus i którym nas obdarzy, o życiu wiecznym, które jest celem życia chrześcijańskiego? Czyż koronakryzys, który codziennie ukazuje nam masową śmierć, nie przypomina nam na nowo o tym, że chrześcijanin, który nie ma nic do powiedzenia nad grobem swojego bliźniego, prawdopodobnie w ogóle nie ma do powiedzenia niczego, co mogłoby pomóc nam w egzystencji?

Mając przed sobą taką perspektywę, my, chrześcijanie, możemy teraz stawić czoło koronakryzysowi. Jak mówi papież Franciszek, Wielkanoc umożliwia chrześcijańskie „zakażenie” – zakażenie nadzieją, która przenosi się z serca na serce. Ta wielkanocna nadzieja w niczym nie ujmuje koronakryzysowi jego bolesnego ciężaru. Pomaga nam jednak potraktować ten kryzys również jako okazję do refleksji, do rachunku sumienia i do pogłębienia wiary – pod warunkiem, że po kryzysie nie zechcemy po prostu wrócić do normalności, lecz wybierzemy wypróbowaną w kryzysie, przemienioną w wierze i oczyszczoną przez wydarzenie wielkanocne normalność ludzkiego życia i wiary chrześcijańskiej.

Fragment pochodzi z książki "Odkrywanie wspólnoty". Opracował JK.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"To nie jest kara Boża". Chrześcijańska reakcja na koronakryzys
Komentarze (5)
AP
~A. P.
25 stycznia 2021, 08:34
A może epidemia to raczej przestroga niż kara I ponaglenie, żeby się nawrócić? Pan Bóg dał nam wolność, ale nie samowolę grzechu. Tak jak dobrzy rodzice karcą I napominają nieposłuszne dziecko, tak Nasz Ojciec dopuszcza różne trudne doświadczenia abyśmy wrócili na drogę, którą On nam wskazuje.
PZ
~piotr Zygmuntowicz
16 stycznia 2021, 10:10
Pytanie czy ten koronawirus powstał sam z siebie? A jak nie to czy nie powinniśmy szukać złoczyńców którzy go stworzyli albo żerują na sytuacji aby obronić dobrych ludzi przed złymi?
KP
~katolik pomniejszego płazu
15 stycznia 2021, 22:54
po mojemu koronakryzys jest właśnie tym czemu się ostatnio zaprzecza - "wodzeniem na pokuszenie", czy też poddawaniu próbie o którym mowa w Modlitwie Pańskiej
SS
~szczesliwy stary juz Slazak poza Polska
25 stycznia 2021, 13:28
Papiez juz to skasowal, juz inaczej sie modlimy, czlowiek w swojej glupocie chce poprawiac Stworce. Zyjemy juz w innym swiecie, taki maly zmanipulowany wirus to uczynil, nastepne manipulacje sie dokonuja, jaki bedzie "efekt" tylko Pan Bog wie.
KW
~ka we
15 stycznia 2021, 13:02
Czy to kara Boża? Bardzo nam to dziś nie pasuje do nurtu odkrywania miłosiernego oblicza Boga. A jednak: po co są doczesne kary? W sensie biblijnym są okazją do nawrócenia, opamiętania, naprowadzaniem zabłąkanych na właściwą drogę. I w tym sensie miłosierdzie, nie wyklucza kary. Nie twierdzę że koronawirus to na 100% kara Boża. Ale ciekawa jest jednak ta tendencja do jakiejś autocenzury, by nawet nie dopuszczać do siebie myśli o Ojcowskiej karze, przy jednoczesnych częstych głosach o 'zemście' tzw. matki natury, którą przestaliśmy szanować.