"Muszę przeciw temu zaprotestować jako teolog i jako biskup"
Nie rozumiem, jak można kwestionować odprawianie mszy świętych, celebrowanych w obecnej sytuacji przez kapłanów wprawdzie bez udziału wiernych, ale za tych, którzy są powierzeni ich trosce, czy nawet dyskryminować je jako „widmowe msze”.
Przede wszystkim należy z wdzięcznością stwierdzić, że podczas koronakryzysu ujawniło się też wiele rzeczy dobrych i pozytywnych. Ogólnie rzecz biorąc, uświadomiliśmy sobie wyraźnie, że jako ludzie jesteśmy zdani na siebie nawzajem, że siedzimy na tej samej łodzi i że jesteśmy powołani do tego, by pomagać innym, zwłaszcza tym, którzy zostali najdotkliwiej poszkodowani przez kryzys związany z koronawirusem.
Właśnie dlatego, że musimy zachowywać dystans społeczny, czujemy, jak ściśle jesteśmy związani z innymi ludźmi i jak bardzo jesteśmy powołani do większej solidarności między sobą. Szczególne podziękowania należą się wszystkim lekarzom, pielęgniarzom i pielęgniarkom, którzy opiekują się chorymi, nie zważając na własne wyczerpanie.
Powinniśmy być też wdzięczni kapłanom, którzy przejawiają wiele inicjatywy i inwencji, starając się być blisko ludzi w ich życiu i śmierci w tej trudnej sytuacji duszpasterskiej, dając im cenne dobra, które zachowuje dla nas wiara katolicka – miłującą bliskość Boga, którą obdarza On nas w sakramentach, przede wszystkim w sakramencie Eucharystii, pokuty i namaszczenia chorych.
Wśród tych pozytywów należy też jednak dostrzec istnienie idei, wobec których muszę zaprotestować jako teolog i jako biskup. Nie rozumiem, jak można kwestionować odprawianie mszy świętych, celebrowanych w obecnej sytuacji przez kapłanów wprawdzie bez udziału wiernych, ale za tych, którzy są powierzeni ich trosce, czy nawet dyskryminować je jako „widmowe msze” (Geistermessen).
Czy uczeni liturgiści nie wiedzą, że ten rodzaj celebracji w obecnej trudnej sytuacji jedynie uwidacznia to, co należy do istoty liturgii chrześcijańskiej – to mianowicie, że odprawia się ją zastępczo za całą ludzkość, a nawet za całe stworzenie?
Nie mogę pojąć, że biskup w odpowiedzi na skargi licznych wiernych, którzy z powodu koronawirusa nie mogą uczestniczyć w celebracji Eucharystii i przyjmować Ciała Chrystusa, zarzuca im „zafiksowanie się na Eucharystii” i „zawężenie” rozumienia wiary – i to w czasie Wielkiego Tygodnia, gdy w Wielki Czwartek wspominamy ustanowienie Eucharystii, która stanowi centrum najważniejszej liturgii, odprawianej w noc wielkanocną.
Za całkowicie chybione i sprzeczne z wiarą katolicką muszę uznać apele teologów, by w czasie koronakryzysu odprawiać Eucharystię w domu bez kapłana, torując w ten sposób drogę tak zwanej „reformie”.
Sytuacje kryzysowe nie służą temu, by relatywizować czy nawet kwestionować to, co konieczne w ludzkim życiu (jak chleb powszedni w czasie wojny) i w życiu wiary (jak Chleb życia wiecznego). Są one raczej ważnymi okazjami do tego, byśmy na nowo uświadomili sobie ich wartość – właśnie dlatego, że tak bardzo nam ich brakuje. Stąd kryzysy są zawsze też czasem prawdy, który ukazuje nam, co w naszym ludzkim życiu i w życiu wiary jest priorytetem.
(...)
Czy nie zanadto przywykliśmy do zdawania się w naszym życiu na to, co widzialne, materialne i uchwytne? Teraz jednak niewidoczny gołym okiem, a nawet pod mikroskopem, wirus objawia swą niszczycielską moc, której skutki widzimy na całym świecie. Czy nie byłoby zatem wskazane, by również w pozytywnym sensie zwrócić się ku temu, co niewidzialne i niematerialne? W naszym życiu i na świecie istnieje również wiele dobra, które pozostaje niewidzialne, a mimo to chciałoby się w nas przejawić.
Chodzi tu przede wszystkim o samego niewidzialnego Boga, obecnego w naszym życiu, pragnącego, byśmy Go dostrzegali, i przemawiającego do nas również przez swoje stworzenie, które nie jest nieme, lecz uznawane za nieme, gdy człowiek pozostaje głuchy na jego głos.
Koronakryzys stawia również przed nami pytanie o to, w jaki sposób rozumiemy dziś i jak przeżywamy naszą wiarę chrześcijańską i co uznajemy za szczególnie ważne. W minionych latach wciąż na przykład spotykałem się z opinią, że Bóg nie ma innych rąk poza naszymi. Sformułowanie to jest w istocie słuszne, gdyż Bóg chce działać w naszym świecie – także w czasie koronakryzysu – poprzez nas samych, wpływając na życie innych ludzi. Jednakże – dzięki Bogu! – jest to tylko pół prawdy.
Pociecha wiary opiera się przecież na ufności, że gdy nasze ręce słabną, Bóg dysponuje też zupełnie innymi rękoma. Liczymy na to zwłaszcza wówczas, gdy wobec śmierci opadają nam ręce i sami nie jesteśmy już w stanie nic zrobić. Powinniśmy wówczas znaleźć oparcie w tym, że Bóg sam podejmuje wobec nas działanie. W wierze powinniśmy wiedzieć, że zawsze, niezależnie od sytuacji, jesteśmy w rękach Boga – zarówno w życiu, jak i w śmierci.
Koronakryzys stawia również przed nami pytanie o to, w jaki sposób rozumiemy dziś i jak przeżywamy naszą wiarę chrześcijańską i co uznajemy za szczególnie ważne.
Czy już nie najwyższy czas na to, byśmy znów przypomnieli sobie o chrześcijańskim przesłaniu o życiu wiecznym, do którego wezwał nas Chrystus i którym nas obdarzy, o życiu wiecznym, które jest celem życia chrześcijańskiego?
Czyż koronakryzys, który codziennie ukazuje nam masową śmierć, nie przypomina nam na nowo o tym, że chrześcijanin, który nie ma nic do powiedzenia nad grobem swojego bliźniego, prawdopodobnie w ogóle nie ma do powiedzenia niczego, co mogłoby pomóc nam w egzystencji?
Fragment pochodzi z książki "Odkrywanie wspólnoty. Wiara w czasach pandemii koronawirusa".
Skomentuj artykuł