Dziad i baba na Camino odc. 4

Trinidad de Arre (fot. _guu_/ flickr.com)
Jolanta Watson

Rano postanowiłam spakować się byle jak, tego po prostu nie da się zorganizować. Śpiwór wepchnęłam do pokrowca metodą deptania kapusty w beczce. O dziwo, poszło dużo łatwiej. Zobaczymy wieczorem jak będzie wyglądał.

Rozdział IV Zubiri - Trinidad de Arre

A zresztą, przecież ''nie musi wcale wyglądać'', jak mawiał mój śp. Tata. Tato, Tato .... ale Cię brakuje. Minęły prawie cztery miesiące, a jakby to było wczoraj. Gdybyś nie odszedł tak szybko, nie byłoby nas dzisiaj tutaj, na Camino. Kiedy przychodzi czas modlitwy, w głowie natychmiast dźwięczą słowa ''Wieczny odpoczynek...''

Gotujemy wodę, robimy kawę. Poranna kawa to jest to. Jesteśmy w kuchni sami, pielgrzymi wolą colę z automatu. Pewnie dlatego w żadnym ze schronisk nie było czajnika do gotowania wody. Zabraliśmy małą grzałkę elektryczną, niestety wtyczka nie pasowała do hiszpańskich kontaktów. Przydają się blaszane garnuszki .

Idziemy, idziemy, wtem widzimy napis ''Open church'' i strzałkę w bok. Skoro otwarty to trzeba skorzystać, najczęściej bywają zamknięte. Trzeba przekroczyć dość ruchliwą szosę i wspiąć się ostro pod górę. Gorąco, już żałuję, że dałam się skusić. Idę trzy kroki i odpoczywam, znowu trzy kroki, chyba kiedyś się dowlokę. Ed sporo wyżej zachęca mnie jak może, że niby już niedaleko, ale tylko mnie denerwuje. Wreszcie szczyt. Zabaldika - Una pausa, en el camino.

Przepiękny kościół, przed kościołem ocieniony przez drzewa plac, miejsce do odpoczynku, z którego korzysta już kilkoro pielgrzymów. Przed wejściem mały stolik, przy nim miła pani rozdaje kartki z modlitwą, stempluje paszporty i robi wrażenie, jakby czekała na nas. W kościele muzyka Jakubowa. Chłodno, nastrojowo. Nie spieszymy się.

Do Trinidad de Arre dotarliśmy zmęczeni. Upał dawał się we znaki. Alberga w klasztorze za mostem wydawała mi się zbyt atrakcyjna, abyśmy znaleźli tam miejsce. Spróbować można, więc wchodzimy. Niedobrze, długa kolejka pielgrzymów przed nami. Stoję. Ed z boku pilnuje plecaków, jest zbyt tłoczno, aby się z nimi zmieścić w kolejce. Podaję oba paszporty, Eda i mój.

Hostalero spogląda i pyta: "Matrimonias?" Ja myśle intensywnie, o co chodzi, a Ed wola: "Si, matrimonias." Acha, czy jesteśmy małżeństwem. Drugi hostalero kiwa na nas ręką i prowadzi nas do pokoiku dwuosobowego za chórem. Obok nowa łazienka, nawet mydło i szampon.

Odpoczywamy, potem wychodzimy poszukać sklepu spożywczego. Krążymy, pytamy, śledzimy ludzi niosących bagietki i sfrustrowani lądujemy po raz trzeci w tym samym miejscu. I oto widzimy naprzeciw siebie Francuzkę. Idzie na zakupy. Rezolutnie zasięga informacji po hiszpańsku. Z sukcesem. Duży supersam, musimy zapanować nad skłonnością do kupowania za dużo, bo potem nie będzie. Trzeba coś mieć "na w razie czego", ale nosić za dużo to niemądrze.

W klasztorze jest piękna kaplica, przez którą wiedzie droga do naszego pokoiku. Niestety, nie odprawia się tu już nabożeństw. Msza św. wieczorna odbywa się w kościele w miasteczku.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dziad i baba na Camino odc. 4
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.