Zacznij żyć odważniej [WYWIAD]

(fot. shutterstock.com)
Rafał Huzarski SJ / Piotr Kosiarski

Opuścili Polskę, by przez miesiąc pracować w Londynie, wspólnie się modlić i uwierzyć, że mogą poradzić sobie w życiu. O doświadczeniu, które odmieniło kilkanaście młodych osób - opowiada Rafał Huzarski SJ.

Piotr Kosiarski: Czy z młodym pokoleniem dzieje się coś niedobrego?

Rafał Huzarski SJ: Młode pokolenie jest nie gorsze, ale inne od poprzednich, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie samodzielności, przedsiębiorczości i ogólnie radzenia sobie w życiu. Uświadomiłem sobie to bardzo, kiedy po święceniach zostałem wysłany do parafii jezuickiej w Londynie. Jednym z owoców naszej pracy była prężnie rozwijająca się wspólnota, zajmująca się m.in. wspieraniem ludzi bezdomnych. Ponieważ takie działanie wymagało współpracy i zaangażowania wielu osób, idea przedsiębiorczości stała mi się bardzo bliska.

Gdy po dwóch latach pracy w Wielkiej Brytanii powróciłem do Polski, zauważyłem, że sytuacja młodych w naszym kraju jest inna niż w Londynie. Trudniej im było angażować się w jakąś sprawę, organizować się, poświęcać czas dla kogoś, wspierać… Zacząłem się zastanawiać, o co w tym chodzi. Odpowiedź znajdowałem powoli, ważną rolę odegrały tutaj moje rozmowy z socjologami i psychologami.

DEON.PL POLECA

Odkrywałem specyfikę obecnego pokolenia studentów. Ich rodzice, którzy wchodzili w dorosłość po '89 roku, myśleli, że Polska zamieni się nagle w "drugie Niemcy" i rozczarowali się. Zderzenie z bezrobociem i brakiem perspektyw zaowocowało lękiem o przyszłość. Ci ludzie, moje pokolenie, wpoili go swoim dzieciom, dzisiejszym studentom. Jest to lęk nieuświadomiony ale często paraliżujący zaangażowanie, przedsiębiorczość i ludzką solidarność, lęk o to, co z nami będzie.

(fot. Aleksandra Lewandowska)

Niepewność i lęk o przyszłość?

Niepewność i poczucie bezradności wobec rzeczywistości, którą amerykański ekonomista Edward Luttwak nazywa turbokapitalizmem.

Turbokapitalizmem?

Systemem, w którym liczy się zysk, a nie dobro zarabiającego. Czysta statystyka.

Jak w tej rzeczywistości odnalazł się Kościół?

Kościół w tym wszystkim trochę się pogubił. Kiedy był komunizm, duchowni doskonale wiedzieli, jak rozkodować rzeczywistość: co jest dobre, a co jest złe, co prawdziwe, co fałszywe. Po '89 roku księża ciągle myśleli, że światem rządzi polityka. A właśnie to zmienił turbokapitalizm. Rzeczywistością zaczęła rządzić ekonomia. O jakości życia nie decydowała już przynależność partyjna, ale relacja z pracodawcą, to ile ktoś jest wart na rynku pracy, jakie ma CV itd. To mocno uderzyło w młodych ludzi.

I właśnie takie osoby spotkałeś, gdy wróciłeś do Polski?

W duszpasterstwie zetknąłem się z ludźmi, którzy w sposób mniej lub bardziej świadomy bali się o swoją przyszłość, którzy wiedzieli, że wobec brutalnej rzeczywistości są całkowicie bezradni, jeśli nie znajdą odpowiedniego mocodawcy, kogoś, kto da im pracę i pieniądze.

Brzmi znajomo.

Bo taka jest rzeczywistość. Mocodawcą jest najpierw nauczyciel w szkole, potem, na studiach - profesor. Choć często żądają rzeczy bezużytecznych, później nas za nie nagradzają. Przez to uczymy się posłuszeństwa zamiast inicjatywy. Musimy ciągle szukać mocodawcy, który wyda polecenia i nagrodzi za ich wykonanie.

Jak ten lęk wpływa na młodych?

Gdy obciążona nim osoba przychodzi do duszpasterstwa, natychmiast zadaje sobie pytanie, czy jej czas nie pójdzie na marne. Taki człowiek boi się, że jeśli poświęci czas na modlitwę, wolontariat, ewangelizację itp., okaże się frajerem, który zmarnował pięć lat życia zamiast się w nim ustawić.

(fot. Aleksandra Lewandowska)

Można to zmienić?

Znając realia życia ludzi mieszkających w Londynie, wiedziałem, że to wcale nie musi tak wyglądać! Studia nie są od tego, żeby mieć wysoką średnią i zaliczać wszystkie kolokwia na piątki. Na studiach masz rozeznać, jakie są twoje kluczowe życiowe projekty i zacząć sprawdzać swoje pomysły w praktyce korzystając z tego, że jeszcze nie ponosisz pełnego ryzyka finansowego.

Życiowe projekty?

Mówiąc po chrześcijańsku, na studiach masz odkryć swoje powołanie. Chcesz założyć firmę? Zrób to! Chcesz pracować z dziećmi? Zaangażuj się najpierw w wolontariat w domu dziecka! To jest najlepszy czas, żeby wypróbować swój pomysł na życie. Nikt wtedy się nie czepia, że to jeszcze nie przynosi zysków.

Ktoś, kto nie wie, czy poradzi sobie w życiu, nie będzie w stanie dawać innym, nie zaangażuje się w duszpasterstwo, nie znajdzie czasu na modlitwę. Jedyne, co będzie w stanie zrobić, to próbować się ratować, ale będzie to robił jak tonący człowiek, który miota się na wszystkie strony, wykonuje irracjonalne ruchy i chapie na lewo i prawo.

Takie poczucie bezradności to również najpoważniejszy problem duchowy wielu ludzi.

Dlaczego wplotłeś w swój projekt duchowość ignacjańską?

Formacja ignacjańska opiera się na tzw. eksperymentach, czyli na konkretnym doświadczeniu i refleksji nad tym doświadczeniem, połączonej z modlitwą. Chciałem, by młodzi ludzie doświadczyli, jak to jest poradzić sobie w życiu.

Dlaczego akurat Londyn?

Do pomocy przy realizacji tego pomysłu potrzebowałem ludzi solidarnych, głęboko wierzących i przedsiębiorczych, a ponieważ takie osoby znałem w Londynie, wybór padł właśnie na to miasto.

Twój plan w dużej mierze opiera się na wyjściu ze strefy komfortu. Dlaczego to takie ważne?

Strefa komfortu to pojęcie, którego wiele osób używa, nie wiedząc dokładnie, co się za nim kryje. Jeśli na podwórku dostaję łomot od starszych kolegów, to strefą komfortu stają się np. mój pokój, komputer i gry. Ale na dłuższą metę to wcale nie jest komfort! Prawdziwym komfortem jest znalezienie wyjścia z tego pokoju, zagranie z tymi kolegami w piłkę. I wtedy ludzie, których się bałem, stają się moimi najlepszymi kumplami.

Brzmi świetnie, ale to jest bardzo trudne.

Ale naturalne. W strefie "komfortu" nikt tak naprawdę nie czuje się dobrze. To tylko sztuczna strefa bezpieczeństwa, w której znieczulamy swoje lęki. Przez gry komputerowe, narkotyki, a czasami nawet przez uczestniczenie w spotkaniach grupy modlitewnej.

Tak tworzą się kółka wzajemnej adoracji?

To może stać się fałszywą religią! Są środowiska, których atrakcyjność opiera się głównie na tym, że przed ludźmi nie stawia się pewnych wymagań. Tam po prostu ma być miło! "Przyjdź, pomodlimy się" i tyle. Dobrze, zachęca się do abstynencji, czystości seksualnej, bycia grzecznym, ale to za mało, żeby odważnie wchodzić w życie. Myślę, że lekarstwem na to jest właśnie wychodzenie ze stref komfortu. Widziałem, że to działa i mam nadzieję, że właśnie taką drogą będą podążali dzisiaj młodzi ludzie.

Często mówisz, że przedsiębiorczość, solidarność i wiara powinny istnieć razem. O pierwszej z nich już mówiłeś. A co z solidarnością i wiarą?

Turbokapitalizm przede wszystkim powoduje erozję więzi społecznych. Duże firmy i korporacje potrzebują mięsa armatniego, pracowników dyspozycyjnych, którzy po sześciu, siedmiu latach się wypalą. Ale to dla pracodawców jest nieistotne. Niektóre firmy robią nawet specjalne testy sprawdzające, ile czasu może taka ludzka żarówka świecić i kiedy trzeba ją wymienić. W świecie rządzonym przez turbokapitalizm pozostaje bardzo mało miejsca na więzi międzyludzkie, decyzje o założeniu rodziny, granie w amatorskim teatrze czy bycie w grupie modlitewnej. Liczą się ludzie, którzy nie mają więzi z innymi. Więc bardzo ważną kwestią jest przywrócenie tych więzi.

Czyli solidarność?

Dokładnie. Gdy wyjeżdżamy razem, jesteśmy dla siebie towarzystwem ubezpieczeniowym. Jeżeli cokolwiek się stanie, pomagamy sobie nawzajem, nawet jeśli musimy zrezygnować z części własnego zysku. Oprócz tego, że pomagamy sobie, wspieramy również naszych przyjaciół, wyjeżdżających do Afryki na wolontariat; niektóre osoby nawet całkowicie rezygnują z zarobionych pieniędzy. Ale to nie wszystko. My też dostajemy ogromne wsparcie od Polaków, którzy mieszkają w Londynie. Na przykład w tym roku moi przyjaciele udostępnili nam swoje mieszkania. Dużą rolę odgrywają więc relacje z innymi. To jest jedna z podstaw naszej przedsiębiorczości - korzystając z więzi, bazując na przyjacielskiej pomocy, pomagamy sobie i innym.

A do czego w tym wszystkim potrzebna jest wiara?

W życiu wszystko hula do momentu, w którym człowiek zderza się z sytuacjami granicznymi.

Sytuacjami granicznymi?

Czyli problemami nie do rozwiązania. To są na przykład nieuleczalna choroba rodziców, śmierć kogoś bliskiego, bezpłodność, niepełnosprawne dziecko… W obliczu takich sytuacji człowiek wpada w zniechęcenie i rozpacz. Tylko wiara w to, że nasze życie jest częścią czegoś większego, umożliwia solidarność, miłość, trwanie na dobrej drodze. Przy całym moim podziwie dla dobrych rzeczy czynionych przez ateistów uważam, że ostatecznie tylko wiara może w tym świecie ocalić solidarność i miłość.

Zatem postanowiłeś przekuć w czyn hasła przedsiębiorczości, solidarności i wiary. Twój plan jest taki: lecicie do Londynu, nie wiecie, co was tam spotka; możecie liczyć tylko na siebie oraz mniej lub bardziej życzliwych ludzi. Wysiadacie z samolotu i…

Przede wszystkim musimy znaleźć pracę. Choć już wcześniej pytamy znajomych, czy nie słyszeli o jakichś ofertach, nie wszystkim udaje się od razu znaleźć zajęcie. Na szczęście w zeszłym roku większość osób miała pracę po trzech, czterech dniach. Ale były dwie dziewczyny, które znalazły ją dopiero po dziesięciu dniach. Szukamy najprostszych zajęć: w gastronomii, na budowie…

(fot. Aleksandra Lewandowska)

Jak wygląda wasz dzień?

Poranek rozpoczyna się od medytacji nad Pismem Świętym (wieczorem wszyscy dostają teksty rozważań na następny dzień). Następnie jemy śniadanie i rozjeżdżamy się do swoich prac. W tekstach przygotowanych na dany dzień kryje się najczęściej jakieś zadanie do wykonania. Staramy się na przykład dostrzec jakieś dobro w tym, co nas spotyka i dziękować za to Bogu.

Do mieszkania wracamy o różnych porach. Wieczorem, gdy jesteśmy już razem, siadamy i dzielimy się tym, co przyniósł dzień, modlimy się za siebie. Takie spotkania trwają nawet po dwie godziny. Każdy może powiedzieć, co się u niego wydarzyło, jak przeżył swoją pracę, co sprawiło mu radość, a co zrodziło trudności. To daje ogromne wsparcie. Dzięki temu osoby pracujące często w niełatwych warunkach, przeżywające jakieś konflikty między sobą, są w stanie przetrwać trudności.

Jak to doświadczenie zmienia ludzi?

Po pierwsze, chyba każdy utwierdza się w przekonaniu, że poradzi sobie w życiu i że nie ma się czego bać. Po drugie uczestnicy doświadczają Bożej opieki. Może nikt Pana Boga za palec nie łapie, ale każdy ma głębokie przekonanie, że Bóg się nim opiekuje. Przykład? Po dziesięciu dniach bezowocnego szukania pracy przez wspomniane dwie dziewczyny nagle zgłasza się do mnie facet i mówi: "Szukam dwóch osób do pracy, najlepiej dziewczyn. Nie zna ksiądz takich?" W przyrodzie jest bardzo małe prawdopodobieństwo, żeby coś tak zadziałało. Albo inny przykład: nie mamy chleba i zaczynamy liczyć pieniądze, w międzyczasie dowiadujemy się, że jeden z naszych chłopaków potrzebuje specjalnych butów na budowę. Jeśli mu je kupimy, nie będziemy mieć co jeść. I nagle przychodzi do nas człowiek i mówi: "Pracuję w piekarni i został mi worek chleba. Może chcecie?" Takich "przypadków" każdy z nas doświadczył mnóstwo. I trzecia, bardzo ważna kwestia: każdy z nas poczuł na własnej skórze, że radzenie sobie w życiu polega na współpracy i symbiozie.

Symbiozie?

Gdy Darwin pracował nad swoją teorią ewolucji, doszedł do wniosku, że czynnikami decydującymi o przetrwaniu są rywalizacja, naturalny dobór i selekcja. To bardzo pasowało do wizji kapitalizmu z wolnym rynkiem i konkurencją. Nieco później rosyjski naukowiec i arystokrata, Piotr Kropotkin opracował swoją własną teorię ewolucji. Obserwując gatunki żyjące na Syberii, stwierdził, że życie i przetrwanie zależy od umiejętności współpracy, wzajemnej pomocy, symbiozy. Pomijając kwestie Kropotkinowskiego anarchizmu, nasza przedsiębiorczość rodzi się nie z konkurencji ale z solidarności i współpracy.

Jeśli odłożymy na bok komputer z Youtube'em i Facebookiem i zaczniemy robić coś wspólnie, wyrośnie z tego znacznie więcej niż byśmy się spodziewali.

A zatem Twój plan działa.

Każdy z uczestników mówi, że po takim doświadczeniu łatwiej myśli się o własnej aktywności, nie tylko zawodowej, ale także życiowej, o założeniu rodziny, o zaangażowaniu się na serio w dzieła związane z miłosierdziem, wiarą, życiem Kościoła. Sądzę, że ludzie mocno doceniają też to, że duchowość nie jest żadnym ciężarem, ale źródłem ogromnej siły.

Ale w końcu trzeba wrócić i żyć normalnie. Jak to zrobić?

Żyć na większą chwałę Bożą.

Czyli?

Wiem, pocisnąłem tym tekstem strasznie (śmiech). To brzmi tak pobożnie, że mało kto myśli, o co w takim sformułowaniu chodzi. Chwała Boża jest widzialnym i doświadczalnym sposobem obecności Boga w świecie. W tym, w naszym świecie. "Na większą chwałę Bożą" - mówi Święty Ignacy. "Na większą chwałę Bożą" jest wtedy, gdy drzewo nie usycha, tylko rośnie i wydaje owoce; gdy ptaki rano nie duszą się dymem, tylko śpiewają; gdy życie rozwija się, dojrzewa i owocuje; gdy człowiek zakłada rodzinę i tworzy cywilizację, w której wzrastają piękno, dobro i miłość; gdy śpiewa się Bogu i służy bliźnim. Przedsiębiorczość, solidarność i wiara są na większą chwałę Bożą.

Niestety, od chwili gdy wąż skołował Ewę z tym jabłkiem, grzech powoduje, że nie widzimy chwały Bożej. Drzewa chorują i usychają, tankowiec tonie i ropa truje zwierzęta, człowiek nie rozwija się, dążąc do tego, kim powinien być naprawdę, ale zostaje w postaci upośledzonej i kalekiej. Owocami grzechu są brak wiary, solidarności i więzi między ludźmi, życiowe wycofanie, lęk i bierność - wszystko, co możemy skojarzyć z obrazem niewoli egipskiej lub babilońskiej. Ktoś inny jest mocodawcą, a ty masz słuchać i wykonywać polecenia, bo dostaniesz baty. Jak kiedyś Mojżesz, tak dzisiaj Jezus wyprowadza nas z tego. Chodzi o to, żeby idąc za Nim, własnym życiem napisać Księgę Wyjścia.

Rafał Huzarski SJ - jezuita, duszpasterz akademicki i twórca projektu EXPEXO. Prowadzi bloga GRZEBIEŃ NA HUZARA.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zacznij żyć odważniej [WYWIAD]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.