Dorothy Stang: patronka na czas suszy i nie tylko
Choć w Europie nie jest szerzej znana, dla Ameryki Południowej, a zwłaszcza Amazonii, Dorothy Stang do dziś pozostaje postacią kluczową. Mam nadzieję, że wyniesienie na ołtarze amerykańskiej zakonnicy, która w walce o prawa człowieka i dobro naszej planety poniosła męczeńską śmierć, jest tylko kwestią czasu.
Pierwszy raz usłyszałam o niej w filmie dokumentalnym „Cowspiracy” (swoją drogą gorąco polecam ten tytuł), odsłaniającym kulisy wpływu hodowli przemysłowych na zanieczyszczenie środowiska naturalnego. Dorothy Stang została tam wymieniona niejako „mimochodem”, wśród innych aktywistów na rzecz ekologii, którzy swoją walkę o dobro naszej planety przypłacili własnym życiem. Zwróciłam na nią uwagę nie tylko ze względu na niezwykłą misję, jaka jej przyświecała i tragiczną (męczeńską?) śmierć, ale przede wszystkim dlatego, że Dorothy Stang była… katolicką siostrą zakonną. Kiedy zaczęłam wgłębiać się w jej biografię i zobaczyłam w internecie zdjęcia ukazujące pogodną twarz o łagodnym uśmiechu, wiedziałam, że obok historii tej niezwykłej zakonnicy po prostu nie wolno mi przejść obojętnie.
Śmierć lasu jest końcem naszego życia
Dorothy Stang, choć urodziła się w Stanach Zjednoczonych, to większość swojego życia związała z Ameryką Południową i Amazonią, gdzie przeprowadziła się w latach 70. ubiegłego wieku, już jako siostra należąca do zgromadzenia Notre Dame de Namur. Przez wiele lat posługiwała na rzecz tamtejszych rolników, walcząc o zatrudnienie ich przy sadzeniu drzew na terenach wylesionych pod budowę tzw. Transamazoniki - długiej i szerokiej drogi łączącej wschodnie i zachodnie wybrzeże Brazylii, która do dziś budzi kontrowersje ze względu na konsekwencje dla środowiska. Na początku lat 80. Dorothy przeprowadziła się do gminy Anapu w stanie Pará, gdzie została członkinią miejscowej Duszpasterskiej Komisji ds. Ziemi i założyła pierwszą w okolicy szkołę kształcącą przyszłych pedagogów. Zakonnica uczyła też miejscowych gospodarzy czegoś, co dziś nazwalibyśmy „zrównoważonym” lub nawet „odpowiedzialnym ekologicznie” rolnictwem: pokazywała im, jak uprawiać niewielkie działki i korzystać z dobrodziejstw leśnego bogactwa, bez potrzeby wycinania drzew. Zasłynęła nie tylko jako proekologiczna aktywistka (na zachowanych zdjęciach często pozuje w T-shircie z napisem „Śmierć lasu jest końcem naszego życia” („A Morte da floresta é o fim da nossa vida”), ale również (a może przede wszystkim) obrończyni praw człowieka - walczyła o prawa pracownicze i usiłowała ochraniać miejscową ludność przed grasującymi w okolicy gangami, działającymi przeważnie na zlecenie bogatych plantatorów.
Terrorystka i bandytka
Działalność Dorothy Stang nie podobała się zarówno dążącym do utrzymania władzy politykom, jak i firmom upatrującym w dziewiczych terenach puszczy amazońskiej okazji do realizowania intratnych biznesplanów. Dorothy musiała więc zdawać sobie sprawę z tego, że jej życie jest zagrożone. Zwłaszcza po tym, jak w 1988 r. zastrzelono innego aktywistę - brazylijskiego rolnika Chico Mendesa, który otwarcie sprzeciwiał się pazernym latyfundystom i zamienianiu bujnych amazońskich lasów na pastwiska dla bydła.
W 2004 roku Dorothy Stang zeznawała przed komisją, której celem było zbadanie procesu wylesiania Amazonii. Nie zabrakło jej wtedy odwagi i determinacji, by wymienić nazwy konkretnych firm, które uskuteczniały rabunkową wycinkę w niedozwolonych miejscach. Włodarze oskarżonych przez zakonnicę spółek szybko okrzyknęli ją „terrorystką” i posądzili o dostarczanie rolnikom broni.
Biblijny arsenał i śmierć za puszczę
Feralny dzień nadszedł 12 lutego 2005 roku. Dorothy wstała wczesnym rankiem i udała się na spotkanie z lokalną społecznością. Gdy była jeszcze w drodze, została zatrzymana przez dwóch uzbrojonych mężczyzn. Jak zeznał później naoczny świadek zajścia, na pytanie o to, czy jest uzbrojona, Dorothy miała pokazać napastnikom Biblię i przeczytać na głos jej fragment. Zanim zdążył się wywiązać jakikolwiek dialog, ciało Dorothy przeszyło sześć nabojów - jeden głowę, pięć tułów. Choć 15 lat temu śmierć amerykańskiej zakonnicy wywołała poruszenie sięgające najwyższych szczebli państwowych (na pogrzeb Dorothy stawili się przedstawiciele brazylijskiego rządu, a odpowiedzialni za morderstwo skończyli w więzieniu), dziś niewiele się o niej mówi. Jej błękitny, pełen kwiatów grób niemal radośnie kontrastuje z zielonym krajobrazem Anapu.
Kapitan Piła Łańcuchowa nie daje za wygraną
Niestety, choć sama Dorothy była niezwykle radosna, jej odchodząca w niepamięć misja nie ma z tą radością nic wspólnego - kolorowy nagrobek zakonnicy jest jak cichy wyrzut sumienia dla tych, którzy po dziś dzień kontynuują proceder wycinki. Jak się okazuje, wyrzutem nie do końca sugestywnym: obecnie urzędujący prezydent Brazylii Jaira Bolsonaro z takim — nomen omen — zacięciem wycina puszczę, że zyskał już pseudonim Kapitan Piła Łańcuchowa.
Podczas gdy wszystkie poprzednie brazylisjkie rządy próbowały — z większym bądź mniejszym skutkiem — ograniczyć wycinkę puszczy, Bolsonaro chętnie sprzyja firmom meblarskim, plantatorom soi i hodowcom bydła, udzielając im coraz dalej idących uprawnień do wylesiania Amazonii. Prezydent przymyka też oko na wycinkę jawnie idącą wbrew prawu - za jego kadencji liczba kar egzekwowanych przez Brazylijski Instytut Środowiska i Naturalnych Źródeł Odnawialnych spadła o niemal 30 procent. Za to karę w postaci zwolnienia ze stanowiska Bolsonaro nałożył na szefa Brazylijskiego Narodowyego Instytutu Badań Kosmicznych (INPE), który ośmielił się opublikować zdjęcia satelitarne pokazujące stopień zniszczeń na terenie puszczy. Po tym, jak wstrząsające fotografie obiegły media na całym świecie, prezydent na nowego szefa INPE mianował swojego kolegę z wojska Darctona Policarpo Damiao.
Patronka na czas suszy i nie tylko
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Co ma historia sprzed piętnastu lat do bieżących wyzwań ogarniętego pandemią koronawirusa świata? Wiele wskazuje na to, że w dużej mierze to, z czym się dziś mierzymy, jest konsekwencją bezwzględnej ingerencji człowieka w świat natury. Abstrahując od źródeł pandemii, z którą od miesięcy zmaga się nasza cywilizacja, potrzeba naprawdę dużej dozy ignorancji (albo wręcz złej woli), by nie dostrzec związku efektów tzw. gospodarki rabunkowej z kondycją, w jakiej znalazł się nasz ekosystem. Dopóki ginęły zwierzęta i rośliny, trudno było przekonać nas, ludzi, o tym, że zaciągnęliśmy względem przyrody ogromny kredyt i od dziesięcioleci usiłujemy odroczyć jego spłatę. Wystarczył jednak pierwotnie bagatelizowany i porównywany do „zwykłej grypy” wirus, by skazać nas na tygodnie społecznej izolacji i zamrożenie części globalnego przemysłu. Dopiero gdy kataklizm dotknął i - w wielu miejscach, takich jak Chiny, Włochy, czy USA - zdziesiątkował nasz gatunek, zaczęliśmy dostrzegać, że panowanie człowieka nad ziemią jest iluzją, że nie na wszystko mamy wpływ. Wystarczyło kilka tygodni ograniczenia światowej ekspansji człowieka, by w weneckich kanałach pojawiły się ryby, na oblegane zwykle przez turystów Krupówki wyszły łosie, a mieszkańcy Indii po raz pierwszy od 30 lat - dzięki spadkowi zanieczyszczenia powietrza - dostrzegli oddalone o dwieście kilometrów himalajskie szczyty. Najwyraźniej natura odetchnęła z ulgą. Tylko czy rzeczywiście potrzeba było śmierci tylu osób, żeby na ten oddech Ziemi wygospodarować przestrzeń?
Hagiograficzne notki o świętych pełne są wzmianek o tych, którzy zginęli tzw. śmiercią męczeńską. Myślę, że nie popełnię wielkiego nadużycia, jeśli dokładnie do takiej kategorii zaliczę morderstwo na Dorothy Stang. Męczeństwo nie zawsze musi oznaczać śmierci „za wiarę”, z rąk tego czy innego dyktatora lub „wrogich” innowierców. W przypadku s. Dorothy można powiedzieć, że oddała życie za nasz wspólny dom, jakim jest Ziemia. W swoim tekście dla magazynu „Kontakt” redaktor naczelny portalu chrześcijańskich ekologów swietostworzenia.pl o. Stanisław Jaromi, nazwał Dorothy Stang „Aniołem Amazonii”. „Podróżując po Amazonii w czerwcu i lipcu 2007 roku, w wielu miejscach widziałem plakaty z portretem siostry Stang. Zdobiły one zarówno biura katolickich klasztorów i parafii, jak i siedziby stowarzyszeń ekologiczno-obywatelskich”. Tym bardziej dziwi fakt, że w Europie spuścizna s. Dorothy jest praktycznie nieznana, choć trudno sobie wyobrazić lepszą patronkę na obecne czasy - niezależnie od tego, czy akurat zmagamy się z pandemią, pożarami w Australii, pożogą trawiącą Biebrzański Park Narodowy, czy ogromną suszą, której skutki powoli zaczynamy odczuwać wszyscy. Bezkompromisowość Dorothy Stang w ujmowaniu się za słabszymi i miłość do boskiego stworzenia czynią z niej wielką propagatorkę charyzmatu św. Franciszka. „Żadna z osób zamieszanych w zabójstwo siostry Dorothy nie przypuszczała, że ta śmierć okaże się tak naprawdę zwycięstwem misjonarki i głoszonych przez nią idei, a ona sama stanie się symbolem walki o sprawiedliwość, pokój i ochronę przyrody w Amazonii. Promieniem rozświetlającym mroki przemocy i bezwzględnej eksploatacji” - puentuje swój felieton o. Jaromi. Czy można sobie wymarzyć na obecne czasy lepszą patronkę? Mam nadzieję, że wyniesienie s. Dorothy Stang na ołtarze jest tylko kwestią czasu.
Skomentuj artykuł