Dzień, w którym spotkałam Boga
Dzień zaczyna się zwyczajnym, choć jak zwykle mnie zaskakującym, sygnałem budzika. Reszta rodziny twardo śpi, a pies odwraca się na drugi bok w swoim legowisku. Poranne zerknięcie w Słowo na dziś „Przecież my wiemy skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest.” (J 7,27).
Tym razem złapałam wcześniejszy autobus i jadę bez stresu, że się spóźnię do pracy. Zachodzę do sekretariatu, żeby podpisać listę. Z gabinetu szefowej rozlega się ryk radia. Jakim cudem słyszy moje „dzień dobry” – nie mogę pojąć. Ani tego jak wytrzymuje takie natężenie dźwięków. Ja rano potrzebuję łagodnej ciszy i kawy. Na korytarzu zagaduję Elę, która rozkłada na stole stosy segregatorów i papierzysk. Musi je przebrać i dołączyć do dokumentacji jakiejś sprawy. Podziwiam jej zapał do pracy – Ela lubi jak się coś dzieje, lubi być zaangażowana. Dziś zaczęła zanim wszyscy dotarli do biura. Kaśka, z którą pracuję w jednym pokoju, wpada jak zwykle lekko spóźniona odrywając mnie od pracy. Skrzętnie ukrywam niezadowolenie z faktu wyrwania mnie z rozpoczętego toku myślowego. Systematycznie potakując, słucham mieszanki narzekań i opowieści o rodzinnych perypetiach. Myślę sobie, że jako pracodawca nie chciałabym mieć pracownika poświęcającego rodzinie tyle czasu w miejscu pracy. Z drugiej strony mieć tak serdeczną i troskliwą osobę w rodzinie to skarb. Praca mija spokojnie do przerwy na lunch. Wyskakuję do pobliskiej knajpki, w której mają genialnego kucharza i niewygórowane ceny. Cudnie jest tak smacznie napełnić żołądek. Krótkie zebranie zespołu – szefowa informuje o najnowszych postanowieniach „góry” i dementuje wieści o wstrzymaniu premii. W końcu fajrant. Docieram do domu i dzielimy się rodzinnie wydarzeniami dnia. Ciekawe, że zawsze mamy tyle do zrelacjonowania. Potem na półgodzinki wyskakuję z psem i zasiadamy do kolacji. Dowiaduję się, że nasz dobry znajomy, pan Jan, ma galopującego Alzheimera. Wspólnie martwimy się, jak w tej sytuacji poradzi sobie jego małżonka. Pana Jana znam od dziecka i bardzo lubię za jego zgryźliwe poczucie humoru. Wygląda na to, że już sobie razem nie pogawędzimy. Wieczór rodzinny spędzamy trochę razem, a trochę osobno. Każdy ma jakieś swoje zajęcia. Odpisuję na zaległe maile i szlifuję koncepcję letnich warsztatów dla mojej wspólnoty. Razem siadamy przed telewizorem, ale za to przy piwie. Zapewnie niezbyt to wyrafinowane, pozwala jednak odpocząć intelektualnie. Dzień zamykam jeszcze króciutkim spacerem z psem no i wieczorną modlitwą.
Jutro znowu spotkam Boga.
Zaraz, zaraz. A gdzie ten Bóg tu był – można by zapytać?
Czyż nie o tym mówiło moje poranne „Słowo na dziś”? Spodziewamy się Boga w czymś, co wielkie, niecodzienne, a nie w tym co swojskie i wydawałby się, że zupełnie zwyczajne. Z powodu mylnych oczekiwań Żydzi nie rozpoznali Mesjasza, który pochodził z ich codzienności.
Żaden z epizodów, żadna chwila, żadne miejsce nie są pozbawione obecności Boga. Przez każdy z nich On przemawia, kształtuje mnie. W każdym z nich Mu odpowiadam, lub wykręcam się tyłem. Współdziałam, lub wprowadzam zamęt.
Chcąc odpowiadać, a nie wykręcać się tyłem, konieczne jest by uczyć się odkrywać prawdziwe oblicze codzienności, jej najgłębszy sens. Uczyć się rozpoznawać Boga, wyrabiać w sobie wrażliwość. Pomaga mi w tym metoda, która przekazał nam św. Ignacy. Medytacja, rozeznawanie, wieczorny rachunek sumienia. Wszystkich, którzy chcieli by tej metody spróbować, lub ją odświeżyć zapraszam na rekolekcje ignacjańskie prowadzone za pośrednictwem Radia Warszawa 106,2 fm. Ich hasłem przewodnim jest zapewnienie Boga: „JA JESTEM”. Rozpoczną się 8 maja i potrwają do 5 czerwca. Zapisy (dla osób chcących skorzystać z kierownictwa duchowego) przyjmowane są do 28 kwietnia. Rekolekcji można będzie także słuchać przez Internet. Szczegółowe informacje znajdziecie na stronie http://www.wzch.org.pl/radiowe/. Chętnie też w miarę możliwości odpowiem na pytania na łamach Deonu.
Skomentuj artykuł