"Właśnie dlatego nigdy nie zwiążę się z niewierzącym"
Miłość polega między innymi na szacunku i akceptacji poglądów drugiego człowieka. Stąd wynika, że w związku nie możemy starać się zmienić kogoś wedle swoich upodobań.
Dobierając się w pary, zwracamy uwagę na zainteresowania, wykonywaną pracę, wygląd, a przede wszystkim na system wartości moralnych.
Nie ma dwóch identycznych osób. Wszyscy w pewnym stopniu się od siebie różnimy. Według mnie - dwudziestoletniej studentki - związek z ateistą nie miałby dla mnie przyszłości.
Dlaczego tak otwarcie o tym mówię? Oto pięć powodów:
1. Bo... jest ateistą
Dla mnie wiara = życie. Nie wyobrażam sobie dnia bez modlitwy. Dnia, w którym nie miałabym z kim porozmawiać o Bogu i tego, jak wciąż odkrywam swoją wiarę. Miałam kiedyś bardzo dobrego przyjaciela. Rozumieliśmy się pod każdym względem. Był dla mnie jak brat, ale nie jak potencjalny kandydat na drugą połówkę. Dlaczego? Poróżniło nas zdanie na temat wiary. Po roku znajomości on powiedział mi, że jest osobą niewierzącą. To był dla mnie niemały szok.
Osoba, która jest bliżej niż którykolwiek z moich znajomych, nagle mówi mi, że według niego Bóg nie istnieje. To było równoznaczne z tym, że w momencie, gdy dzielę się z nim doświadczeniami z ostatniego spotkania we wspólnocie - on wcale mnie nie rozumie i, co gorsza, nie chce mnie zrozumieć? Z czasem przygotowania do Światowych Dni Młodzieży nabierały w siłę. Żyłam tym. Wtedy on zaczął oddalać się ode mnie. Wciąż poświęcałam mu większość swojego wolnego czasu, jednak nie było dla niego zrozumiałe to, że przygotowuję się do przyjazdu papieża.
To doświadczenie uświadomiło mi, że związek z nim jest dla mnie nierealny. Owszem dzielenie się swoim świadectwem wiary to piękna forma ewangelizacji. Jednak w momencie, gdy rozpoczynałam temat wiary widziałam, że on "wyłącza się". Mimo wielu prób i sposobów dotarcia do niego, straciłam nadzieję, że on cokolwiek z tego rozumie.
Ale czy należy uogólniać? Czy związek z jakąkolwiek osobą niewierzącą będzie dla mnie niemożliwy? Gdy myślisz o tym, warto sobie przypomnieć, że przecież nasze życie to nie tylko wiara! Przecież tematów do rozmowy są miliony. W dialogu z drugim człowiekiem nie możemy zamykać się tylko i wyłącznie na tematy związane z życiem duchowym i od tego życia uzależniać, czy będziemy w stanie z kimś być czy nie. Taka relacja, która opiera się wyłącznie na związku duchowym, może szybko wyjść spoza kontroli i przez to stać się toksyczna. Będąc w związku, na nowo odkrywamy swoje zainteresowania i tak samo może być z wiarą. Jeden może ją odkrywać, a drugi po prostu nie odczuwa takiej potrzeby. Tak naprawdę kluczem jest szacunek względem drugiej osoby, jej przekonań i tego, co dla niej ważne. Jeśli jesteś katoliczką, ale nie szanujesz tego, że ktoś jest niewierzący (np. na siłę ciągnąc swojego wybranka do Kościoła lub zmuszając do odmawiania nieszporów), to nie ma sensu próbować związku z ateistą. Ale... to tak naprawdę twój problem z pojmowaniem "przywiązania do wiary", nie jego.
2. Bo ma inny system wartości
Żeby było jasne - nie jestem typem katoliczki, która chodzi w golfie i spódnicach po kostki, w ogóle się nie maluje itp.. Jestem po prostu kobietą, która zna swoją wartość. Jak już wcześniej wspomniałam, w życiu kieruję się wiarą, stąd też wynika mój system wartości. Zaraz po trwaniu przy Bogu stawiam szacunek do drugiego człowieka, uczciwość, odpowiedzialność, samodyscyplinę, sprawiedliwość i poczucie humoru. Dlatego wybierając mężczyznę, z którym chciałabym spędzić resztę życia, kieruję się właśnie tymi wartościami. Tak samo, jeśli chodzi o kwestię czystości przedmałżeńskiej. Jest to dla mnie bardzo ważna kwestia, stąd też jestem przekonana, że wierzący mężczyzna prawdopodobnie prędzej uszanuje moje zdanie niż ktoś, kto nie znajduje w tym żadnej wartości.
Jedni wyżej stawiają sobie samodyscyplinę, a innych podziwiamy za niebywałą wrażliwość i wyrozumiałość. Różnimy się od siebie, ale... to jest właśnie piękne. Przecież gdybyśmy byli identyczni, to świat umarłby z nudów. Nikt nigdy nie będzie w związku z identyczną osobą i choć będziecie zgodni co do najważniejszych spraw, to już po paru tygodniach razem pojawią się kwestie, które was podzielą. I to nawet jeśli jesteście katolikami z tej samej parafii. Od was zależy co zrobicie z tym, co was dzieli - czy uda wam się ominąć pułapki egoizmu i znaleźć drogę do porozumienia czy nie. Niewiara nie ma tu nic do rzeczy.
A co do kwestii czystości - niewierzący też szanuje swoje ciało. Tu zbyt wielu katolików błądzi - uważają, że tylko oni wiedzą o tym, że szacunek do ciała wpływa na naszą psychikę, że tylko oni wiedzą, jak ważna jest czystość przedmałżeńska. To nie jest odkrycie przeznaczone tylko i wyłącznie wierzących.
3. Bo nie pójdzie ze mną na mszę
Niedziela, to dla mnie dzień wyciszenia. Zaczynam ją od Mszy Świętej, później jem obiad w rodzinnym gronie, a później po prostu spędzam czas z najbliższymi. Innymi słowy: tak jak w większości polskich rodzin. Będąc we wspólnocie młodzieżowej, bardzo ceniłam sobie wspólne Msze. Moment, w którym wszyscy dziękowaliśmy Bogu za sakrament komunii, zawsze powodował we mnie wzruszenie. To jest coś, czego chciałabym doświadczać jak najczęściej. Tak, również ze swoim mężem, narzeczonym i chłopakiem. Znam pary, w których mężczyzna jest ateistą, ale chodzi ze swoją wybranką do kościoła. Jednak jego przebywanie tam jest wyłącznie aktem poświęcenia się dla niej. Ona w tym momencie doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że dla niego to tylko (ewentualnie) podziwianie fresków i obserwowanie ludzi. Przez to oboje mogą pewnie odczuwać niemały dyskomfort.
Ale czy jest to powód, by zrezygnować z chodzenia lub małżeństwa z kimś niewierzącym? Podobnie jak w przypadku wartości i religii, w które wierzycie, temat niedzielnej Mszy czy codziennej modlitwy będziecie musieli ze sobą przegadać, przynajmniej jeśli poważnie podchodzicie do swojego związku. Jeśli dla niewierzącego chłopaka równie ważne będzie co tygodniowe wychodzenie na mecz lub na "siłkę", to być może też dam się przekonać i będę chciała mu towarzyszyć (choć oglądanie meczu piłki nożnej nie przynosi mi radości).
4. Bo nie będzie ślubu w kościele
Ślub to dzień niezwykły zarówno dla kobiety, jak i dla mężczyzny. To dzień, w którym młodzi przyrzekają sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską aż do końca swojego życia. Co w momencie, gdy jedna ze stron jest niewierząca? Można żyć tylko ze ślubem cywilnym, ale osoba wierząca będzie przez długi czas odczuwała pustkę, którą wypełnić może tylko Bóg. Wiadomo, nikogo nie zmusimy do ślubu kościelnego, bo to naruszenie jego wolności. Z drugiej strony pojawia się kwestia, czy faktycznie to on nie narusza mojego wyznania. W życiu katolika wiara powinna być obecna na wielu płaszczyznach życia, także tego małżeńskiego. Czy będę mogła żyć w pełni tą wiarą z osobą niewierzącą?
I znów, wszystko zależy od głębi waszej relacji. Od tego, jak naprawdę ty i twój partner pojmujecie swoją wiarę lub niewiarę. W miłości chodzi przecież o to, by przekraczać siebie w wychodzeniu do drugiego człowieka, wyrzekać się swojego egoizmu i - wzorem Jezusa - ofiarowywać siebie. Małżeństwo nie polega tylko na wspólnym wychodzeniu z sobą do kościoła. Co do ślubu - możecie wziąć ślub w kościele, nawet jeśli jedno z was nie jest katolikiem, choć jest z tym trochę formalności.
5. Święta - dzień dawania sobie prezentów czy wspomnienie narodzin Jezusa?
Ze świętami Bożego Narodzenia nie mam za dobrych wspomnień. Kojarzą mi się głównie z wymuszonym składaniem sobie życzeń i zmienianiem słów kolęd tylko po to, by kogoś ośmieszyć. Właśnie tego obawiam się wchodząc w relację z ateistą. Boję się, że on będzie lekceważył moje chodzenie na pasterkę czy czynne uczestniczenie w Triduum Paschalnym. Ta sytuacja może odnosić się również do życia w jednym domu. Krzyżyk na ścianie, czy obrazek świętej rodziny może szczególnie przeszkadzać osobie niewierzącej, ja jednak nie wyobrażam sobie mieszkania bez wizerunku Chrystusa w domu.
Jak już wcześniej wspominałam - różnimy się od siebie. Tak więc są osoby niewierzące, ale szanujące wyznanie innych. Nie zapominajmy o tym! Tak samo katolicy są tolerancyjni względem innych wyznań. Nie możemy wychodzić z założenia, że skoro ktoś jest niewierzący, to na pewno lekceważy innych. Takie myślenie może prowadzić nas do zguby i mówi raczej o tym, że mamy problem z własną wiarą.
Uważam, że ustalenie pewnych zasad i umiejętność podejmowania kompromisu to uniwersalny przepis na stworzenie zgodnego związku. Owszem, problemy zawsze będą się pojawiać, bo związek idealny po prostu nie istnieje. Sęk tkwi w tym, by wspólnie i odpowiednio je rozwiązywać.
Skomentuj artykuł