Czy warto brać udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej?

(fot. youtube.com)
zielenkiewicz.blog.deon.pl / ml

Wyruszasz o 21 i idziesz całą noc. Po kilku stacjach stopniowo "odłączające" się nogi sprawiały, że ból i wysiłek przeważał nad wysiłkiem duchowym. W końcu już nie potrafiłem nawet odpowiednio odmawiać formuł i czytać rozważań.

Ekstremalne wyzwania - to nie dla mnie. Zawsze w życiu miałem ogromnie silny instynkt samozachowawczy. Gdy nie trzeba było ryzykować, unikałem niebezpiecznych sytuacji, nie kręciły mnie sporty ekstremalne i hazard. Jednak jak mówi pewien polityk z muszką - bez ryzyka nie byłoby postępu.

DEON.PL POLECA

Trzeba je podejmować, gdy wymaga tego sytuacja. Pewnego dnia zapytałem: "czego ode mnie oczekujesz, Boże?". Odpowiedź przyszła następnego dnia. Zadzwoniła bardzo bliska mi osoba, która zaproponowała mi udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej wymyślonej przez ojca Jacka Stryczka z Krakowa. Kilka tygodni później pojechałem na miejsce i wyruszyliśmy.

Wyprzedziliśmy kilkudziesięcioosobową grupę i jako jedni z pierwszych podchodziliśmy do stacji. Ojciec Adam Szustak powiedział w jednym ze swoich filmów, że nie lubi gorzkich żali. Ja na drodze krzyżowej byłem w życiu kilka razy. To jednak coś innego. Wyruszasz o 21 i idziesz całą noc. Po kilku stacjach stopniowo "odłączające" się nogi sprawiały, że ból i wysiłek przeważał nad wysiłkiem duchowym. W końcu już nie potrafiłem nawet odpowiednio odmawiać formuł i czytać rozważań. Nie miało to znaczenia, bo organizm odmówił posłuszeństwa. Wiedziałem, że tak będzie, byłem na to przygotowany, jednak to nie sprawiło, że było łatwiej. Po przejściu połowy dystansu zaczynały się nerwy, wściekłość, chęć zniknięcia z pustej drogi za wszelką cenę.

Trzymała mnie jednak męska ambicja. Nie mogę dać plamy, nie mogę zrobić wstydu samemu sobie, nie mogę przegrać, nie dając z siebie wszystkiego. Przełamywanie siebie było łamaniem się i odkrywaniem siebie na nowo. Zrobiłem sobie kijek z jakiejś gałęzi, co pozwoliło mi na częściowe wspomaganie się, bo od pasa w górę byłem w świetnej kondycji mięśniowej. Mijali mnie kolejni wprawieni w pielgrzymowaniu i chodzeniu ludzie. Ja w życiu nie przeszedłem nawet 15 kilometrów za jednym zamachem, dlaczego więc miałbym przejść 44 kilometry? Absurd. Intencja była tu jednak najważniejsza. Było to zadanie sobie odrobiny cierpienia, by ofiarować to Najwyższemu. Minęły mnie trzy siostry zakonne, dziarskim krokiem wyprzedzając mnie jak BMW motorynkę.

Chciałem, ale mogłem ich już dogonić. Przystawałem co 500 metrów, siadając na pniakach. Mijali mnie ludzie. Wielu nie reagowało, patrząc na mnie dziwnie. Kilka osób zatrzymało się, pytało, czy wszystko OK. Dawali rady, co mam robić, mówili: "nie zatrzymuj się!". Jakaś para odprowadziła mnie do kolejnej stacji, inny chłopak zaproponował picie i jedzenie. Ta obserwacja też była ciekawa - idziesz w EDK, a jak reagujesz na innych? Zasada jest taka: idziesz w milczeniu. Czy jest ona jednak ważniejsza niż przykazanie miłości? Nie jestem upoważniony, by na to odpowiadać.

Szedłem żółwim tempem, około piątej rano byłem w miejscowości Kaski. To około 37. kilometr 44-kilometrowej trasy. Zrezygnowałem. Zadzwoniłem po jakiegoś miłego pana, który nie chciał przyjąć zapłaty za podwózkę. Wiele się o sobie nauczyłem tej nocy, zrozumiałem jednak jeszcze coś z drogi Jezusa. On chciał przejść całą swoją drogę jeszcze z jednego powodu (prócz tych, które wszyscy znamy i rozumiemy) - On był mężczyzną. On nie poddał się również z tego powodu, że mężczyzna się nie poddaje. On był największym z ludzi, był Bogiem-człowiekiem. Niósł krzyż do końca.

Nie wiem, czy zdecyduję się na kolejną EDK. Pewnie poradziłbym sobie z 30-kilometrową trasą, mając kijki do nordic-walkingu. Jedno jest najważniejsze. Tej mojej EDK nie zapomnę nigdy.

Tekst pochodzi z bloga zielenkiewicz.blog.deon.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy warto brać udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.