Dla przyjemności wiary

(fot. rustman / flickr.com)
EwKa / artykuł nadesłany

Religia kojarzy się przede wszystkim z przykazaniami, systemem zakazów i nakazów, zwykle trudnych do praktykowania. Można je traktować jako moralne wzorce, które pomagają nam zorientować się, czy jesteśmy bliżej ideału, czy dalej od niego. Jakie dobre przesłanie jest zawarte w religijnych zasadach?

Pamiętam siebie z lat młodości i wiem, że wtedy nie myśli się o śmierci, nieudanych życiowych wyborach, o niespełnieniu. Człowiek młody ceni każdą chwilę i najlepiej byłoby, gdyby ta chwila wypełniła się po brzegi bogactwem doznań. Kto wtedy ma dość rozsądku, żeby przewidywać konsekwencje decyzji, które podejmują się same. Jesteśmy przekonani, że świat istnieje po to, żebyśmy mogli spełniać swoje pragnienia, marzenia, przejawiać siebie, dać się poznać… Z reguły jakieś zasady w tym przeszkadzają. Można je zignorować albo, odświętnie, pozwalać im uporządkować na moment wewnętrzny bałagan.

Człowiek dojrzały, jeśli lata nauczyły go mądrości i dystansu do otoczenia, już inaczej odbiera samą konieczność przestrzegania określonych zasad. Jest pracownikiem, kierowcą, podatnikiem, zna prawo (zwykle z powodu obowiązków), kodeksy, kanony. I zaczyna zauważać przykazania. A kiedy ma niedorosłe dzieci, to nawet stwierdza ich użyteczność. Odpowiedzialność za innych ludzi przywraca w naszym życiu staroświecką hierarchię wartości. Okazuje się nagle, że te przykazania są mądre i mogą obronić przed niejednym złym doświadczeniem, a my chcemy bronić swoich bliskich. Zwłaszcza jeśli w latach młodości nie obroniliśmy siebie.

Prawdziwa wiara niejedno nam gwarantuje. Bez zasług z naszej strony jesteśmy kochani, wolni wobec ludzi i świata, obdarzeni sensem istnienia. Instynktownie boimy się śmierci, ale życie wieczne jest bliższe naszej duchowej intuicji, która też została nam zaszczepiona. Jeżeli Pana Boga traktujemy poważnie, to wtedy nie miotają nami lęki, niepokoje, rozpacz. Świat jest jak oko cyklonu, a my znajdujemy w nim to miejsce, w którym panuje cisza. I nie chodzi mi tu o jakieś poczucie szczęśliwości, nieustanną euforię, a raczej o sens tego wszystkiego, co jest i co będzie. Nie miejmy złudzeń - nasze wady i słabości nie dadzą nam spokoju, musimy potwierdzać swoje wybory na coraz to wyższym poziomie.

W zewnętrznym wymiarze nasze życie upływa w rytmie liturgii - zima to Boże Narodzenie, wiosna to Wielkanoc, maj rozkwita litanią loretańską, czerwiec prowadzi wprost do Serca Jezusa, a lipiec ukrywa się w Jego ranach… Z modlitewnych przyzwyczajeń, nawyków, których uczymy się od niemowlęctwa, tworzy się nasza duchowa matryca - uzupełniamy ją później świadomie, ale początek zawdzięczamy rodzicom, dziadkom, Kościołowi.

Francuski biskup Albert Rouet wydał w swoim czasie książkę "Dla przyjemności wiary", która, o ile wiem, nie została przetłumaczona na język polski. Sam tytuł jest wart upowszechnienia i refleksji. O wierze rzadko myślimy w kategoriach przyjemności. Może jedynie w powiązaniu ze świętami… A przecież nie tylko w utrwalonych przez tradycję zachowaniach przejawia się przyjemność wiary. Będzie nam łatwiej żyć wiarą, jeśli naprawdę poczujemy jej przyjemny smak.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dla przyjemności wiary
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.