Uchodźcy na dworcu w Salzburgu [REPORTAŻ]

(fot. EPA/PETER KNEFFEL)
Karol Kleczka / DEON.pl

Jak po takich komentarzach ws. uchodźców można z czystym sumieniem iść do komunii w niedzielę, gdy czytana jest przypowieść o miłosiernym Samarytaninie - pisze Karol Kleczka w reportażu z dworca w Salzburgu.

Do Salzburga dojechałem o północy. Wiedząc, że recepcja mojego hotelu jest otwierana dopiero o 8 rano, założyłem jeszcze przed przyjazdem, że noc spędzę w całodobowej poczekalni dworca kolejowego. Nie spodziewałem się, co mnie spotka, gdy wejdę na dworzec i nigdy bym nie pomyślał, że ostatnie kilka godzin będzie jednymi z cenniejszych w moim życiu.

DEON.PL POLECA

Noc na dworcu spędziłem bowiem w towarzystwie około 1200 uchodźców z Syrii. Już wchodząc, zauważyłem licznych ludzi w strojach Czerwonego Krzyża, którzy przygotowywali strefę medyczną i zabezpieczali teren dla kobiet z małymi dziećmi. Część z wolontariuszy rozdawała koce, część paczki z drobnym poczęstunkiem, inni rozwozili wodę. Całości dopełniała znaczna liczba kamerzystów i fotoreporterów.

Uchodźcy na dworcu byli jedną z grup, które przedwczoraj przejeżdżały przez Austrię (około 3500 osób). Dworzec stanowił jeden z punktów zbornych do dalszej ucieczki na zachód. I wiecie co? Może niektórych z was to zaskoczy, ale to są kompletnie normalni ludzie.

Gdy pomyślę o niektórych reakcjach moich rodaków - zapominających chyba, że są bądź co bądź, przedstawicielami narodu migrantów - na wieść o przyjęciu grupy ofiar wojny do 40 milionowego kraju, to jeży mi się włos na głowie.

To reakcje zarówno ludzi prostych, jak i mających się za elitę, starszych i młodszych, wykształconych i pozbawionych wyższej edukacji, wierzących i niewierzących - niezależnie od dowolnych podziałów socjologicznych przypominają one toczącą się jak kula śniegowa falę lęku i podskórnej ksenofobii, kwitnącej w kraju przywołującym na lekcjach historii tradycję tolerancyjnej I i II RP.

Ten lęk widzieliśmy w każdym możliwym miejscu: na forach internetowych, w poważnych tygodnikach opinii, ale też w dyskusjach toczonych w gronie bliskich osób. Wczoraj też widziałem lęk, ale jakże inny. Bo jak porównać strach Polaków, którym przyszło żyć w przysłowiowych "nieciekawych czasach" ze strachem ludzi zmuszonych przez wojnę do panicznej ucieczki na zamożny Zachód. Ludzi, którzy są zmuszeni spakować cały swój dobytek do jednej torby czy plecaka (tak całkiem poważnie - kto z nas dzisiaj byłby to w stanie zrobić?), którzy wreszcie, bardzo często, nawet nie wiedzą gdzie wylądują.

Widzę strach młodej kobiety, której mąż zasłabł w poczekalni i do krwi stłukł sobie głowę. Zabrał go sanitariusz, ale czy zdąży na pociąg? Widzę seniora rodziny, dziadka, który daje odpocząć synowi, nie śpi i całą noc, biega od jednego do drugiego punktu zaopatrzeniowego, żeby zebrać jedzenie i koce. Potem tym kocem czule zakrywa swoje wnuka.

Zastanawiam się, o czym śni ten mały chłopiec, może o miejscu gdzie mu będzie lepiej. W pobliżu jakiś facet nuci piosenkę. Widzę też przystojniaków, którzy podrywają dziewczyny, a nad ranem sprzątają całą poczekalnię. Widzę wreszcie małe dzieci, które tak jak wszystkie małe dzieci na zmianę bawią się, płaczą, uciekają mamom.

Widzę kilku muzułmanów modlących się o świcie, widzę nieodróżnialnych od nich fizycznie chrześcijan. Część z krzyżykami na szyi, kilku odmawia różaniec. Nie wyglądają tak, jakby jedni mieli zabijać drugich.

Powoli kolejne grupy wsiadają do pociągów, głównie do Niemiec. Gdy tak na nich patrzę, to myślę sobie, że trafiłem tutaj akurat 1 IX i przenoszę się wyobraźnią te 60 czy 70 lat wstecz do mojego kraju. Myślę, że gdybym tak jak ja dziś, był człowiekiem kompletnie z zewnątrz, to widziałbym ten sam lęk. Tyle tylko, że głównie w niebieskich, zielonych czy piwnych, a nie brązowych oczach. Oczach ludzi, którzy uciekają na Węgry, do Rumunii, Iranu czy Nowej Zelandii. Inni trafiają na teren ZSRR - wielu tam już niestety pozostanie. Inni przebiją się na Zachód, z którego nie wrócą do Polski.

Inni z kolei - na mocy układów poważniejszych politycznych graczy - stracą domy i będą zmuszeni przenieść się na kompletnie obce im "ziemie odzyskane", z których część polskimi nie była prawie wcale. Gdy myślę o dzisiejszych reakcjach ich dzieci, czy wnuków, tych, które wychowały się w poniemieckich domach, ale też tych, które śledzą swe osadzenie rodowodu aż do Sejmu Wielkiego, to coraz mniej z tego wszystkiego rozumiem.

Papież dwa miesiące temu w orędziu na dzień migranta i uchodźcy mówił: "Dziś to wszystko nabiera szczególnego znaczenia. Bowiem w epoce tak rozległych migracji wielka liczba osób opuszcza swoje rodzime miejsca i podejmuje niebezpieczną podróż nadziei, z bagażem pełnym pragnień i lęków, w poszukiwaniu bardziej ludzkich warunków życia. Nierzadko jednak te ruchy migracyjne wzbudzają nieufność i wrogość, nawet we wspólnotach kościelnych, zanim jeszcze pozna się historie życia, prześladowań czy nędzy osób, których to dotyczy. W takim wypadku podejrzenia i uprzedzenia stają w sprzeczności z biblijnym przykazaniem, by przyjmować z szacunkiem i solidarnością przybysza będącego w potrzebie".

Już wiem czego nie rozumiem najbardziej w reakcjach moich rodaków: jak po takich komentarzach można z czystym sumieniem iść do komunii w niedzielę, gdy czytana jest przypowieść o miłosiernym Samarytaninie czy 25. rozdział Ewangelii wg św. Mateusza?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Uchodźcy na dworcu w Salzburgu [REPORTAŻ]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.