Wytrwać przy Bogu w rosyjskim imperium

(fot. mr. Wood/flickr.com/CC)
Paweł Teperski OFMCap

Żyją i posługują w warunkach - jak dla nas - egzotycznych. Msze święte odprawiają po domach, bo nie ma kościołów, do spowiedzi zamiast konfesjonału niejednokrotnie służy im zwykły stołek kuchenny, posługują nie tysiącom ludzi, ale małym wspólnotom, które odradzają się po latach wyniszczającego wiarę komunizmu. Do Woroneża w Rosji kapucyni przyjechali w lipcu 2003 roku. W tym roku przypada 10 rocznica ich pobytu w tym miejscu.

Droga do Woroneża w Rosji zajęła nam dwie doby. Najpierw 15 godzin do Kijowa po ukraińskich drogach, które czasami sprawiały wrażenie, jakby miały się skończyć i przejść w poligonowe bezdroża. Po noclegu czekało nas kolejnych 10 godzin do Woroneża. Podczas przekraczania granic mieliśmy wyjątkowe szczęście - nie było ani jednej kontroli, co graniczy z cudem, ale przecież w naszej "branży" takie rzeczy dzieją się na co dzień.

Milionowe miasto Woroneż

Woroneż ma około miliona mieszkańców. Trzech kapucynów: br. Wiktor Świderski, br. Marek Bakierzyński i br. Rafał Ogórek, mieszka tam w jednorodzinnym domu przy ulicy Krasnoarmiejskaja 36, który pełni rolę klasztoru. W piwnicy bracia urządzili salki katechetyczne, na parterze duży salon - kaplicę z Najświętszym Sakramentem i zakrystię, na piętrze swoje cele i salkę rekreacyjną, a na poddaszu pokoje gościnne i gospodarcze. W niedzielę odprawiają dwie msze. Na pierwszą z nich przychodzi około 50-70 osób, na popołudniową trochę mniej. Chociaż starałem się niczemu nie dziwić, to dwóch czarnoskórych zakonników (studentów z Afryki) służących do mszy w Rosji zrobiło na mnie wrażenie. Duszpasterstwo różne od tego w Polsce.

- Mamy tu chórek młodzieżowy, grupę biblijną, ministrantów, cotygodniową adorację, codziennie nieszpory z ludem Bożym. Pracujemy indywidualnie z każdym człowiekiem. Duże liczby są nam obce - mówi o życiu parafii br. Wiktor Świderski, proboszcz i przełożony wspólnoty. Wszystkie wspólnoty w parafii liczą po kilka osób, ale za to mocno zaangażowanych. W milionowej aglomeracji grupa 150 katolików stanowi zaledwie piętnaście setnych procenta. W mieście jest jeszcze kilka cerkwi prawosławnych, synagoga i kilka zborów protestanckich.

Przechadzający się po ulicach Woroneża zakonnicy w habitach nie wzbudzają większego zainteresowania. Wśród ludzi daje się zauważyć duża obojętność na innych. System komunistyczny skutecznie niszczył człowieka przez 70 lat. Znamienny był dla mnie widok różnej maści funkcjonariuszy pilnujących porządku: na parkingu, w cerkwi, na ulicy. Każdy z nich pełnił swoją rolę z miną "Iwana Groźnego" i wymachiwał pałką, jakby chciał powiedzieć: "Jak mnie nie posłuchasz, to zobaczysz". Podczas rozmowy - wbrew powierzchowności - okazywali się życzliwymi i dobrymi ludźmi. Jednak zaraz po jej zakończeniu uśmiech znowu znikał z ich twarzy. Powracali na swoje dotychczasowe miejsce, "strasząc" otoczenie.

Malutka wioska Stara Kalitwa

Kapucyni z Woroneża świadczą także duszpasterską posługę okolicznym katolikom z Lipiecka (120 km), Biełgorodu (250 km) i Starej Kalitwy (250 km).

Do tej ostatniej miejscowości udałem się z bratem Markiem Bakierzyńskim. To malutka wioska, licząca paręset mieszkańców. Kaplicę urządzono tam w popadającym w ruinę domu o wymiarach 8 na 6 metrów. Kapucyni odprawiają tam msze co najwyżej dwa razy w miesiącu. Zwykle podczas odwiedzin kapłana odbywa się również katecheza dla dzieci i posługa sakramentu spowiedzi. Od kilku lat brat Marek organizuje letnie obozy dla tutejszych dzieci.

Po naszym przyjeździe przyszła babuszka i przyniosła nam coś do zjedzenia. Ludzie mieszkający w rosyjskich wioskach są bardzo ubodzy - choć płaczą ze szczęścia i radości, kiedy opowiadają o swoim teraźniejszym życiu i jego "wysokim standardzie". To dawni zesłańcy z Kazachstanu i innych części Rosji. Mieszkają w Kalitwie od okresu pierestrojki - czyli od lat 90. Nie są w stanie złożyć żadnej ofiary na Kościół, ale przynoszą jajka, słoninę, ogórki. Każdy ma w oczach wdzięczność dla kapłana, że jest, że przyjechał. Brat Marek buduje nieopodal nową kaplicę (oczywiście z dotacji pochodzących od organizacji charytatywnych i przy wsparciu miejscowego biskupa), w której odbywać się będą wszelkiego rodzaju kościelne celebracje oraz letnie spotkania dla dzieci.

Gromadka rozradowanych dzieci z entuzjazmem rozpoczyna lekcje religii. Brat Marek albo nauczycielka omawiają z nimi kolejne prawdy wiary, korzystając z rysunków, zabaw i gier, aby urozmaicić wykład.

Na nocleg w Starej Kalitwie przyjęła nas zamożniejsza od katolików rodzina prawosławnych, którzy w swoim domu mają więcej pokoi.

Następnego dnia odprawiliśmy kolejną Eucharystię i wyruszyliśmy w drogę powrotną. W pobliskim mieście wstąpiliśmy jeszcze - "po kolędzie", jak powiedział mi brat Marek - do mieszkania Ormian, żeby im pobłogosławić w tym roku.

Wspólnota z blokowiska w Biełgorodzie

Po dniu przerwy brat Marek zabrał mnie do Biełgorodu. Wcześniej do tutejszej wspólnoty dojeżdżał kapłan z Moskwy (600 km!). Od paru lat przyjeżdżają tu kapucyni. Miasto - jak na Rosję - jest zadbane: skoszona trawa, równiutkie chodniki, regularnie myte ulice.

Zatrzymaliśmy się przy czteropiętrowym bloku na jednym z osiedli. Tu odbędzie się msza - pierwsza o godzinie 11.00, druga o 14.00. Wdrapujemy się na ostanie piętro, do jednopokojowego mieszkania Oksany. Właścicielka to była ateistka. Na studiach konserwatorskich przytrafiło się jej odnawianie kościoła, w którym podczas pracy słuchała katechez i się nawróciła. Na mszę przychodzi Anar - on również był ateistą, ochrzcił się w zeszłym roku - długo szukał wiary i Boga. Jest synem muzułmanina i Rosjanki. Właściwie każdy mój rozmówca przedstawia osobną historię nawrócenia, na podstawie której można by nakręcić film przygodowy. Babcia "wdrapuje się" na 4 piętro, cała zlana potem i zadyszana, a potem płacze… z radości. - Myśmy w Kazachstanie przez 30 lat nie mieli mszy świętej. Z jednej książeczki do nabożeństwa modliliśmy się razem w niedzielę. Teraz mogę uczestniczyć w Eucharystii raz w miesiącu - opowiada. - Kiedy przywieziono nas do Kazachstanu, to pierwszą zimę przeżyliśmy tylko dlatego, że mieliśmy krowę, która nas ogrzewała - inaczej umarlibyśmy z zimna. Zimę przeczekaliśmy w lepiance z gliny i krowiego łajna. Dziś mam mieszkanie. Kocham was wszystkich - mówi siedemdziesięcioletnia pani Adel. Trudy życia odcisnęły na niej swoje piętno. Mam wrażenie, że jest o 15 lat starsza.

Jeden po drugim na pierwszą mszę przychodzi 30 katolików. Wszyscy doskonale się znają. Brat Marek spowiada w kuchni, pozostali w tym czasie rozmawiają albo śpiewają.

Msza popołudniowa jest zupełnie inna. Uczestniczą w niej wyłącznie studenci i to wszyscy czarnoskórzy. Celebracja odbywa się po rosyjsku, ale czytania i pieśni wykonywane są w językach narodowych albo po francusku. Brat Marek w prostych słowach mówi o darmowej miłości Jezusa do grzeszników.

Po mszy rozmawiamy ze studentami po angielsku. Studiują prawo, inżynierię, medycynę. Pochodzą z Burundi, Beninu, Meksyku, Nigerii i Rwandy.

Zostajemy na kolejny dzień. Na nocleg przyjmuje nas jedna z parafianek - wdowa w starszym wieku. Znowu odprawiamy Eucharystię. Mam wrażenie, że cofnąłem się do czasów pierwotnego Kościoła, gdzie wszystko dzieje się w ukryciu i nie w budynkach przeznaczonych do kultu, ale w domach wiernych, w rodzinach. Spotkania z parafianami, kolacja, wspólna herbata to oczywiście doskonały moment na rozmowy, dyskusje i również pewne prowadzenie duchowe.
Po całym dniu pracy byłem przekonany, że wracamy bezpośrednio do Woroneża. Ale nie. Pojechaliśmy jeszcze do pewnego małżeństwa, które przeżywa kryzys i dawno nie było widziane we wspólnocie. Brat Marek chciał z nimi porozmawiać, dodać im otuchy i nadziei.

Duszpasterstwo w Rosji

Kolejne dwa dni w Woroneżu spędzam na zwiedzaniu miasta, po którym oprowadza mnie brat Rafał Ogórek. Spacerujemy po ulicach, a on opowiada mi o życiu kapucynów w Rosji. Nie skarży się, ale wyczuwam, że żyć w tym miejscu nie jest łatwo. Przede wszystkim zakonnicy czują się tutaj jak w pustelni. - Wszędzie daleko, do najbliższego kapucyńskiego klasztoru mamy 700 km - mówi brat Rafał. - I to znajduje się on za granicą, na Ukrainie. Ale życie w małej wspólnocie bardzo nas do siebie zbliżyło. To również czas odkrywania działania Boga w nas.

Brat Rafał opowiada mi o duszpasterstwie, które prowadzi - to nie tłumy ludzi, ale praca z jednostkami, wymagająca wiele zaangażowania. On dojeżdża do Lipiecka - warunki podobne jak w Biełgorodzie.

Miasta rosyjskie są pełne kontrastów. Obok lśniących limuzyn: Lexusów, terenowych Toyot i BMW z przyciemnianymi szybami, widzę rozpadające się Łady i ciężarowe Kamazy, które w Polsce można zobaczyć tylko na archiwalnych nagraniach kroniki filmowej. Rosja to kraj kontrastów - biedy z luksusem - niespotykanych w Europie. Miasta żyją na zupełnie innym poziomie niż wieś. Przepaść jest przeogromna. Plaga alkoholizmu w małych zbiorowiskach zbiera potężne żniwo, niwecząc często możliwość wyjścia z biedy niejednej rodziny.

Moskwa na do widzenia

Podróż po Rosji kończę w Moskwie, gdzie udałem się pociągiem (10 godzin jazdy). Tam miałem okazję zobaczyć wszystkie 3 katolickie kościoły i spotkać się z duszpasterzami. W tym 25-milionowym mieście społeczność katolicka liczy zaledwie 2 000 osób (statystycznie to 0,008 %). Miasto ogromne, katolicy do kościołów dojeżdżają z różnych jego stron, stojąc w gigantycznych korkach. Spotykają się we wspólnotach: kręgach rodzin, Neokatechumenacie i innych.

Po trzech tygodniach wracam przez Kijów do Polski. Rosja faktycznie daje odczuć, że jest mocarstwem. Ogromna przestrzeń pozwala zrozumieć również wielkość tego kraju. Ale ludzie, choć może trochę bardziej zniszczeni przez system komunistyczny, są tam jak wszędzie spragnieni Boga, Jego darmowej miłości, przebaczenia, które płynie z krzyża naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Wytrwać przy Bogu w rosyjskim imperium
Komentarze (2)
J
Jacek
28 lipca 2013, 00:44
Matematyko, do przepięknej opowieści... wtrążaliłaś się ze swymi nieistotnymi arytmetycznymi rozważaniami jak prostacka prosta nie mająca z okręgiem mieć żadnego punktu wspólnego... A propos, ile wynosi arcsin (2) , pytam gdyż jest to bardziej boże zagadnienie niż procenty i promile... :) 
M
Matematyka
27 lipca 2013, 11:58
Matematyka się kłania: 1% z miliona to 10.000. 150 osób w milionie to 0,15 (piętnaście setnych) promila albo 0,015 (piętnaście tysięcznych) procent.