Wacław Oszajca SJ: zacznijmy od własnego rachunku sumienia [WYWIAD]

Wacław Oszajca SJ: zacznijmy od własnego rachunku sumienia [WYWIAD]
(fot. PAP/Adam Warżawa)
Magdalena Fijołek / Wacław Oszajca SJ

Od śmierci prezydenta Gdańska minęły prawie dwa tygodnie. Przez ten czas zdążyliśmy jako społeczeństwo zjednoczyć się i ponownie podzielić. Powtarzamy dobrze znany nam schemat, jak w przypadku śmierci Jana Pawła II i katastrofy smoleńskiej.

Po chwilach ciszy i solidarności, wkracza tzw. "polskie piekiełko". O tym, jak nie dać mu się zdominować i wbrew podziałom czynić dobro opowiada w rozmowie z Deon.pl o. Wacław Oszajca SJ.

DEON.PL POLECA

Magdalena Fijołek: Dlaczego nasza solidarność to są jednorazowe zrywy? Skąd bierze się ten powtarzany wielokrotnie schemat?

Wacław Oszajca SJ: Pewnie bierze się to stąd, że myślimy w sposób magiczny - że jedno czy drugie wydarzenie spowoduje, że zaczniemy inaczej myśleć, inaczej widzieć rzeczywistość, inaczej ją oceniać. To jest niemożliwe - nigdy nie będzie tak, że cokolwiek jest dane raz na zawsze - zarówno jeśli chodzi o Kościół, jak i o państwo. To organizmy żywe, zmienne, wymagające krytycznego myślenia. Ale to myślenie musi jednak mieć serce, musi być zakotwiczone w życzliwości. Jeśli tego zabraknie, to prawda bez miłości po prostu zabije.

Jeśli więc po śmierci Pawła Adamowicza, z którym zresztą się przyjaźniliśmy (ostatni raz spotkałem się z nim pod koniec listopada na kolacji u wspólnych przyjaciół), dalej dają o sobie znać najrozmaitsze opinie o przyczynach jego śmierci, o nim samym, to znak, że trzeba dalej rozmawiać. Powiedziała to Magdalena Adamowicz - milczenie nie oznacza zapomnienia czy niemówienia o tym, co się wydarzyło.

To od czego zacząć? Jak spróbować wyciągnąć z tej tragedii jakieś dobro?

Rzecz w tym, żeby teraz zaczynać nie od innych, ale od siebie. Przepraszam, że się na to powołam, ale lata temu napisałem wierszyk, gdzie puenta była taka: przy wszystkich sporach "moje żmije" są zawsze niejadowite, a przynajmniej mniej jadowite od żmij moich przeciwników. To jest to, o czym mówił o. Ludwik Wiśniewski.

Trzeba zacząć od własnego rachunku sumienia - jeśli chce się coś naprawić, a zwłaszcza gdy jest się chrześcijaninem, to nie można odpłacać złem za zło. Na napastliwe, gryzące, niesprawiedliwe, oszczercze gadanie nie wolno reagować tym samym. Nie wolno dać się zmusić do tego typu reakcji. Powinien nas tego nauczyć Pan Jezus - jeśli ktoś uderzy Cię w prawy policzek, nadstaw mu drugi. Nie chodzi o znęcanie się nad drugim człowiekiem - to gest krańcowej pogardy. I gdy Jezus został uderzony, to warto zauważyć, jak on reaguje: "Jeśli powiedziałem nieprawdę, to mi to udowodnij, a jeśli prawdę, to dlaczego mnie bijesz?". Jezus próbuje ratować tego człowieka przed nim samym - mówi takiemu człowiekowi, by pomyślał, co robi. Próbuje obudzić jego sumienie.

Paweł Adamowicz był osobą publiczną, politykiem. Jak każdy polityk miał swoich zwolenników i przeciwników. Jak w obliczu tragedii, która wydarzyła się w Gdańsku, powinny zachować się osoby, którym ze zmarłym, kolokwialnie mówiąc, nie było "po drodze"? Jak zachowując szacunek do zmarłego i jego rodziny, nie popaść w pewien rodzaj hipokryzji? Przecież mówi się, że o zmarłych "albo dobrze, albo wcale". To załatwia sprawę?

Jako dobry przykład przychodzą mi do głowy trzy osoby. Żona Pawła Adamowicza, o. Ludwik Wiśniewski i obecna komisarz Aleksandra Dulkiewicz. To prawidłowa reakcja - żona zmarłego powiedziała wprost, że nie czuje nienawiści do sprawcy, ani do jego rodziny. Czyli stanęła ponad tym, co się wydarzyło. Pomijając to, że sprawa jest niejasna, jeśli chodzi o stopień odpowiedzialności, czy winy tego sprawcy za to, co się stało.

A reszta osób?

Jeśli chodzi o o. Ludwika, to wezwał on, by rachunek sumienia zrobili wszyscy. Czytałem dziś, że podziękował prezydentowi Andrzejowi Dudzie za to, że ten zareagował zgodnie z intencją o. Ludwika. No i trzecia osoba, czyli pani Dulkiewicz, która mówi, że chce przejąć to wszystko, co prezydent Adamowicz prowadził; jego wszystkie działania, projekty. Te wszystkie trzy osoby nie odżegnują się od tego, co się stało, ale patrzą w przyszłość. Wspólnym mianownikiem tych działań jest to, by nie dać się pokonać złu, niedobrym emocjom, poczuciu naturalnej, wydawałoby się, zemsty. Szukają sposobu stanięcia ponad tym wszystkim.

Leszek Kołakowski w swoim eseju "Jezus ośmieszony" mówi, że jest możliwa walka i miłość. Że nie jest tak, że walka musi być naznaczona nienawiścią. Sam Jezus walczył, ale nie było w tym nienawiści: był gniew, był nieraz strach, przerażenie, Ogrójec, było nawet stanięcie na granicy ateizmu ("Boże mój, czemuś mnie opuścił?"), ale nie było nienawiści. Nie było podejścia, które nie zważa na tego drugiego człowieka - drugi człowiek dalej pozostaje kimś, naszym bratem, mówiąc po biblijnemu.

A jaka jest w tym wszystkim rola Kościoła jako instytucji? Mam wrażenie, że to duży problem, bo z jednej strony mówi się o neutralności Kościoła i piętnuje się akty jego upolitycznienia, ale jest i całkiem duża grupa takich wiernych, którzy uważają, że w pewnych sytuacjach Kościół po prostu milczeć nie może.

Trzeba wreszcie uznać, że nasz Kościół jest podzielony. Wystarczy spojrzeć na różnice w mediach katolickich - typ duchowości, jaki prezentują takie redakcje jak Deon, czy "Tygodnik Powszechny", a ten promowany np. przez Radio Maryja znacząco różnią się. Dodatkowo ten pierwszy typ duchowości i podejścia do rzeczywistości jest w polskim Kościele mniejszościowy, nie ma większego poparcia w Episkopacie, wśród duchowieństwa.

Co najgorsze, nie umiemy ze sobą porozmawiać - i to nie chodzi o sprawy teologiczne, dogmatyczne czy biblijne.

Co w takim razie uniemożliwia nam tę rozmowę w Kościele?

Zaangażowanie polityczne. Bo jeśli o. Rydzyk jest de facto politykiem, którego media wyraźnie angażują się po stronie jednej partii, w demokratycznym systemie, to siłą rzeczy stawia siebie jako przeciwnik innych katolików. A przecież oni też są katolikami. Skutek jest taki, że zaczyna się dziać w Kościele tak, jak się dzieje w państwie - nie jesteśmy nastawieni na rozmowę czy dialog, ale na walkę aż do śmierci. W tej logice przeciwnika trzeba wykończyć, a najpierw go skompromitować, oczernić, zdemonizować, doprowadzić do tego, że on czuje się osamotniony i bezsilny.

Ten typ relacji głęboko niechrześcijańskich zakorzenił się w naszym Kościele. Jeśli powiem na ambonie, że naszym obowiązkiem, a nie aktem miłosierdzia, jest przyjęcie uchodźców, to po mszy będę miał w zakrystii przynajmniej kilka osób, które mi zarzucą, że uprawiam politykę przeciwko państwu i że gadam jak zwolennik Platformy. Nie potrafimy ocenić tego, co robimy według ośmiu błogosławieństw, ale według schematu, jaki narzuca partia. Określenie "polityczny" stało się wytrychem - jeśli teraz powiem cokolwiek dobrego o Adamowiczu, to zostanie to uznane, że wtrącam się w politykę. A przecież Konstytucja duszpasterska o Kościele mówi o polityce, że ta może być szlachetna, że powinna taka być.

Zresztą sam papież zachęca często katolików do aktywnego zaangażowania w politykę, niesienia dobra wszędzie tam, gdzie się da.

Tak. Aktualne jednak pozostaje pytanie o to, jaka ma być polityka: scalająca społeczeństwo, czy niszcząca, dzieląca, wrogo nastawiająca jednych na drugich.

A czy zgodzi się ojciec, że jedną z metod powrotu do dialogu jest świadome "wyrwanie się" z tzw. baniek informacyjnych, w których żyjemy? Wielu Polaków, czy to z prawa, czy z lewa, woli czytać i oglądać tylko te media, których przekaz potwierdza ich własne poglądy.

Do dzisiaj widzę i znowu to odżywa, że jesteśmy w okopach. I jest też tak, że jeśli ktoś próbuje z tych okopów wyjść i dogadać się z drugą stroną, to nie bardzo to wychodzi. Jedni siedzą w obunkrowanej twierdzy, a inni podchodzą - i ci drudzy są traktowani jako…

….zdrajcy?

Tak, oraz ktoś, kto chce zdemolować morale załogi - która powinna być niemyśląca, ale walcząca. Najłatwiej to uzyskać podpierając argumentacją religijną: "niszczą katolicyzm", "islamizują Polskę", oddziałując na emocje. Nikt w takiej logice nie musi myśleć, bo skoro zagrożone są wartości Boga, Honoru i Ojczyzny, to jest wojna, a na wojnie wszystkie metody są dopuszczalne.

Rozmawialiśmy o reagowaniu z pozycji instytucji kościelnych. A co mogą zrobić zwykli ludzie, katolicy, by nie tylko nie przyczyniać się do kolejnych podziałów, ale działać na rzecz jedności? Dużo mówi się dziś o biciu się w piersi. Szkoda, że tak często mamy przy tym na myśli cudze.

Myślę, że jednoczenie narodu to ważne zadanie. Trzeba wspierać wszelkie inicjatywy, które tworzą między ludźmi dobre więzy. A więc począwszy od takich wielkich inicjatyw jak PAH, Caritas, WOŚP czy hospicja, idąc przez choćby kluby "Tygodnika Powszechnego" czy jakiekolwiek miejsca dyskusyjne, gdzie mogliby się spotkać ludzie o różnych światopoglądach. Jest też kwestia formacji teologicznej: gdyby w parafiach dało się wreszcie zorganizować katechezy ludzi dorosłych, byłoby lepiej. Uczymy dzieci, a bawimy się ze starszymi. A Pan Jezus bawił się z dziećmi, a uczył starszych. I dlatego trzeba postawić na koła biblijne czy duszpasterstwa stanowe - organizacje, które prowadzą do nawiązywania więzów i wychodzenia z baniek, o których Pani mówiła. Trzeba sobie uświadomić, że za wszystko, co powiemy, co pomyślimy, co zrobimy - bierzemy odpowiedzialność.

Zapomnieliśmy i nie chcemy pamiętać w tej atmosferze po tragedii w Gdańsku, ze zło jest w nas. Niby nas uczą o grzechu pierworodnym, ale to mowa-trawa, w zasadzie bajkowa, a nie realna. Tymczasem sprawa jest naprawdę poważna - jak na razie szukamy winnych wokół siebie, natomiast zło jest w nas. Jeśli sobie o tym nie przypomnimy, to marnie będzie z nami. I to nie jest mój pomysł, ale znów zacytuję Kołakowskiego: jeśli wyzbędziemy się poczucia winy i grzechu, to mamy koniec cywilizacji, bo wyrzekliśmy się moralności.

Z tego, co ojciec mówi, maluje się dość pesymistyczny obraz. Ale może tego nam dziś trzeba, prawda o nas nie zawsze musi być przyjemna. By jednak nie popaść w czarnowidztwo, chciałabym poruszyć temat zbiórki zainicjowanej przez jedną z gdańszczanek, Patrycję Krzymińską, na Facebooku. Chciała uzbierać do "ostatniej puszki" Pawła Adamowicza 1000 zł. Wie Ojciec, ile ostatecznie uzbierała?

Milion?

Prawie 16 milionów. Ponad 246 tys. osób, niezależnie od poglądów wzięło udział w tej zbiórce. Czy możemy to uznać za taki swoisty "pierwiosnek" dobra? Tego, że - jak śpiewał Czesław Niemen - ludzi dobrej woli jest więcej?

Skoro już posłużyła się pani taką metaforą, to mnie przychodzi na myśl nie pierwiosnek, ale cała polana ciemierników (śmiech). Ciemierniki to takie kwiatki, które znane są jako róże Bożego Narodzenia. Mają kwiaty białe o średnicy 5 cm, mamy je tu w ogrodzie na Rakowieckiej, rozkwitły na Boże Narodzenie. Ta zbiórka świadczy o tym, że gdzieś w głębi jesteśmy bardzo ludzcy - a to jest równoznaczne z tym, że jesteśmy chrześcijanami.

Jeśli prawdą jest to, że Pan Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, to mamy w sobie coś z imienia bożego, a Bóg jest przecież miłością. To naoczny przykład. Warto, by zauważyli to starsi Kościoła: biskupi, księża - byśmy się wszyscy zastanowili, dlaczego jedna osoba potrafi zebrać kilkanaście milionów złotych.

Poruszyła w nas jakąś strunę?

Tak. Pytanie, czego dotknęła pani Patrycja Krzymińska, że udało się zebrać taką sumę i zaangażować tak wiele osób? Ten, który zarabia i wie, ile kosztuje chleb i jajka, wie, że pieniądz jest bardzo ważny. Chrześcijaństwo nie może być wyłącznie duchowe, ale powinno być zakorzenione w konkrecie, w ludzi takimi, jakie są.

Śmierć Pawła Adamowicza wywołała wybuch dobra - w reakcji tłumów nie było nienawiści, zemsty, ale milczenie i modlitwa. I zaraz równolegle do tego konkret - jak choćby wspomniana przez Panią akcja. To konkret, jaki odzwierciedla wartość ludzkiego życia. Wie Pani, myślę, że warto to zauważyć, to prorocka podpowiedź, czego od nas oczekuje Pan Bóg. Z jezuickiego punktu widzenia takie zjawisko, taki cud to potwierdzenie naszego powiedzenia: Pan Bóg jest wszystkim, we wszystkim i ponad wszystkim. Ponad także nasze małości.

Mnie to przypomina również takie powiedzenie, że "Bóg nie umie dawać mało", że jest maksymalistą.

Papież Franciszek, który jest delikatnie mówiąc nieco nielubiany w naszym Kościele, mówi, że Pan Bóg się nie męczy przebaczaniem i kochaniem. Trzeba przypominać o takim Bogu - a nie Bogu upartyjnionym, zawłaszczonym, zmanipulowanym i chodzącym na pasku takiej czy innej ideologii. Jest, paradoksalnie mówiąc, dobry czas, by przyjrzeć się nie tylko własnej winie, ale też Panu Bogu, za którym się człowiek opowiada. Czy naprawdę jest to Bóg naszego Pana Jezusa Chrystusa.

***

Z ojcem Wacławem Oszajcą SJ rozmawiała Magdalena Fijołek. Ojciec Oszajca jest teologiem, dziennikarzem, publicystą i poetą. Wielokrotnym laureatem nagród dziennikarskich i literackich.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Wacław Oszajca SJ

Scenariusz kuszenia każdego z nas jest prosty. Zaczyna się od spraw codziennych, od bajki o samonakrywającym się stoliczku. A jaki jest scenariusz dotyczący ludzi religijnych, w tym chrześcijan Próba podporządkowania sobie Boga. Nawet nie postawienie...

Skomentuj artykuł

Wacław Oszajca SJ: zacznijmy od własnego rachunku sumienia [WYWIAD]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.