Nie bój się... uczuć!

(fot. whatmegsaid / flickr.com / CC)
Dariusz Michalski SJ / artykuł nadesłany

Wiele z propozycji w Kościele nastawionych jest na formację człowieka w wymiarze wiedzy religijnej. Jest też duży wybór inicjatyw dotyczących formacji ducha. Najmniejszy wybór mamy w przypadku formacji uczuć i sfery emocjonalnej. Jak możemy po chrześcijańsku podejść do tego wyzwania?

Niedawno przekroczyłem umowną połowę życia i była to dobra okazja do uświadomienia sobie, jak wielki wpływ na podejmowanie decyzji mają uczucia. Gdy doświadczamy przykrych uczuć, łatwo dajemy się ogarnąć zniechęceniu czy poczuciu bezsensowności działań. Gdy towarzyszą nam przyjemne uczucia, utożsamiamy je ze stanem szczęścia. Czy jest jakiś sposób na zintegrowanie ich z naszym codziennym życiem tak, abyśmy to my mogli mieć uczucia, a nie uczucia miały nas? Abyśmy mogli korzystać z ich siły do czynienia dobra w życiu?

Skąd się biorą uczucia?

Uczucia stanowią nieodłączny element natury ludzkiej. W większym lub mniejszym stopniu wszyscy je przeżywamy. Co sprawia, że w ogóle w nas się pojawiają?

Każdy z nas znajduje się niejako na przecięciu dwóch światów, które dostarczają nam impulsów. Pierwszy z nich to świat wewnętrzny, który daje nam znać o sobie poprzez wspomnienia z przeszłości, aktualne myśli i refleksje czy też oczekiwania wobec przyszłości. Drugim światem jest świat zewnętrzny. Postrzegamy go za pomocą naszych zmysłów: wzroku, słuchu, smaku, powonienia i dotyku. To, co dociera do nas z obu przestrzeni nazywamy bodźcami. To one wyzwalają w nas reakcję uczuciową. Gdy np. podziwiamy piękny zachód słońca nad morzem może zrodzić się w nas wzruszenie albo ukojenie. Świat zewnętrzny, który postrzegamy za pomocą zmysłów, wzbudza w nas nieustannie reakcję w formie konkretnych uczuć. Na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy.

No dobrze, ale czemu ma służyć powyższa refleksja? Ma być zachętą do zatrzymania się i uświadomienia sobie, jakie uczucia towarzyszą nam w różnych momentach dnia. Warto pamiętać, że uczucia są nam dane m. in. po to, abyśmy umieli odczytać i zrozumieć swoje aktualne potrzeby. Za każdym uczuciem, które się w nas rodzi, kryje się konkretna potrzeba. Ktoś, kto na przykład przygląda się zachodowi słońca i czuje wzruszenie, może odczytać ważną informację dla siebie: mam potrzebę zatrzymania się i kontaktu z przyrodą, a już dawno tego nie robiłem! Ktoś inny, kto spotkał się z przyjacielem i poczuł rozczarowanie, może lepiej uświadomić sobie swoją potrzebę: liczyłem na zrozumienie i wsparcie, a w czasie rozmowy zostałem oceniony. Idąc tym tropem możemy zdefiniować uczucia jako wewnętrzne impulsy, które informują nas o aktualnej potrzebie, którą w danej chwili nosimy w sobie (1).

Wynika z tego, że jeśli nie pozwolimy sobie na przeżycie uczuć, wtedy nie będziemy świadomi swoich aktualnych potrzeb! Wyobraźmy sobie, że jedziemy samochodem i nagle na desce rozdzielczej zapala się żółta lampka, informująca, że od teraz korzystamy z rezerwy paliwa. Jest to niezwykle ważna informacja, o czym wie każdy kierowca. Jaki mamy wybór? Możemy sięgnąć pod deskę rozdzielczą i odłączyć odpowiedni kabelek. Wtedy lampka nie będzie się zapalać. Jednak większość kierowców poszuka najbliższej stacji benzynowej i zatankuje paliwo. Czasami z powodu różnych innych wydarzeń (np. pilne sprawy) możemy zlekceważyć tę informację i kontynuować jazdę. Dobrze wiemy, że taka jazda w którymś momencie skończy się postojem w szczerym polu bez możliwości dalszego podróżowania. Podobnie dzieje się z nami, gdy nie zwracamy uwagi na uczucia, czyli informacje o naszych potrzebach. Lekceważenie tych sygnałów może skończyć się tragicznie dla naszego zdrowia, a nawet życia. Jest wielu ludzi, którzy ignorowali odczucie zmęczenia lub wyczerpania i nic z tym nie zrobili. Zignorowali swoje uczucia, które informowały o potrzebie odpoczynku i szanowania własnych granic. Ignorowanie przez lata swoich uczuć, a w rezultacie potrzeb dla wielu skończyło się chorobami somatycznymi.

Uczucia nie są złe

Przyzwyczailiśmy się, aby dzielić uczucia na złe i dobre. Jest to powszechnie stosowany, choć błędny sposób klasyfikacji uczuć. Sugeruje nam, że nie powinniśmy przeżywać tych złych, a szukać jedynie tych dobrych. Coraz częściej mówi się jednak o podziale uczuć na przyjemne i nieprzyjemne. Nieprzyjemne to takie, które informują nas o niezaspokojonych potrzebach. Przykład: Jestem na wykładzie. Profesor przedłuża wykład ponad zaplanowane 45 minut. Narasta we mnie irytacja. Czuję się zdenerwowany. Irytacja jest w tej sytuacji jak najbardziej uzasadniona. To lampka kontrolna na mojej tablicy rozdzielczej, która informuje mnie, że jadę na rezerwie swoich sił, możliwości koncentracji i że potrzebuję odpoczynku.

Z drugiej strony są uczucia przyjemne, które informują nas o zaspokojonych potrzebach. Przykład: Spotykam się z grupą przyjaciół i opowiadam im o swoich przygodach wakacyjnych. Słuchają z zainteresowaniem. Czuję radość i pokój. Te uczucia informują mnie o moich zaspokojonych potrzebach bycia wysłuchanym, zauważonym i docenionym.

Jaki wniosek nasuwa się z dotychczasowych rozważań? Nie ma uczuć złych, ani dobrych! Są tylko uczucia przyjemne lub nieprzyjemne. Niestety, w wyniku procesu wychowawczego już jako małe dzieci zostaliśmy nauczeni "wyłączania" w sobie tych uczuć, które nie podobały się naszym rodzicom lub opiekunom. Nauczyliśmy się natomiast wzmacniać te uczucia, które były nagradzane lub przynajmniej tolerowane. Stoi więc przed nami zadanie odzyskania uczuć niekochanych, odrzuconych.

Co robić z uczuciami?

Tak jak powiedzieliśmy to wcześniej, uczucia niosą ze sobą ważne dla naszego życia komunikaty. Czy oznacza to, że powinniśmy iść za nimi ślepo, niejako automatycznie? Pierwszym krokiem na drodze integracji uczuć z naszym codziennym życiem będzie nauka rozpoznawania ich i pozwolenie sobie na ich przeżywanie. Wszystkich bez wyjątku! Może to brzmieć szokująco, szczególnie dla osób wychowanych w rodzinach katolickich. Często bowiem w imię błędnie odczytanej Ewangelii zakazywano przeżywania np. gniewu, złości lub irytacji. Innym częstym zjawiskiem w rodzinach katolickich jest ukazywanie odpoczynku lub chwilowego zdrowego leniuchowania jako czegoś nagannego. Gdy już jako dorośli chcemy sobie chwilę odpocząć, wtedy wewnętrzny żandarm będzie krzyczał: "Nie wolno ci! Ruszaj do kolejnego zajęcia! Działaj! Nie stój w miejscu!".

Każdy z nas wychodzi z domu rodzinnego z tzw. skryptem rodzinnym. Mieszczą się w nim różne informacje na temat świata, ludzi i jego samego. W skrypcie rodzinnym zapisane jest również przesłanie dotyczące... uczuć. Czasem skrypt będzie krzyczał: "Uczucia są złe! Nie wolno ci nic czuć!". Czasem w wersji trochę złagodzonej będzie przekonywał: "Pamiętaj, że gniew, złość i wzburzenie to złe uczucia. Pamiętaj, aby ich nigdy nikomu nie okazywać!" itd. Każdy z nas nosi w sobie skrypt, który trzeba odczytać i zestawić chociażby z dobrze rozumianą nauką Jezusa.

Gdy czytamy karty Ewangelii, widzimy, że Jezus był mężczyzną, który pozwalał sobie na przeżywanie wielu uczuć i to nawet tych "złych". Przykładem jest uzdrowienie człowieka z uschłą ręką. Gdy Jezus pyta zgromadzonych: "Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego, czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?" i nie otrzymuje żadnej odpowiedzi, wtedy wywołuje to w nim uczucia: "spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: «Wyciągnij rękę!». Wyciągnął, i ręka jego stała się znów zdrowa" (por. Mk 3, 1-5).

Jezus nie idzie za swoimi uczuciami, chociaż pozwala na to, by je przeżywać! To jest wskazówka, co możemy robić w obliczu uczuć, które do nas napływają. Jezus nie odłącza swoich uczuć, nie racjonalizuje ich, nie lekceważy. Są one energią, którą może wykorzystać do uczynienia czegoś dobrego lub złego. I wybiera konstruktywne przeżycie gniewu i smutku - dokonuje uzdrowienia!

Każdy z nas może doświadczyć uzdrowienia wewnętrznego, jeśli zacznie świadomie decydować o tym, co chce uczynić ze swoją energią emocjonalną. Pierwszym krokiem jest zgoda na przeżycie wszystkich uczuć, które się w nas rodzą. Zwykła zgoda na uczucia! Drugim krokiem jest właściwe spożytkowanie energii, którą ze sobą niosą. Możemy doprowadzić do jej gwałtownego rozładowania. Gdy czujemy się poirytowani, ponieważ ktoś nas ocenił, wtedy możemy wyładować napięcie emocjonalne poprzez oburzenie czy zmieszanie z błotem naszego rozmówcy. Możemy też zareagować w inny sposób i wykorzystać nagromadzoną energię do jasnego i stanowczego wytłumaczenia swoich racji. Będzie to sposób konstruktywny.

Pierwszy sposób zachowania jest automatyczny: bodziec - reakcja. Drugi sposób zachowania wprowadza przestrzeń wolności: bodziec - wolność - reakcja. Pierwszy sposób to sytuacje, które tłumaczymy: musiałem tak zrobić, wszyscy tak postępują, należało mu się! Drugi sposób to sytuacje, o których mówimy: chciałem tak postąpić, to był mój własny wybór, dużo mnie to kosztowało, ale wiem, że zachowałem się odpowiedzialnie (2).

Dzienniczek uczuć

Nie ukrywam, że droga do odpowiedzialnego czyli osobistego, wolnego i konstruktywnego decydowania o sposobie postępowania z rodzącymi się w nas uczuciami jest długa i trudna. Jest jednak możliwa do przebycia. Można ją rozpocząć od prostego ćwiczenia zwanego dzienniczkiem uczuć. Polega ono na codziennym np. wieczornym, wypisaniu sobie kilku sytuacji według wzorca: "Kiedy zdarzyło się... (tu opis zdarzenia), wtedy poczułem w sobie... (tu wpisujemy uczucie, które w nas się zrodziło)". Przykładowe zdania z dzienniczka uczuć brzmiałyby tak:

Kiedy rano obudziłem się i zobaczyłem słońce, poczułem radość.

Kiedy zobaczyłem na ulicy mężczyznę ubranego kolorowo, poczułem zdziwienie.

Kiedy spotkałem się ze znajomym, który nie oddał mi długu, poczułem gniew.

lub na odwrót:

Poczułem złość, kiedy uciekł mi autobus.

Czułam lęk, kiedy zadzwonił szef.

Czułem radość, kiedy zobaczyłem się z żoną po moim powrocie. (3)

Chodzi o jasne rozdzielenie obiektywnych wydarzeń od subiektywnych przeżyć. Nie zapisujemy opinii ani wniosków na przyszłość, tylko własne uczucia i emocje, które zrodziły się pod wpływem konkretnych zdarzeń. Na początku możemy mieć trudność w rozdzieleniu wydarzeń od uczuć, przemyśleń od emocji. Można wypisywać sobie np. po pięć zdań. Forma pisemna jest niezwykle ważna, gdyż pozwala nam nie przerywać toku myślenia i kończyć rozpoczęte zdanie.

To proste ćwiczenie uruchamia świadomość własnych uczuć. Już po pierwszym takim ćwiczeniu możemy poczuć ulgę. Będzie to efekt przyznania sobie prawa do przeżywania wszystkich uczuć. Kolejnym efektem może być stopniowe odczucie większego opanowania i spokoju wynikającego z obniżenia wysokiego napięcia emocjonalnego, które towarzyszy nam w ciągu dnia. Dzienniczek uczuć praktykowany regularnie nauczy nas świadomego przeżywania emocji w znacznie krótszym odstępie czasowym. Oznacza to, że jeśli w ciągu dnia poczujemy złość, to nie będziemy jej w sobie nosić przez dwa dni, nie wiedząc, co się z nami dzieje, ale zdamy sobie z tego sprawę już po godzinie od przeżycia, które stało się impulsem dla tego uczucia. W konsekwencji zaczną stopniowo ustępować tzw. chandry - czyli przedłużające się stany przygnębienia emocjonalnego.

Dzienniczek uczuć jest zalecany tym, którzy doświadczają problemów z uzależnieniami od używek lub zachowań. Ucieczka w uzależnienie jest formą znieczulenia się, czyli odłączenia kabelka na naszej desce rozdzielczej. Uzależnienie jest wyborem destrukcyjnego "radzenia sobie" z przykrymi uczuciami. W tym ćwiczeniu niczego nie interpretujemy, nie tłumaczymy, nie próbujemy zrozumieć. Jedynie pozwalamy sobie na uświadomienie uczuć, które naprawdę nosiliśmy w ciągu dnia. Ważne jest, aby dzienniczek prowadzić regularnie. Niektórym osobom pomaga zaczynanie nowego dnia od nowej kartki. To gest, który podkreśla, że to, co się wczoraj zdarzyło, bezpowrotnie minęło i mogę zacząć nowy dzień z czystym kontem - bez bagażu wczorajszych przeżyć.

Nie chcę powiedzieć, że dzienniczek jest złotym środkiem. Nie znikną trudne uczucia, ale możemy wyrobić w sobie nawyki konstruktywnego przeżywania uczuć. Chodzi o taki sposób podejścia do emocji, który nie będzie niszczył nas i bliźnich. To pozwoli nam spotkać się z prawdą, że uzdrowienie emocjonalne jest możliwe poprzez świadomą pracę z uczuciami, a nie ich nałogowe odreagowywanie poprzez szukanie ulgi w alkoholu, pornografii, masturbacji czy obsesyjnych zakupach, itp. Naprawdę warto spróbować, by móc cieszyć się nowym życiem!

Przypisy:

1. Zob. Elżbieta Sujak, "ABC psychologii komunikacji", Wydawnictwo WAM, 2006, s. 61.
2. Dla osób, które chciałyby zapoznać się bardziej tej kwestii polecam lekturę: Stephen Covey, "7 nawyków skutecznego działania", Rebis, 2003-2007, s. 63.
3. Szczegółowy opis metody dzienniczka uczuć można znaleźć na stronie: http://www.drgorka.deon.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=611:dzienniczek-uczu&catid=77:psychologia&Itemid=145

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Nie bój się... uczuć!
Komentarze (6)
I
Iwona
30 listopada 2012, 11:44
Do przedmówców - przede wszystkim to jest propozycja a nie nakaz. Propozycja pracy nad sobą, nad swoją emocjonalną stroną, jeśli ktoś uzna, że takie problemy ma i chce to zmienić. Jak dla mnie bardzo cenne i pożyteczne. Uważam, że propozycja z dzienniczkiem jest nie tylko genialna w swej prostocie ale to także genialny w swej prostocie sposób na pogłębione poznawanie siebie, swojej emocjonalnej strony, racjonalizowanie jej, by to nie uczucia, a decyzje podejmowane w większej wolności panowaly nad moim życiem. Mam nadzieję, że wystarczy mi konsekwencji i cierpliwości, by taki dzienniczek prowadzić regularnie.
L
Luke
29 listopada 2012, 23:29
Niech Pani nie utożsamia tego portalu z chrześcijaństwem ! Trzeba najpierw znaleźć kogoś wiarygodnego a nie słuchać każdego. W kościele są moderniści i tradycjonaliści a Jezuici należą do tych największych modernistów. Dla mnie jest to V kolumna w KK!
AC
Anna Cepeniuk
29 listopada 2012, 17:02
A ja uważam wręcz przeciwnie: ~! - nic sie nie gubi...... a raczej odnajduje po to by człowiek móg być jednością..... a nie żyć w rozszczepieniu pomiędzy duchowością, emocjami i tym co cielesne. Sama duchowość  nie wsytarcza........... i teologia również....... Dobrze, że wreszcie to w kościele zauważono....... choć nie wiem i tak czy trochę nie za późno.......
!
!
29 listopada 2012, 15:41
Właśnie skonczyłam szkolenie z komunikacji, kolejne szkolenie w firmie z tzw. soft skills. Zadziwiająca jest jedna rzecz, zaczyna się w kościele propoagowanie tych samych modeli, tych samych metod, tych samych mechanizmów jakie proponują firmy szkoleniowe dla biznesu oparte na psychologii. Własnie rozmawiałam z kolegą, który podobne zagadnienia jakie propoagowane są przez kościelnych psychologów ćwiczy w zupełnym oderwaniu od religii, Boga i jakiejkolwiek transcendencji. Do czego to wszystko zmierza? O co chodzi? Dlaczego w kościele zaczyna się propomować tak wiele z nowoczesnych trendów psychologii, dokąd to jest ścieżka? Gdzieś gubi się teologia, filozofia, gubi się wiara, gubi się duchowość w tym wszystkim. Zaczyna dominować jakiś nurt psychologii chumanistycznej w zamian za duchowość mistyków, ojców kościoła, duchowość wypracowana jako dorobek wielu świętych. Dokąd to zmierza?
K
katrina
5 czerwca 2014, 23:23
Jakiej? Chumanistycznej?
A
Aga
6 czerwca 2014, 14:42
Nie rozumiem Twoich obiekcji. Mam wrażenie, że psychologia jest dla Ciebie już z gruntu nacechowana negatywnie i nie dostrzegasz ogromnej wartości nauki, która tłumaczy mechanizmy działania człowieka. Jestem osobą wierzącą i praktykującą, a mimo to miałam problemy wymagające pomocy psychologa. Terapia okazała się skuteczna, mimo że była "oderwana od transcendencji". Myślę, że dobre jest to, co pomaga nam wzrastać - w wierze, ale też w wiedzy o nas samych. Dlaczego to odrzucać? Przecież lepiej znając siebie, lepiej panujemy nad tym, z czym mamy kłopoty. I możemy podjąć szereg dobrych, świadomych decyzji, zapanować nad lękiem albo przebaczyć komuś.